Poprzednie częściLeworęczni -Prolog (poprawiony)

Leworęczni - Rozdział 2. (2/2)

Był zły. Zły na łowcę, że był tak głupi, żeby zmarnować świetną okazję na pokonanie zwierza. Zły na ojca, że pozwolił temu strzelać. Zły na siebie, że nie przeciwstawił się ojcu

Następnym razem będę wiedział.

Ale teraz najistotniejsze było dogonienie łosia.

 

Nie wiedział ile biegł. Wydawało mu się, że tylko chwilę. Lecz w końcu musiał przystanąć aby złapać oddech. Serce waliło mu jak młot kowalski i czuł, że lekko kręci mu się w głowie.

Stojąc tak z rękami opartymi na kolanach i próbując złapać oddech nagle zdał sobie sprawę, że jest sam. Zupełnie sam. Sam w olbrzymim, niezbadanym lesie.

Momentalnie przeszył go paraliżujący dreszcz strachu.

Postanowił zachować spokój i wstrzymał na chwilę oddech, aby nasłuchać odgłosów swojej drużyny.

Cisza.

Chciał krzyknąć, ale przypomniał sobie że jest na polowaniu, a na polowaniu krzyczeć nie wolno. Pomyślał o łosiu

Ostatni raz spojrzał w stronę, z której przybiegł.

Czekać? – pomyślał.

Po chwili jednak zadecydował. Machnął ręką i ruszył w dalszą pogoń za zwierzakiem

Zaczął znowu biec. Tym razem ciszej niż zwykle. Drzewa były gęste i ciężko było zobaczyć cokolwiek dalszej odległości. Mijał krzaki, mchy, porosty. Drzewa liściaste i iglaste. Małe pagórki, wzniesienia, narzuty skalne. Zeskoczył z małej górki.

I wtedy go zobaczył.

Brązowy, włochaty zwierzak stojący do niego tyłem, pochylający głowę w przód zdawał się nie być świadomym w jak wielkim zagrożeniu się znajduje.

To, co poczuł było nie do opisania. W jednym momencie przeszył go dreszcz podniecenia, który aż zatrząsł jego rękami. To uczucie zmieszało się ze strachem, który odczuwał przed niepowodzeniem.

A jak się nie uda? Co powie ojciec?

- Nie. To moja szansa i ją wykorzystam– zmotywował sam siebie.

W rzeczy samej, była to idealna szansa.

Wbił miecz w ziemie, położył koło niego krągłą tarczę (Po co mi ona?!) i wyciągnął długi łuk. Jeżeli ktoś umiał strzelać z takiego łuku, nie miałby problemów z przebiciem nawet stalowej zbroi z tej odległości, co dopiero z zabiciem łosia.

Arrin raczej nie należał do tych ludzi, ale wierzył w siebie. Najciszej jak tylko umiał wciągnął strzałę z kołczanu, nałożył ją na cięciwę i zaczął powoli naciągać.

Ręka zaczęła go boleć już w połowie. Zacisnął zęby i naciągnął jeszcze kawałek. Gdy strzelał z łuku dla adeptów zawsze trafiał.

- Niedługo zapisze się w historii – pomyślał celując w głowę zwierza.

Puścił cięciwę.

Łuk był za słabo naciągnięty, więc strzała szybko opadła. Ale trafił.

Pocisk, ledwo, ale wbił się w tułów zwierza lekko nad tylną nogą.

Łoś, gdy poczuł strzałę, w amoku zaczął miotać się nerwowo nie wiedząc co się dzieje.

Myślałeś, że uda Ci się uciec? Nie tym razem, stworze.

Arrin postanowił wykorzystać sytuację i szybko wyciągnął drugą strzałę.

W dużym pośpiechu naciągnął łuk i oddał niecelny strzał strzała trafiła w drzewo obok i nawet nie wbiła się w korę.

Łoś odwrócił się w jego kierunku, ale Arrin był już na to przygotowany. Szybko podniósł miecz i tarczę szykując się do odbicia ataku zwierzaka.

Ten ustawił się pyskiem do niego i chwilę później ruszył do szarży. Tego Arrin obawiał się najbardziej. Mimo to nie odsunął się.

Był pewny siebie bardziej niż zwykle. Wierzył, że bez problemu zdoła zabić zwierzaka, jeżeli tylko uda mu się go przechytrzyć. Łoś nabierał prędkości, a on zaparł się nogami o ziemię. Odległość między nimi zmniejszała się momentalnie.

Sekundę później łoś był przy nim. Arrin zamknął oczy i uderzył go tarczą z całej siły, tak jak zawsze sobie wyobrażał.

O dziwo udało się. Tarcza trafiła łosia, który został odepchnięty na bok z olbrzymią siłą.

W następnym momencie zdał sobię sprawę, że to łoś odepchnął jego.

Upadł na plecy z głośnym gruchotem. Otworzył oczy i okazało się , że leży parę metrów dalej od miejsca w którym stał sekundę wcześniej i upuścił tarcze Nic go jednak nie bolało. Wstał jednym ruchem i był gotowy odparować drugi atak.

Łoś już pędził w jego kierunku. Ustawił się do kolejnego uderzenia.

Jedyne co przeszło mu przez głowę to: Odsunąć się. Zadać cios. Zabić.

Zrobił to.

Kiedy zwierzak był już koło niego, odskoczył w prawo i zadał cięcie, trafiając zwierzaka w tułów. Lecz mimo, że odskoczył, rogi łosia dosięgły go. Potężne uderzenie prosto w policzek, samej końcówki rogu, spowodowało, że Arrin przewrócił się po raz kolejny.

Upadł, a krzyk wyrwał mu się z ust.

Ale momentalnie wstał.

Przez załzawione oczy widział tylko olbrzymi cień zawracający, a następnie znowu pędzący w jego kierunku z narastającym tętentem kopyt.

Zaparł się kolejny raz wyciągając miecz przed siebie Był gotowy na to starcie.

Zamknął oczy wyobrażając sobie swój moment chwały.

Lecz nagle do jego uszu dotarł dźwięk głuchego uderzenia o podłoże.

Otworzył załzawione oczy i spostrzegł leżący przed sobą brązowy cień.

Odetchnął z olbrzymią ulgą.

Udało się! Cięcie dosięgło serca! – pomyślał uradowany, po czym syknął z bólu łapiąc się za piekący policzek. Odrzucił miecz i usiadł na ziemi.

- Stratowany – usłyszał głos ojca – ale żyje. Podniósł głowę w tamtym kierunku i zobaczył trzy cienie na niewielkim wzniesieniu, z którego sam wcześniej zeskakiwał.

Przetarł oczy, a to co zobaczył wstrząsnęło nim bardzo mocno.

Na ziemi przed nim leżał olbrzymi – już martwy – łoś z ledwie wbitą strzałą przy nodze. Lecz ze środka tułowia wystawał potężnie wbity topór, prawie do połowy swojej długości. Topór wąsatego Lorda Tyrwella.

Ojciec i dwaj rycerze zeskoczyli z górki i podeszli do Arrina.

- Wstawaj – zwrócił się do niego ojciec szarpiąc go za rękaw - Masz szczęście, że Lord Tyrwell tak znakomicie rzuca toporem.

- Jesteś nadmiar łaskawy, Panie – odparł tamten.

Arrin wyrwał się ojcu i nie patrząc na nich kopnął swój leżący na ziemi miecz.

Cóż za zniewaga, żeby zabić komuś urodzinowego łosia!

Koło ojca i Lorda Tyrwella stał także ten trzeci wojownik który patrzył na martwe zwierze. Wydawał się zasępiony.

Jemu też ktoś ściągnął zdobycz z przed nosa?– myślał wściekły Arrin.

Z nikąd pojawił się łowca

- Oo, wspaniały okaz – ucieszył się.

Mówi, jakby wcześniej nie wpatrywał się w niego, zamiast go zabić…

Arrin pozbierał swoje rzeczy, a mężczyźni wzięli łosia na barki i nieśli go ze sobą. Takiej zdobyczy nie można było zostawić.

- Wracamy na zamek z chwałą! – zawołał dość uradowany ojciec– Gratulacje Lordzie Tyrwell, jesteś bohaterem.

Lordowi Tyrwellowi ciężko przyszło ukrycie dumy. Na jego twarzy malował się szeroki uśmiech.

Arrin nie mógł na niego patrzeć. Szedł z boku i kopał wszystko co napotkał na drodze. Choć plecy bolały go dość mocno nie zwracał teraz na to uwagi. Nie chciał pokazywać ojcu swojej słabości, po tym, jak kolejny raz zawiódł.

Kiedy jakąś godzinę później spotkali się z resztą grupy wszyscy otoczyli wąsatego Lorda i składali mu gratulacje. Arrin jednak nie przyłączył się do pozostałych niecierpliwił się. Chciał już wrócić na zamek.

Widząc jego niezadowolenie podszedł do niego ojciec.

- Powinieneś podziękować Lordowi Tyrwellowi – powiedział surowo – dzięki niemu żyjesz.

Arrin nie wierzył w to, co usłyszał.

- Nigdy – odparł – zabił mojego urodzinowego łosia.

- Nie bądź głupi! – ton i siła głosu ojca sprawiły, że wszyscy odwrócili się w ich kierunku. Ojciec jednak nic sobie z tego nie robił. – Nie przynoś mi znowu wstydu. Nie dość, że prawie zostałeś stratowany na śmierć, to teraz zachowujesz się jak tępy bachor. Wstyd mi, że jesteś moim synem – dodał, odwrócił się i odszedł do pozostałych, którzy udawali, że niczego nie słyszeli.

Arrin był przyzwyczajony do takich obelg, słyszał je już nie raz.

Naprawdę żałował, że nie udało mu się pokazać dzisiaj z dobrej strony. Ojciec był wściekły, a to pewnością oznaczało co najmniej rok spędzony bez wychodzenia z zamku. A to wszystko przez tego urzędasa Lorda Tyrwella!

Wracał do miasta w okropnym humorze. Chociaż był przyzwyczajony od takich słów od ojca bardziej martwił się tym, że nie dał rady pokonać zwierzaka, choć miał świetną okazję, zanim zjawił się gburowaty wąsacz.

I Nagle doznał olśnienia.

To wszystko przez ojca ! To on kazał mi używać tego okropnego łuku, wiedział, że nie umiem nim strzelać. Wszystko po to, żeby móc się na mnie powściekać. On to uwielbia – wściekł się jeszcze bardziej - Nienawidzę go!

Od tej chwili Arrin postanowił nie odzywać się do ojca, aż do czasu kiedy będzie to naprawdę niezbędne. Szedł dalej z tyłu całej grupki i patrzył jak mężczyźni dźwigają martwe zwierze.

Spotkali się na skraju lasu ze strażnikami przy koniach. Załadowali łosia do powozu (druga grupa na szczęście upolowała tylko lisa i dwa króliki) i ruszyli z powrotem.

 

Wjechali do miasta jakby wracali jako bohaterzy z wygranej wojny. Lord Pretrian i Lord Tyrwell jechali na czele uśmiechając się i machając do tłumu, mieszkańcy pod nogi rzucali kwiaty i wiwatowali, zupełnie jak wcześniej. Była to dla nich nie lada rozrywka. Arrin jechał na tyłach zaraz za Ser Ritlonem Śmiałym.

Przejechali przez miasto i wjechali na brukowaną drogę do zamku.

Gdy dojechali na miejsce wszyscy zsiadali z koni w dobrych nastrojach. Dało się słyszeć nieustające pochwały i gratulacje dla Ser Tyrwella.

Ile można się podlizywać? – myślał Arrin ze złością.

Aby nikogo nie słuchać odprowadził w samotności konia do stajni i przypomniał sobie, że musi oddać zbroję do kowala. Mimo tego, że nie chciał z nikim rozmawiać musiał iść.

Zostawił grupę wojowników nic nie mówiąc. Mało kogo obchodziło co robił w zamku. Ojciec wiedział, że jego syn nie jest w stanie sam opuścić twierdzy, więc wewnątrz Arrin miał całkowitą autonomię.

Przeszedł kamiennym korytarzem wprost na mały dziedziniec, minął zbrojownie i doszedł do kuźni.

- Witaj, chłopcze – przywitał go Derr, kiedy wszedł do środka– ile niedźwiedzi zabiłeś?

- Żadnego – odparł cicho zrzucając tarczę na drewniany blat. Derr właśnie polerował miecze.

Stary kowal odłożył szmatkę i oręż, wstał i podszedł do drzwi na zaplecze. - Mam coś dla ciebie, czekaj tu – powiedział z uśmiechem, po czym wyszedł.

Arrin w międzyczasie zdążył zdjąć strój i ułożyć broń na wieszakach. Derr był prawdziwym specem od pięknej broni, lub pancerzy. Miał do tego smykałkę.

Po chwili kowal wrócił z dość długim pakunkiem w rękach.

Spodziewał się miecza. Wiedział, że Derr ma naprawdę niezłe wyroby godne samego Najwyższego i Dziedzica. W końcu nie byle kto zostaje kowalem na dworze. Srebrna zbroja z laurowymi wykończeniami, którą miał dziś na sobie też była jego dziełem.

- Odpakuj - powiedział Derr, podając mu pakunek z ciepłym uśmiechem.

Podniecony Arrin, zapominając o wcześniejszych przykrościach szybko rozerwał szary materiał. Uwielbiał prezenty.

Z opakowania wyciągnął broń. Lecz nie był to miecz. Klinga była zbyt cienka, a rękojeść była za krótka. To jakiś rodzaj szabli, która mogłaby wydawać się ładna, gdyż była naprawdę pięknie wykonana., ale nadal była dość… stara.

- I jak ci się podoba ? – zapytał uradowany kowal.

- Jest… zabytkowa – powiedział bez przekonania - Wspaniała robota, dziękuje – dodał zawiedziony.

Rękojeść, która przedstawiała liście owijające się na granatowych kryształach mogła naprawdę zachwycić, lecz dla Arrina było to zbyt mało. Ten oręż był dla niego po prostu niepasujący.

Już postanowił: Nie ma zamiaru używać tej broni. Nie jest godna dziedzica. Bardzo się zawiódł.

- Cieszę się – odpowiedział Derr, który nie zauważył obojętności na jego twarzy – to koncerz mojego ojca. Koncerzem raczej nakłuwa się przeciwnika jadąc na koniu. Skróciłem Ci go, żebyś mógł walczyć w ręcz i dodałem parę ozdóbek. Wziął oręż i pokazał mu klingę.

Następnym razem poproszę go o wspaniały miecz, godny Dziedzica, żeby znowu nie popełnił dziecinnego błędu. Jak mógł być tak głupi?!

Podziękował raz jeszcze kowalowi i poszedł do swojej komnaty obmyć się i przebrać. Dziś wieczorem miała być uczta, nieoficjalnie na jego cześć.

Pewnie uczta zmieni się w ucztę Lorda Tyrwella – westchnął - To szczerze najgorszy dzień w moim życiu.

Arrin zmienił przepoconą skórę na granatową przeszywanicę ze srebrnymi elementami. Polubił bardzo te kolory. Postanowił właśnie, że w przyszłości zmieni rodowe barwy rodu Atrenisów.

Położył się na łoże, wziął księgę do ręki i odszukał stronę, na której skończył poprzedniego dnia. Był to duży tom o historii Dwurzecza z dokładnym opisem większości bitew i ciekawostek. Czytał dużo w każdej wolnej chwili, a wolnego czasu miał sporo.

 

Właśnie studiował fragment o szturmie na Rangehall, kiedy rozległo się puknie. Do komnaty wszedł jeden ze służących.

- Lord Najwyższy chce cię widzieć na uczcie, Paniczu – powiedział tylko.

Panicz. Wzdrygał się na dźwięk tego słowa.

Arrin niechętnie opuścił Dowódcę Straży Rangehall, który odpierał atak na miasto. Nie miał także ochoty widzieć się z ojcem, którego po dzisiejszym dniu miał już dość.

Pewnie będę musiał dziękować Lordowi Tyrwellowi – myślał z niepokojem

Służący zaprowadził go do Sali Jadalnej. Sala nie była duża, gdyż służyła wyłącznie do codziennych posiłków, a zwykle na dworze nie było dużo gości. W przeciwnym wypadku większe uczty wyprawiano w Sali Tronowej. Stały tam cztery krótkie stoły ustawione prostopadle do jednego długiego, przy którym siedział Najwyższy i jego najbliższa świta. Było tam także miejsce dla Dziedzica, jednak Arrin nie lubił tam siedzieć. Wolał spożywać słuchając historii przyjezdnych – jeżeli tacy akurat się znajdowali na zamku – albo po prostu jakichś informacji z miasta. Wszyscy zdążyli się już do tego przyzwyczaić. Dzisiaj usiadł na ławie zaraz obok drzwi do Sali. Nie chciał z nikim rozmawiać.

 

Powoli jedząc zerknął na władcę. Siedział pogrążony w rozmowie z jednym z Lordów północy, który niespodziewanie odwiedził go w jakiejś ważnej sprawie. Lord Tyrwell, siedzący po jego prawicy wprost rzucał się w oczy. Nie zdjął bowiem swojej potężnej zbroi, przez co chyba chciał pokazać, że to on tryumfował dziś w lesie.

Zabierać zdobycz komuś, w jego urodziny. Wspaniały, szlachetny wyczyn. Gratuluję – wyśmiewał go Arrin w myślach

Mocno gestykulując opowiadał jakąś historię trzem rycerzom nad którymi górował. Prawdopodobnie chciał pokazać, że brał czynny udział w całej historii.

Pozer.

Po drugiej stronie Sali Ser Ritlon i jeden ze służących śmiali się z dowcipu, któregoś z towarzyszy.

Arrin postanowił, że do nich dołączy, lecz zanim zdążył wstać kto go zagadnął.

- Chłopcze – mężczyzna obok niego mówił dość głośno przez hałas w Sali – to ty jesteś synem Lorda Pretriana ? - Arrin kiwnął głową - Kartel, zobacz no to następca – zawołał stukając w plecy Lorda po swojej prawej który był zajęty wznoszeniem toastu.

- Jestem Lord Prester – rzekł – Przyjeżdżam z Torsell z wiadomościami. Słyszałem że udało wam się polowanie. Jak ci się podobało chłopcze ? Pierwszy raz od dawna poza zamkiem, prawda?

Arrin nie chciał mówić o Lordzie Tyrwellu i łosiu. W ogóle nie miał ochoty nic mówić.

- Tak, podobało mi się - odparł bez wyrazu

Dwaj siwowłosi, dość starzy mężczyźni zbliżyli się do niego. Gdyby nie jego dzisiejszy nastrój, mógłby się od nich wiele dowiedzieć, w tej chwili wolałby jednak pozostać w spokoju.

- Trzeba Ci wiedzieć chłopcze – mówił jeden z nich – że Lord Tyrwell to wspaniały wojownik.

Arrin ścisnął pięść. Znowu o nim?

- Tak! – wtórował mu drugi – Czy to prawda, że rzutem topora zabił zwierzaka?

- Tak słyszałem – rzucił krótko Arrin.

- To może jego zapytamy? - mężczyzna wyprostował się i spojrzał w stronę stołu Najwyższego - Lordzie Tyrwell – zawołał – Chodź, napij się z nami!

Arrinowi serce zabiło mocniej. Nie mogli zrobić nic bardziej głupiego. Lord Tyrwell siedzący przy stole Najwyższego spojrzał na Arrina i Lordów, po czym przeprosił ludzi, z którymi rozmawiał i z uśmiechem podszedł do ich stołu.

- Z przyjemnością się napije – rzekł siadając na ławie. Następnie zwrócił się do Arrina – Wzniesiesz z nami toast, chłopcze ?

- Nie powinie … - zaczął Arrin ale przerwał mu Lord Prester.

- Za udane polowanie na urodziny – krzyknął wciskając mu kielich w dłonie.

Skosztował wina i ledwo powstrzymał się od wyplucia. Było kwaśne a zarazem gorzkie, poza tym zostawiało dziwne pieczenie w gardle. Mimo to pociągnął następny łyk. Nigdy wcześniej go nie próbował, ponieważ ojciec surowo mu zabronił. Teraz jednak nie dbał o to. Dzisiaj miał gdzieś jego zakazy, poza tym miał już czternaście lat.

O dziwo nie tylko ich czwórka wznosiła toast. Prawie połowa Sali stała z kielichami krzycząc słowa.

Nagle czyjaś ręka pojawiła się na ramieniu Arrina.

- Udane polowanie ? – usłyszał głos ojca – Mój syn prawie zginął przez swoją głupotę. Całe szczęście, że Tyrwell był na miejscu – przeszył Arrina srogim spojrzeniem - To był błąd wychodzić znowu z zamku. Nie umiesz jeszcze wielu rzeczy. Nie jesteś gotowy na…

Arrinem wstrząsnęła wściekłość. Odepchnął dłoń ojca i wstał.

- Jak mam się nauczyć walczyć jeżeli tłukę tylko słomianą figurkę na dziedzińcu?!

W Sali zrobiło się zupełnie cicho, ale Arrina to nie powstrzymało.

– Uważasz, że możesz…

Ojciec uderzył go w twarz z taką siłą, że prawie przewrócił się na stół.

- Ja wiem co dla Ciebie najważniejsze, dziecko ! – zagrzmiał – Nie waż się krytykować moich czynów. Jeszcze mi kiedyś podziękujesz. Powinieneś być wdzięczny Bogu, że jesteś synem wysoko postawionego człowieka, bo na ulicy, czy w chlewie długo byś nie pożył! Gastner – zawołał do jednego z Lordów - odprowadź panicza do komnaty, nie będzie już jadł.

W okropnym nastroju Arrin opuścił komnatę i wraz z Lordem Gastnerem przeszli przez cały zamek w ciszy, aż do jego komnaty.

- Powinieneś bardziej zważać na słowa, chłopcze – skarcił go mężczyzna przed drzwiami.

Arrin nic nie odpowiedział. Łzy spływały mu po policzkach. Wszedł do pokoju, trzasnął drzwiami, rzucił się na łóżko i płakał.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania