Poprzednie częściLeworęczni -Prolog (poprawiony)

Leworęczni - Rozdział 7. (1/2)

Z dedykacją dla Ronji :)

 

Otworzył oczy i przez chwilę wpatrywał się w kamienny sufit.

- To ten dzień – pomyślał .

Komnata Arrina była przestronna. Przez dwa wysokie okna na przeciwległej do drzwi ścianie wdzierały się promienie porannego słońca. Pokój wydawał się duży, a powodem tego była pustka. Przy potężnym łóżku z ciemnego drewna stało małe krzesło z oparciem, a także szafka nocna, na której nigdy nic nie leżało. Arrin oprócz koncerza nie posiadał rzeczy osobistych. Dlatego też w pokoju nie było czego trzymać. Wyjątkiem były ubrania. Naprzeciw łóżka stała olbrzymia szafa z ciemnego dębu, z rzeźbionymi wzorami przedstawiającymi sceny ze świętych ksiąg. Rzucała się w oczy od razy przy wejściu do komnaty. Dziedzic trzymał w niej wszystkie swoje stroje, których akurat mu nie brakowało. Lubił dobrze wyglądać i mieć przy tym szeroki wybór. Bluzy, koszule, przeszywanice – przeróżne stroje na przeróżne okazje. Dziedzic często otwierał szafę i przeglądał swoje rzeczy. Prawie nigdy nie mógł się zdecydować, który z nich wybrać, przeglądając się w lustrze wbudowanym w zewnętrzne drzwi przez długie chwile.

Żeby komnacie Arrina dodać trochę władczego wyrazu Lord Pretrian kazał zawiesić długie zasłony w barwach ich rodu. Wisiały one na przeciwległej do okien ścianie, zaraz obok drzwi. Mimo podniosłego wyglądu i urozmaicenia wnętrza Arrin ich nie lubił.

- Ojciec, gdyby mógł, wepchnąłby je nawet do wychodka – myślał – jest zakochany we wszelkich przejawach władzy i czystości krwi.

Po chwili rozmyślania Arrin wyskoczył łóżka. Był tak naładowany pozytywną energią, że wygranie turnieju wydawało mu się proste, niczym splunięcie.

Nucąc skoczną piosenkę otworzył drewniane drzwi szafy, a jego oczom ukazały się stosy ubrań. Przeważały odcienie szarości, granatu i czerni, ale zdarzały się też kolorowe stroje. Niektóre były zawieszone na haczykach inne złożone, układające się w równe stosy.

W dzień turnieju postawił na wygodny wariant. Wybrał czarną koszulę z bawełny a do tego skórzaną kamizelkę w kolorze sadzy. Na nogi wciągnął brązowe spodnie przepasane ciemnym pasem ze srebrną klamrą. Czarne buty pasowały idealnie.

- Nieźle – powiedział do swojego odbicia w lustrze.

Odwrócił się i chciał wyjść, jednak przy drzwiach o czymś sobie przypomniał. Spojrzał przez ramię. Przez oparcie krzesła przy łóżku był przewieszony koncerz na cienkim pasie.

Arrin przez chwilę bił się z myślami.

- Jest obrzydliwy...

- Ale Derrowi będzie smutno...

- Ludzie będą się śmiali...

- Ale Derr zrobił go dla mnie…

Wrócił do krzesła, przypiął koncerz do swojego czarnego pasa i wyszedł, zostawiając komnatę pustą.

Poruszając się korytarzami zamku prawie biegł. Podśpiewywał pod nosem wesołe piosenki. Przechodziły go dreszcze emocji na samą myśl o zbliżającym się turnieju. Już za kilka godzin będzie mógł pokazać miastu swoje umiejętności, tak ciężko szlifowane, przez tak długi czas. Uświetnić występ mogła jeszcze wspaniała, srebrna zbroja.

Wystarczy tylko zachowywać się godnie, tak jak przystało na Dziedzica. Jestem z Najwyższej krwi. Umiem się zachować. Nie będzie problemów.

Myśl o tym, że tak niewiele potrzeba do wystąpienia w wymarzonej zbroi napawała go jeszcze większym optymizmem. Z radością brał każdy kolejny oddech. Długi i powolny. Starał się wykorzystać maksimum z tej chwili.

Ludzie oszaleją jak mnie zobaczą. Dzieciaki z Akademii poczują kto rządzi.

Wyobrażał sobie tłum wiwatujący na jego cześć, kiedy wchodził na arenę. Machając naokoło do wszystkich w ogóle, a zarazem do każdego z osobna.

On – Dziedzic w srebrnej zbroi. Granatowa peleryna ciągnie się za jego plecami, a przed nim chłopiec. Dziecko z Akademii. Strach w oczach dziecka pobudza tylko chęć Dziedzica do rozmiażdżania. Dziecko modli się o łaskawy los i taki właśnie będzie. On – Honorowy i łaskawy przeprowadzi szybką walkę, bez rozlewu krwi. Nie należy się męczyć, na byle kim.

To tylko początek zabawy. Pierwszy szczebel na turniejowej drabinie. Dziecko nie będzie najmniejszym problemem. Lecz może być nim Starszy Adept z Akademii. Wysoki, szerokie barki i tarcza. A Dziedzic nie lubi tarcz.

Ale co to za problem? Tarcza tylko spowalnia. Dejan też miał tarczę i co? Jak skończył? Poległ.

Kolejna walka. Przed Dziedzicem człowiek w zbroi. To mężczyzna. Większy? Silniejszy? Na pewno nie szybszy i nie zwinniejszy. Sprawia problemy, a on odczuwa zmęczenie. Jednak zmęczenie to nie oznaka słabości O nie. Pot jest jak magiczna mikstura – Wzmacnia i dodaje sił do kolejnych ataków.

Uniki, szybkie ciosy. Człowiek pada.

Kto jest teraz wyżej?

Myślałeś, że jestem dzieckiem?

Myśleliście, że nie jestem godny bycia Dziedzicem?

O nie.

Niech świat zobaczy kto był więziony w zamku. Kogo zrodziło Tressport. Kto jest ich Wybawicielem. To on - Dziedzic.

Los człowieka w jego rękach. Klęczy nad nim i w każdej chwili może zrobić z nim co żywnie mu się podoba.

Ta chwila go przepełnia.

Łaska.

Łaska jest tym, co okazuje dobry władca. Oto ja. Dziedzic. Wasz przyszły Najwyższy. Dziękujcie Stwórcy Światów za mnie. Już niedługo…

 

Myśli Arrina krążyły wokół turnieju i walk przez cały dzień. Podniecenie narastało z każdą chwilą rozmyślania. Ale pojawiały się także chwile zwątpienia.

A co jak polegnę w pierwszej walce?

Lecz sam po chwili karcił się.

Nie wolno ci tak myśleć! Jesteś Następcą Tronu, Dziedzicem. Dziedzic musi być silny, a takie myśli tylko osłabiają.

Odrzucił więc wszystkie myśli o porażce. Tryumf. To jest to co pozwala osiągać szczyty. Myśl o zwycięstwie pomaga zwyciężać.

Zwycięstwo - do tego się narodziłem

Śniadanie zjadł szybko, chodził szybko, wszystko robił szybko, tylko żeby jak najszybciej rozpocząć turniej. Ale czas, jak na złość, nie chciał szybciej biec. Dłużyło mu się niemiłosiernie i miał ochotę zrobić coś co zaspokoiłoby jego głód emocji Dziedzica.

Dziedzic. Podobał mu się ten tytuł. Syn Lorda Atrenisa, czy Syn Najwyższego nie były wystarczająco dźwięczne. Poza tym stawiały go na dalszym planie. A tego nie lubił.

Przyszłość jest tak samo ważna jak teraźniejszość. Teraz rządzi mój ojciec, ale trzeba także zadbać o jak najlepsze zastępstwo

To ja jestem przyszłością tego miasta. Dlatego muszę być najdoskonalszym jak tylko się da. Dla dobra ludzi. Dla dobra miasta. Dla dobra Świata. Przecież opieka nad miastem to wielka odpowiedzialność. I to jeszcze nie nad byle jakim miastem.

Tressport - największe miasto handlowe w Dwurzeczu, nie licząc Stolicy. Najwyższy musi być tutaj bardzo silny. Całe szczęście, że mam taki potencjał.

Już teraz mógłbym sprawować władzę. Z problemami, ale mógłbym. A co dopiero będzie za parę lat? Co będzie jak rozwinę swoją inteligencję, zdobędę doświadczenie, nauczę się retoryki i masy innych rzeczy? Co będzie jak zasiądę na tronie miasta? Nowy władca. Młody, ale łaskawy. Młody, ale mądry. Tak. Byłbym dobrym władcą. Gdyby tylko ojciec…

Urwał myśl. Czy życzył ojcu śmierci?

Nie – stwierdził - Nie mogło tak być. Jestem dobrym synem. Dobrzy synowie tak nie postępują. Dobrzy synowie pomagają, uczą się. Dobrzy….

Chwileczkę…

Ale czy ojciec jest dobrym ojcem?

Nie – przyznał w duchu – Ojciec jest samolubnym egoistą. A jeżeli o mnie chodzi to w ogóle ma mnie gdzieś. Rozmawia tylko o swoich interesach. Dba tylko o swój święty tyłek i o swoje miasto. Tylko on, on, on. Nie jest dobrym ojcem. Gdyby tylko…

Znowu to samo.

Wcale nie chciał śmierci ojca. Był przecież jego przodkiem. Nie, to nie mogło tak być…

Arrin przestraszył się. Czyżby miał skłonności mordercy? Nigdy nie myślał o śmierci ojca, ale ta myśl była niesamowicie intrygująca. Otworzyłaby tyle nowych możliwości i przyspieszyłaby wszystko.

On nie byłby już Dziedzicem. Nie musiałby czekać. Nie musiałby marnować czasu na książki o rządzeniu. Mógłby rządzić od razu. I mogłoby się to stać w każdej chwili. Wystarczyłoby tylko…

Przerwał.

Czy ja naprawdę jestem aż tak zły, żeby życzyć ojcu śmierci? Nie.

Postanowił zapomnieć i nigdy nie wspominać tych rozmyślań. Na szczęście myśli nie wracały.

Znowu zaczął rozmyślać o turnieju. Ta atmosfera. Wiwatujący ludzie. Wrzawa. Wspaniale byłoby wygrać. Uda się. Musi…

Aby uspokoić trochę swoją niecierpliwość postanowił obejrzeć miejsce walki. Wyszedł z zamku i skierował się na błonia. Tego dnia mógł to zrobić. Dostał specjalne pozwolenie od ojca na poruszanie się poza murami zamku, więc niezwłocznie z niego skorzystał.

Kiedy je zobaczył oniemiał. Widywał turniejowe stragany co roku, choć z okna, i zawsze robiły na nim takie same wrażenie. Ogrom. Przepych. Tłum. Te rzeczy nie były często widywane na zamku. Już teraz, koło południa było tam mnóstwo ludzi.

Zszedł uliczką w dół między stragany zaczął przechadzać się w tłumie.

Był ciekawy świata. A w tym miejscu sporo można się było dowiedzieć. Przyjezdni nie przybywali tylko z okolic. Niektórzy ludzie przyjechali z bardzo daleka, co dziwiło Arrina.

Czy to się opłaca?

Słyszał różne akcenty. Widział różne kolory skóry. Nieznane dotąd słowa.

Wspaniale byłoby się dowiedzieć czegoś więcej o nich. O świecie. Zwiedzić te miejsca. Gdy już będę władcą…

Można tam było kupić wszystko. Przyprawy ze wschodu. Gorące bułeczki z dżemem wiśniowym. Miecze i toporki. Emaliowane zbroje. Obrzydliwe tarcze. Rzędy straganów były ustawione prostopadle do długiej drogi przecinającej błonia na pół. . Stoisk było tysiące i łatwo byłoby się tutaj zgubić.

Co jakiś czas Arrin widywał dzieciaki biegające między przechodniami. Chłopcy i dziewczynki w kolorowych strojach grały w berka. Jedno dziecko próbowało złapać kolejne, które miało za zadanie gonić następne. Wydawały się szczęśliwe.

Arrin nigdy nie bawił się w tego typu zabawy. Ojciec nigdy nie zapewnił mu towarzystwa w jego wieku. Poza tym był Dziedzicem. Niepotrzebne mu były dziecinne, głupie gry.

Nie zwracając większej uwagi na dzieciaki przechadzał się dalej. Była to swojego rodzaju chwila wolności, która w jego jadłospisie była rarytasem. Dlatego Arrin wykorzystywał każdą chwilę oglądając. Ucząc się.

Jego uwagę przyciągnął nagle jakiś ciekawy zapach. Odwrócił głowę w tym kierunku i postanowił poszukać jego źródła. Nigdy nie czuł go wcześniej. Była to woń jakiejś wschodniej przyprawy połączona z tutejszymi ziołami. Przyspieszył kroku. Minął czerwony namiot kowala, polerował zbroję i zobaczył zapachowe stoisko.

Przed żółtym namiotem wystawione zostały wielkie kotły, z których unosiła się para. Naokoło zaczęli zbierać się ludzie. Pewnie ich też przyciągnął ta cudowna woń.

Arrin przepchnął się przez tłum i stał teraz zupełnie naprzeciw człowieka przy kotłach. Miał on nieco ciemniejszą skórę od ludzi stąd - była jasnobrązowa. Miał krótkie czarne włosy i rzadkie wąsy, a ubrany był w biały fartuch. Człowiek ten nie wyglądał na kucharza i Arrin wziąłby go prędzej za złodzieja.

Ale widocznie nie każdy jest tym, na kogo wygląda. To była kolejna lekcja.

Widzisz ojcze, jak szybko się uczę? A ty nie chcesz mnie wypuszczać z zamku…

- Drodzy państwo – zaczął ciemnoskóry mężczyzna – To jest Hadehrash. Zapewne przyciągnął was jego zapach - Mówił ze wschodnim akcentem – nic dziwnego. Używamy do tej potrawy wiele przypraw, które niektórych przyprawiają o dreszcze - Wyraźnie było słychać każde wypowiadane R – W moich stronach…

- Chciałbym skosztować potrawy – przerwał zniecierpliwiony Arrin.

- Proszę! – zawołał zaskoczony człowiek – mamy pierwszego kupca. Dwie sztuki srebra chłopcze.

- Nie mam przy sobie pieniędzy.

Ludzie wybuchli śmiechem. Mężczyzna również się uśmiechnął.

- W jaki sposób chcesz zapłacić?

- Jestem Dziedzicem. Powinieneś spełnić każdą moją prośbę.

Kolejny wybuch śmiechu. Ludzie naokoło przecierali oczy. Niektórzy od łez. Inni ze zdziwienia.

- Sprytny pomysł, dziecko – kucharz nie wydawał się już przyjazny – jeżeli nie chcesz płacić, odejdź.

Arrin dopiero po chwili przyznał rację.

Ludzie muszą zarabiać, więc niedobrze jest dostawać nic za darmo.

Mają z ojcem mnóstwo pieniędzy, a ci ludzie muszą żebrać, lub ciężko pracować.

- Dobrze. Zapłacę – spojrzał na ludzi wokół – Ale później…

Odwrócił się i przecisnął się przez roześmiany tłum. Coraz więcej ludzi zaczęło podchodzić do straganu z potrawą. Przyciągnął ich zapach, śmiech i zachęcające okrzyki ciemnoskórego kucharza.

Skarbiec. To kolejny cel do którego musze się udać. Trzeba mieć przy sobie pieniądze. Zawsze się przydadzą.

Czemu wcześniej o tym nie pomyślałem? To przez rozkojarzenie. Myślę ciągle o turnieju, co przyćmiewa mi racjonalność.

Turniej… Jakby to było wspaniale wygrać. Ojciec w końcu byłby dumny.

Tym razem nikt mi nie przerwie, tak jak ostatnio w lesie. Będę mógł pokazać wszystkim co umie. To już niedługo.

Z takim myśleniem wrócił na ścieżkę.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Ronja 19.08.2015
    Jej jej jej! Dziękuję! :) Lecę czytać, ale radość ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania