Uparta miłość r.IV [3]
Zapadł wieczór, wielki , pomarańczowy księżyc wyłonił się spoza chmurek. Pachniało maciejką, końcem lata; było niewiarygodnie pięknie i romantycznie. Poszli do parku. Mirka była rozmarzona, szczęśliwa; mogłaby tak krążyć z tym wytęsknionym pod cudnym gwiaździstym niebem w nieskończoność. Żadne słowa nie były potrzebne, a przypadkowe muśnięcie jego ręki sprawiało ogromną przyjemność.
Była jednakże ciekawa jego życia. Pytany o studia, opowiadał chętnie , dowcipnie z nutką autoironii. O wyjeździe do Francji też mówił szczerze, że o nim marzy, a jednocześnie boi się, bo słabo zna język.
Adam utrwalił sobie już pewien schemat postępowania z panienkami prowadzący do szybkiego nasycenia zmysłów. Teraz męczył się niezmiernie , bo nie śmiał dotknąć tej pięknej, świeżej i - czuł to – czystej dziewczyny
.- Niech pan uważa, bo tu jest grząski kawałek – ostrzegła, gdy zbliżali się do strumyka.
- Jaki pan? Nie możemy mówić sobie po imieniu?
- Możemy. Jestem Mirosława – odrzekła podając mu rękę, gdy przechodzili przez mostek
- Adam. No i jeszcze buzi i nie ma panowania. Zatrzymał ją i przyciągnął do siebie.
– Bez wina i tak buziak nieważny -odsunęła go i chciała iść dalej.
– A właśnie, że ważny – wyszeptał i pocałował ją. Nie wyrywała się , ale i ochoty do całowania nie przejawiała. Tylko, że w nim diabeł rozpalił już szalony taniec krwi. Zapomniał się; przygarnął ją namiętnie i począł całować skronie , włosy, dłonie. Kręciło jej się w głowie, wyrwała się jednak.
– Spokojnie , proszę pana, rączki przy sobie! – głos suchy, rzeczowy, choć trochę drżący na chwile go otrzeźwił.
– – Dziewczyno, ja jutro wyjeżdżam[ to była prawda; zadzwonił ojciec Krzysia i przynaglał, by wracali] Tyle czasu na ciebie czekałem
– – Ja też czekałam, ale nie na takie spotkanie, przecież my się nie znamy..
– – Jak to się nie znamy; od chwili, kiedy zobaczyłem cię wtedy, w zimie, nieustannie o tobie myślę...- znów próbował objąć. Odepchnęła go tak, że zatoczył się wprost w kępę mokrych od rosy pokrzyw.
- Czy pana agronoma też tak byś wepchnęła w pokrzywy? – chciał jej jeszcze przygadać, ale spostrzegł, że biegnie przed siebie niczego nie słuchając.
– Ale się spisałem, ona ucieka ode mnie. – zganił się w duchu. Dogonił, przeprosił, wracali w milczeniu. Czekał aż się odezwie, nie wierzył, że pójdzie do domu i tak doszli do opłotków przy domu Łisów
– Mireczko, nie odchodź, przecież nie porozmawialiśmy – ucałował jej dłoń podaną na pożegnanie, próbował przytrzymać. Wyrwała rękę i pomachała na pożegnanie już zza furtki. Stał, jak pies, gdy go znienacka obleją wodą. Żałosny. Wróciła, ujęła jego twarz w swoje dłonie musnęła ustami oczy, usta. A gdy oniemiały ze szczęścia chciał ją objąć, już jej nie było.
– Napisz do mnie, Adasiu – zawołała z ogrodu
– Nie mam adresu - odkrzyknął.
– Napisz do domu – i już cisza, tylko jego cień na dróżce od poświaty księżyca
Wracał do pałacu zły, roztrzęsiony.
– Zepsuć taki wieczór! Mogło być tak cudownie, wszystko przepadło – rozmyślał. Przysiadł na ławeczce , obok schodów i zapatrzył się w dalekie gwiazdy -Czego się wściekasz?– mówił sobie – Justynę zaprowadziłeś do pokoju po godzinie wspólnego tańca – pomyślał o dziewczynie, z którą omal się nie ożenił. Okazało się, że jesteś jednym z wielu, przeważnie jesteś jednym z wielu. Trafiła ci się prawdziwa perełka, nietknięta, a ty jak ten napalony prostak... Nie musisz o nią zabiegać, szukaj łatwych – kpił sam z siebie. A właśnie, że będę zabiegał !– wyrzekł głośno i humor mu się poprawił. W piekarniku czekała zostawiona przez ciocię kolacja, zjadł i ostrożnie położył się obok śpiącego Krzysia.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania