Poprzednie częściLeworęczni -Prolog (poprawiony)

Leworęczni - Rozdział 3. (1/2)

Ręka trzymana w górze trzęsła się jak oszalała.

Najwyższy z pewnością będzie chciał mnie zabić – pomyślał zamykając oczy.

Uronił łzę.

Zadanie ich przerosło. Nie było już drogi wyjścia.

Strażnik, który stał na czele oddziału przekroczył wysoki próg skarbca i podszedł do Mathosa.

Obaj bracia opuścili ręce i Galthar podążył w ich ślady przecierając oczy ze smutkiem.

- Doskonała robota – rzekł strażnik.

- Nie przeczę – odparł Mathos z uśmiechem.

- Możemy ruszać? – wtrącił Kastar zniecierpliwionym tonem.

Galthar zmarszczył brwi.

- Tak – odparł mężczyzna w zbroi strażniczej – gdzie zapłata?

Mathos odwrócił się i wskazał w stronę Galthara.

Czyżby?

Dopiero teraz zrozumiał co się dzieje.

Uśmiechnął się od ucha do ucha. Odetchnął, a jego ciało zupełnie się uspokoiło.

Mathos i Kastar, nie wiedzieć czemu, nic nie powiedzieli mu o przekupywaniu strażników. Teraz jednak nie miał im tego za złe.

Będę żył!

Wziął do ręki torbę w dwóch trzecich wypchaną pieniędzmi i zbliżył się do ich trójki.

- To dla nich? – zapytał Mathosa unosząc zdobycz.

- Nie. To nasze – odpowiedział gniewnie odbierając od niego torbę.

- W sumie kasy nigdy nie za wiele – mruknął strażnik z uśmiechem.

- Masz cały skarbiec do swojej dyspozycji – odparł chłodno Mathos.

- Ale nie mógłbym…

- Możemy już iść? – przerwał mu Kastar – Mamy już to po co przyszliśmy z małymi bonusami – wskazał na złoty puchar i trzy torby pełne monet.

Strażnik kiwnął głową.

- A dostaniemy eskortę? – zapytał uradowany Galthar.

- Chyba cię popierdoliło… – rzucił strażnik nie patrząc na niego.

Uradowani wyszli ze skarbca do ciemnego pomieszczenia.

Galthar pozbierał swoje wytrychy do torby i wyprostował się.

- Ale pamiętaj – mówił Mathos do strażnika celując w niego palcem – Najwyższy ma wiedzieć, że dokonaliśmy napadu. Całe miasto ma usłyszeć.

- Wiadomo.

- Świetnie – odpowiedział Mathos – A teraz nas przepuście.

Strażnicy stojący w głębi pomieszczenia, a także ci na schodach rozstąpili się tworząc korytarz dla włamywaczy.

- Do zobaczenia – zwrócili się bliźniacy do głównego strażnika podając mu dłonie.

Lecz, kiedy Galthar myślał, że skierują się w stronę schodów, oni odwrócili się do niego.

- Dzięki za współpracę.

Wyprostował się i zmrużył oczy z lekkim, niepewnym uśmiechem.

- Ale… - powiedział powoli.

- Musisz tu zostać – rzekł Mathos.

Zmarszczył brwi.

- Szkoda. Świetnie otwierasz zamki – wtrącił Kastar z szyderczym uśmiechem, po czym dwaj bliźniacy odwrócili się i ruszyli w stronę schodów z trzema torbami wypchanymi złotem i pucharem Najwyższego.

- Hej! –zawołał Galthar wyciągając rękę w ich kierunku, jednak strażnik złapał go za drugą.

Nie udało mu się już wyszarpnąć.

Został pojmany.

 

Wprost nie mógł uwierzyć, że go oszukali.

Myślał, że będzie tak jak za czasów Gildii, myślał, że nie zrobią mu czegoś takiego

Został wykorzystany jako przepustka i klucz. Był im potrzebny tylko do otwarcia Skarbca, a potem jako karta przetargowa do przekupienia strażników. Było jasne, że ten kto dostarczy jednego z byłych członków Gildii Najwyższemu otrzyma wysoką nagrodę.

Lord Edric Stary – Najwyższy Perhange – nienawidził złoczyńców ze swojego miasta. Może nie był może najlepszym władcą, jeżeli chodzi o politykę lub gospodarkę, ale trzeba było mu oddać, że umiał myśleć.

Przez lata prób nawiązania walki z Gildią wykształcił w sobie nienawiść do wszelkich przejawów łotrostwa.

Miał dość włamywaczy. Miał dość złodziei. Miał dość bezpodstawnych napadów na arystokratów, czy na przypadkowe osoby. Nie było wątpliwości, że teraz, gdy Galthar stanie przed nim po raz kolejny, władca będzie tryumfował i pokaże wyższość. Była to pewnego rodzaju zemsta za to co on wraz z Gildią zrobili mu i jego miastu przez lata.

Prowadzony przez strażników dostawał zawrotów głowy. Ucisk w brzuchu sprawiał, że nie czuł się najlepiej. Trzęsące ręce sprawiały, że łańcuchy grzechotały.

Dla niego był to straszny dźwięk. Wręcz obrzydliwy. Przypominał mu dzień, w którym został pojmany po raz ostatni.

Było to ponad dwa lata temu. W Gildii powstał pomysł napadu na miejski browar, w którym celem było zrabowanie paru beczek piwa i przetransportowanie ich w bezpieczne miejsce. Jego zadaniem jak zwykle miało być otwarcie głównych drzwi.

Wraz z czwórką kompanów zapuścili się do budynku. Bez problemu ominęli patrol strażników, dotarli do bramy, której zamek otworzył w parę minut i weszli na teren browaru. Ale gdy dotarli do wewnątrz, czekała tam na nich nieprzyjemna niespodzianka. Wpadli wprost ręce strażników.

Lecz tego dnia, gdy skuci stali w Długiej Sali czekając na wyrok, Najwyższy popełnił jeden błąd. Nie ściął im głów od razu, lecz wprowadził ich najpierw do lochu, z którego (z drobną pomocą z zewnątrz) niepostrzeżenie uciekli.

Galthar otarł się o śmierć i kiedy wrócił do bazy odczuwał wielką ulgę, że nie został stracony. Jednak wkrótce dotarła do niego wiadomość, która wywołała u niego przykrość większą, niż kiedykolwiek wcześniej

Musiał opuścić Perhange by zachować życie.

Najwyższy w końcu poznał parę z ich twarzy. Postanowił więc porozsyłać listy gończe, najpierw w mieście, potem po całym Dwurzeczu oferując za ich głowy olbrzymie kwoty.

Tym samym Galthar musiał zaszyć się w niewielkiej wiosce na północy, zmieniając nazwisko. Spędził tam dwa lata i mógł szczerze przyznać, że był to najgorszy okres w jego życiu(no może nie licząc dzieciństwa).

Młodość spędził jako świniopas. Jego rodzice, zwykli, prości chłopi żyli w jednej z wiosek na północy. Galthar był jednym z siedmiorga dzieci i był traktowany raczej jako piąte koło u wozu. Dla jego ojca i matki liczyła się tylko praca. Głównym zadaniem na każdy miesiąc było to, aby oddać daninę na czas. Pracowali bowiem na ziemi należącej do jednego z Lordów z Northall, któremu co jakiś czas musieli płacić w plonach, lub zwierzętach.

Długie, mroźne zimy a także zmarzła przez cały rok, mało żyzna gleba sprawiała, że uprawa roli nie był zbyt opłacalna. Dlatego jego rodzina, od dziada pradziada, głównie hodowała zwierzęta. Świnie i owce.

Dla młodego chłopaka, któremu nigdy nie poświęcano wiele uwagi, życie we wiosce było przeraźliwie nudne. Już wtedy postanowił, że jego celem na przyszłość będzie znalezienie zajęcia, na którym można było dobrze zarobić nie robiąc zbyt wiele. Ojciec na siłę starał się wpoić mu zasady pracy. Dzień w dzień zmuszany do ciężkich robót, przez co wyrobił w sobie niechęć do wszelkich zajęć fizycznych. Dlatego też często szukał innych rozrywek, uciekając od pracy.

Ich wioska leżała na północnym szlaku handlowym i często przejeżdżali przez nią kupcy i wędrowcy, czasem zatrzymując się na dłużej. Opowiadali wtedy historie o dalekich krajach, wojnach i innych kulturach, których uwielbiał słuchać. Marzył wtedy, aby wybrać się kiedyś na podróż pełną emocjonujących przeżyć. Marzył także, żeby zapisać się na stałe na kartach historii Dwurzecza. To nie podobało się jednak jego ojcu, który wychodził z założenia, że nie można oszukać natury człowieka i przeznaczenia. Według niego jeżeli ktoś urodził się pasterzem, świniopasem, czy rycerzem, musiał nim zostać do końca życia i sprawdzać się w swojej roli jak tylko umiał najlepiej. Bo tak przecież działa świat.

Miał dość kazań ojca i żmudnej pracy, więc kiedy pewnego dnia zaistniała możliwość wyrwania się z tej ponurej mieściny nie czekał ani chwili z podjęciem decyzji. Miał wtedy piętnaście lat i już wtedy lubił działać spontanicznie.

Człowiek o imieniu Gamber widząc chęć chłopca do życia pełnego intryg zaproponował mu, że może go ze sobą zabrać do miasta, gdzie pozna życie z zupełnie innej strony.

Przystąpienie do tego człowieka, było najlepszą decyzją w jego życiu.

Bez cienia smutku opuścił rodzinną wioskę, nie mówiąc ani słowa rodzicom.

Nie wiedział czy się martwili, czy nie. Miał to kompletnie gdzieś.

Był w końcu wolny.

Początkowo pomagał Gamberowi jego w karczmie, jako służący. Jednak szybko zdał sobię sprawę, że życie w mieście obfituje w większe możliwości niż to na wsi. Galthar na ulicy nauczył się skradać, kraść z kieszeni przechodniów, a także dobrze kłamać. Co więcej, jego nowy, prawdziwy ojciec zachęcał go aby próbował coraz to nowych rzeczy. Nauczył go także otwierać zamki do drzwi, co bardzo mu się spodobało.

Tym samym Galthar osiągając wiek lat osiemnastu był już wykwalifikowanym złodziejem „z górnej półki” z olbrzymim potencjałem.

Znał w mieście wiele osób, dzięki którym mógł załatwić sobie, jak i innym (za odpowiednią cenę) czego tylko potrzebował. Wkrótce później wstąpił do organizacji zwanej Gildią Złodziei założoną przez karczmarza Gambera.

Pokochał to brudne, pełne grzechu życie. Teraz, wspominając dawne czasy nadal nie wymieniłby go na żadne inne.

Każde kolejne zadanie, które wykonywali, było dla niego jak oddech świeżego powietrza. Uwielbiał dreszcz emocji, który towarzyszył tym ryzykowanym akcjom. Przyzwyczaił się do presji.

Włamania, które początkowo były dla niego rarytasem, prędko stały się chlebem powszednim, bez którego nie mógł żyć.

Było to coś co pokochał bez opamiętania. Życie łotra było tym czego pragnął za młodu. Wprost uwielbiał to co robił, a co więcej przynosiło mu to ogromne zyski. Choć musiał sam powiedzieć sobie szczerze, że po paru latach – gdy był już obrzydliwie bogaty – kolejne akcje przeprowadzał tylko dla przyjemności.

Było to jego ulubione zajęcie

Jednak na banicji nie miał wyboru. Mieszkał tam, gdzie zajął się tym, czego nigdy nie lubił, - ciężką pracą. Głównie pracował na polu, lub opiekował się świniami. Dostawał za to śmiesznie niskie pieniądze, które ledwo pozwalały mu żyć (nie mówiąc już o żadnej godności). Po latach emocjonujących napadów praca na polu wydawała mu się strasznie płytka, pozbawiona większego sensu. Białe, czyste życie po prostu nie było dla niego.

 

Więc kiedy pewnej nocy do jego drzwi zapukali Kastar i Mathos przedstawiając mu plan swojego napadu nie musiał się długo namyślać.

Kolejny raz podjął decyzję bez zastanowienia i również nie żałował (do czasu, oczywiście)

Podniecenie wróciło do jego serca. Pocił się na samą myśl o tym, że w końcu może wrócić do tworzenia planów.

Wejście do Kamiennego Zamku wydawało się jak dotąd niemożliwe. Było to z jednej strony niesamowicie ryzykowne (aż głupie), lecz z drugiej wprost ekscytujące.

Była to rzecz godna do zakończenia jego łotrowskiej kariery.

Coś co pozwoli mu wrócić z hukiem. Coś co będzie godnie wspominał na emeryturze.

Koniec końców, stało się jednak inaczej.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania