Pokaż listęUkryj listę

Stary przyjaciel część 10. Star Wars

Kiedy otworzył oczy uderzył go biały blask. Nie był w stanie zobaczyć niczego, co kryło się za świetlistą osłoną. Dodatkowo jego myśli ograniczał tępy dźwięk, rozbrzmiewający w uszach w regularnych odstępach. Słyszał jakby uderzenia młota o solidne stalowe kowadło. Za wszelką cenę starał się przyzwyczaić do panującego blasku. Kiedy spróbował podnieść rękę, aby przysłonić nią bolące oczy, ta zapiekła go tak, że musiał na chwilę zaprzestać jakichkolwiek dalszych działań.

Skoro nie mógł się ruszyć, zaczął myśleć. Próbował przywołać ostatnie wspomnienia. Pierwsze do jego głowy dotarły odgłosy strzałów. Powoli zza szarej mgły tępego bólu w skroniach, wyłaniał się obraz pola bitwy. Gdzieś na krańcach świadomości pojawił się podłużny statek. Starał się dokładnie przypomnieć jego wygląd. Po dłuższych próbach w końcu rozpoznał kształt fregaty separatystów. Co więcej przypomniał mu się także trójkątny krążownik republiki. Przestrzeń dookoła statków już nie była biała. Znajdował się w kosmosie, otoczony myśliwcami wroga.

Doszło do niego, że znów ma zamknięte oczy. Kiedy ponownie rozchylił powieki biała nicość zdawała się mieć inną fakturę. Pojawiły się w niej jakby niewyraźne zarysy, które teraz mógł zdefiniować, jako zbiór pionowych i poziomych linii. Dudnienie w uszach nie ustawało. Powrócił do prób odzyskania pamięci. Kiedy obraz bitwy kosmicznej się wyklarował, przywracanie wspomnień zaczęło iść o niebo lepiej. Pamiętał już jak leciał swoim myśliwcem na wroga oraz jak wykorzystał niewielką lukę w pancerzu, by przebić się i zniszczyć generator osłon kosmicznej fregaty. Przypomniał sobie, jak w ostatnim momencie wyleciał przez powstającą w suficie dziurę, wpadając do czegoś w rodzaju hangaru. Tu kończył się jakikolwiek wyraźny obraz. Pozostały mu jedynie strzępki wspomnień w postaci widoku srebrnych kombinezonów, kawałków pokruszonego szkła na kolanach i uderzeń gorąca.

Znów spróbował otworzyć oczy. Tym razem udało mu się rozpoznać obiekty, które widział. Znajdował się w czymś co przypominało salę szpitalną. Ostre światło przyczepionej do sufitu świetlówki pokrywało całe pomieszczenie chłodnym blaskiem. Dudnienie, które słyszał, okazało się faktycznymi uderzeniami narzędzi, dobiegającym gdzieś zza jasnej ze ścian. Rozejrzawszy się zobaczył gładkie białe blaty z wiszącymi nad nimi szafkami. W pomieszczeniu nie było nikogo oprócz niego.

On sam leżał na szpitalnym łóżku, przykryty lekką, puszystą kołdrą. Dopiero teraz zorientował się, że w pomieszczeniu jest zdecydowanie za gorąco. Zrzuciwszy białą pierzynę zobaczył, iż jego ręce owinięte są w bandaże. Nie było widać na nich żadnych śladów krwi lub maści czy leków – były świeże.

Podniósł się na łokciach i powoli rozejrzał. Na krześle stojącym obok łóżka zobaczył spoczywającą, złożoną w kostkę brązową szatę a na niej rękojeść miecza świetlnego. Na ten widok odetchnął z ulgą. Wcześniej przez cały czas nie był pewien czy znalazł się na statku wroga, czy przyjaciela. Teraz nie musiał się już o to martwić.

Powoli postawił bose stopy na ziemi. W odróżnieniu od innych podłóg w salach podobnych do tej, ta nie była zimna. Przyjemna ciepłota delikatnie pieściła obolałe nogi. Nie zwlekając dłużej spróbował wstać. W pierwszej chwili delikatny zawrót głowy zmusił go do powrotu na łóżko. Po chwili ponowił próbę. Tym razem udało mu się utrzymać w pozycji stojącej.

Podszedł do krzesła, na którym leżały jego rzeczy i zaczął się ubierać. Nie zdecydował się nałożyć długiej szaty – buło zbyt ciepło. Poprzestał na długich skurzanych kozakach, brązowych spodniach i jasnej koszuli, na którą zarzucił, modne wśród Jedi, dwa skurzane pasy. Ciężka rękojeść zawisła u jego boku. Tak wyekwipowany ruszył w stronę, znajdujących się na prawo od łóżka, drzwi.

Przejście otworzyło się, jak tylko się zbliżył. Metalowe dzwonienie rozbrzmiało z większą siłą. Porównanie tegoż dźwięku do uderzeń młota kowalskiego było, jak się okazało, trafione. Przy ścianie pokoju szpitalnego stało dwóch mężczyzn, Treeke nie był pewien czy były to kolony, naprawiających uszkodzenia w strukturze korytarza. Na widok Padawana przerwali pracę i skłonili lekko głowami. Treeke odpowiedział tym samym i ruszył niepewnie przed siebie.

Jeżeli dobrze się orientował znajdował się na krążowniku. Najsensowniejszym pomysłem wydało mu się pójście do sterówki. Jego buty dudniły na metalowej posadzce przy każdym kroku. „Albo jest tu więcej ludzi z młotami, albo naprawdę łomocze mi w uszach” pomyślał mijając gromadkę astromechów.

Dotarłszy do windy zobaczył grupę klonów majstrujących coś przy desce kontrolnej. Drzwi dźwigu były otwarte a w czarnej przestrzeni za nimi zobaczył jedynie szczeble drabiny i parę stojących na niej stóp. Jasnym było, że z wygodnego wjazdu nici. Skierował swoje kroki do drugiego pionu prowadzącego do centrum sterowania. Ku jego uciesze okazało się, że chociaż jedna z trzech wind działa. Nacisnąwszy guzik czekał na rozwarcie się półokrągłych drzwi.

Winda zjechała z niemiłym dla ucha szczękiem. Treeke nie był pewien czy chce do niej wsiadać. Przełamawszy uprzedzenia wskoczył do ruchomego pomieszczenia i wcisnął guzik prowadzący dźwig na mostek. Urządzenie jeszcze chwilę pomyślało, trzasnęło trzy razy drzwiami, po czym ruszyło z nienormalnie dużym przyspieszeniem, co odbiło się na obolałych nogach Padawana.

W sterówce panował zamęt. Co chwila ktoś przybiegał do okrągłego holostołu i składał meldunki. Na wyświetlanym hologramie Treeke rozpoznał kapitana krążownika, którym przylecieli na tę planetę – Talisa Tencerville. Naprzeciwko niebieskiej postaci stał mężczyzna o kruczoczarnych krótkich włosach, ubrany w ten sam rodzaj munduru, co jego rozmówca. Treeke domyślił się, że ów mężczyzna to kapitan Umbra.

Pewnym krokiem ruszył w jego stronę. Na jego szczęście nie musiał przerywać rozmowy, gdyż holograficzna postać właśnie znikła a na stole wyświetliły się plany krążownika. Jak szybko ocenił Padawan, uszkodzenia były spore. Zatrzymał się tuż przed mężczyzną.

- Witam. – Wyciągnął rękę, choć nie był pewien, czy nie powinien zaczekać na ten gest ze strony starszego wiekiem kapitana. – Jestem Generał Treeke Fadar. – Czarnowłosy mężczyzna z krótkim wąsem uścisnął wyciągniętą dłoń.

- Kapitan Nelis Umbra. Witam na moim krążowniku. Lub tym co z niego zostało… - Zapanowała krótka cisza.

- Jak się domyślam to panu zawdzięczam życie – podjął młokos.

- Zawdzięcza pan życie własnym umiejętnościom pilotażu – odrzekł śmiało kapitan. – Ale co trzeba przyznać to przyznam, że grupa spisała się na medal. Nie rozumiem jednego. Jakeś się tam znalazł?

- Podczas zderzenia – Treeke postanowił nie owijać w bawełnę – w opancerzeniu fregaty separatystów nastąpił wyłom. Otworzyła się droga do generatorów osłon. Podjąłem próbę ich zniszczenia i w efekcie, zmuszony do ewakuacji, wylądowałem tutaj.

- No, efekt powiedziałbym dobry. Ta fregata nie będzie się nadawać do walki przez dłuższy czas. Sam manewr oceniam jednak jako nierozważny, jeżeli mogę tak panu generałowi powiedzieć. Takich manewrów to od waszej mistrzyni się pan nauczył? – Treeke nie był w stanie rozpoznać, czy jego rozmówca tylko żartuje czy może jest cyniczny.

- Nie. Ona raczej nie lubi latać.

- Dobra tam. Ten temat zostawię. Wydaje mi się, że pani generał już z tobą o tym porozmawia – uśmiechnął się pod wąsem.

- Z konkretnych informacji, które mogą się przydać, mogę jedynie powiedzieć, że zaraz wysyłamy kanonierkę do obozu w dolinie Janori. Generał Erhetia zarządziła tam zebranie wszystkich naczelników w celu zaplanowania kolejnych kroków, ku uwolnieniu planety, spod jarzma separatystów. Jeżeli już czuje się pan dobrze, generale, może pan polecieć ze mną.

- Oczywiście skorzystam z tej propozycji – odpowiedział Treeke.

Po wstrzymującej dech w piersiach, zabójczej przejażdżce zdezelowaną windą i krótkim marszu słabo oświetlonymi korytarzami, w których rozbrzmiewała muzyka trwających na statku napraw, dotarli do głównego hangaru. Specjalnie przygotowana kanonierka czekała w pierwszym boskie. Kiedy zajęli miejsca na skrzyniach ze sprzętem, transportowiec opuścił krążownik przez rozwarte górne kalpy. Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, Treeke przypomniał sobie, dlaczego w szali szpitalnej było tak gorąco. Pomimo iż czerwone słońce miało się już ku zachodowi, nagrzane pomarańczowe kamienie powoli oddawały ciepło.

Podczas lotu Padawan rzucił okiem na przesuwające się pod nimi pole bitwy. Pierwsze co zauważył, to ogromne dziury po wybuchach min oraz ciała bestii nazywanych Qurrakami, porozrzucane po całym pobojowisku. Podczas przelotu nad wąwozem ujrzał głęboko w dole sterty resztek droidów.

- Wygląda na to, że i tu mieli ciekawie – odezwał się Umbra. Treeke przytaknął skinieniem głowy. Widok przesuwający się pod kanonierką był przygnębiający. Doskonale wiedział, iż każdej ze stert robotów odpowiada taka sama sterta ciał klonów.

Wylądowali na dnie doliny Janori. Tu obóz wyglądał niemalże tak samo jak przed wylotem. Białe światła wysokich, polowych reflektorów oświetlały pogrążoną w cieniu przestrzeń. Przyjemne ciepło rozgrzanej powierzchni połączone z chłodem zachodu słońca dawało niezapomniane wrażenia.

Treeke wyszedł z maszyny wraz z kapitanem. Podrapał się po swędzącej skroni. Dopiero teraz zorientował się, że i na głowie miał założony opatrunek. Ostrożnymi ruchami rozwiązał supeł i delikatnie rozwinął białą taśmę. Ku jego zadowoleniu nie doświadczył oporu związanego z przylepieniem materiału do zaschniętej na głowie krwi. Przejechał ręką po brązowych włosach. Okazało się, że nie ma żadnych poważniejszych ran. Zwinął bandaż i schował do kieszeni. Spojrzał w stronę niewielkiego pagórka, na którym rozstawiony był namiot jego mistrzyni. Zobaczył na nim sporą grupkę ludzi. Zebranie chyba się jeszcze nie rozpoczęło. Skierował się wraz z kapitanem Nelisem Umbrą w stronę wzniesienia.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Kapelusznik 25.03.2019
    Fajny opis napraw. Cieszę się że skupiłaś się na 1 postaci
    Nadal nie wiemy czemu flota separatystów nie podjęła pościgu.
    4
    Pozdrawiam
  • Pontàrú 25.03.2019
    Co do pościgu wystarczy trochę poczekać. Wszystko się ładnie wyjaśni… :)
  • Nefer 23.09.2019
    Odcinek stanowi udaną pauzę po kilku poprzednich, dynamicznie opisujących zmagania bitewne. Taki odpoczynek przyda się bohaterom i czytelnikom, bo z pewnością do ostatecznego zwycięstwa jeszcze daleko. Pod względem językowym zwrócę uwagę na dwie sprawy. Zbyt wiele wszędzie czasownika "być" - moja stara śpiewka, czyż nie? - ale nad eliminacją tego "być" i tym samym poszerzaniem słownictwa warto pracować. Druga, pomniejsza uwaga, to niezbyt, moim zdaniem szczęśliwy zwrot "skurzane kozaki". Pomijam już błąd ortograficzny, ale obecnie kozaki jako buty kojarzą się raczej z elementem stroju kobiecego i niezbyt pasują do bohatera płci męskiej. :-)
    Pozdrawiam i wybacz te uwagi (czynione wdobrej wierze).
  • Pontàrú 23.09.2019
    Ajajajć ten być ciągle wraca.
    Jakbyś zatem nazwał wysokie skórzane buty męskie, bo mi brakuje terminologii?
  • Nefer 23.09.2019
    Pontàrú Po prostu wysokimi, skórzanymi butami. Język polski bywa niekiedy opisowy i nie da się wszytskiego określić jednym słowem.
  • krajew34 03.10.2019
    Odcinek nawet, nawet, choć nie co mniej interesujący. Masz literówkę w tekście, zamiast było, buło. :)
  • Ozar 09.11.2019
    Takie wyczekiwane wyciszenie. To się w wosku nazywa przerwanie walki, narada lub odprawa w celu uporządkowania szyków, lub ewentualnie przegrupowania. 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania