Poprzednie częściLeworęczni -Prolog (poprawiony)

Leworęczni - Rozdział 2. (1/2)

Stukot końskich kopyt na bruku mieszał się z gwarem i wiatami w jedną, chaotyczną całość. Tłum, który ich powitał zaraz za murem zewnętrznym był olbrzymią mieszaniną kolorów i hałasu. Kobiety ,dzieci, a rzadziej mężczyźni – szczęśliwcy stojący w pierwszych rzędach - rzucali pod końskie nogi płatki kwiatów. Na ich twarzach widniały uśmiechy.

Patrząc na tych wszystkich mieszczan Arrinowi łza zakręciła się w oku, jednak szybko ją przetarł. Nie chciał ,żeby ktoś zauważył, że Dziedzic płacze.

Jadąc jako czwarty w kolumnie zaraz za strażnikami i ojcem machał do wiwatującego tłumu, a oni odpowiadali mu tym samym.

Z trudem powstrzymywał uśmiech chcąc wyglądać wyniośle – jak ojciec. Jednak jego wzrok był żywy i chłonął każdy, nawet najmniejszy fragment miasta.

Strażnicy Najwyższego torowali drogę ich kolumnie przez brukowane ulice Tressport. Zmierzali do głównej bramy, aby następnie wyjechać z miasta i udać się na polowanie. Był to urodzinowy prezent na czternaste urodziny Arrina, który sprawił mu ojciec. Chłopiec nie mógł wymarzyć sobie niczego lepszego.

Lord Pretrian Atrenis był tego dnia ubrany bardzo dostojnie. Srebrna, dość ciężka zbroja z herbem rodu – orłem – na piersiach, którą zakładał tylko na specjalne okazje wyglądała przewspaniale mieniąc się w słońcu. Na plecy zarzucił szarą pelerynę, która opadała na tył grzbietu jego białego ogiera. Nie miał tego dnia Diademu Najwyższego. Według niego na polowanie był zbędny.

Arrin, jak na Dziedzica przystało, również prezentował się godnie. Ojciec pozwolił mu wybrać jedną z mniejszych zbroi z zamkowej kuźni, co miało być kolejnym prezentem. Zdecydował się na - również srebrny, jednak o wiele lżejszy - pancerz, zdobiony metalowymi liśćmi laurowymi wijącymi się po bokach gładkiej, wypolerowanej powierzchni.

 

Trzeba było przyznać, że zachowanie ojca było nie do końca normalne. Zwykle był ostry, zimny i surowy, jeżeli chodziło o wychowanie syna. U Lorda Pretriana na wszystko było trzeba ciężko zapracować, więc możliwość wyjazdu

na polowanie, czy nawet wybór zbroi z zamkowego magazynu była dla Arrina zastanawiająca, a nawet podejrzana. Przyzwyczaił się do tego, że wszystko było zabronione. Lecz miał swoją teorię, dotyczącą tego, co może być przyczyną zachowania władcy:

Kończył dzisiaj czternaście lat, co oznaczało, że za dwa lata wkroczy w wiek dorosły i – zgodnie z prawem południa - będzie mógł sam decydować o swojej dalszej przyszłości. Podejrzewał, że ojciec w końcu przejrzał na oczy i postanowił wprowadzić swego syna w dorosłe życie.

Choć był Dziedzicem, bardzo rzadko opuszczał zamek. Ojciec nie chciał mu wytłumaczyć dokładnie dlaczego tak jest, ale Arrin na zamku spał, jadł, ćwiczył jazdę konną, walkę na miecze, strzelanie z łuku oraz uczył się historii i geografii Dwurzecza. Ostatni raz „na zewnątrz” był dwa lata temu, kiedy umarł jeden z Lordów z Rady Południa. Udali się wtedy z ojcem na pogrzeb do jednej z Świątyń w mieście, aby oddać hołd zmarłemu. Mimo przykrego powodu wyjazdu, Arrin był wtedy równie szczęśliwy jak dzisiaj. Ciągłe życie w tym specyficznym uwięzieniu wytworzyło w jego osobie przeraźliwą rządzę poznawania, którą mógł zaspokoić tylko w momentach, kiedy wychodził zamku.

Jednak swoje cierpienie cierpliwie odczekał, co w końcu zaowocowało zmianą. Dzisiejszy dzień jego urodzin, w którym wyjeżdżał „na zewnątrz” bez konkretnego powodu, był dla niego zwiastunem lepszych czasów.

 

Znowu był tutaj, na ulicach miasta. Podziwiał każdy najmniejszy fragment świata i strasznie się tym cieszył. Podobne obrazki znał tylko z obrazów lub książek, albo mógł je sobie wyobrażać słuchając opowieści innych ludzi.

Marzyły mu się podróże. Jego marzeniem było porzucenie nudnego życia w twierdzy i wyruszenie na podróż pełną przygód, jako wędrowny rycerz. Historie, które wyczytywał w książkach, lub słyszał czasem od przyjezdnych intrygowały go na tyle, że zrobiłby wszystko, aby porzucić to, do czego przywykł.

Nadal był jednak świadomy swoich obowiązków miasta. Jako jedyny potomek Najwyższego był w tym momencie bezpośrednim pretendentem do Tronu w Tressport.

Był pierworodnym synem, jedynakiem Lorda Pretriana i raczej nie zanosiło się na zmianę. Z tego co wiedział, matka zmarła przy porodzie i od tamtego czasu jego ojciec żył samotnie. Nie wiedział o niej zbyt wiele, ponieważ ojciec za każdym razem wściekał się, gdy o nią zapytał. Przestał to robić już dawno, sam wymyślając sobie przyczyny jej śmierci, lub przeszłość.

Właśnie dlatego nie lubił rozmawiać z ojcem. Za każdym razem, gdy dochodziło do konwersacji (już dawno nauczył się, żeby ograniczyć je do minimum) władca patrzył na niego z góry. Często się także wściekał, przez co budził do siebie wstręt chłopca.

Lecz tak, jak ojciec nigdy nie uważał go za pełnoprawnego mężczyznę, tak wyglądało na to, że teraz wszystko miało ulec zmianie.

Tego dnia była idealna okazja, żeby pokazać ojcu, że nie jest już byle kim. Pokazać, że dorósł już na tyle, że nie trzeba trzymać go w zamku przez dziesiątki miesięcy. Pokazać, że jest godny bycia Dziedzicem.

Naprawdę chciał zaimponować ojcu. Choć nie lubił z nim rozmawiać, marzył o tym, aby choć raz go doceniono. Chciał usłyszeć od ojca, że jest z niego dumny, że w końcu coś dobrze zrobił. Dlatego teraz, gdy jechali na polowanie, oprócz tego, że rozmarzony Arrin chłonął błogie chwile wolności, wiedział także, że musi zrobić jedno. Zabić zwierzaka.

Podobno celem ich wyprawy miał być dzik. Tak usłyszał w zamku.

Lecz jemu było wszystko jedno. Dzik, niedźwiedź, wilk, jeleń. Cokolwiek… Chciał to zabić, aby pokazać wszystkim, że potrafi. Chciał, żeby mówili. Żeby podziwiali.

Przed wyjazdem dostał z magazynu cały ekwipunek na polowanie. Oprócz pięknej, lekkiej, srebrnej zbroi i miecza (tym razem bez zbędnych ozdóbek), ojciec wręczył mu do ręki tarczę i długi łuk, którym jeszcze nigdy nie strzelał.

- Prawdziwy mężczyzna musi umieć się posługiwać prawdziwą bronią, – rzekł, gdy Arrin stwierdził, że poradzi sobie bez tarczy i z krótkim łukiem.

Nie lubił tarcz. Tarcze tylko go spowolniały. On lubił szybkość i uniki. Jednak bez większej kłótni przyjął ją od ojca.

Jeżeli chodzi o łuk, to postanowił, że dzisiaj stanie się mężczyzną i ustrzeli zwierze, które spotka właśnie z tego łuku. Nie tego małego - dla chłopców - lecz dużego i ciężkiego - dla mężczyzn.

W końcu , po długim czasie powolnego przeciskania się przez tłumy roześmianych gapiów dotarli pod główną bramę miejską. Czekali tam na nich dwaj mężczyźni ubrani w czarno zielone stroje.

- To dla nas zaszczyt Lordzie Najwyższy – przywitali ojca Arrina

- Dziękuje Ci, Lertasie – odrzekł krótko Lord Pretrian zatrzymując konia przed nimi. Arrin zrobił to samo.

Odczekali chwilę, pozwalając dołączyć pozostałym do ich grupki, po czym bramy otwarto i przed nimi ukazała się zielona równina.

Podniecony Arrin rozejrzał się po raz ostatni po miejskim placu pełnym gapiów. Wszyscy wyglądali na szczęśliwych, że w końcu mogą zobaczyć Dziedzica. Wcale im się nie dziwił.

 

Wyjechali, a ich oczom ukazała się płaska, rozległa zielona równina ograniczona tylko ciemnym lasem na horyzoncie.

Arrin nie mógł się powstrzymać. Zbyt wiele czasu spędził na jeździe w kółko na zamkowym dziedzińcu, żeby teraz nie skorzystać z okazji. Ruszył przed siebie gnając bo murawie, pierwszy raz w swoim życiu. Uczucie wiatru we włosach i swoistej wolności było dla niego wspaniałe. Nigdy jeszcze nie jechał tak szybko.

Jako pierwszy dojechał do skraju lasu. Nie chciał jednak czekać na pozostałych, więc wrócił powrotem do nich, aby następnie zawrócić i znowu pogalopować w stronę lasu.

 

Tego ranka powiedział Derrowi o swoim planie na polowanie.

Derr był kowalem na zamku i zarazem jedynym oknem na świat jakie chłopiec miał w zamku. Można powiedzieć, że był jego jedynym przyjacielem z którym mógł normalnie porozmawiać. W twierdzy nie miał rówieśników do zabawy. A nawet jeśli tacy by się znaleźli ojciec na pewno nie pozwoliłby mu zajmować się takimi błahymi sprawami jak gra w chowanego, lub berka.

Zabawy są dla dzieci, a ja już nie jestem dzieckiem – tym razem przyznał mu rację w duchu - Ojciec ma słuszność.

Kowal stwierdził, że jest już na tyle dobrze wyszkolony, że z pewnością poradzi sobie z tym, co spotka. Z tymi słowami w głowie wkraczał do lasu.

 

Drzewa były dość stare i gęste a w im głębiej tym robiło się ciemniej.

Wyglądało to dość strasznie, zwłaszcza dla kogoś kto lasy znał tylko z opowieści starego kowala.

Lecz Arrin postanowił nie okazywać strachu.

Przecież to nie wypada Dziedzicowi – tłumaczył sobie.

I gdy wjechali głębiej, las stracił swój przeraźliwy wygląd. Słońce prześwitujące przez korony drzew dawało naprawdę przyjemne światło i wszystko wyglądało tak jak na wspaniałych kolorowych obrazach na zamkowych korytarzach.

Po jakimś czasie drzewa zrobiły się tak gęstsze, że jazda na koniu stała się szczególnie uciążliwa.

- Stop! – zawołał w końcu ojciec Arrina– tutaj zostawimy konie - powiedział zsiadając i podając lejce dowódcy strażników – Strażnicy ich przypilnują, a my chodźmy coś upolować.

Było ich łącznie czternastu, wszyscy na koniach z jednym powozem na zdobycze. Arrin z ojcem, dwaj łowcy, trzech strażników miejskich oraz siedmiu Lordów lub wojowników zaprzysiężonych Tronowi Południa. Strażników zostawili przy koniach i ruszyli grupą na północ.

Arrin szedł tuż obok ser Ritlona Śmiałego - najwspanialszego rycerza o jakim kiedykolwiek słyszał i miał szczęście poznać go osobiście. Na Południu krążyły o nim zapierające dech w piersiach historie, a wszystkie służące na zamku potajemnie się w nim podkochiwały. Ser Ritlon Śmiały był młodym i przystojnym rycerzem, ale oprócz tego świetnie władał mieczem i kopią. Przyjechał specjalnie na wezwanie Lorda Pretriana jako wasal Tronu Południa i nie szczędził Arrinowi życzeń urodzinowych. Jako jeden z nielicznych wśród starszych był dla Arrina bardzo miły i nie traktował go z góry.

- Już niedługo – mówił mu dziś rano – Już niedługo gdy dorośniesz zabiorę cię na wyprawę. Będziemy spać, jeść i ćwiczyć razem. Wyszkolisz się na tyle, że w razie wojny jako pierwszy będziesz jechał obok mnie w szeregu.

Dla Arrina taka myśl była wprost nie do wyobrażenia. To, że już za dwa lata, kiedy osiągnie wiek męski będzie mógł bez problemu wyruszyć z Ser Ritlonem nawet na bitwę przyprawiała go o dreszcze podniecenia.

Oprócz podziwiania ser Ritlona Arrin rozglądał się po lesie. Zapamiętywał każdy zapach i obrazek, który dostrzegł, w razie, gdyby podobna okazja miała się prędko nie nadarzyć.

 

Kiedy tak szli wśród mchów jego uwagę przykuł dziwny znak. Na niewielkiej polance na ziemi widniało dość duże, czarno szare koło popiołu. Nie mógł przejść obok tego obojętnie.

- Ojcze – zawołał zwalniając. Lord Pretrian odwrócił się patrząc na niego srogim wzrokiem jednak to go nie przestraszyło. Specjalnie zwrócił się do ojca, aby otrzymać pochwały za swą spostrzegawczość bezpośrednio od niego – Czy to jakiś mroczny kult? Co to za znak?

Wszyscy naokoło stanęli i spojrzeli na zadowolonego Arrina.

- To ognisko, synu – odparł sucho ojciec – Pełno tu rabusiów i dezerterów. Nie przynoś mi wstydu i nie pytaj o takie bzdury. Tracimy czas. W drogę!

Arrin zasmucił się i postanowił się nie odzywać. Ojciec miał hopla na punkcie honoru i godności, a on wcale nie chciał go denerwować. Słowa o przynoszeniu wstydu słyszał już setki razy, więc i te nie poruszyły go bardziej. Ale nagle, gdy pozostała część grupy ruszyła do przodu zauważył coś jeszcze. Kolejny raz nie mógł się powstrzymać. W drzewo zaraz obok pozostałości po ognisku wbita była ciemna strzała z czarnymi piórami.

- Ojcze, ale to chyba nie strzały ludzi, prawda ? – zapytał podchodząc do drzewa.

Tym razem nie przyniósł wstydu rodowi Atrenisów. Wszyscy byli zaskoczeni, bo faktycznie Dziedzic miał rację.

- To strzała orków – powiedział jeden z łowców podchodząc bliżej – zielone skurwysyny kręcą się po całym świecie zmierzając do Torsell. Podobno tamtejszy Najwyższy zbiera sobie armie zielonych. Może jakichś spotkamy, byłoby wesoło– dodał i splunął.

- Ja tam bym nawet nie tknął takiego – zaśmiał się Ser Ritlon Śmiały – cuchną gorzej od końskiego gówna!

Ruszyli dalej, a Arrin rozmyślał o orkach. Derr tylko raz o nich wspominał, kiedy mówił że orkowie to bezlitośni barbarzyńcy, którzy nie mają za krzty honoru i serca. Nie należy nawet z nimi rozmawiać, jeżeli w ogóle umieją cokolwiek powiedzieć, bo z tego wynikają tylko kłopoty. Jeżeli się takiego orka spotka, najlepiej uciekać, bo nie wiadomo, co takiej kreaturze wpadnie do jej małej głowy. Podobno uwielbiają ludzkie mięso

 

Ćwierkanie ptaków nadal było dla niego nowością a każdy dźwięk łamania gałązki czy lekki szmer wiatru ogromnym podnieceniem. Arrin od razu był gotów wyciągnąć miecz i walczyć. Napięcie, które towarzyszyło mu podczas tej wyprawy budował już od paru dni, kiedy ojciec zawiadomił go, że zamierza zabrać go poza mury miasta w dzień urodzin.

- Stop! – usłyszał nagle ostry głos Najwyższego.

Znajdowali się na małej polance i Arrin zastanawiał się nad tym jak drzewa w lesie tworząc polany, zagajniki i bory.

- Łowca coś znalazł – powiedział głośno Lord Pretrian.

Wszyscy stanęli wokół klęczącego mężczyzny w zielonym płaszczu który wskazywał na małe wgniecenie między trawami.

- Coś dużego, idzie powoli gdzieś w tamtą stronę – machnął ręką.

-Świetnie , rozdzielmy się – powiedział władca wstając – Ser Tarlan i Lord Tyrwell, łowca Lertas, Arrin i ja pójdziemy tędy – zawołał machając ręką na prawo – Reszta tam – machnął w drugą stroną – powodzenia.

Obie grupy wymieniły pozdrowienia i rozdzieliły się.

Arrin ubolewał nad tym, że nie będzie polował z wesołym ser Ritlonem.

Lord Tyrwell ze swoim wielkim krzaczastym wąsem i brwiami - mimo, że w potężnej płytowej zbroi i dwoma toporkami mógł wyglądać groźnie - był potwornie nudny. Nie dziwiło go więc, że ojciec wybrał właśnie jego.

Drugiego rycerza nie znał. Ser Tarlan był ciemnoskórym wojownikiem, więc musiał przypłynąć gdzieś ze wschodu. Był ubrany w lekką skórzaną kurtkę która nie krępowała jego ruchów i nadawała się na polowanie, w przeciwieństwie ciężkiej zbroi wąsatego Lorda Tyrwella, który ledwie mógł w niej iść, a co dopiero biegać.

Obaj mężczyźni nie złożyli mu urodzinowych życzeń, więc Arrin postanowił się do nich w ogóle nie odzywać. Jeżeli sami nie byli w stanie przestrzegać etykiety, nie byli godni słów Dziedzica.

W przyszłości powinni paść na kolana i błagać o litość, jeżeli wciąż będą chcieli utrzymać sojusz z Tronem Południa.

Ruszyli w drogę, na północny wschód.

Łowca nie powiedział nic o dziku. „Coś dużego” mogło oznaczać bardzo wiele. Mimo to, Arrin się nie przejmował. Ostatnio pokonał nawet służącego, który był trzy lata starszy, więc pewny siebie kroczył przez las.

Szli dość długo mijając mnóstwo drzew liściastych, aż w końcu łowca przystanął spoglądając w ziemię.

- To łoś – rzekł cicho – i to niedaleko.

- Pośpieszmy zatem! – zawołał Lord Pretrian ruszając na przód – Tylko cicho.

W miejscu w którym byli było ciemniej niż przedtem. Słońce tylko gdzieniegdzie przebijało się przez gałęzie drzew. Łoś miał więc małe szanse na dostrzeżenie ich małej grupy, a szczególnie łowcy, który w swoim stroju był ledwo widoczny nawet z małej odległości.

Mijali kolejne drzewa, coraz starsze, coraz mroczniejsze, a im dalej wchodzili w las tym robiły się także bardziej pomarszczone i powyginane. Puszcza była ogromna. Wielka i niezbadana ciągnął się daleko we wszystkie strony świata. Arrin dokładnie przestudiował mapę zanim wyruszył na polowanie. Wiedział gdzie może spodziewać się rzeczek, wzniesień i kamiennych ostańców, teraz jednak to się nie liczyło.

Łoś był przed nimi.

Poruszali się najciszej jak tylko mogli. Słychać było tylko odgłosy ciężkich zbroi Lorda Pretriana i Tyrwella. Arrin próbował naśladować łowcę i ciemnoskórego wojownika którzy poruszali się bezszelestnie.

Nagle usłyszeli rozmyty, niesiony przez echo, niewyraźny krzyk gdzieś daleko z zachodu.

- Niemożliwe, żeby zaatakował ich łoś – powiedział spokojnie łowca - Jest tuż przed nami. Ruszajmy!

Szli jeszcze chwilę rozmyślając o sposobach pokonania zwierzaka. Wyglądało na to, że łoś nie miał szans przed nimi uciec i było tylko kwestią czasu, aż w końcu je dopadną. Arrinowi na tę myśl serce biło mocniej.

Jeszcze tylko chwila i będę mógł się z nim zmierzyć.

Doszli do kolejnej polany. Słońce w tym miejscu bez problemu przebijało się przez konary drzew i mocno biło po oczach.

Arrin przysłonił sobie twarz ręką, aby lepiej widzieć.

- Widzicie go? – zapytał cicho łowca podchodząc chyłkiem do linii drzew.

Na pierwszy rzut oka nic nie zauważył. Z krzywą miną rozglądnął się nerwowo dwa razy, aż w końcu go zobaczył. Wielki brązowy zwierzak z olbrzymimi rogami stał po drugiej stronie polany odwrócony do nich zadem. Był większy, niż te na obrazach w zamku. Dużo większy.

Przełknął ślinę

Patrząc na ogromne rogi zwierzaka pomyślał, że podczas szarży nie miałby szans. Załamał się nad swoimi nikłymi umiejętnościami spuszczając głowę. Ale za chwile przypomniał sobie, że jest już prawie mężczyzną, najlepszym wojownikiem na zamku w swoim wieku, godnym walczyć u boku nawet Ser Ritlona Śmiałego i nie wie co to strach.

Dam radę – pomyślał.

Wyciągnął powoli miecz i ruszył do ataku.

- Nikt się nie rusza! – rzucił dobitnie ojciec.

Arrin stanął zmartwiony. Łowca dobył łuku i naciągnął strzałę.

- Strzelam – poinformował ich szeptem

Arrin już chciał zawołać, ale ojciec powstrzymał go morderczym spojrzeniem.

W czterech patrzyli jak Lertas celuje do ogromnego zwierzaka. Łowca czekał tak długo (według Arrina zbyt długo), że chciałoby mu się powiedzieć, aby w końcu strzelił.

Nagle puścił cięciwę. Arrin nie miał pojęcia, że strzała jest taka głośna, albo , że leci tak szybko. Na treningowym dziedzińcu wszystko było zupełnie inne.

Chybił o cal. Strzała przeleciała zaledwie kawalątek nad tułowiem łosia. Ku ich nieszczęściu zwierz zorientował się, co się dzieje. Odwrócił głowę i spostrzegł ich. Arrin był pewny, że zaatakuje, lecz ten odwrócił się, dał długiego susa i zniknął wśród drzew.

- Za nim ! – krzyknął myśliwy wstając – tylko spokojnie.

Nie trzeba było im dwa razy powtarzać. Wszyscy rzucili się w pogoń za łosiem. Arrin był najmłodszy, najlżej ubrany i przez to najszybszy. Od razu wyprzedził pozostałych i jako pierwszy przebiegł przez polane i wkroczył w ciemny las.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania