Poprzednie częściLeworęczni -Prolog (poprawiony)

Leworęczni - Rozdział 1. (1/2)

Dodaję raz jeszcze, tym razem w podzielonej wersji :)

 

Serce waliło mu jak oszalałe.

Mógł się założyć o swój zestaw wytrychów, że bliźniacy odczuwali to samo.

- Nie otworzy – mruknął wściekle Kastar przyciskając plecy do kamiennego muru.

- Zamknij mordę! – uciszył go Mathos – Udać się musi…

Gówno się uda – pomyślał Galthar. Ręce trzęsły mu się jak oszalałe.

Tak długo czekał na całą akcję, a teraz wyglądało na to, że wszystko miało umrzeć w zarodku.

Była dość ciepła, (jak na północny klimat) letnia noc, a oni, przyciśnięci do zamkowego muru, czekali na otwarcie niewielkiej drewnianej bramy.

Dajcie nam jeszcze trochę czasu – modlił się w duchu myśląc o strażnikach.

- Gdzie ten kurwi syn? – zapytał Kastar.

- W dupie. Bądźże cicho, choć przez chwilę – skarcił go ponownie Mathos.

- Ileś mu zapłacił?

- Wystarczająco. Masz mnie za półgłówka?

- Gdzież on się więc podziewa? Łaskawy pan mógłby się wreszcie pojawić, skoro płacimy mu aż tyle, że mógłby się zrzygać złotem.

- Przyjdzie – odparł Mathos – dajmy mu jeszcze trochę…

- Czasu? Chyba cię popierdoliło. Nie możemy czekać w nieskończoność.

Stwórco Światów, czy on nie mógłby się zamknąć?

- Powiedzcie mi, przyjaciele – kontynuował jeden z braci – jak to jest, że ktoś nie zjawia się na umówioną porę. Pewnie spierdolił z tej ziemi z naszymi pieniędzmi. Mówiłem, żeby wziąć kogo innego…

Nastąpiła chwila ciszy, w której do ich uszu docierał tylko dźwięk ich nerwowych oddechów.

No przyjdź, przyjdźże wreszcie!

Mimo tego, że Kastar był strasznie denerwujący, to trzeba mu było oddać, że miał rację.

Człowiek, z którym się umówili (notabene za olbrzymią sumę) – zaufana osoba pracująca w Kamiennym Zamku Perhange – zawodził już na samym początku ich zdania. A miał tylko otworzyć pieprzone drzwi.

- Jak tak dalej pójdzie będziemy musieli się stąd zabierać – stwierdził Kastar plując na ziemię.

Mathos nic nie odpowiedział.

Nie chcieli działać pochopnie. Godziny spędzone na przygotowywaniu planu i ustalaniu jego najdrobniejszych szczegółów sprawiły, że byli gotowi czekać tak długo, aż nie przegonią ich strażnicy. Stali więc pod bramą, a letni wiatr rozwiewał im płaszcze.

Mathos i Kastar byli braćmi bliźniakami i zarazem twórcami planu, który w trójkę wykonywali, (a raczej chcieliby wykonać, ponieważ bez wejścia za zamkowe mury nie było nawet mowy o dalszej akcji)

Byli młodzi i pełni werwy, co bardzo podobało się Galtharowi. Ich sposób rozumowania był prostszy od jego, przy czym bardziej szczegółowy. Podziwiał ich, mimo, że byli od niego co najmniej piętnaście lat młodsi.

Nagle usłyszeli stłumione kroki, a zaraz po nich szczęk zamka.

Bramę otworzył im pewien mężczyzna z latarnią w ręku.

- Hasło? – zapytał łamliwym głosem.

- W dupę se wsadź hasło – warknął Kastar wstępując przed brata i pchając się do drzwi.

Mężczyzna ustąpił i przepuścił ich bez słowa.

W końcu. – odetchnął Galthar.

Przechodząc obok człowieka z latarnią zrobił do niego przyjazną minę.

- Co tak długo? – zapytał Mathos nerwowo, gdy drzwi za nimi zamknięto.

- Wybacz – mruknął mężczyzna kiedy zakluczył bramę - Były niewielkie… Problemy niewielkie były.

Galthar podniósł brew.

Jeden z braci spojrzał na klucznika podejrzliwie.

- Ale wszystko gotowe?

- Tak, tak – odparł prędko – można ruszać.

Kastar momentalnie znalazł się przy mężczyźnie. Ten próbował zrobić krok do tyłu, lecz Kastar złapał go za płaszcz i przyciągnął do siebie, tak, że ich twarze niemal się stykały.

- Jakie. Kurwa. Problemy.

Źrenice mężczyzny się rozszerzyły, czoło miał zupełnie mokre.

- Strażnicy z trudem uwierzyli, że wieża się pali– wydyszał – Kamienne Miasto, mówili… Ale już poszli. Gaszą ogień.

- Na pewno zajmie im to trochę? – wtrącił Galthar – Byłoby cholernie nieprzyjemnie, gdyby przerwano nam…

Mężczyzna wyprostował się. Spojrzał na Mathosa, jak gdyby szukał odpowiedzi, a następnie zwrócił swój wzrok na Galthara.

- Tak – szepnął kiwając głową – Strażnicy są zajęci na długo. Skarbiec jest niestrzeżony.

 

Pod osłoną nocy przemierzali puste korytarze zamku. Choć wskazówki, jak dotrzeć do skarbca mieli wypisane na pergaminie nie musieli ich używać. Przez godziny ustalania i powtarzania założeń akcji znali każdy zakamarek planu zamkowego na pamięć.

Cała straż zamkowa zgromadziła się na zewnątrz, gasząc wywołany przez odpowiednich ludzi pożar. Galthar nie chciał początkowo uwierzyć (i wątpił w to do teraz), że strażnicy ze skarbca zajmą się gaszeniem pożaru. Jednak – jak wytłumaczył mu Mathos - była to na tyle wyjątkowa sytuacja, że służba zamkowa nie była przyzwyczajona do pożarów, które wybuchały niezwykle rzadko. A to za sprawą budowy miasta i twierdzy, gdzie wszystko było z kamienia.

Dotarli do niewielkich schodów prowadzących na wyższe poziomy zamku i powoli - żeby nie narobić hałasu – wspięli się po nich docierając na kolejny, tym razem szerszy, korytarz.

Ich kroki w pustym zamku zdawały się przypominać gromy. Galthar bał się, że ktoś może ich usłyszeć, ponieważ dźwięki ich butów niosły się głośnym echem po kamiennych ścianach. Jednak, jak zapewniali bliźniacy, byli bezpieczni.

Poznał ich jakiś miesiąc temu. Zjawili się pewnego wieczoru prosząc o rozmowę. Właśnie z nim. Z człowiekiem, o którym zapomniał świat. Przedstawili mu swój pomysł napadu na Kamienny Zamek i zaproponowali mu – jako staremu wyjadaczowi – chęć współpracy i jedną z trzech części zysku.

Gdyby nie to, że od dwóch lat zajmował się nudną pracą na polu może dłużej myślałby nad przystąpieniem do akcji. W tym wypadku zgodził się jednak bez wahania.

Zawsze wydawało mu się, że włamanie się do zamku graniczyło z fikcją. Nikt wcześniej – za czasów jego świetności – nawet nie pomyślałby, żeby srać Najwyższemu na jego własnym podwórku. Często z Gildią Złodziei organizowali akcje w mieście, ale nigdy nawet nie pomyśleli o tym, żeby spróbować dostać się do siedziby władzy miasta.

Jak widać, czasy się zmieniły, a on musiał przyzwyczaić się do tego, że młodzi byli bardziej śmiali od niego.

Po przedstawieniu mu szczegółowego planu, okazało się, że pomysł napadu na Kamienny Zamek nie jest jednak pozbawiony sensu. Poznając kolejne szczegóły Galthara utwierdził się w przekonaniu, że mężczyźni wiedzą co robią.

Z radością mógł pozostawić za sobą życie na roli i całkowicie poświęcić się akcji.

 

Skradając się po pustych korytarzach czuli się obserwowani przez obrazy. Starzy władcy, czy pomniejsi Lordowie północy mierzyli ich swoimi arystokratycznymi spojrzeniami, przez co ręce pociły im się jeszcze bardziej.

 

 

Niespodziewanie skręcili w prawo i stanęli przed drewnianymi drzwiami. Za nimi miały się znajdować schody do głównego skarbca.

Serce zabiło Galtharowi mocniej.

Robimy to!

Kastar podszedł do drzwi i położył rękę na ciemnej klamce.

Podniósł głowę i spojrzał im w oczy. Najpierw bratu, potem Galtharowi.

- Jak myślicie, przyjaciele, rzeczywiście są otwarte?

Galthar uśmiechnął się.

Kastar mógł być denerwujący, ale trzeba było mu oddać, że poczucie humoru towarzyszyło mu cały czas. Nawet w najbardziej nieodpowiednich momentach.

- Otwieraj! – szepnął stanowczo Mathos.

Odetchnął po raz ostatni skupiając swój wzrok na klamce i swojej dłoni.

W końcu nacisnął ją.

Drzwi się otworzyły ukazując im schody prowadzące w ciemności.

- Zapraszam waszmościów do Skarbca – rzekł uradowany Kastar.

Wkroczyli do środka, zamykając za sobą drzwi i ostrożnie ruszyli w dół wyczuwając przed sobą każdy kolejny stopień.

Przez długi czas (zbyt długi) spędzony przy zamkowym murze zdążyli przyzwyczaić się już do ciemności.

Stopni były setki, a oni szli i szli.

A jeśli się nie uda? – przestraszył się – jeśli zawiodę?

Nie chciał myśleć w ten sposób, ale myśli same przepływały przez jego głowę.

Uspokoił drżące dłonie i spróbował zagłębić się w tej chwili jak najbardziej. Dreszcz emocji, jaki towarzyszył mu przy wkradaniu się w podobne miejsca sprawiał, że czuł, że żyje naprawdę. Czekał na ten moment odkąd poznał bliźniaków. Od ostatniego razu, kiedy wykonywał podobne zadanie minęły ponad dwa lata i z radością w sercu chłonął teraz każdą chwilę.

Ale jeszcze nigdy nie włamywał się do miejsca o podobnej randze. Można powiedzieć, że na coś takiego czekał całe życie. Było to zadanie godne zakończenia kariery.

- Już – szepnął nagle Kastar, który szedł pierwszy w kolejce.

Galthar zszedł jeszcze dwa stopnie niżej i poczuł, że schody się skończyły. Stali teraz w niewielkim ciemnym pomieszczeniu.

- Czas na światło – rzekł Mathos, po czym wyjął z plecaka pochodnie i krzesiwo,

Kucnął próbując zapalić pochodnię, a w tym samym momencie Galthar dotknął ręką ściany, po czym przejechał po kamieniu robiąc parę kroków przed siebie. Była szorstka, nierówna i nieprzyjemna w dotyku. Opuszki jego palców -przez całe życie delikatne, przyzwyczajone do precyzyjnych robótek - były teraz dość twarde i mocne. A stało się tak za sprawą nudnej pracy na roli, którą wykonywał przez te ostanie dwa lata.

Stawiając pojedyncze kroki i zagłębiając się coraz bardziej w ciemność w końcu natrafił na powierzchnię przed sobą. Zdjął swoją czarną, brudną wełnianą rękawicę bez palców i dotknął tego co spotkał na swojej drodze.

Powierzchnia była zimna. W porównaniu do kamienia wręcz lodowata. Zgiął palec i stuknął w ścianę, a do jego uszu dotarł metaliczny dźwięk.

Oto i on.

- Znalazłem skarbiec – powiedział na głos.

Jego słowa odbiły się echem od zimnych ścian.

Średnia ocena: 2.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Gruchot 01.06.2015
    Po co drugi raz?
  • Galthar01 01.06.2015
    Ktoś polecił mi, żebym podzielił rozdziały, więc dodałem drugi raz, bo faktycznie, niektórych długość może zrazić.
    Nie, nie chodzi o nabijanie wyświetleń

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania