Poprzednie częściLeworęczni -Prolog (poprawiony)

Leworęczni - Rozdział 10. (1/2)

ARRIN

 

Załamał się. Wszystko dopiero po chwili do niego dotarło: Nie był sobą, coś musiało nim zawładnąć.

Płakał..

To nie mogło stać się naprawdę. Dlaczego? Dlaczego byłem tak głupi?!

Siedział przy oparty o ścianę i z trudem łapał oddech. Jego oczy były zamknięte, aby nie widzieć pokiereszowanego ciała, które wprawiało go o dreszcze. Łzy skapywały mu na kamizelkę mieszając się z krwią, która była teraz wszędzie. Zasłaniając ręką usta kiwał się to w jedną to w drugą stronę. Jęcząc gryzł pięść zastanawiając się nad swoim czynem

Niech się teraz dzieje co chce – pomyślał zdesperowany- zostanę tutaj. Nic nie mogę zrobić. W końcu przyjdą strażnicy i zabiorą mnie do ojca…

Wściekłość powróciła do jego myśli.

Ojciec, przebrzydły skurwiony skurwiel. To wszystko jego wina.

Dotarło to do niego dopiero po chwili. To przecież ojciec pobudził go do działania, to przez niego Arrin się tak denerwował, to przez niego życie stracił, bądź co bądź, niewinny chłopak.

Ojciec przez swoje nieczyste zagrywki ma teraz na sumieniu jedną osobę. Powinien uważać bardziej na to, co robi i mówi. Nie można zadzierać z Dziedzicem.

Wziął głęboki oddech i opamiętał się.

Furia i smutek zniknęły. Przyszedł czas na trzeźwe myślenie.

Nie dam ojcu tej satysfakcji. Nie zostanę tutaj. Zniknę.

Po tym postanowieniu wstał i z trudem spojrzał na zwłoki.

Trzeba ukryć ciało – stwierdził - Czas. Brakuje czasu. A jeśli ktoś wejdzie i zobaczy?

Arrin przeraził się. Stanął nasłuchując, czy nikt nie idzie. Przecież lada chwila może zjawić się ktoś, aby przekazać Pittowi, że nadeszła jego kolej.

Trzeba działać.

Przetarł o spodnie spocone ręce, ale tylko ubrudził się krwią, którą cały był umorusany. Zerknął na stajennego i uświadomił sobie, że w powietrzu unosi się obrzydliwy zapach krwi i wymiocin.

Zwymiotował po raz drugi.

Jednak niezwłocznie przystąpił do działania.

Drzwi do szatni otwierały się do wewnątrz. Wziął w ręce ławeczkę stojącą w pierwszej izbie i przystawił ją do framugi w ten sposób, aby utrudnić komuś ewentualne wejście do środka. Nadal był jednak świadomy, że jeżeli komuś uda się tutaj wejść, będzie musiał zginąć. To ryzyko jest wliczone w cenę.

Początkowo miał plan, aby ukryć martwe ciało, ale kiedy wszedł do drugiej izby (ledwie powstrzymując nudności) uświadomił sobie, że nie da rady.

Ślady krwi były na ścianach i meblach w pomieszczeniu. Do tego przy tym, co było kiedyś głową Pitta, znajdowała się wielka kałuża czerwonej mazi, której nie sposób było zmyć.

Będę to musiał tutaj zostawić. Ktoś go w końcu znajdzie, ale nie będą mieli pewności, że to ja.

Przypomniał sobie o Ser Ritlonie, którego widział zaraz przed wejściem do szatni.

Poza tym ojciec się domyśli... Niedobrze. Co zrobić?

Wiedział od dawna jaka była odpowiedź na ostatnie pytanie. Była tylko jedna możliwość na uniknięcie kary. Jednak nie była to łatwa sztuka. Ubrudzony krwią od stóp do głów, nie miał szans na wyjście z areny - a tym bardziej z miasta- bez podejrzeń.

Zaczął się rozglądać za jakimiś ubraniami na zmianę. Przejrzał dużą szafę stojącą przy ścianie szatni, jednak nic tam nie znalazł.

Dopiero po paru sekundach o czymś sobie przypomniał.

Otworzył plecak, który otrzymał od chłopców z Akademii Wojskowej i znalazł tam to, czego szukał - Strój Adepta.

Nigdy jeszcze nie był tak szczęśliwy z prezentu, który dostał. Ten był niezwykle skromny, jednak w tej chwili nie mógłby wymarzyć sobie lepszego.

Zdjął swoją czarną koszulę, skórzaną kamizelkę. Choć Spodnie i buty, były brudne od krwi, musiał je zostawić, bo nie miał żadnych na zmianę.

Założył to co znalazł w plecaku, czyli bordową koszulę z naszywką Akademii, szarą kamizelkę i hełm. Strój był trochę przyduży, przez co zakrywał mu większe plamy na spodniach. Buty dokładnie przetarł, aby nie zostawiać za sobą krwawych śladów. Zabrał swoje stare ciuchy do materiałowego plecaka. Przepasał się, a do pasa przypiął sobie swój koncerz, który również wcześniej przetarł.

Odsunął ławeczkę na swoje miejsce i położył rękę na klamce.

Wziął głęboki oddech.

Nie miał odwagi spojrzeć jeszcze raz na ciało.

Otworzył drzwi i nie czekał na nic. Strach, który miał teraz w sercu kazał mu działać szybko. Pobiegł przed siebie drewnianym korytarzem pozostawiając za plecami przeklętą szatnię numer 12.

Kiedy dotarł do skrzyżowania korytarzy, na którym wcześniej spotkał ojca, zwolnił nieco kroku, aby nie wzbudzać podejrzeń. Minęło go parę osób, jednak żadnej z nich nie znał, więc nikt go nie zaczepił. Przyspieszył kroku i ruszył w stronę drzwi. Chwilę później był już przed nimi. Nie czekając na nic otworzył je z olbrzymią siłą wypadając na zewnątrz.

Stanął twarzą w twarz ze strażnikiem.

- Co ty tu robisz chłopcze?! – zagrzmiał mężczyzna w zbroi.

Co teraz? Chłopcy z Akademii nie mogli wchodzić na arenę, taki przynajmniej był przepis.

Arrin kompletnie nie wiedział co powiedzieć. Był sparaliżowany strachem. Stał tylko gapiąc się na wąsatego strażnika przez szparę w hełmie. Ten niespodziewanie złapał go za szmaty i zaczął prowadzić po trawie.

- Ja ci dam! – mruczał.

Kompletnie skonfundowany nie ruszał się, czekając na rozwój wydarzeń. Gdzie mnie zabierze? Do ojca? Czy to wszystko się skończy tak marnie? Jeżeli mnie przeszuka odkryje prawdę.

Po chwili zatrzymali się i Arrin mógł stanąć normalnie.

- Ach, tutaj jesteś – strażnik wydawał się zadowolony. Pchnął Arrina przed jakiegoś grubego człowieka w zbroi – twój chłopak zawędrował na arenę. Chyba chciał zasmakować turniejowego życia.

Grubas zaśmiał się, spojrzał na Arrina, po czym niespodziewanie zdzielił go ręką w twarz, tak, że ten upadł na ziemię.

Za grubym mężczyzną Dziedzic dostrzegł oddział Adeptów z Akademii, patrzących na całą sytuacje ze strachem, ale także z podziwem.

- Dzięki ci, Rolandzie – odparł gruby dowódca oddziału, po czym odwrócił się do oddziału – widzicie chłopcy, właśnie przez takie zachowania nie weźmiecie udziału w turnieju. Wracamy do Akademii.

Jęki i pomruk oburzenia przeszedł przez oddział. Arrin wstał.

- Jak Ci na imię – zapytał go dowódca.

Drgawki przeszły przez całe jego ciało.

- Arr… Rolf – poprawił się. Było to pierwsze imię, które przyszło mu do głowy.

- Rolf? Do którego oddziału należysz?

- Czwartego – odparł prędko łamliwym głosem.

Zmrużył oczy czekając na werdykt. Nie wiedział jak numerowane są oddziały w Akademii.

Dowódca pokiwał głową.

- Starszak. Dobrze. Odstawimy Cię, gdzie trzeba – powiedział, po czym wepchnął Arrina w sam środek oddziału.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania