Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Komisar - 30
Pokręciłem głową z dezaprobatą. Nie pękał. Imponujące, ale nie niespodziewane. Zacmokałem, spoglądając mu prosto w oczy.
– Szkoda, że nie jesteście równie mądrzy, co twardzi Milson.
Jankes, a raczej to, co z niego zostało, drżał i kiwał się delikatnie, przywiązany do krzesła. Siniaki na całym ciele, podbite oko, kilka wybitych zębów i napuchnięta twarz były jedynie początkiem. Paznokci już nie miał, a część skóry była przypalona żeliwem. Z pomocą odpowiednich środków upewniłem się, że nie straci przytomności, ale mimo to zaczynał odpływać.
– Pfff… Pfierdol się… – wyjąkał, wisząc na skraju świadomości.
Westchnąłem zrezygnowany i odłożyłem narzędzia na stolik. Iwanow zerknął na mnie pytająco.
– Kończycie, towarzyszu?
– Przynajmniej na dziś, tak – pokiwałem głową i przetarłem oczy. – Która godzina?
– Chwila po północy.
– Jasna cholera, a muszę się jeszcze jutro wieloma sprawami zająć – jęknąłem i spojrzałem na strażników. – Zabierzcie go do pokoju medycznego. Opatrzcie go i wrzućcie do celi. Nie chcę, by po pierwszej rozmowie pojawiło się jakieś zakażenie. Zajmę się nim jutro wieczorem – pomasowałem skronie. – Zorganizujcie też środki zwiększające czułość. Nie chciałem go wypełniać narkotykami, bo umysł tworzy wtedy głupoty wbrew woli przesłuchiwanego, ale jakoś złamać go muszę.
Żołnierze strzelili obcasami i zabrali Milsona z pomieszczenia.
Zmęczony podszedłem do zlewu i obmyłem twarz i ręce. To nie tak, że byłem we krwi, jedynie chciałem zmyć pot. Ludzie nie mają pojęcia, jak wymagające jest prowadzenie tortur. Odetchnąłem i zerknąłem na stojącego niedaleko Iwanowa.
– Dobrze wam dzisiaj poszło.
Iwanow pokiwał niepewnie głową.
– Dziękuję towarzyszu.
Od razu odczytałem jego samopoczucie. Może jest w KGB i ma talent, ale jest młody.
– Nie możecie za bardzo się przejmować, towarzyszu Iwanow – oznajmiłem. – W KGB mamy inną moralność od tej zwyczajnej. Musimy patrzeć wyżej, na szerszy obraz. Musimy poświęcić część siebie w imię idei rewolucji.
Iwanow spojrzał na mnie oczami, w których nie było mocy.
– Też tak mieliście? To… to porażające poczucie potępienia?
Pokiwałem głową.
– Tak. Miałem je na Ukrainie, a nawet w Polsce. Źle się czułem, likwidując innych Słowian… ale ta niepewność zniknęła wraz z torturowaniem SS manów i innych szkopów – uśmiechnąłem się pewnie. – Wiecie co, towarzyszu? Chyba wiem, co może wam poprawić humor?
– Co towarzyszu?
– Spacer.
– O tej godzinie?
– Godzina nie jest istotna. Świeże powietrze nie zaszkodzi. Przyda wam się też rozejrzenie dookoła i przypomnienie sobie, dlaczego walczymy.
Iwanow zastanawiał się przez dłuższą chwilę, po czym pokiwał głową.
Piętnaście minut później, informując resztę ekipy, że idziemy na spacer, ruszyliśmy ciemnymi ulicami miasta. Było cicho, sporadyczne patrole salutowały nam na drodze, kiedy powoli szliśmy w bliżej nieokreślonym kierunku. Iwanow się widocznie rozluźnił.
– Jesteście dobrym adiutantem Dymitr – odezwałem się delikatnym głosem.
– Dziękuję, towarzyszu.
– Jak jesteśmy sami, mówcie mi Antoni – machnąłem ręką. – Zasłużyliście.
Iwanow zamrugał zdezorientowany.
– W jaki sposób?
– Nie jesteście moim pierwszym adiutantem – odpowiedziałem. – Miałem już ich ponad dwudziestu, pierwszego jeszcze w czasie wojny… no, pod samą końcówkę, tuż przed oblężeniem Berlina dostałem awans i adiutanta do pomocy.
– Co się z nim stało?
– Poprosił o przeniesienie w pierwszym tygodniu – prychnąłem poirytowany. – Kolejnych dwunastu zrobiło to samo – wyciągnąłem dwa papierosy. – Nie byli w stanie ze mną wytrzymać. Byli… zbyt dobrymi ludźmi – podałem jednego papierosa rozmówcy. – Wy, przez te kilka miesięcy nawet raz nie mruknęliście o odejściu spod moich skrzydeł.
– I tyle wystarczyło?
Zachichotałem.
– Wytrzymaliście jako mój adiutant i pozostaliście lojalni, mimo wielu czynów, jakie dokonałem – podsunąłem papierosa bliżej. – A dzisiaj, wytrzymaliście faktyczne przesłuchanie. Żaden z moich adiutantów nie zaszedł tak daleko – Iwanow w końcu przyjął papierosa, co wywołało u mnie szeroki uśmiech. – Właśnie dlatego tak długo wstrzymywałem się przed pokazywaniem wam tortur, a jeśli już jakieś były, to najlżejszej klasy – wyciągnąłem zapalniczkę. – Nim ta kampania się skończy, upewnię się byście dostali awans i stanęli obok mnie jako oficer, a nie zwykły adiutant.
Odpaliłem papierosa Iwanowa i dopiero wtedy sam zapaliłem. Adiutant spoglądał na mnie oniemiały. Wciągnął dym do płuc, tak jak ja i podobnie, wypuścił go nosem.
– Jesteście… jesteście tego pewni towa… Antonii? – Zapytał niepewnie. – Żeby tak szybko zapewnić mi awans?
– Dowództwo ma u mnie dług za Likowa… a przynajmniej mamy dług u siebie nawzajem, oni pewnie wyciągną coś od nas, a my od nich. Awans dla kogoś takiego jak ty, który już udowodnił swoją wartość, to zaledwie formalność.
Skręciliśmy w boczną uliczkę. Księżyc schował się za chmurami.
– Dziękuję towarzyszu. To wiele dla mnie znaczy.
Poklepałem Iwanowa po plecach i uśmiechnąłem się szeroko.
– Ach, Dymitr, Dymitr, mówiłem ci, będzie z ciebie oficer, jakiego KGB jeszcze… – światła uliczne zgasły. – Co jest?
Otoczyła nasz całkowita ciemność. Iwanow podrapał się po głowie.
– Dziwne, nie zapowiadali dzisiaj wyłączenia prądu…
– Prawda… – zamyśliłem się przez moment. – Awaria?
– Możliwe, ale mało prawdopodobne – odpowiedział Iwanow. – Pozostaje jeszcze jedna opcja.
– Sabotaż – jęknąłem. – Suka. Parszywi partyzanci, nawet jak idziesz na spacer, nie dadzą nam spokoju, co Iwanow?
– Aj, towarzyszu. Czyli co, wracamy?
– Nie od razu. Dajcie krótkofalówkę, baza ma osobny generator, więc powinno u nich wszystko działać.
Już podnosiłem urządzenie do ust, by dowiedzieć się co do cholery się dzieje, kiedy z mroku wyskoczył mężczyzna z kijem bejsbolowym.
– SUKA! – Wyrwało mi się, kiedy kij wybił mi krótkofalówkę w dłoni i roztrzaskał na małe kawałki.
Iwanow też odskoczył w tył i już sięgał po pistolet, kiedy i na niego rzucił się oponent. Już wtedy zrozumiałem, że wpadliśmy w pułapkę. Instynktownie odwróciłem się i wykonałem cios na ślepo i tak jak przewidywałem, trafiłem zachodzącego mnie przeciwnika prosto w twarz. Mój mózg pracował szybko. Jest ciemno, ale są patrole, muszę zwrócić ich uwagę. Przemknąłem za przeciwnika i sięgnąłem po Makarova. Niedaleko Iwanow, wbił nóż w jednego z oponentów i sam sięgnął po pistolet. Wymierzyłem w pierwszego rywala i nacisnąłem spust. Huk wystrzału rozjaśnił mrok. Było ich sporo, pewnie dziesięciu i niestety moja pierwsza kula nie trafiła żadnego z nich. Nie musiałem ich jednak trafić, wystarczyło, żeby wystrzały zwróciły uwagę patroli. Wystrzeliłem raz jeszcze, tym razem trafiając jednego z oponentów, taktycznie cofając się w stronę głównej ulicy. Iwanow, nadal szarpał się z jednym z oponentów, nie mogąc wyciągnąć własnego pistoletu.
– Iwanow! Tyłem! – Krzyknąłem na cały głos, mierząc w jego stronę.
Adiutant zrozumiał.
Odwrócił przeciwnika tak, że stał do mnie odwrócony plecami. Pociągnąłem za spust, a przeciwnik jęknął i padł bezsilnie na ziemię. Szybko wystrzeliłem raz jeszcze, próbując trzymać rywali na odpowiedni dystans. Makarov, jakiego używałem, miał osiem kul w magazynku, a zmarnowałem cztery. Jeszcze cztery strzały, cholernie mało, albo cholernie dużo w zależności jak szybko patrole do nas dobiegną.
Wystrzeliłem raz jeszcze, do sukinsyna z maczetą. Jednym celnym strzałem przewietrzyłem mu umysł. Trzy kule.
Oponenci byli ubrani na czarno w maskach. Nie widziałem na nich broni palnej, co było niespodziewane, delikatnie rzecz ujmując. Byli jednak profesjonalistami, tego byłem pewny. Jeden z nich rzucił się na mnie, a kiedy próbowałem odskoczyć, potknąłem się i runąłem na ziemię. Odruchowo uniosłem broń i wystrzeliłem. Parszywiec stanął w miejscu jak zamieniony w kamień, by następnie upaś na kolana, chwytając się za brzuch. Dwie kule.
Spojrzałem w bok. Iwanow szarpał się z kolejnym oponentem, jego pistolet leżał na ziemi, widocznie zdołali mu go wybić z ręki, kiedy nie patrzyłem. Szybko wymierzyłem w bok i strzeliłem w stronę oponentów, ewidentnie kogoś trafiając i kupując Iwanowi cenne sekundy. Jedna kula.
Gdzieś z tyłu słyszałem już ciężkie kroki patrolu. Była jeszcze nadzieja. Byłem w kiepskiej sytuacji, ale ostatni pocisk powinien kupić mi wystarczająco dużo czasu. Uniosłem broń na oponenta, który zamachiwał się kijem bejsbolowym. Nie miałem zamiaru dać mu szansy uderzenia.
Pociągnąłem za spust.
Głuche kliknięcie.
W ułamku sekundy, kiedy kij bejsbolowy zbliżał się do mojej twarzy, przypomniałem sobie co stało się z ostatnią kulą.
Zastrzeliłem nią Horna, tego karalucha i zapomniałem przeładować od tamtego czasu broń.
Nie zdążyłem zakląć, zanim poczułem uderzenie, a wokół nastała głucha ciemność.
Komentarze (12)
Pozdrawiam ciepło :)
Ach ten Paraszenko, zapomniał o ważnej zasadzie, zawsze przeładowuj nawet jeśli brakuje ci tylko jednego pocisku.
Osobiście mam nadzieję, że po tej potyczce nasz Towarzysz wyjdzie z co najwyżej złamanym nosem, no ale powinienem spodziewać się najgorszego.
W przyjemny sposób została ukazana relacja Paraszenki i jego adiutanta.
Rozdział dobry i przyjemny w obiorze, ode mnie 5.
Zresztą, dowiedział się że kret był w zaopatrzeniu i miasto było zabezpieczone, więc nie spodziewał się, żadnego ataku.
Jak Paraszenko sam powiedział: Mądrzy ludzie popełniają głupie błędy, a głupcy mają czasem dobre pomysły
To callback do właśnie tych słów
Pozdrawiam
Tylko 10 części masz do końca XD
Mam nadzieję że ci się spodoba
Pozdrawiam
Majstersztyk :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania