Poprzednie częściLeworęczni -Prolog (poprawiony)

Leworęczni - Rozdział 8. (2/2)

Kiedy nieprzytomnego mężczyznę w hełmie zniesiono z pola walk pojawili się kolejni zawodnicy. Stoczyli oni bardziej brutalną walkę od poprzedników, ponieważ w końcu pojawiła się krew. Od razu na początku jeden z walczących uderzył drugiego pięścią w twarz rozcinając mu wargę. W oczach drugiego pojawiła się furia. Zawładnęła nim do tego stopnia, że zaczął okładać wroga swoją długą włócznią aż tamten się przewrócił. Po tym odrzucił swój oręż i zaczął dusić przeciwnika. Zabiłby go, gdyby nie interwencja strażników miejskich, którzy podbiegli i odciągnęli go od leżącego mężczyzny.

- Narwaniec –szepnął pod nosem Arrin.

Po tej walce nastąpiła najnudniejsza jaką widział w życiu. Obaj wojownicy mieli krótkie toporki i tarcze. Przez cały czas zadawali krótkie, słabe ciosy bojąc się odsłonić przed przeciwnikiem. Walka trwała długo a skończyła się dopiero wtedy, gdy jeden z wojowników potknął się o kamień a drugi przyłożył mu toporek do gardła.

W końcu na arenie pojawił się Ser Ritlon Śmiały. Był wysoki, miał bardzo krótkie, ciemne włosy i był dokładnie ogolony. Jego przeciwnikiem był Grolland zwany Bykiem. Na stalowej koszuli miał narzuconą fioletowo-żółtą pelerynę opiętą czarnym pasem, a na głowie miał hełm z byczymi rogami. Ser Ritlon walczył długim mieczem, a jego przeciwnik dwuręcznym toporem.

Takie walki Arrin mógłby oglądać non stop. Ritlon poruszał się z gracją i szybkością godną najwspanialszego rycerza. Przysuwał się do przeciwnika jednym susem, zadawał cios i uciekał przed kontrą. Grolland z byczymi rogami był po prostu bezradny. Wydawał się silniejszy od Ser Ritlona, ale czym była siła jeżeli nie można było trafić przeciwnika?

Szybkość i zwinność Śmiałego pozwoliła mu po chwili zdezorientować przeciwnika. Zaszedł go od tyłu zadając szybki cios, a kiedy ten odwrócił się w tamtą stronę Ritlon przeskoczył na drugą i zadał cięcie w nogi, którego Byk nie mógł odbić. Grolland padł a ten położył mu nogę na piersi i podniósł rękę w geście tryumfu.

Arrin klaskał najgłośniej. Nie musiał wstawać, bo stał przez całą walkę. Ser Ritlon Śmiały był najlepszym i musiał wygrać ten turniej.

Niektórzy ludzie rzucali z trybun kwiaty, które Ser Ritlon zbierał z uśmiechem. Byk wstał uścisnął mu rękę i razem ruszyli do kratowanej bramy machając do tłumu.

- Ten człowiek jest po prostu nieprzeciętny – jeden z mężczyzn dyskutował z kompanem strasznie głośno – stawiam sto sztuk złota na Śmiałego.

Arrin z niecierpliwością czekał na kolejną walkę. Zapomniał już o kolejnych starciach z ojcem, nie pamiętał o zbroi, nie pamiętał o niczym. Teraz liczył się tylko ten turniej, tylko tu, tylko teraz. Ale to co zobaczył w następnej chwili wróciło wszystko do jego głowy.

Na arenę wszedł jakiś mężczyzna w żółtej skórze a za nim szedł niższy o dwie głowy, łysy, chudy chłopak z hełmem pod pachą.

Był to Pitt, stajenny, a na sobie miał srebrną, zdobioną liśćmi laurowymi mieniącą się w słońcu zbroję. Zbroję Arrina.

Wściekłość jaka wstrząsnęła Dziedzicem była nie do opisania. Trzęsąc się wstał, patrząc na Pitta z furią w oczach. Nie było wątpliwości, że to stajenny, Arrin dokładnie widział jego twarz. Zacisnął pięści i zaczął zgrzytać zębami. W tym momencie był zdolny do wszystkiego. Po chwili jednak usiadł.

Spojrzał na lożę honorową, gdzie siedział jego ojciec. Wydawał się być zadowolony. Jedną ręką pocierał brodę, mówiąc przy tym coś do jednego z Lordów po swojej prawej stronie. Arrin jeszcze bardziej go znienawidził.

Wszystko, żeby mnie poniżyć. Zabiję go!

Pitt trzymał pod pachą srebrny hełm, który prawdopodobnie miał wcześniej ubrany, dlatego Arrin nie zauważył go wcześniej.

Herold w czerwonej przeszywanicy kolejny raz podszedł do balustrady.

- Kolejna walka przed nami! Tym razem walczyć będzie Ser Avagast, podróżny rycerz – Arrin dopiero teraz przyjrzał się drugiemu. Walczył krótkim mieczem, bez tarczy, więc prawdopodobnie był szybki i zwinny

- A walczyć z nim będzie Pitt – herold zawahał się – Wojownik z Tressport.

Wielu ludzi wstało i zaczęło bić brawa. Widocznie byli dumni, że miejscowy chłopak ma szansę walczyć z najlepszymi. Tylko Arrin wiedział, że nie Pitt nie dostał miejsca za umiejętności, tylko dlatego, żeby zaspokoić chore potrzeby Najwyższego.

- Też mi wojownik… - mruknął do siebie Arrin.

Spojrzał na ojca. Siedział na swoim miejscu w najlepszym nastroju i również bił brawa dla swojego faworyta, którym niewątpliwie był stajenny.

Może to byłby dla ciebie ideał syna, ojcze? Bezlitosny i głupi. Tego właśnie pragniesz?

Wściekłość Arrina minęła. Teraz zaśmiał się w duszy.

Przecież on ledwo dał radę pokonać mnie. Co zrobi teraz, w starciu z dorosłym, doświadczonym przeciwnikiem?

Arrin z całego serca pragnął nieszczęśliwego wypadku na arenie, w którym młody, miejscowy „wojownik” stracił którąś z kończyn, lub nawet życie. W tej chwili oddałby za to wszystko.

Pitt ubrał hełm. W jednej ręce dzierżył ostry toporek a w drugiej miał tarczę w kształcie migdała, na której kolory, granatowy i szary układały się w szachownice.

Zaczęli walczyć. Na początku dwie powolne wymiany ciosów. Jak gdyby dopiero sprawdzali siebie nawzajem, na ile ten drugi pozwoli do siebie podejść. Ser Avagast znakomicie pracował nogami. Wyglądało na to, że jest bardzo wytrzymały i mógłby ruszać się non stop, bez najmniejszych problemów. Z drugiej strony Pitt wyglądał ślamazarnie. Jego uderzenia były bardzo wyczerpujące, przy czym nie dawały za dużo. Avagast z lekkim uzbrojeniem bez problemu parował wszystkie ciosy. Jednak po chwili walka nabrała tempa. Stajenny widząc, co się dzieje przyjął ofensywną taktykę i zaczął zalewać przeciwnika serią szybkich ciosów. Raz tarczą, raz mieczem. Próbował kopać i uderzać z pięści. Avagast kompletnie stracił orientacje przechodząc do głębokiej obrony. Przestał atakować, odbijając tylko ciosy. Nic innego mu nie pozostało, Pitt całkowicie przejął inicjatywę.

Po chwili Stajenny wydawał się już trochę zmęczony co dawało się we znaki przy niedokładności ciosów. Przy swoich uderzeniach zaczął się odsłaniać, co dawało możliwości kontrowania. Avagast zaczął to wykorzystywać.

Kiedy Pitt zadał cięcie w głowę, przed którym wędrowny rycerz uchylił się bez większego problemu, od razu zaatakował potężnym uderzeniem, w nogę, które stajenny ledwie zablokował tarczą. I za chwilę powtórka sytuacji, Avagast został zaatakowały szarżą. Jednak nie zrobił sobie nic z nacierającego przeciwnika, tylko szybkim obrotem dookoła własnej osi ominął stajennego i ciął go w plecy pozostawiając długą rysę na srebrnej powierzchni zbroi.

Arrin syknął.

Wędrowny rycerz zauważył w tej taktyce swoją szansę i postanowił kontynuować ten sposób walki, co Arrina bardzo ucieszyło. Jednak, gdy chciał zadać kolejny cios z kontry coś poszło nie tak. Po nietrafionym uderzeniu stajennego Avagast postanowił zadać cios kolejny raz w stopę, co wcześniej skutkowało. Pitt jednak niespodziewanie odskoczył na bok, pozostawiając wędrownego rycerza kompletnie odsłoniętego. Zamachnął się potężnie i końcem tarczy uderzył pochylonego przeciwnika z całej siły w twarz. Trybuny zareagowały z entuzjazmem.

Avagast przewrócił się, a miecz wypadł mu z rąk, szybko jednak doczołgał się do niego i próbował wstać. Pitt był już przy nim. Bez krzty litości kopnął przeciwnika w brzuch raz – po czym tamten wypuścił ponownie miecz – i drugi – po którym Avagast już nie wstał na nogi o własnych siłach.

Pitt ściągnął hełm i podniósł ręce w geście tryumfu, a na widowni rozległy się olbrzymie brawa. Klaskali wszyscy oprócz Arrina, którego wściekłość znowu powróciła. Powiększył ją ojciec, który wydawał się wiwatować najbardziej ostentacyjnie. Klaskał z całych sił, a na jego ustach widniał szeroki uśmiech, który był bardzo rzadkim widokiem.

Po chwili na piasek wbiegło paru strażników, którzy pomogli Avagastowi wstać i wyprowadzić go do szatni. Za nim wszedł Pitt, który zebrał chyba więcej kwiatów niż sam Ser Ritlon Śmiały.

- Wspaniały pojedynek – mówili mężczyźni po prawej – młody ma potencjał, myślisz, że zostanie dołączony do gwardii Najwyższego?

Arrin oglądał kolejną walkę. Ale już bez zainteresowania. Nie mógł się skupić zupełnie na niczym, więc postanowił czymś się zająć. Nie zastanawiając się długo wstał i ruszył w stronę bramy prowadzącej na zaplecze areny, pod trybunami.

Strażnik na szczęście rozpoznał go, gdyż widywał go często w zamku i nie było problemu, żeby go przepuścić.

Muszę zapomnieć o tej sytuacji, trzeba się skupić na drugim turnieju, na mojej walce. Ojciec musi mnie docenić…

Ale nie mógł myśleć o ojcu. Po prostu nie mógłby mu teraz spojrzeć w oczy, po tym co zrobił. Wywyższyć narwanego oszusta z plebsu, żeby poniżyć Dziedzica i do tego własnego syna? Nie mogło to dojść do jego głowy, jak można być takim skurwysynem. Mój własny ojciec…

Przeszedł przez drewniany korytarz próbując uspokoić myśli, minął jeden z zakrętów prowadzący w stronę bramy, przez którą wchodził na areną, ale niespodziewanie wpadł na kogoś.

Był to Ser Ritlon Śmiały. Był bez uzbrojenia i nie wydawał się tak majestatyczny jak na arenie. Wyglądał na zadowolonego, ale także na spóźnionego.

- Oh, Arrin, witaj – wypalił – nie jesteś na tym drugim turnieju? Oglądałeś walki? Podobało ci się?

- Jaa – Ser Ritlon zwykł mówić dużo, do czego Arrin nie przywykł – tak, widziałem. Świetnie walczyłeś.

- A oglądałeś ostatnie starcie? Ten młody to chłopak ze stajni, został wpisany do turnieju w ostatniej chwili. Coś niesamowitego, walczył lepiej ode mnie.

Arrinowi wróciła agresja. Zacisnął pięści i wlepił wzrok w ścianę.

- Coś się stało? – zapytał Ser Ritlon.

- Nie, wszystko w porządku – powiedział przez zęby – muszę skupić się na swoim turnieju.

- No dobrze – odrzekł nieco zdezorientowany – To ja lecę, nie mam zbyt wiele czasu, niedługo moja druga walka.

- A gdzie się udajesz, Ser Ritlonie?

- No właśnie do tego młodego wojownika, złożyć mu gratulacje. Może chciałbyś iść ze mną?

Arrin zmrużył oczy.

- A gdzie to jest?

- Szatnia 12.

- Niee chyba Niee – mruknął – mam co innego do roboty.

- W porządku – uśmiechnął się – to do zobaczenia.

- Powodzenia – powiedział Arrin bez wyrazu i minął rycerza idąc w drugą stronę.

Jednak nagle wpadł mu do głowy pewien pomysł. Odwrócił się.

- Ser Ritlonie – zawołał.

- Co się dzieje? – mężczyzna był już parę metrów oddalony, ale zbliżył się ponownie.

- Chodzi mi o to, że – zawahał się – że chłopak może potrzebuje chwili spokoju. Ma przed sobą jeszcze parę walk, nie lepiej porozmawiać z nim później? Tym bardziej, że chyba się spieszysz.

- Może masz słuszność – rycerz pokiwał głową – No tak, to chyba byłoby najlepszym wyjściem. Biegnę w takim razie do mojej szatni numer jeden, możesz mnie tam później odwiedzić!

Uścisnął Arrinowi rękę i ruszył w przeciwnym kierunku zostawiając go samego w drewnianym korytarzu.

Szatnia numer dwanaście – pomyślał i ruszył w tamtym kierunku.

Miał zamiar porozmawiać z Pittem sam na sam. Przedstawi mu swój punkt widzenia, powie mu, że wie, że oszukał prawo będąc wpisanym w ostatniej chwili. Podpowie mu, żeby lepiej odszedł, zostawiając zbroję, bo inaczej wszystko wyjdzie na jaw i może mieć problemy. Stajenny powinien się przestraszyć, jest w końcu głupkiem, więc sprawa powinna rozwiązać się sama. Nie dam ojcu tej satysfakcji, żeby mógł oglądać swojego faworyta dalej.

 

Szatnie nie były strzeżone. Organizatorzy turnieju, w tym ojciec, wychodzili z założenia, że jeżeli uczestnicy są w stanie brać udział w walkach, to będą w stanie również się sami obronić.

Dziedzic przeszedł przez korytarz mijając kolejne numery szatni. Spotkał po drodze dwie osoby. Jedną z nich był jakiś wojownik, który jeszcze nie walczył. Miał na sobie zwykłą kolczugę ściągniętą czarnym pasem a na głowie hełm z czerwonym pióropuszem. Patrzył na Arrina dziwnym wzrokiem, ale nic nie powiedział. Drugą osobą była służąca niosąca kosz z bandażami, również minęła go bez słowa.

W końcu doszedł do szatni numer dwanaście.

Położył rękę na klamce i obejrzał się na obie strony. Nikogo nie było na korytarzu a kroki mijanych osób ucichły. Nie chciał, aby ktoś go widział. Wziął głęboki oddech i otworzył drzwi.

Szatnia była dość przestronna, dwuizbowa, lecz słabo wyposażona. Naprzeciw drzwi stała tylko ławeczka na której leżały jakieś ubrania, a obok niej pusty stoliczek. Na prawej ścianie była framuga drzwi, prowadząca do drugiego pomieszczenia, z którego wydobywały się dziwne dźwięki.

Arrin po cichu zamknął drzwi i podszedł do przejścia, żeby wyglądnąć co się tam dzieje.

Pitt stał przed wielkim lustrem odziany w jego wspaniałą zbroję. Na plecach zawiesił sobie pelerynę zrobioną z kawałka materiału, która miała dodawać mu majestatyczności, lecz według Arrina wyglądała tandetnie i tanio.

Chłopak co chwile przybierał różne pozy patrząc na swoje odbicie w zwierciadle. Jak gdyby udawał wielkiego Lorda mrucząc przy tym coś do siebie. Jak aktor grał przechadzającego się między wielką armią dowódcę, lub podnosił ręce w geście tryumfu jak wcześniej na turnieju. Jego marzenia o rycerstwie w końcu się spełniły. Niestety, nie na długo. Przedstawienie trwało do czasu, aż stajenny dostrzegł Arrina w lustrzanym odbiciu. Przerażony odwrócił się szybko, a na jego twarzy było widać ogromne speszenie i wstyd.

- Panie – powiedział Pitt kłaniając się i nie patrząc mu w oczy – czym mogę służyć?

Arrin odetchnął.

- Przyszedłem z tobą porozmawiać – wziął w rękę drewniany kubek leżący na półce obok, żeby zająć czymś ręce.

- Tak – Pitt uśmiechnął się – dostałem już wiele gratulacji. Sam Najwyższy…

- Dobrze – przerwał mu znów zdenerwowany Arrin – chodzi mi o to, że wiem co zrobiłeś.

Stajenny spojrzał na niego zdezorientowany. Dziedzic nie tak chciał zadać to pytanie, jednak szczerze nienawidził swojego rozmówcy i słowa same wydobyły się z jego ust.

- To znaczy, wiem, że dostałeś się do turnieju przez oszustwo – poprawił się Arrin ściskając kubek coraz mocniej.

- Ale… – Pitt zmarszczył brwi – Najwyższy powiedział mi…

- On wiele rzeczy mówi. Robi zawsze po swojemu – Ojciec to dwulicowy człowiek. Agresja rosła - Musisz oddać zbroję i odejść stąd, chłopcze.

- Lord Pretrian Atrenis osobiście podarował mi tą zbroję – oburzył się stajenny mówiąc pewnym głosem – może lepiej pójdę…

- Nigdzie nie pójdziesz! – krzyknął Arrin już kompletnie nie panując nad sobą – Jak teraz odejdziesz, to nikt się o niczym nie dowie…

- Najwyższy powiedział, że mogę do niego przyjść, jeżeli będę miał problem. Podobno jestem jego ulubieńcem. Zwrócę się do niego.

Czerwony na twarzy Arrin nie wytrzymał.

- Kłamał!

Furia powróciła. Oczy Arrina zapłonęły nienawiścią do Pitta, do ojca i do całego świata. Kumulujące się emocje osiągnęły apogeum i Dziedzic z całej siły cisnął kubkiem prosto w twarz Pitta. Chłopak jednak uchylił się przewracając się na podłogę, a lustro za nim pękło na miliony kawałków.

Arrinem zawładnęła wściekłość. Nie myśląc o tym co robi rzucił się na leżącego stajennego i zaczął okładać go pięściami gdzie się dało. Po dwóch ciosach w twarz Pitt używając całej swojej siły odepchnął Arrina od siebie. Również w jego oczach było widać rządzę mordu. Arrin nie czekając dobył koncerza z pochwy.

Pitt stał przez sekundę patrząc na niego jak gdyby w obłędzie. Rozejrzał się, ale nigdzie nie było jego toporka. Postanowił działać sam. Niespodziewanie rzucił się na Arrina, który na swoje nieszczęście nie zdołał go trafić koncerzem w pierś. Rozpędzeni uderzyli w ścianę przywarci do siebie. Adrenalina w ich organizmie nie pozwalała odczuć bólu. Arrin przyjął dwa ciosy w brzuch z pięści ale ani drgnął. Sam uderzył kolanem stajennego kolanem w udo a potem go odepchnął. Pitt był w szale. Nie czekając na nic znowu rzucił się do ataku, lecz tym razem Arrin zdążył się uchylić. Stajenny w furiackiej szarży przeleciał koło niego, a jego nogi niefortunnie zaplątały się o pelerynę z niebieskiego materiału i padł jak długi na podłogę.

Arrinowi zalśniły oczy.

Od pierwszej chwili kipiał do Pitta obrzydzeniem, a potem owo uczucie przerodziło się we wrogość. Chciał się pogodzić i nawet dał mu szansę, jednak on nie przyjął jej. To był błąd i teraz Pitt był poddany jego woli.

Rzucił się na stajennego z koncerzem w dłoni.

Ostry koniec broni z głośnym chrzęstem wbił się w łysą głowę mieszając się z przeraźliwym krzykiem wydobywającym się z gardła stajennego.

Raz, dwa, trzy. Krew tryskała wszędzie. Cztery, pięć. Już nigdy nie wstaniesz. Sześć, siedem, osiem. To twoja wina, ojcze. Dziewięć, dziesięć. Dziedzic tryumfuje.

Wysoki, metaliczny, przyprawiający człowieka o dreszcze jęk, jaki wydał się z ust Pitta był ostatnim dźwiękiem w jego nędznym życiu.

Arrin zeskoczył z ciała i usiadł obok oddychając ciężko.

W szatni zapanowała cisza.

Po chwili, gdy uspokoił się nieco wstał i spojrzał na to bo było kiedyś Pittem.

Umorusany od stóp do głów musiał jednak odwrócić głowę od leżącego chłopaka, z którego głowy pozostała tylko czerwono różowa papka.

Dopiero po chwili uświadomił sobie co zrobił. W jednym momencie jego rozbolał go, a w gardle pojawiła się gula.

Zwymiotował resztkami śniadania plamiąc sobie buty.

Co ja zrobiłem?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • NataliaO 19.08.2015
    Trochę zajęło czasu, znam tą historię, jest interesująca i dobrze napisana, ale czasami jest za ciężko w opowiadaniu; zakończenie było mocne 5:)
  • Ronja 20.08.2015
    O matko, Arrin coś ty narobił :((( dlaczego? :( jak mi szkoda Pitta, biedak nic nie zrobił, tak sie cieszył, zaatakowany nagle, bez swojego toporka... eh :( mógł uciekać, moze by na kogos wpadl i jakos wyszedl z tego calo.
    A Arrin ma mocno socjopatyczne zapędy. Ciekawe, w którą stronę to wszystko pójdzie. Świetną postać stworzyłeś tak swoją drogą. Śledzę tę historię z zapartym tchem. Może Nat ma rację w tym, że momentami jest ciężko (dlugie, szczegółowe opisy, taka ogromna dokładność akcji i świata), osoby nakierowane na lekkość przekazu może to trochę zniechęcić, znużyć. Dla mnie jednak jest to plus tego opowiadania. Lubię taki rodzaj fantastyki. Pozwala mi on przenieść się dokładnie w miejsce, które opisujesz, wczuć w każdą chwilę, każdy element. Dosłownie widzę plac przed zamkiem, areny, tłumy ludzi, przechadzającego się między tym wszystkim Arrina, jego euforie i irytację ;)
    To co wyłapałam - W 3 zdaniu od końca brakuje słowa - w jednym momencie jego (co?) rozbolał go.
    Mam ogromną nadzieję, że wrzucisz kolejne rozdziały.
  • Galthar01 20.08.2015
    Bardzo dziekuje, dziewczyny. Mogłabyście mi wskazać fragmenty do ewentualnego skrócenia, te które są nużące i męczące?
  • Galthar01 20.08.2015
    A co do wrzucania rozdziałów, oczywiście, że będę wrzucał. Czytanie waszych komentarzy do moich tekstów to czysta radość (szczególnie tych długich :**). Rozdziałów mam 29 :D pytanie tyko z jaką częstotliwością wrzucać, żeby nie zniechęcić nikogo nowego.
  • Ronja 20.08.2015
    Mogę nad tym przysiąść jak wrócę z pracy, ale tak jak pisałam wyżej, ja bym zostawiła ten tekst taki jaki jest. Nie dogodzisz każdemu, a taki masz styl, ma on swój urok i czar. Ale decyzja należy do ciebie ;)
  • Galthar01 20.08.2015
    Nieee, nie rób tego. Ja co jakiś czas siadam i poprawiam, więc to bez sensu. Powiedz mi tylko, kochana, kiedy byś chciała kolejne rozdziały i czy wrzucać po jednym, czy od razu dwa. :D
  • Ronja 20.08.2015
    Dla mnie to jest troche tak, jakby ktos napisal Martinowi, ze jego opisy bitw sa przydlugie, a on stwierdzil, ze w takim razie obetnie połowę. Moze faktycznie tekst byłby wtedy przystępniejszy dla większej ilości czytelników, ale czy zyskałby na jakości? Wątpię.
    Ja bym na twoim miejscu wrzucala połówkę lub rozdział dziennie. A materiał jest już skończony, czy nadal piszesz? :)
  • Galthar01 20.08.2015
    Ok, to będę pisał po swojemu. Mam obecnie zastój (chyba brak pomysłu), ale ogólnie to co mam to raczej początek, marzy mi się epicka historia. Rozdział dziennie, lub co.dwa dni to dobry pomysł :D
  • Ronja 20.08.2015
    Już nie mogę się doczekać :D oby wena w końcu wróciła, bo kiedyś ten zapas rozdziałów się skończy ^^! Z wrzucaniem rób jak uważasz. Ja wolę przysiąść jak mam więcej czasu i przeczytać dwie czesci na raz, niż rozdrabniać po polowce, ale wiadomo, że duża, jednorazowa dawka może kogoś zniechęcić. Tak, czy siak, czekam na kolejny rozdział ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania