Poprzednie częściLeworęczni -Prolog (poprawiony)

Leworęczni - Rozdział 11. (2/2)

Tym razem aż czterej strażnicy prowadzili go korytarzem w jakieś nieznane miejsce. Szli schodami prowadzącymi pod ziemię.

Loch? Zostawią mnie pewnie tam, gdzie nie ucieknę.

Jednak nie miał racji. Sala do której go przyprowadzili znajdowała się w podziemiach, jednak było tu ciepło i przytulnie. Jasne światło biło z palącego się kominka i dawało przyjemną atmosferę. Oprócz kominka w komnacie znajdował się także wielki drewniany stół z ośmioma krzesłami, dwoma na szczytach stołu i trzema po bokach. Strażnicy kazali mu usiąść i czekać, po czym wyszli.

Pozostał sam.

Zaciekawiony, po co go tu przyprowadzono zaczął rozglądać się po komnacie. Znajdowały się tam skrzynie zamknięte na kłódki, wieszaki z ubraniami oraz wiele przypraw zawieszonych na ścianach.

Było to pomieszczenie gospodarcze, coś w rodzaju spiżarni od razu połączone z przytulną jadalnią.

Przyglądając się tym wszystkim rzeczom spostrzegł coś, przez co serce zabiło mu mocniej. Małe drzwiczki, kompletnie wtapiające się w kamienny wygląd ścian, niewidoczne na pierwszy rzut oka.

O bogowie. To chyba koniec Lorda Galthara. Powracam Perhange!

Jednym susem znalazł się przy drzwiach. Położył rękę na klamkę i serce zabiło mu mocniej.

Żeby tylko były otwarte. Błagam, żeby tylko były otwarte…

Były.

Przed nim pojawił się korytarz, który parę metrów dalej niknął w ciemnościach. Z rozwagą sprawdził, czy drzwi nie zatrzasną się za nim, gdy je zamknie, wziął głęboki oddech, przeszedł przez próg i zaczął iść szybkim tempem ciemnym korytarzykiem.

Serce waliło mu jak młotem.

Oby tylko nikt nie wszedł teraz do komnaty. Dajcie mi trochę czasu, błagam.

Po chwili szybkiego marszu jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności, a chód zamienił się w bieg. Szedł jeszcze parę chwil kamiennym, ciemnym korytarzem aż natrafił na schody. Nie było innej drogi, niż na górę, więc postanowił nimi iść.

Gdziekolwiek wyjdę i tak muszę uciekać.

Cały w nerwach zaczął biec po schodach. Nie myśląc o niczym, tylko o wydostaniu się z tego przeklętego zamku pędził. Przeskakiwał co trzeci stopień, z całą szybkością piął się w górę.

I nagle usłyszał głosy.

Przystanął i nasłuchał. Męski i damski, piskliwy głos - zbliżały się do niego. Dźwięki stóp uderzających o stopnie schodów. Schodzili na dół. Stopniowo schody zaczęły się rozświetlać.

Idą tu.

Serce mu zamarło. Musiał uciekać.

Szybko, lecz stosunkowo najciszej jak tylko mógł ruszył w dół. Głosy nasiliły się tak, że mógł już usłyszeć pojedyncze słowa, jednak nie dbał o to, co było mówione.

A jeżeli w komnacie, którą opuścił zastanie strażników?

O bogowie, stracę głowę.

Mimo to pędził. Prawie przewrócił się, w momencie gdy schody zamieniły się na płaskie podłoże, jednak podpierając się o ścianę zdołał utrzymać równowagę.

Głosy były przytłumione, więc zaryzykował i puścił się biegiem przed siebie.

Zadyszany dotarł do drzwi chwilę później. Serce tłukło się w jego piersi niemiłosiernie. Znowu położył rękę na klamce modląc się, aby nikogo nie spotkać.

W komnacie było pusto. Zamknął drzwi i co sił w nogach rzucił się do stołu próbując przybrać jak najbardziej normalną postawę. Chwilę później rozległ się dźwięk odsuwanych kamiennych drzwi.

- Otwarte? – zdziwił się skrzeczący głos.

Przed drzwiami pojawili się karzeł Pumbernill we własnej osobie, Ser Ellan Trew, oraz jeden z Lordów, którego Galthar nie znał.

- Lordzie Galtharze, jesteś już tutaj! – zawołał widocznie uradowany człowieczek – Stało się coś? Strasznie dyszysz.

Galthar wzdrygnął się. Fala potu zalała mu czoło, które szybko wytarł.

- Tak… strasznie tu gorąco – jęknął wstając.

- W rzeczy samej. Panowie siadajcie – karzeł zaprosił mężczyzn do stołu ruchem ręki. Ser Ellan Trew bez zastanowienia podszedł do stołu i usiadł naprzeciwko Galthara z założonymi rękoma, jednak drugi mężczyzna podszedł, aby się z nim przywitać.

- Lord Prubblen, jeśli łaska – uścisnął Galtharowi rękę– miło mi poznać.

- Wzajemnie – odpowiedział uprzejmie wstając.

- Lord Prubblen został moim osobistym doradcą – ogłosił karzeł zasiadając na szczycie stołu na specjalnie podwyższonym krześle, którego Galthar wcześniej nie zauważył. Były łotr zerknął na Dowódcę Straży, którego Lord Prubblen wygryzł ze stanowiska. Potężny mężczyzna nie wydawał się lubić swojego następcy. Przygryzał wargę patrząc spode łba.

Galthar jeszcze nigdy nie spotkał się z żadnym Najwyższym na osobności. Lord Edric zwykł przemawiać do niego z Tronu, z którego prawie nigdy się nie ruszał. Tutaj jednak miał przykład na to, że Pumbernill ma szacunek do niego, a także ufa bezgranicznie swoim doradcom, gdyż straży nie było w pomieszczeniu.

Po wymianie uprzejmości podano jedzenie. Z drzwi, którymi wszedł Galthar wjechało jedzenie, oraz picie wszelkiej maści. Dziczyzna, jagnięcina i kurczaki, gęste zupy i soki ze świeżo wyciskanych owoców.

- Bardzo lubię omawiać ważne sprawy podczas jedzenia – rzekł Pumbernill splatając ręce. Reszta kiwnęła głowami – Jest to pokazanie szacunku jakim darzę swoich rozmówców. Mamy do omówienia sprawę wyprawy, którą chcę jak najszybciej rozpocząć, przejdźmy zatem do rzeczy – spojrzał na Galthara - A więc, Lordzie Galtharze, jaki jest twój plan?

Galthar zakrztusił się sokiem, który akurat pił.

- Plan?

Nie miał planu. W ogóle nie myślał o tym jak wkraść się do twierdzy w Tressport. Nie myślał nawet jak tam się dostać. Jego celem było tylko wydostać się z zamku, jak najszybciej, w każdy możliwy sposób, a potem zwiać.

- To znaczy – kontynuował, przecierając usta od soku – do Tressport jest przeraźliwie daleko. Myślę, że będę… będziemy mieli dużo czasu na ustalenie szczegółów tego przedsięwzięcia.

Ser Ellan parsknął śmiechem.

- Tak… – Pumbernill wydawał się zirytowany – ale jakiś zarys musisz mieć.

- Czy ja wiem – wzruszył ramionami - Rozeznać zamek, przeanalizować patrole strażników, poznać kogoś wewnątrz, wejść do środka i już . To byłby mój plan.

- W jaki sposób chciałbyś poznać sposoby pracy strażników – zapytał Lord Prubblen splatając ręce, jak Pumbernill.

- Ciągłe obserwacje. Nie można atakować od razu – wytłumaczył - Trzeba spędzić trochę czasu w mieście. Pójść na parę audiencji, poznać podziemny świat, przekupić kogo trzeba.

- Nie wydaje mi się to takie proste – powiedział z przekąsem doradca Najwyższego.

Karzeł głośno wypuścił powietrze zirytowany.

- Powiedziałeś mi wczoraj, że z sakwą złota jesteś w stanie wykonać tą misję. Przekonaj mnie zatem, że to prawda.

Galthar poczuł się szczerze urażony.

- Ależ oczywiście, że to prawda! Po prostu nie mogę ustalić teraz dokładnego planu. Na to potrzeba obserwacji tam, w Tressport. A ogólnego planu nie ma… Lub inaczej – poprawił się - jest, ale bardzo prosty. Docieramy niezauważeni do Tressport – zrobił gest kładąc dłoń na blacie stołu - tam rozbijamy obóz, dowiadujemy się na miejscu czego trzeba i ustalamy dokładny, co do joty, plan działania.

- Wydaje się logiczne – przyznał Prubblen, choć nadal bez przekonania, zerkając na swego władcę.

Pumbernill już chciał coś powiedzieć, ale Galthar go ubiegł.

- Ja wiem, że chciałbyś, Panie, dowiedzieć się wszystkiego teraz. Ale po prostu nie jestem w stanie tego zrobić.

- Dobrze już dobrze – zawołał człowieczek, następnie zwrócił się do drugiego mężczyzn – Ser Ellanie, co myślisz?

- Myślę, że ten człowiek nie wykona twojego planu, Panie – odpowiedział z nutą nienawiści w głosie.

- Wykonam – zapewnił Galthar, chociaż nie była to prawda. Nie miał wyjścia, musiał kłamać, jeżeli chciał żyć.

- Postanowiłem, że wyruszycie jutro z samego rana – powiedział Najwyższy puszczając te słowa mimo uszu – Lecz nie pójdziecie sami.

Galtharowi nie robiło to różnicy. Sam, czy z kimś, Ser Ellan nie powstrzyma go od ucieczki.

Za to Dowódca Straży był nad wyraz zdziwiony.

- Jak to?

- Potrzebujecie pomocników. Sami od razu byście się pozabijali – uśmiechnął się karzeł.

- Ale… To dlaczego nie ma ich teraz z nami? – pytał Ser Ellan.

- Ponieważ uznałem to za zbędne, aby wprowadzać ich w szczegóły naszego zawiłego planu – zerknął na Galthara z uśmiechem – jeżeli będziecie chcieli to sami to zrobicie. Oni mają tylko pomóc wam dotrzeć, w godnych warunkach, do Miasta Południa.

- Kto to jest?

- Kucharz i tropiciel. Zaufani ludzie – zapewnił Prubblen.

- Ja również mam pytanie – wtrącił się Galthar, chcąc wypaść naturalnie – co z zapłatą?

- Ach, no tak – Najwyższy skosztował napoju z pucharu – co powiesz na miejsce w Radzie?

- Mało – stwierdził Galthar – poza tym… Niezbyt się tam nadaję.

- Własna wieś?

- Wolałbym jakąś twierdzę…?

- Dość duża wieś. Zostaniesz Lordem na stałe.

- Stoi – zgodził się z uśmiechem i podali sobie ręce.

Kontynuowali posiłek w miłej atmosferze. Galthar naprawdę polubił nowego władcę i zaczął myśleć, że może faktycznie miastu ta zmiana wyjdzie na dobre.

- Czego byście potrzebowali do tej podróży – zapytał po pewnym czasie Prubblen.

- Koni – odpowiedział od razu Ser Ellan Trew.

- Przydały by się może jakieś książki – stwierdził Galthar udając przejętego – Najlepiej coś o geografii Dwurzecza no i o historii oraz architekturze Tressport.

- Słusznie – zauważył karzeł – dostaniesz przepustkę do biblioteki. Czy coś jeszcze?

Milczeli.

- A co jeżeli chodzi o pieniądze? Wstępna sakwa złota, to chyba zbyt mało, prawda? Musicie jakoś jeść, spać.

- Przekupić kogoś, kupić co trzeba, na to też są potrzebne pieniądze – zauważył Galthar.

- Myślę, że cztery sakwy na każdego z członków wyprawy to wystarczająco dużo – stwierdził Lord Prubblen.

- Dobrze, Ser Ellan dostanie te pieniądze. Jemu ufam najbardziej – powiedział Pumbernill.

Słusznie – stwierdził Galthar w myślach.

- Pomyślałem sobie także, że powinniście dzierżyć miecz miasta – dodał nagle Najwyższy - Dowódca Straży spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Mi i tak się nie przyda – wskazał na swoje małe rączki - Czymś walczyć przecież musisz, Ser Ellanie. A w naprawdę kryzysowej sytuacji będziecie mogli pokazać komu naprawdę służycie.

Każde z czternastu miast miało w posiadaniu pradawny miecz, którym powinien posługiwać się najwyższy. Miecz Perhange – zwany Kamieniem Światła – był zwykle dzierżony przez Ser Ellana Trew. Tak miało być też teraz.

Ser Ellan opuścił swoje miejsce i klęknął przed siedzeniem karła.

- Panie, to wielki zaszczyt – szeptał ze skłonioną głową– jestem wielce rad, z tego, że tak mnie doceniłeś. Będę dzierżył ten święty oręż z chwałą.

- Zasłużyłeś na niego, Ser – stwierdził karzeł.

Nastąpiła chwila ciszy, w której Galthar zastanawiał się jak będzie wyglądała jego rola w tej wyprawie. Nie zamierzał długiego czasu spędzać u boku Ser Ellana. Choć nie wiedział co dalej ze sobą począć…

- Zanim skończymy – wznowił jeszcze karzeł – chciałbym wam jeszcze o czymś powiedzieć – wlepili w niego oczy – Prawdę mówiąc, historia o zbroi to zwykła bujda.

Galthar zmrużył brwi. Ser Ellan również wydawał się zaskoczony.

- Jak to?

- Czyli jednak nie będzie żadnej podróży? – zapytał Galthar.

- Będzie! – odparł Najwyższy – Ale w innym celu.

Ser Ellanowi nie podobały się te tajemnice.

- To znaczy? – zapytał ostro.

- Tressport to najbogatsze miasto w Dwurzeczu – poinformował ich Lord Prubblen – Nie licząc Stolicy oczywiście. Handel kwitnie, a armia jest duża i mocna. Miasto popiera Koronę, a sytuacja gospodarcza czyni je najsilniejszym wasalem Króla.

- Co w związku z tym? – Galthar ciągle nie rozumiał – Co będzie naszym celem?

- Zabójstwo – oczy karła zalśniły.

Galthar wyprostował się. Zerknął na Ser Ellana, który wsłuchiwał się w każde słowo wypowiadane przez Najwyższego.

- To kogo trzeba zabić? – zapytał Galthar po chwili.

Karzeł odetchnął.

- Pierwszego Wasala Korony. Najwyższego Tressport.

- Czyli?

- Lorda Pretriana Atrenisa.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Ronja 27.08.2015
    W tym rozdziale jest tyle informacji, że nie wiem od czego zacząć ;). No dobra, może po pierwsze, dużo wiadomości taktycznych, w których, mówiąc szczerze, totalnie się gubię, lecz będę się starać z całych sił kumać chociaż połowę ^^. Nawet wróciłam do prologu i czytnęłam go sobie raz jeszcze, by mieć lepszy ogląd na całą sytuację. Teraz żałuję, bo mam jeszcze większy mętlik w głowie... Nieważne ^^.
    Po drugie, już myślałam, że uda mu się zwiać, ale nie ma tak łatwo... No jasne, mogłam się domyślić ;) Galthara darzę coraz większą sympatią. Po tej scenie w karczmie, gdzie zachował się jak totalny głupek, myślałam, że raczej go specjalnie nie polubię, a jednak!
    No i końcówka - pierwsza moja myśl : Arrin się ucieszy :D
    Nie mogę się doczekać kolejnej części :)
  • Galthar01 27.08.2015
    Ja bym najchętniej wstawial Codziennie, żeby poznać juz wasze oceny, zdania, odczucia. Szczególnie Twoje Ronja, są bardzo motywujące. No ale wiem,że nie można przesadzić :l
    Wydaje mi się, że powoli odzyskuję wenę, bo mam ochotę coś popisać.
    Ronja, Jakbyś miała ochotę to chętnie podyskutuje na temat Lefthanded, a chyba nie ma Cie na naszej grupie na fejsiku :c
    I nie wiem po jakiej konkretnej sytuacji uznałas Galthara za idiote, on je przecież bardzo inteligjentny :D
  • Ronja 28.08.2015
    Haha, ja go nie uznałam za idiotę wcale :D Po prostu jego zachowanie było strasznie głupie - wtedy jak wparował do tej karczmy, po tym jak zdradził prawie wszystkich swoich ziomków! No nie mów, że to było mądre z jego strony? :D Tak poza tą sytuacją, to nie mam powodów by go uznawać za mało rozgarniętego, chociaż jak już napisałam, mam wrażenie, że robi się coraz fajniejszy ^^.
    Na grupie na Fb nie ma mnie, bo ja praktycznie korzystam z fb tylko w sprawach związanych z pracą. Ale wiem, że Ekler zrobił czat chyba właśnie do takich pogaduszek, lub mailowo, to jak najbardziej ;)
    A twoja wena musi w końcu powrócić, seria sama się nie skończy, a ja chcę ją doczytać w całości! :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania