Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłść r.16.

– Adam zaliczał bieżące kolokwia, tak, że za tydzień nie przyjechał A że męczyło go to, że rozstali się niezupełnie pogodzeni – napisał sążnisty list, wszystko wyjaśnił i za wszystko po stokroć przepraszał. Czekał spotkania, pewny, że wszystko wróciło do normy, ale tak nie było.

– Żona była mniej rozmowna, niż zwykle, wciąż też była czymś zajęta; tak, ze chcąc pogadać, dreptał za nią po mieszkaniu.

Wieczorem długo krzątała się w kuchni, a że był niewyspany, gdyż wkuwał po nocach – zasnął nie doczekawszy się , aż przyjdzie i położy się obok.

Następnego dnia było podobnie – on w pokoju nad podrecznikami, ona wciąż w kuchni.

– Robiło się późno; czekając na żonę; pilnował piecyka, by nie zgasło. Ogień buzował otworzył okno i patrzył w noc, chwilami padał drobny śnieżek. Powietrze pachniało dalekimi, zimnymi stronami.

– Mój Boże, co ja narobiłem, tak nam było razem dobrze. Przecież tak walcząc – stracę ją. Z drugiej strony, ileż można się gniewać. ?!

Otworzył drzwi do kuchni, Mirka siedziała przy ciepłej kuchni i cerowała jego skarpetki.

– Znów czekasz, aż zasnę? – nie odezwała się – Dokąd zamierzasz się gniewać? Przecież przeprosiłem i przepraszam jeszcze raz. Pościel mi tu na krzesłach, a sama idź spać. Albo nie, pościel mi pod drzwiami, będę warował u twych wrót!

Mówił to wszystko mierzwiąc włosy, zgnębiony, komiczny w przykrótkiej pidżamie. Mirka wybuchnęła śmiechem. Adam też chciał się śmiać, ale jakoś nie mógł.

– Porwał ją na ręce i zaniósł do pokoju; było tam tak gorąco, że nie było czym oddychać. Otworzyli okno, śnieżek wciąż prószył. Stali zasłuchani w ciszę, zapatrzeni, przytuleni. Mirka czuła, jak mocno bije serce jej męża.

W połowie grudnia przyszły listy, prawie jednocześnie, z Pogórza i Stargardu. Tato zapowiadał swoją wizytę a Zalewscy zapraszali młodych na Święta do siebie. Bardzo czekała Świąt, ale nadziei na spotkanie ze swoimi raczej nie miała. Taka niespodzianka – przyjadą!

Co za radość! I tak parę dni przed Gwiazdką, w niedzielny ranek w drzwiach kuchni ukazała się głowa Pawełka, a za nią uradowana twarz taty!

– Mirka bardzo kochała swoich braci, lecz z Pawełkiem było jakieś porozumienie dusz, rozumieli się bez słow. Teraz obsypywała swego braciszka pocałunkami, a on tylko spoglądał spod długich rzęs i nie wiadomo dlaczego zbierało mu się na płacz.

– Strasznie długo nie byłaś w domu – szepnął.

– - Teraz tu jest mój dom – odpowiedziała – Ty też kiedyś zamieszkasz poza Pogórzem, tak to już jest. Paweł myślał nad tym chwilę, po czym zmienił temat i już weselszym tonem rzekł

– – Piotrek też miał jechać, ale mama była na wywiadówce i powiedziała, że nic z tego! Tato nawiózł wiktuałów z maminej spiżarni, trochę ciepłych ubrań i wielką, puchową pierzynę!

Siedzieli do późna i rozmawiali. Córka chwaliła się postępem prac a tato przekazywał nowiny z Pogórza.

Najpierw o sąsiadach, żer biedna Grzelakowa ma kłopoty, bo Jasiek, choć młokos już pali i piwkiem nie gardzi A dziadek Czyżewski, podpora tej rodziny ostatnio chorował poważnie; aż Sabinę wzywali. Dama się z niej zrobiła, że trudno było poznać. Niedawno też przyjechała do Łukowskich w odwiedziny Halinka z dwoma adoptowanymi córeczkami; kupiła dom w Kołobrzegu, dosyć duży. Latem wynajmuje pokoje letnikom

. Łukowscy mieszkają teraz w nowym bloku, syn często przyjeżdża, może nie tyle do rodziców, co do Brygidki. Pomaga jej, bo ciężko idzie dziewczynie w tym wieczorowym ogólniaku.

Mirka chłonęła te nowiny, zapytała nawet o pana Romana.

– – To nie wiesz? No tak, skąd masz wiedzieć, pewnie będzie się żenił. Mamy teraz gabinet lekarski, lekarz przyjeżdża raz w tygodniu, a na co dzień jest pielęgniarka. Jakaś krewna naszego nowego kierownika, no i tak sobie przypadli do gustu z Bojarskim, że pewnie będzie ślub!

– Tato zapraszał na Święta, zaznaczył, że matka nie wyobraża sobie , by córki nie było. Żeby coś postanowić, trzeba było rozmawiać z mężem, tymczasem ten nie przyjeżdżał ani nie pisał. Skoro świt, włączała radio i słuchała o zawiejach i śnieżycach, o nieprzejezdnych drogach. Nie wiedziała, jak lepiej – by jechał pociągiem, czy ojca samochodem.

Przyjechał parę dni przed Wigilią; witając go , płakała z radości. Mąż był wychudzony, wybiedzony, jak po chorobie. Położył się, by odsapnąć po trudnej drodze, a ona w głowę zachodziła, co go tak wymęczyło. Dopiero wieczorem przyszedł czas na spokojną rozmowę. Relacjonowała mu pobyt taty, czytała list od rodziców, nie dawała dojść do słowa radośnie podniecona.

– Pojedziemy wpierw do Pogórza. Wigilię spędzimy z moimi, a później się zobaczy. Może tato zawiezie nas do Stargardu; to na wypadek, gdybyś musiał oddać samochód. O, jak się cieszę tymi Świętami i że nareszcie jesteś!

– – Wiesz, jak jechałem, to był taki moment, ze myślałem, że już po mnie. O centymetry wyminął mnie ogromny jelcz...

– – Jak to o centymetry!/ To jak oni jeżdżą?1 – pobladła, a kartki listy wysunęły jej się z ręki.

– Na drogach jest ślisko, a ja coś ostatnio jestem w słabej formie.

– Właśnie widzę, chorowałeś?

– Po prostu nie wytrzymuję tego napięcia, jakie ostatnio panuje na uczelni. Sześciu moich kolegów odbywa karną służbę wojskową, dwóch siedzi w więzieniu. A mnie paru profesorów prześladuje za mój pobyt we Francji i utrudnia zaliczenia.

– To jeszcze nie ucichło od marca o tym wszystkim?

– Oj dziewczyno, ty chyba radia nie słuchasz. Przecież na V Zjeździe Partii, głównie o tym się mówiło; a ilu starych polityków poleciało ze stanowisk!. Breżniew w Warszawie zadeklarował, że gdyby coś to on gotów „pomóc”

Faktycznie, Mirka nie interesowała się polityką, a że Adam chciał znać zdanie ojca w wielu sprawach, postanowili jechać do Stargardu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania