Poprzednie częściLeworęczni -Prolog (poprawiony)

Leworęczni - Rozdział 12. (2/2)

- Szanuję was chłopcy – rzekł Tom – Ale jedno co spać mi nie pozwala to, przepraszam za to Merner, Sytuacja Torsell.

Wszyscy w milczeniu kiwnęli głowami.

- Ależ przepraszać nie ma za co – mruknął Merner biorąc łyk wina – zielone skurwysyny… Ale nic się z tym nie da zrobić.

- A ja wam powiem – wtrącił Ramshall – że banialuki gadacie, mości panowie. Pierdoły istne. Tyle się słucha żali i narzekań na te orki, a ja, mówiąc szczerze, żadnego żem nie widział. A jeżdżę nader często.

Merner poczerwieniał.

- Inaczej, gagatku, zaśpiewasz, jak Cię zielony na gościńcu zastanie.

- Doprawdy? – Ramshall nie wydawał się wierzyć w te słowa.

- Tyle, że oni od gościńca stronią – rzekł Ken – W lasach siedzą, z dala od lordowskich oczu.

- Słuszność masz, tak jak i oni – potwierdził Merner spokojnym tonem – Ale ci przeklęci zieloni… Rzadko to na powóz napadli jaki? I to na drodze. Głównej, królewskiej!

- Toż to bandyci zwykli byli, jak to nie kolejna plotka – zaśmiał się Ramshall – Widzę, że wszystko łykacie, panowie waszmościowie. Tylko wino coś słabo wam idzie.

Puchary poszły w ruch i trzeba było nalać następną kolejkę.

- Tak czy inaczej – podjął znowu Tom krzywiąc się nieco – Przepraszam Cię Merner, po raz drugi…

- Ależ oczywiście.

- Ale Torsell to teraz jakieś pchle siedlisko.

- Nie inaczej – potwierdził Ken – Zieloni ciągną ze wszystkich stron. Dziać się zaczyna, niedobre czasy…

- Ale czemu akurat tam? – Arrin długo wahał się przed zadaniem tego pytania.

- Bo widzisz, chłopcze – zwrócił się do niego Merner – Moje rodzinne miasto, Torsell, to jedyne miejsce, gdzie zieloni są mile widziani.

- Rowdy – mruknął Ken – Najwyższy Torsell ma zachciankę na armię wielką, silną i tanią w utrzymaniu.

- Zwykły marzyciel – zaśmiał się Karl, który wcześniej się nie odzywał – Natura zielonych jest taka, że są nie do okiełznania. Lord Rowdy tego nie wie?

- Banialuki pleciecie, mości panowie waszmościowie – Ramshall pokręcił głową z uśmiechem – żadnych orków nie ma.

Ken puścił to mimo uszu.

- Rowdy to przebiegły władca. Jeżeliby mu się, nie daj Stwórco, udało, to…

- Wojna – rzekł krótko Tom.

- Wojna – kiwnął głową Ken.

Wojna – Arrin zaśmiał się w duchu - Ojciec do tego nie dopuści, choćby nie wiem co. Boi się wojen.

- Aj tam zaraz wojna – wtrącił Roger – Sama armia, choćby nie wiem jak wielka, wojny samej w sobie nie czyni.

- Prawdę powiadasz, wiedz jednak, że Lord Rowdy na Koronę się zapatruje.

- Ach, to postać rzeczy zmienia…

Nagle Tom wstał od stołu.

- Panowie, przepraszam bardzo, ale ja już kończę.

- Jak to?! – Oburzyli się wszyscy – Noc jeszcze młoda, chłopie. Dzbanów pełno, zostań!

- Nie mogę – odparł ponuro – czeka na mnie w domu ta jedna diablica. I tak umowę o godzinę co najmniej przedłużyłem.

Ramshall pokręcił głową.

- To istna komedia, żeby baba chłopu rozkazy stawiała.

- Miłość – odpowiedział Ken – Zawżdy wam powiem, kochani bracia moi: Bacz co dzień na żonę, a wypić pozwoli.

- A właśnie – podjął Merner – Ja dawno nie baczyłem. Żony nie mam, więc może ktoś chciałby wybrać się do…

- Bacz lepiej na słowa – warknął Ramshall – chłopczyk z nami siedzi.

- Toż to młodzian prawie – uśmiechnął się Merner – zapewne wie więcej, niźli Ci się zdaje.

Arrin nie wiedział co powiedzieć, więc milczał.

Pożegnali Toma, który zabrał płaszcz z wieszaka i wyszedł z karczmy. Merner został z nimi.

- Wracając do wojny – wznowił temat Ken – Król i sojusznicy zrobią wszystko, żeby do niej nie dopuścić.

- Ale Rowdy, idący po koronę, nie będzie chciał rozmawiać, a Król przecie tronu nie odda.

- Powtarzam raz jeszcze, panowie: - Ramshall wydawał się być zirytowany – Torsell nie zagraża koronie, bo żadnej armii nie ma.

- Orkowie…

- Żadnych zielonych nie ma. – nie dał sobie przerwać – Inaczej: są, ale siedzą sobie w swoich górskich osadach i leją na nas i nasze korony. Jedynym, co może zagrozić królowi, to rewolucjonista z północy.

- A w to akurat wierzyć Ci się chce? – zapytał Ken prześmiewczo.

- Nawet jeśli szykuje się jakaś rewolucja – wtrącił Roger – to skończy się tak samo, jak i się zaczęła.

- Co masz na myśli?

- Historia pokazuje, że ludy północy są trudne do zjednoczenia. A tego właśnie im brakuje, żeby rozpocząć marsz na Stolicę.

- Podobno Northall już padło… Wewnętrzni wysłannicy popalili je od środka. Miasto spłonęło.

- O tym właśnie mówię – Karl pochylił się – Już zaczynają tłuc się między sobą. Brat bratu ząb wybije i tyle ze sztamy.

Ramshall wstał z uśmiechem

- Panowie waszmościowie, wiecie co wam powiem? Jesteście… - urwał.

Stojąc przy stole wpatrywał się w coś za plecami Arrina.

Chłopiec odwrócił głowę i zobaczył dwóch mężczyzn którzy właśnie weszli do karczmy. Obaj byli ubrani w zbroje, a przy pasach mieli przypięte miecze. Na szyi jednego można było dostrzec Glejt Miasta.

Strażnicy

- Spokój bratku! – powiedział z naciskiem Stary Ken, łapiąc Ramshalla za ramię.

- Nie pozwolę!

Dreszcz przerażenia przeszył jego ciało.

Od piwa nie myślał już trzeźwo i wszystko wydawało mu się wesołe i śmieszne, jednak teraz przypomniał sobie o tym co zrobił.

Strażnik podszedł do lady, powiedział coś na ucho karczmarzowi, którego twarz nagle spoważniała.

- Cisza! – krzyknął właściciel.

Wszyscy na sali umilkli. Arrin poczuł ucisk w żołądku.

Ciszę przerwał strażnik.

- Mam dla wszystkich przykrą wiadomość: Syn Najwyższego zaginął.

Arrinowi serce waliło jak młotem. Wiedzą.

- Prawdopodobnie został porwany, lecz Najwyższy upiera się, że chłopaczyna uciekł.

Arrin oblał się potem. Wie.

- Jeżeli któryś z waszmościów chciałby porozmawiać, to czekam tutaj– kontynuował mężczyzna – Arrin Atrenis ma lat czternaście i jest niskim chudym chłopaczkiem. Jeżeli ktoś coś wie, zapraszam.

Arrin nie wiedział gdzie spojrzeć, ani co zrobić, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Jego ręce trzęsły się w niekontrolowany sposób, więc aby nikt tego nie zobaczył schował je pod stół. Postanowił na razie ze spokojem siedzieć przy stole. Muszę się stąd wydostać jak najszybciej, jak tylko będzie okazja.

Spojrzał na Ramshalla i Kena, którzy nadal się mocowali

- Zabiję go – mówił Ramshall. Był cały czerwony na twarzy i widać było, że okropnie się złości.

- Co… O co chodzi ? – zająknął się zdenerwowany Arrin.

- Ten mężczyzna, Strażnik Connor - odpowiedział Roger – Ramshall nienawidzi go, bo… Podobno gość wydał go Najwyższemu. Nie wiem dokładnie...

- Ten gnój zrujnował mi życie – warknął czerwony na twarzy Ramshall –powiedział dowódcy Straży, że prowadzę nielegalny przemyt przez rzekę. Zabrali mi żonę i dzieci a ten skurwysyn zgarnął za to laury. A teraz ma czelność przychodzić tu i wydawać rozkazy.

- Musi to zrobić, przecież dzieciak zaginął – próbował uspokoić go Merner

- Pierdoli mnie ten bękart – odparł groźnie Ramshall – wychodzę!

Wyrwał się z uścisku Kena, po odszedł od stołu i ruszył przez karczmę. Wszyscy z przerażeniem czekali w napięciu, aż podejdzie do Connora, jednak on minął go bez słowa, otworzył drzwi i wyszedł z karczmy.

Arrin był zbity z tropu

- Bękart ? – zapytał.

- Bękart, chłopcze, to dziecko z nieprawego łoża - wytłumaczył ze spokojem Ken

- Tak wiem, ale… bękart? Syn… syn Lorda Pretriana to bękart ?

To musi być żart – pomyślał ze strachem.

- Ejże, taki chłopaczek zna imię Najwyższego a nie słyszał historii jego rodziny? Ciągle się mówi, że Lord Pretrian Atrenis nie dał rady spłodzić syna ze swoją żoną Allaną. Więc po jej nieszczęśliwej śmierci zmajstrował dzieciaka z jakąś przydrożną kochanicą. Pretrianowi było wstyd, więc zachował dziecko. Ale patrząc na ucieczkę syna, chyba im się nie układa w tej popieprzonej rodzinie.

 

Wszystko nagle ułożyło się w całość.

Czyli wszystko jasne. Wiem czemu mnie nie kocha. On mnie nienawidzi.

Zapomniał o wszystkich niepokojących sprawach. Bez ruchu patrzył w przestrzeń. Nic już nie będzie takie samo.

Nie mógł wrócić do domu. I to nie z powodu swojego strasznego czynu. Nie może żyć obok ojca wiedząc co się dzieje. Nie mógł żyć tutaj. Już nigdy.

Wszystko wydawało się już mniej ważne. Chciał wstać i ruszyć ku drzwiom, ale poczuł na ramieniu czyjąś rękę. Odwracając się spodziewał się spostrzec twarz ojca.

Stał nad nim strażnik Connor. Ten którego nienawidził Ramshall, ten poszukujący właśnie jego.

Strach go sparaliżował.

Zapomniał o czym się przed chwilą dowiedział tracąc resztki świadomego rozumowania.

- Ta..tak?

- Taki młodzieniec, w tak ponurym miejscu ? – uśmiechnął się Connor.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Ronja 29.08.2015
    O matko, mój biedny Arrin, to on nic nie wiedział :(( ależ mi go szkoda :( Tak się właśnie zastanawiałam, kiedy straże zaczną go szukać, no i stało się... Mam tylko nadzieję, że uda mu się jakoś zwiać i się ułoży wszystko w miarę dobrze dla niego. Że pokaże swojemu głupiemu tatuśkowi, na co go stać :D.
    Strasznie szybko zleciał mi ten rozdział i nie zwróciłam uwagi na ewentualne błędy, ale to też oznacza, że nic mi się nie rzuciło w oczy. Tam na początku pierwszej części napisałeś hełm przez "ch" i to tyle. Przecinki, ale ja się nie znam, więc może Jared coś napisze na ich temat ^^. Co chciałabym jeszcze napisać, to to, że strasznie mi się podobają dialogi. Są naturalne i zabawne. W tym rozdziale było ich dużo, więc tak mi to wpadło w oko. Mi się to mega płynnie czyta.
    Lecę do kolejnej części ;).

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania