Drabblle↔O człowieku, który zjadł swoją obecność
O dnia, kiedy spożył pierwszy kęs, już nie mógł przestać.
Jego obecność bardzo mu zasmakowała.
Zjadał coraz bardziej łapczywie, a przez to z każdym dniem,
mniej ludzi go rozpoznawało.
Nawet stojące wokół rodzinne członki.
Odczuwał nachalną przykrość z tego powodu,
lecz nałóg spożywania obecności, odczuwał silniej.
W końcu, po ostatnim kęsie, nawet własny pies go nie poznał.
Na drugi dzień, znalazł paczkę przed drzwiami.
W środku było antydotum, oraz informacja, by używać z umiarem, po trochu.
Po pierwszym kęsie, pies go rozpoznał.
Zatem spożył łapczywie wszystko i wyszedł na ulicę… i nagle umarł.
Zjadł swoją rozpoznaną obecność, raz na zawsze.
Komentarze (27)
5
Pozdrawiam ?
Cóż w tej historyjce mamy? Rozpoznaną i nierozpoznaną obecność własną. Psychologia z filozofią się kłaniają. Bardzo fajnie proces zamykasz w wątku pana nienasyconego sobą. Czym jest istnienie, obecność w świecie?
Samoświadomością.
Bohaterowi każdy kęs własnego -ja- smakuje wybornie.
Narcystyczny obżartuch, kochający swój smak, owo coraz bardziej rozpoznawane jestestwo własne.
Poeta jak nic! :)
No ale wszystkiego o sobie nie wiemy, więc i tego nie pożremy w autoanalizie. Kontrolujemy to, co rozpoznane wewnątrz, to zaś co podświadome jest obecnością niepoznaną. Ciekawe czym nieznanym bohater się "objawił", po "zjedzeniu obecności"... pewnie odchyłem.
Ciekawa ta "nachalna przykrość" nałogu. Jego dobrze już znanej obecności jest coraz mniej, spada niemal do zera, jest świadomy końca uczty, zna już prawie cały swój smak.
Pozostaje mu być nierozpoznaną obecnością, obcą dla otoczenia, jakby nie swoją. Lęk.
Antidotum ma przywrócić własną, utraconą obecność, i udałoby się odtworzyć starego siebie, gdyby wracał do swojego -ja- powoli. W małych dawkach. No cóż, tak sam sobie smakował, że wolał zachłysnąć się dawnym sobą od razu, na raz. Za obżarstwo zapłacił. Nagle totalnie znika, bo od razu się zjadł.
Umarł dla siebie, będąc zupełnie nie sobą, czyli nagle jakąś nierozpoznawalną obecnością.
Hm, a może jestem w totalnym błędzie.
Pozdro. XD
Lubię takie rozważania, co wnoszą nowe, dziwne i nie tylko, spojrzenia i człek nagle wie, że w tekście więcej, niż myślał, że napisał. A tytuł, nie ukrywam, że... właśnie taki:))↔Pozdrawiam?:))
A wiesz, że pasuje mi uwikłanie bohatera w potężny nałóg? Alkoholizm, dragi... podobnie wtedy "zjada się/gubi" swoją obecność. Próby wychodzenia z uzależnień też często kończą się źle.
Dobrego dnia, Deduś!
Lepiej natomiast, że zjadł swoją, a nie czyjąś. Miałby potem kłopot jak się z tego wytłumaczyć ?
Pozdrawiam ?
A fakt. Dobrze, że swoją:)↔Pozdrawiam?:))
⭐️ ⭐️ ⭐️ ⭐️ ⭐️, pozdrawiam ? ? ? ? ? ? ? ?
Pozdrawiam?:)
Prawdziwa pełnia, 'PEŁNOŚĆ', całkowita obecność, to część widoczna plus niewidoczna.
Więc ratunkiem przed zgubą jest niepełne odsłonięcie się. Tajemnica. Prywatność.
Wystawiając siebie w pełni, na ulicę, nie budzimy już zainteresowania, czyli - znikamy...
"Zatem spożył łapczywie wszystko i wyszedł na ulicę… i nagle umarł.
Zjadł swoją rozpoznaną obecność, raz na zawsze".
Jam kontent, przeczytawszy. Antydotum niezgodnie z instrukcją, podziałało niezgodnie ze swoim przeznaczeniem.
"Część widoczna plus niewidoczna"→otóż to:)↔Pozdrawiam?:)
Literkowa
Może myślałem, o takim↔Pozdrawiam)?:)
Na pozór dramatyczne, lecz ten ogon psa wcale nie musi być końcem lecz początkiem
Chociaż w sumie nie wiadomo, co było z tą jego "rozpoznaną obecnością" później...
Znowu coś więcej wiem, o tym co napisałem:)↔Pozdrawiam?:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania