Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłość t.II r. 29[2]

Po wielu staraniach Piotrek otrzymał przepustkę na trzy doby, by móc uczestniczyć w weselu brata. Tymczasem mijały kolejne godziny, a syna wciąż nie było. Przy błogosławieństwie Młodej Pary Lisowa była roztrzęsiona i półprzytomna, nie dlatego, że tak ją wzruszył widok Pawła i Antosi klęczących u stóp rodziców, lecz z niepokoju, że Piotrkowi coś złego się przytrafiło.

W ostatniej chwili przypomniała sobie, że przecież uszyła piękny, koronkowy szal podbity ciepłą flanelką, by nim osłonić ramiona Panny Młodej w kościele. Dla mamy jedyną, realną rzeczywistością był zegarek, który pokazywał kolejne godziny bez ukochanego syna. Wszystko inne toczyło się jakby poza nią, jakby we śnie.

Sprawą oczywistą jest to, że rodzice Młodej Pary mogą być smutni, bo dziecko odchodzi z domu, mogą być w odróżnieniu od innych gości poważni, bo myślą z troską o przyszłości; mogą też być nieco roztargnieni od nadmiaru spraw i przeżyć. Widocznie w zachowaniu mamy było coś ponad tę przyjętą normę, bo ten i ów szeptał coś sąsiadowi przy stole wskazując dyskretnie na matkę Pana Młodego.

Mirka, widząc to, nakazała najpierw Adamowi, później ojcu, by żonę brał do tańca, by jej tłumaczył, że swoim zachowaniem nie może zepsuć Pawłowi najpiękniejszego dnia. Mama kiwała głową, próbowała się uśmiechnąć - na próżno. Najchętniej zamknęła by się w jakimś cichym kąciku i wypłakała swoją tęsknotę, niepokój i ból.

Wesele hulało siłą rozpędu, jednakże przed północą nastroje zamiast w górę oscylowały raczej w dół.Muzykanci widząc to, zaczęli przygotowania do oczepin. A ponieważ nikt z tych osiemdziesięciu osób na sali, tak często nie spoglądał na drzwi, jak m ama Lisowa - toteż nikt inny, tylko ona ujrzała upragnioną sylwetkę syna! Jak na skrzydłach, nie tykając nikogo siedzącego przy stole - pofrunęła do drzwi. A za nią i tato i Mirka i Młodzi. W za luźnym garniturka, przybiedzony, wystrzyżony na zapałkę, blady, ale roześmiany od ucha do ucha, najszczęśliwszy z gości - Piotrek witał się z rodziną

Zamiast przygotowanych obrzędów muzykanci zagrali skoczną poleczkę, bo nie bardzo wiedzieli, co teraz nastąpi. A oni - cała rodzinka, stali na środku sali i wciąż od nowa ściskali się i całowali. Inni weselnicy, by też uczestniczyć w tej uciesze, utworzyli kółeczko wokół rodziny Lisów nareszcie skompletowanej. Radość stała się powszechna i dopiero po oczepinach wesele rozhulało się na dobre.

- Bogu dzięki, że wam Piotrka puścili, bo by była klapa na całej linii - powiedział pan Łukowski do nareszcie uśmiechniętej Lisowej

W niedzielę od rana siąpił zimny, nieprzyjemny deszcz. Weselnicy spali do późna ,kiedy powstawali ,mama Panny Młodej przynaglała by się zbierali i śpieszyli do lokalu na poprawiny. Adam nie miał ochoty ruszać się z pościeli; oznajmił żonie, że jeszcze trochę pośpi, a później ruszy do Rostowa, gdyż w poniedziałek od rana musi być w pracy. Mirka w poniedziałki nie miała lekcji, mogła zostać, by nacieszyć się rodzinką.Weselnicy pod parasolami, lub okryci peleryną sunęli do domu weselnego. Mirka i Piotrek schowani pod wielkim, czarnym parasolem szli powolutku rozmawiając po drodze.

-Wersja oficjalna jest taka, że dotarłeś koło północy, bo późno cię wypuścili. A jak było naprawdę? Piotrek kręcił głową z podziwu nad przebiegłością siostry.

- Odwiedziłem swoją Anię w Szczecinku. Później się okazało, że część pociągów jeździ tylko w sezonie i nie było czym się dostać. To wiesz tylko ty i nikt więcej.

- A co tam u niej?

- Na wiosnę matura, później myśli zdawać na Akademię Rolniczą w Warszawie.

- Kiedyś myślałeś o tym, żeby jeszcze się pouczyć?

- Właśnie się uczę.

- Chyba żartujesz; w więzieniu?!

- Jest zawodówka z wieloma kierunkami i takie studium przygotowujące do matury. Wszystko dobrze idzie oprócz matemy, siedzę jak na tureckim kazaniu, mam wielkie zaległości.

- Na początek dobre i to, wyjdziesz, to zrobisz maturę w wieczorówce.

- O Bronku czasem myślisz?

- Po chwili milczenia, tłumiąc łkanie odrzekł:

- Nieustannie w dzień i w nocy. - i dodał już spokojnym głosem - On był czysty, jak łza. Nie przeklął, nie skłamał, nie szukał korzyści , wolał dać, jak brać. Koledzy nazywali go Prawiczek, bo powtarzał, że pocałuje tę , którą wybierze na żonę. Żadnej innej!

Chwilę szli w milczeniu dziwiąc się, że ledwo minęło południe, a już mrok zapada. Piotrka widocznie męczyły wspomnienia, bo dodał:

- Na początku dali mnie do celi sześcioosobowej; tam mi okropnie dokuczali. Zamierzałem powiedzieć to mecenasowi, póki co, modliłem się i wołałem do Bronka, by prosił razem ze mną. Nie trwało długo, a przenieśli mnie, bo ktoś wychodził. Jest nas czterech i nikt mnie nie doręczy . Jakiś czas pomagałem w bibliotece, było, jak u Pana Boga za piecem, teraz jestem w kuchni, też nieźle, ale o czwartej trzeba wstać. No i tak leci.

- Dasz radę, trudny czas przeminie. Jeszcze będzie pięknie! - rzekła Mirka głośno, bo już wchodzili do lokalu, gdzie grała orkiestra.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania