Poprzednie częściLeworęczni -Prolog (poprawiony)

Leworęczni - Rozdział 6. (1/2)

Po dwóch latach banicji, w końcu mógł przespacerować się wąskimi, kamiennymi uliczkami Perhange, była to dla niego ważna sprawa. Wcześniej, gdy przyjechał tu z Mathosem i Kastarem, nie mógł tego zrobić. Istniało bowiem ryzyko, że mógłby zostać zauważony i rozpoznany, co mogłoby nieco pokrzyżować im plany.

Lecz teraz wypad do miasta także nie był najbezpieczniejszym pomysłem. Po tym, jak wydał całą Gildię w ręce Miejskiej Straży nie miał ochoty na konfrontacje z kimś zaprzyjaźnionym z całą organizacją, lub nawet jej członkami – jeżeli zdołali jeszcze uchronić się przed pojmaniem. Podjął jednak to ryzyko.

Uwielbiał Perhange i gdyby mógł wróciłby tu o wiele wcześniej. Nie chodziło nawet o robotę w Gildii, lecz o to, że miasto miało swój specyficzny klimat i budziło w nim tysiące wspomnień. Przyjemnie było mu, gdy spacerował brukowanymi, wąskimi uliczkami między szaroburymi kamieniczkami. W jego sercu panowała radość, która nakrywała niepokój przed spotkaniem starych znajomych.

Od dwóch lat nie przechadzał się w ten sposób w mieście. Perhange było piękne na swój sposób. Galthar zakochał się w nim już od pierwszego wejrzenia, kiedy wjechał tutaj pierwszy raz na powozie Gambera dwadzieścia trzy lata temu. Całe miasto było zbudowane na planie okręgu, okalane cholernie grubym, szarym murem. Wewnątrz setki małych, wąskich uliczek, przejść i malutkich ryneczków układało się w labirynt. Ogólne rozplanowanie budowli miejskich można było opisać słowem „chaos”. Perhange nie zostało za bardzo przemyślane podczas budowy i przez stulecia wszystko próbowano już nie raz przebudować, jednak często kończyło się tylko na planach, lub przerywano budowę w połowie. W ten sposób mijali po drodze wiele niedokończonych, lub zaniedbanych budynków.

Perhange nazywane było Kamiennym Miastem, bo faktycznie takie było. Kamienne mury, brukowane, kamienne uliczki z kamiennymi kamienicami. Na wzgórzu Kamienny Zamek z Kamiennym Tronem. Wszystko było tam z grubego, zimnego, szarego kamienia, co dawało miastu duża przewagę militarną podczas wojny, gdyż było ono po prostu nie do podpalenia. Perhange nigdy w historii nie zostało zdobyte, co stawiało je na pierwszym miejscu, jeżeli chodzi o poziom wojskowy twierdz w Dwurzeczu.

W mieście nie wiodło się najlepiej (przynajmniej dwa lata temu). Mieszkańcom doskwierał głód, brak pracy i perspektyw na przyszłość i Galthar wcale nie dziwił się, że coraz więcej osób wstępowało na niegodziwą ścieżkę. Ludzie nie byli szczęśliwi i nic nie wskazywało na to, że ma się to zmienić. Niektórzy nie szanowali Lorda Edrica za jego niektóre decyzje i niekiedy w mieście dochodziło do buntów przeciw władzy, które w ostateczności nie dawały jednak żadnych rezultatów i były skutecznie tłumione. On jednak zamierzał to teraz zmienić.

Jako osoba, która znała problemy ludzi doskonale, ponieważ obcowała z nimi całe życie, wiedział co należy zmienić, aby żyło się lepiej. Nie wiedział może do końca jak to zrobi, ale plan miał szlachetny.

 

- Pójdziesz ze mną, Lordzie? – zapytał go Lord Branks podczas marszu.

Był dość chłodny wieczór, a między budynkami świszczał wiatr i Galthar zaczął żałować, że nie wziął rękawiczek. Myśl o odwiedzeniu burdelu nie była więc taka zła.

- W zasadzie… - z pewnością lubił kobiety, ale nie podobało mu się, że za usługę trzeba było płacić. – Ale jeśli mogę najpierw o coś zapytać, Lordzie…

- Śmiało – zachęcił go.

Galthara po prostu zżerała ciekawość.

- Nie masz żony?

Lord Branks zmarszczył brwi. To pytanie widocznie mu nie pasowało.

- To znaczy…

Galthar mocno zgryzł zęby, nie powinien o to pytać.

- Nieważne – mruknął – To nie moja…

- Ależ ważne! – przerwał mu Lord Branks – Trzeba rozmawiać!

Galthar wzruszył ramionami.

- Prawdę mówiąc mam żonę. Nawet mamy w tym roku srebrne gody – spojrzał w niebo jakby wspominał zmarłą osobę – Ale nie układa nam się. Tak jakoś…

- Wypaliło się?

- Otóż to. – kiwnął głową i nastała długa chwila ciszy.

Szli spokojnie, a wiatr rozwiewał im płaszcze, aż nagle brodacz zapytał:

- A Ty, Lordzie?

Galtharowi rozszerzyły się źrenice.

- Nie mam żony – rzekł.

- To wiem. – zaśmiał się brodacz – Ale dlaczego?

Przetarł ręce o spodnie.

- W zasadzie to… - nie wiedział co odpowiedzieć Lordowi Branksowi.

W biegu, w którym żył, ciężko było mu związać się z jedną z kobiet, które spotykał na swojej drodze. Jego życie miłosne składało się więc z wielu krótkich romansów, których nie można było nazwać miłością na całe życie, czy nawet związkami. Niemniej, taka sytuacja mu odpowiadała. Rzadko brakowało mu kobiety, a gdy tak się działo mógł po prostu udać się „rozdawać pieniądze biednym”.

- Nie spotkałem jeszcze chyba tej jedynej – odparł w końcu.

- Może jeszcze się trafi – powiedział Lord Branks pocieszającym tonem. – Ale pamiętaj, żona to tylko kłopoty…

- Chyba, że miałaby duży posag – uśmiechnął się.

- Chyba, że tak – zaśmiał się głośno jego towarzysz – To jak? – zapytał po chwili – pójdziesz ze mną w to wspaniałe miejsce?

- W sumie to…

- Byłoby mi niezwykle miło. – Lord Branks wpatrywał się w niego ze szczerym uśmiechem.

- W porządku – zgodził się równie wesołym tonem.

Czemu nie?

Spacerując powoli Lord Branks opowiadał mu o zwyczajach życia w Radzie. Galthar jednak był bardziej ciekawy sytuacji politycznej w Dwurzeczu, którą wcześniej, szczerze mówiąc, miał gdzieś.

- Nic ciekawego się nie dzieje – stwierdził brodacz. – wszystko jest raczej w porządku.

- Na pewno? – Galthar zmrużył oczy – Słyszałem o jakichś kontrowersyjnych decyzjach Króla.

Lord Branks prychnął.

- Niektórzy zawsze będą narzekać. Król zawsze miał nas gdzieś, więc jesteśmy przyzwyczajeni do działania na własną rękę.

- Więc o co chodzi? Karzeł mówił…

- Karzeł, karzeł, zasrany karzeł – Choć było ciemno twarz Lorda Branksa przybrała cieplejszych barw. – Jemu nic się nie podoba.

 

Galthar nie wiedział co myśleć. Człowieczek wydawał mu się dobrze zorientowany.

- Co on właściwie robi w Radzie? – zapytał swego towarzysza.

- Kiedyś byli z Najwyższym wrogami, dlatego zrobił go błaznem – wytłumaczył Lord Branks – ale mały tak zaczął wtrącać się w sprawy polityczne, że w końcu zaczął uczęszczać na spotkania.

- I Lord Edric na to pozwalał? – zdziwił się Galthar.

Brodacz wzruszył ramionami.

- Najwidoczniej – mruknął – Lord Najwyższy nie darzy go szczególnym uczuciem, czy przyjaźnią, ale jak już karzeł został w Radzie, to niech jest.

- Rozumiem.

- A co Ci jeszcze naopowiadał?

Galthar pokręcił głową.

- Chyba już nic ważnego…

- Uważaj kogo słuchasz – ostrzegł go półszeptem – Nie wszyscy w Radzie są tak mili, na jakich wyglądają.

- Dziękuję – rzekł Galthar z uznaniem – będę o tym pamiętał.

Jego myśli zawędrowały do Ser Ellana Trew.

- A co z Dowódcą Straży? – chciał poznać zdanie Lorda Branksa.

- To dobry człowiek – stwierdził brodacz. – Ważna figura na zamku. Służy Najwyższemu już wiele lat.

- Nie ma brudnej przeszłości, czy czegoś w tym rodzaju? – byłby bardzo zadowolony, gdyby mógł mieć coś, co pozwoliłoby mu szantażować tego wrednego typa.

Lord Branks zmrużył oczy i cmoknął ustami.

- Chyba nie… – powiedział bardzo powoli po chwili ciszy.

- Z pewnością?

- Tak – stwierdził w końcu Lord Branks – To wybitna osobistość na zamku. Osiągnął sam szczyt wojskowej kariery i to bez znajomości.

Jebana mać… Szkoda.

- Takich ludzi nam potrzeba – powiedział Galthar z udawanym uznaniem.

- Och tak, Lord Edric otacza się tylko takimi ludźmi. – spojrzał na niego – mam nadzieję, Lordzie Galtharze, że Ty też wniesiesz coś dobrego do Rady. Przydałby się nam podmuch świeżości.

- Dziękuje, Lordzie – uśmiechnął się Galthar – zrobię wszystko co w mojej mocy.

Podniósł wzrok i nagle przypomniał sobie to miejsce. Przechodzili teraz przez niewielki brukowany placyk, na którym Galthar spędził większość swojego życia. Stała tam karczma jego przyjaciela Gambera - Ponura.

W jednym momencie jak piorun poraziła go potrzeba rozmowy z karczmarzem. Zapałał wielką chęcią wejścia do środka wyznania win i wytłumaczenia się.

Zmienił kierunek chodu, jakby jakaś niewidzialna siła ciągnęła go w tamtą stronę. Po chwili jednak przystanął.

Co ja robię? – opamiętał się.

Przypomniał sobie o tym, że był ostatnią mile widzianą osobą w karczmie. Pomyślał o tym, że w środku mógłby znaleźć paru dziesięciu dawnych członków Gildii, którzy z przyjemnością wypruli by mu wnętrzności. Wiedział także, że sam karczmarz wściekł by się tak wielce, że rzucałby w niego szklankami.

Jednak stał nadal na środku placyku i wahał się.

- Co się dzieje? – zapytał go Lord Branks, gdy zauważył, że Galthar przystanął..

Karczma z zewnątrz wydawała się prawie pusta. Zwykle było słychać śpiewy i śmiechy członków Gildii, którzy uwielbiali tam spędzać wieczory. Teraz było zupełnie cicho. Z zewnątrz biło zawsze jasne, mocne światło, które tym razem ledwo się żarzyło.

Dopiero po chwili przypomniał sobie, że – za jego sprawą - do karczmy nie ma już kto przychodzić (albo jest ich bardzo niewielu), więc Gamber będzie tam raczej sam.

- Muszę tu wejść – poinformował Lorda Branksa.

- A do…

Galthar machnął ręką idąc w stronę drzwi.

- Jedź beze mnie Lordzie, potem tam przyjdę.

- Ale…

Galthar już go nie słuchał. Otworzył drzwi i oślepiło go lekkie światło bijące z wewnątrz. Przestąpił próg.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Anonim 08.06.2015
    Strzałka ;)

    Minusy:
    "Po dwóch latach banicji, przespacerować się wąskimi, kamiennymi uliczkami Perhange, była to dla niego ważna sprawa." - oj coś tu nie pykło chyba :0 Składnia dziwna.

    - "lordzie" z małej litery, tak samo "sir" + parę pomniejszych błędów. Bo z tego co pamiętam (choć trzeba by Ślepca zapytać) Lord z wielkiej oznacza Boga :D

    Plusy:
    - szczegółowy, realistyczny opis Perhange

    - klimatyczność imion i miasta

    - wciągające

    - "Perhange nazywane było Kamiennym Miastem, bo faktycznie takie było. Kamienne mury, brukowane, kamienne uliczki z kamiennymi kamienicami. Na wzgórzu Kamienny Zamek z Kamiennym Tronem. " - kamienne elementy i nazwa Perhange? Inspiracja Stonhage? :D

    Moja ocena: 4.5, ale daję 5 w kredycie xD
  • Galthar01 08.06.2015
    lord - okej, do zmiany
    a sir/ser - u Martina bylo ser i jakoś tak mi się przyjęło, w sumie tez mozna zmienić :D
    yep, stonhage
    jak Ci się podoba, to czytaj dalej, stary :D Poprawię co trzeba, wielkie dzięki!
  • Anonim 08.06.2015
    do usług ziąąą :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania