Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Komisar - 38
San Francisco zmieniło się od mojego ostatniego pobytu. Dawniej było to miasto naznaczone jeszcze sprzymierzy ranami wojny. Teraz, jeszcze ciężej zranione miasto, stało się twierdzą. Barykady, worki z piaskiem, pozycje przeciwlotnicze, rakietowe, przeciwpancerne. Siatki maskujące i powiewające dumnie czerwone flagi, pięknie łączyły się starymi i nowymi lejami po bombach i kawałkami gruzu. Lotnictwo jankesów od jakiegoś tygodnia zaczęło przeprowadzać coraz odważniejsze rajdy na wybrzeże. Precyzyjne ataki na składy zaopatrzenia i infrastrukturę. Wszystko by przerwać linie logistyczne. Sytuacja była ciężka, to fakt, ale miasto nadal się trzymało. Jakże jasno błyszczał uśmiech Mrówkowa w tej szarej, jesiennej scenerii. Miło go było widzieć po tylu miesiącach. Nie zmienił się ani trochę. Ten sam ogień w oku. Ten sam rechot, człowieka, który śmieje się z rzeczywistości, w której szerzy zniszczenie. Podaliśmy sobie dłonie.
– Towarzysz, Paraszenko – spojrzał za mnie. – Szykujesz kolejne wesele?
Prychnąłem rozbawiony, pamiętając ostatnie dwa, na których się pojawił. Zerknąłem przez ramię na stojącą za mną Aleksandrę i Iwanowa. Aleksandra zarumieniła się lekko. Spojrzałem na przyjaciela i wyszczerzyłem zęby.
– Możliwe.
Mrówkow zaśmiał się, nie kryjąc radości.
– Wyśmienicie! Weseli nigdy nie za mało – ruszyliśmy razem do wnętrza więzienia. – Prawda, czy kaprys? – Zadał bezpośrednie pytanie.
Zamyśliłem się przez moment, obserwując otoczenie. Bezduszne szare ściany i równie blade światło lamp. Z elektrycznością były coraz większe problemy.
– Prawda, towarzyszu – odpowiedziałem, poprawiając mundur. – A przynajmniej na taką wygląda. Jednak w naszym zawodzie dobrze wiemy, że uczucia są zdradzieckie.
Mrówkow pokiwał głową.
– Aj. Nie mogę się z tym nie zgodzić – kliknął przycisk wezwania windy. – Zdradzą i naszego wspólnego znajomego.
– Mówił coś?
– Nie, ale i nie pytałem za bardzo. Wrzuciłem na głodówkę i czekałem na ciebie.
Milczałem przez chwilę, po czym z lekkim westchnięciem oznajmiłem.
– Cieszę się, że żyjesz – oznajmiłem cicho.
Mrówkow zerknął na mnie z boku i pocieszająco klepnął mnie po plecach.
– Wzajemnie Antoni… – odpowiedział szeptem. – Dobrze cię widzieć.
Nie mieliśmy siły powiedzieć tego na głos, ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Moskwicz stracił życie dwa tygodnie wcześniej w amerykańskim nalocie. Kolejny towarzysz i bliski przyjaciel dołączył do rosnącej czarnej ściany z wyrytymi białymi nazwiskami. Obsydianowej ściany pamięci, na której białą farbą z mączki kostnej, sama śmierć, zapisywała imiona tych, którzy siłą zostali posłani dalej. Wiedziałem, że nie mogę się smucić. Nie mam prawa płakać, za to, że ktoś go zabił. Ten, który zabija, zawsze powinien być gotowy, by samemu zginąć. To nie brutalność, nie gwałty nazistów wywołały moją furię, której potężne płomienie, przekuły mnie w tego, kim jestem dzisiaj. Nie. Była to ich pycha i arogancja. Wspomnienie pojawiło mi się przed oczami. Pojmanego SS-mana, który sam rozstrzelał tuziny Rosjan, teraz zaprowadzony przed moje oblicze. Świeżo-upieczonego oficera KGB. Pełny pychy, domagającego się szacunku, a kiedy zrozumiawszy, że ma zostać rozstrzelany, wykrzykiwał, że jest oficerem, arianinem, że nie możemy go rozstrzelać. Jakże wielkie musiało być to dla niego zaskoczenie, kiedy ołowiana kula roztrzaskała jego czaszkę i zamieniła jego mózg w papkę. O dziwo ani status oficera, ani ariańska krew, nie jest wystarczającym argumentem dla ołowianej kuli.
DYŃ!
Drzwi windy otworzyły się, a my weszliśmy do środka. Kliknięcie i ruszyliśmy w dół. Mrówkow zerknął na mnie pytająco.
– Słyszałeś najnowszy rozkaz dowództwa?
– Od Marszałka Rokossowskiego, o odwrocie?
– Tak ten – Mrówkow założył ramię na ramię. – Co o tym myślisz?
Wywróciłem oczami.
– To, że dopiero teraz go wydają, mnie powala. Front ledwo co się trzyma od dobrego tygodnia. Ani moja mina, ani zniszczenie tam za bardzo nie pomogło.
– Oj nie przesadzaj. Południowy front zatrzymał się na półtora tygodnia.
– A jak amerykańce tylko ogarnęli sytuację, zaczęli pchać – pokręciłem głową. – Przynajmniej z Azji dobre wieści. Australia oficjalnie rozpoczęła niezależne rozmowy pokojowe.
– Kapitulacja Japonii pomogła – winda zatrzymała się w miejscu, a drzwi otworzyły się szeroko. – W Afganistanie gorzej. Iran również stawia opór.
– Turcja jednak upadła. Bosfor jest w końcu nasz – uśmiechnąłem się szeroko. – Car Piotr Wielki nakazał Romanowom zdobyć Konstantynopol. Ironia, że zrobiła to Armia Czerwona. Myślisz, że zmienią nazwę?
– Cholera ich wie – Mrówkow wzruszył ramionami. – Dobrze też, że Tito w końcu powiesili.
– Parszywy zdrajca – zbliżyliśmy się do pomieszczenia do przesłuchań. – To tutaj?
– Tak. Został już sprowadzony. Głodówka powinna rozwiązać mu język.
Uśmiechnąłem się, czując rosnący przypływ emocji.
– Zobaczmy czy szczęście jest dziś po mojej stronie.
Otworzyłem grube stalowe drzwi i wkroczyłem do białego pomieszczenia. Światła były tu mocniejsze, niemalże oślepiające. Gdyby zignorować krawędzie kafelków, wydawało się, jakby stało się w białej bezkresnej przestrzeni. Oczywiście, ważenie to rujnowały szare drzwi, oraz weneckie lustro, za którym stał teraz Mrówkow, Aleksandra i Iwanow.
Moim rozmówcą był dobrze zbudowany wysoki mężczyzna. Całkowicie łysy, o grubych brwiach, wściekle niebieskich oczach i krótkiej koziej bródce. Uniósł wzrok, a jego twarz wygięła się w grymasie nienawiści.
Dobry znak.
Milczał, kiedy usiadłem naprzeciw.
Milczał, kiedy poprosiłem strażnika, by podał mi obiad.
Milczał, kiedy stanął przed moim nosem talerz z kotletem i ziemniakami.
Uśmiechając się lekko, zacząłem kroić mięso i w ciszy go obserwować. Włożyłem pierwszy kawałek posiłku do ust, przegryzłem go, przełknąłem, a ten nadal milczał.
Zwykle lepiej to działało. Głodówka zwykle pomaga w rozwiązywaniu języka, ten jednak milczał. Nie było to najlepsze, kiedy chciałeś wyciągać informacje, ale pomocne tak czy inaczej. Niewielu przetrzyma ponad dobową głodówkę w warunkach przesłuchań KGB. Oznaczało to, że był profesjonalistą. Oznaczało to, że był dobry w tym, co robił. Niewielka wskazówka, ale nadal.
– Tak więc… mój drogi kolego – uśmiechnąłem się szerzej. – Co powiesz o sowieckiej gościnności? – milczał. – Jestem pewny, że brak posiłków, jakoś bardzo ci nie przeszkadzał – cisza. – Jednakże, głodny czy nie, musisz zebrać w sobie wystarczająco energii, by coś mi powiedzieć – kontynuowałem posiłek.
Milczał. Uparcie zacisnął szczękę i nie wypowiedział ani słowa. Zamyśliłem się przez moment.
– Wiecie o zniszczeniu tamy Hoovera i powodzi na południu twojego kraju? – Twarz drgnęła. – Oczywiście, że wiesz. Sprowadziła ona więcej zniszczeń niż ta mina, którą postawiłem pod Primm – tym razem całe ciało drgnęło. – Muszę powiedzieć, że gdyby ci głupi jankesi nie postanowili wymienić mnie za Milsona, nie miałbym okazji doprowadzić do czegoś tak wspaniałego! – Kolejne drgnięcie. – Z drugiej strony… postać Milsona pomogła wam sprowadzić więcej chętnych, więc nie wszystko było na nic… ale wracając do tej powodzi. Oh! Jakie koszmarne zniszczenia to przyniosło. Pond sto tysięcy ofiar samej powodzi. Brak wody dla całych miast – zamilkłem na moment. – Żałuję, że sam nie wpadłem na tak genialny pomysł. Muszę przyznać, że nie ważne jak o tym nie myślę – Amerykanin patrzył na mnie z rosnącą furią w oczach. – Jestem bliski wytrysku.
To wystarczyło.
– SUKINSYN! – Amerykanin rzucił się na mnie jak dziki pies. Kajdanki jednak trzymały go w miejscu i jedyne co osiągnął to przetarcie skóry na nadgarstkach. – ZAJEBIĘ CIĘ!
Słysząc jego głos, donośny śmiech wyrwał się z moich ust. Jankes szarpał się i przeklinał mnie i mą duszę, ale nie miało to znaczenia.
Znalazłem tego, którego szukałem.
– Proszę, proszę, proszę – zacisnąłem dłonie z rosnącą satysfakcją. – SUPERMAN we własnej osobie! Dawno się nie widzieliśmy!
Zaraz po tych słowach do wnętrza wpadł Mrówkow, Iwanow i Aleksandra. Mrówkow patrzył na mnie w szoku.
– To Superman?! Ten, który cię przesłuchiwał?!
– Ten sam przyjacielu – uśmiechnąłem się krwiożerczo. – Muszę przyznać, masz talent do prezentów!
Iwanow spojrzał na mnie, lekko zakłopotany.
– Skąd pewność, że to ten? Jesteście pewni, że się nie pomyliliście?
Zachichotałem. Nie mogłem się mylić.
– A czemu by milczał, towarzyszu? Wiedział, że rozpoznam jego głos… – uśmiechnąłem się szerzej. – I rozpoznałem. To Superman we własnej osobie.
Amerykański oficer przeklął pod nosem.
– Pierdol się komuchu. Nic ze mnie nie wyciągniesz.
Spojrzałem na Mrówkowa znaczącym wzrokiem. On, drgnął, lekko zaskoczony, po czym kiwnął głową, wydając swoje przyzwolenie. Zadowolony podszedłem do mojej ofiary.
– Ależ drogi przyjacielu. W najmniejszym stopniu nie obchodzi mnie, co wiesz. Nie obchodzi mnie, co tutaj robisz. Ani jaka była twa misja. Nie jest to dla mnie istotne. Gdyby dało cię się złamać, towarzysz Mrówkow już by tego dokonał – zniżyłem się, tak by patrzeć mu prosto w oczy. – Na szczęście, ja nie chcę od ciebie niczego wyciągnąć… chcę cię zniszczyć. Chcę, byś cierpiał. Chcę zemsty.
Superman szarpnął się wściekle.
– Zemsty?! Ty myślisz, że masz prawo do zemsty?! Ty?! Ty, który zabił tak wielu?! Nie! Na nic nie zasługujesz! Nie masz żadnych praw i przywilejów. Nawet jeśli nie ja ani nie inny Amerykanin, Bóg cię osądzi za twe zbrodnie i przez wieczność będziesz płonął w piekle.
Opanowałem mą radość. Spojrzałem po moich towarzyszach.
– Wyjdźcie. Nie chcę, byście to obserwowali – zerknąłem na Aleksandrę. – Szczególnie Ty.
– Oczywiście – Aleksandra kiwnęła głową i wyszła.
Mrówkow i Iwanow stali przez chwilę w miejscu, niepewni. Kiedy odezwałem się, mój głos był oceanem lawy, kryjącym się pod skorupą lodu.
– Poślijcie po narzędzia.
Zrozumieli, co miałem zamiar zrobić. Jak daleko miałem zamiar pójść. Bez słowa, opuścili pomieszczenie. Odetchnąłem i z rosnącą satysfakcją zasiadłem, by dokończyć posiłek. Amerykanin przewiercał mnie wzrokiem pełnym furii. Mnie jednak nie wzruszył. Kiedy skończyłem posiłek, zapaliłem papierosa i wraz z wydechem rozpocząłem tłumaczenie mu sytuacji.
– Będziesz cierpiał. Upewnię się, że nie stracisz przytomności. Każde cięcie i każde uderzenie. Będziesz ich świadom w pełni. Będziesz krwawił, ale się nie wykrwawisz. Będziesz krzyczał, ale nikt nie przyjdzie ci z pomocą. Będziesz płakał, ale łzy będą jedynie parzyć rany na twarzy – ponownie się zaciągnąłem. – Nie chcę, byś pękł. Nie chcę, byś stracił rozum. Nie chcę też, byś stracił świadomość, kim jesteś – pochyliłem się lekko do przodu. – Masz szczęście. Ponieważ to nie tobie chcę sprawić najwięcej cierpienia. To ta kobieta… Enigma pozna prawdziwe cierpienie. Prawdziwy ból. Taki, jakiego sam nie będziesz w stanie sobie wyobrazić – zgasiłem papierosa na jego czole, wywołując odpowiednią reakcję w formie krzyku. – To, była zaledwie przystawka – stwierdziłem, widząc, że drzwi się otworzyły i wnoszą narzędzia mojego kunsztu. – Nie martw się. Zginiesz śmiercią męczennika. W nieoznakowanym grobie gdzieś daleko poza granicami miasta, daleko od masowych grobów – odsunąłem na bok stół i zacząłem rozkładać na nim moje ulubione zabawki. – Nikt nie zapali nad tobą świeczki. Nikt się nie pomodli. Mięsem pożywią się robaki, a kośćmi czas – chwyciłem jedną z moich ulubionych zabawek. – Dobrze. Nie traćmy czasu! To jedno z moich ulubionych narzędzi – pokazałem je w całej okazałości. – Nazywamy je „Dziadkiem do orzechów”… chyba domyślasz się dlaczego – widząc przerażenie, furię i zrozumienie na jego twarzy zadałem proste, bezduszne pytanie. – To które? Prawe, czy lewe?
Komentarze (8)
Pozdrawiam ciepło :)
Możliwe że już jutro będzie przedostatni odcinek i finał.
Szczerze - mam dość komisara XD
Chcę się bardziej skupić na demonie
I przemyśleć fanfik z Warhammera 40k.
Pozdrawiam
Za umiejętne opisanie scen masz 5
Pozdrawiam
Cieszę się, że nadal czytasz!
Świetnie napisane. Z logicznego punktu widzenia, tortury dla samego zadawania bólu są niepotrzebną stratą energii ale też i pokazują, kim naprawdę jest kat.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania