Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Pamięć Pustkowia - rozdział 14
Tesa uwielbiała swój status czarodziejki. Miała wpływy i moc, z którą wszyscy musieli się liczyć. Pozwalało jej to na dużą swobodę w zakresie obyczajów i stylu życia, czego po kryjomu zazdrościły jej, pozbawione daru, szlachcianki. Wiedziała jednak, że musi z wyczuciem balansować na granicy akceptacji społecznej. Bądź co bądź Trovia była jednak patriarchalnym królestwem i niezależne kobiety nie były tu łatwo akceptowane.
Młody oficer z Zakonu Jasnego Światła w charakterze kochanka byłej członkini Rady Gildii niebezpiecznie przybliżał ją do tej granicy. Jednak pogarda, z jaką Roger był traktowany wśród innych magów, ułatwiała im zadanie. Przy niej stawali się czujni, jego ignorowali.
Skończyła szykowanie się do balu i zadowolona przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Wysoko upięte włosy spływały pojedynczymi falami, odsłaniając jej smukłą szyję, wciąż bez śladu zmarszczek oraz długie, misternie wykonane kolczyki. Czarna suknia odsłaniała plecy i rozszerzała się dopiero pod linią bioder, zaznaczając jej idealną talię.
Cieszyła się na wspólne wyjście z Rogerem. Tęskniła za nim, kiedy zniknął. Lubiła z nim przebywać, patrzeć na niego, dotykać, kochać się z nim. Gdy spotkali się po raz pierwszy, traktowała go jako kolejnego pionka w grze. Jednak szybko urzekł ją swoją inteligencją, otwartym umysłem i odwagą. Z czasem pojawiła się między nimi przyjaźń z aspiracjami do czegoś więcej. Gdyby była młoda, pewnie zakochałaby się po uszy. Niestety po latach doświadczeń potrzebowała od związku czegoś więcej. Potrzebowała kogoś, kto będzie ją inspirował, a nie chłopca zainspirowanego przez nią samą. Mimo wszystko bardzo lubiła jego towarzystwo.
Spotkali się w holu przed wejściem. Roger już czekał. Poprosiła jedną ze służących, żeby doprowadziła go do ładu. Ostrzyżony i ogolony, w galowym mundurze zakonu wyglądał całkiem apetycznie. Tesa pomyślała o wspólnej drodze w karocy, która ich właśnie czekała i uśmiechnęła się drapieżnie.
Wypieki, które wypłynęły na jego policzki, świadczyły o tym, że doskonale zdawał sobie sprawę, co oznaczał jej uśmiech.
– Pięknie wyglądasz – przywitał się chrapliwym głosem, obejmując ją w talii i zatapiając twarz w jej włosach.
Karoca zaprzęgnięta w cztery kare konie już czekała i gdy tylko wsiedli, ruszyła w drogę.
Podróż minęła im zdecydowanie za szybko. Ich oddechy nie zdążyły się jeszcze uspokoić, kiedy zajechali na miejsce. Tesseitha zachichotała, ukrywając pod iluzją ślad na jego szyi, wygładziła mu włosy i pomogła dopiąć koszulę. Na dnie jego roziskrzonych oczu czaił się jednak smutek, który wywołał drgnięcie w jej sercu.
Bal odbywał się w pałacyku Aidena Candozy, maga specjalizującego się w żywiole ognia, jednego z młodszych członków Rady Gildii. Gospodarz wieczoru miał temperament porównywalny z żywiołem, którym władał, a przy tym był ambitny i śliski jak wąż. W progu powitała ich piękna służąca, w skąpym stroju, częstując szampanem i zapraszając do ogrodu. Piękny, duży ogród oświetlony był licznymi ognikami zawieszonymi nad głowami gości. Języki ognia rozświetlały także stoły i stające na nich srebrne patery, pełne smakowicie wyglądających przekąsek.
– Jak się facet rozproszy, to wszystko się tu spali w cholerę. – Roger rzucił komentarz w stylu swojego zastępcy.
Tesa rzuciła mu szybki uśmiech i odwróciła do zmierzającej w ich stronę, jasnowłosej kobiety.
– Widzę, że przyszłaś z maskotką – rzuciła złośliwie czarodziejka, witając się z Tesą.
– Witaj, Penella, moja droga. – Tesseitha uśmiechnęła się słodko i fałszywie. – Każdy ma to, co lubi.
– Słodziutki, idź, znajdź sobie coś smacznego, dorośli muszą porozmawiać. – Penella zwróciła się do łowcy. Roger spojrzał na czarodziejki z głupkowatym uśmiechem, ukłonił się lekko i spiesznie oddalił.
– Zawsze mnie zadziwiał wasz związek, ale myślałam, że to już przeszłość? – zapytała blond piękność, wydymając jeszcze bardziej i tak już wydatne wargi. Potrafiła być wyjątkowo irytująca i idealnie grać śliczną idiotkę. W dość wulgarny sposób wykorzystywała atuty swej urody, powodując, że niewielu, zwłaszcza mężczyzn, potrafiło przejrzeć jej grę. Tesa pamiętałą ją jednak jeszcze z dawnych lat i doskonale wiedziała, że kobieta skrywa niemały intelekt.
– Mam do niego słabość, jest taki słodki – zagruchała. – Ale opowiadaj, co nowego w radzie?
– Wiesz, wszyscy są zaniepokojeni zdrowiem króla. Głosy są podzielone bardziej niż zwykle. Większość tolerowała zwierzchność Azgarra, ale Filppe... Następca nie przekonuje nikogo, a do tego układa się z rodami za plecami ojca, ignorując gildię. – Penella wzruszyła ramionami. Była oportunistą, z każdej sytuacji umiała ugrać coś dla siebie.
– Myślisz, że rada zdecyduje się na jakieś otwarte kroki? – Tesa gardziła postawą rozmówczyni, ale jednocześnie nie mogła jej odmówić świetnego orientowania się w sytuacji.
– Na pewno nie, póki żyje król – odpowiedziała blondynka, sięgając po drinka z tacy niesionej przez umięśnionego młodzieńca w obcisłym odzieniu. – Aiden potrafi zadbać o każdy szczegół imprezy – skomentowała, wpatrując się w atrybuty oddalającego się młodzieńca, eksponowane jeszcze bardziej przez zbyt wąskie spodnie.
– Nie da się ukryć – zaśmiała się Tesa. – Mój łowczy niepokoi mnie dziwnymi opowieściami o zabitej zwierzynie. Ponoć rany otoczone są śladem zgnilizny. Spotkałaś się z czymś podobnym? Szczerze mówiąc, nie mam ochoty jeździć i oglądać padliny, ale mój człowiek wygląda na mocno zaniepokojonego.
Penella zmarszczyła brwi i rozejrzała się ukradkiem.
– Sama niczego takiego nie widziałam, ale słyszałam pogłoski. Jak dojdą do rodów, mogą zacząć podburzać ludzi przeciwko nam – powiedziała cicho.
– Masz jakieś pomysły, co to może być? – pytała dalej Tesa.
– Nic pewnego, ale miałabym oko na rektora. Ponoć najwięcej podobnych przypadków zdarzyło się wokół jego posiadłości. Kiedyś miał obsesję na punkcie nocnych wędrowców i wrót. Słyszałam, że dopadł nawet jednego i przesłuchał, ale skończył z tym dwadzieścia lat temu, kiedy zginęła jego córka – odpowiedziała Penella.
Tesa starała się zadawać pytania obojętnym tonem, ale przypuszcała, że blondynka i tak wyczuła, że sprawa jest dla niej ważna.
– Och, to ciekawe – rzuciła Tesseitha. – Pamiętam, że coś się wtedy wydarzyło, ale nie znam szczegółów.
– Niestety też więcej nie wiem – przyznała blondynka. Nagle wykrzywiła usta w promiennym, nieszczerym uśmiechu, wpatrując się w kogoś za plecami rozmówczyni.
Tesa odwróciła się, napotykając spojrzenie niebieskich, zimnych jak lód oczu. Czarnowłosy mężczyzna kiwnął im zdawkowo i oddalił się bez słowa.
– Brr, paskudny typ – wzdrygnęła się Penella.
Tesseitha wyjątkowo musiała się z nią zgodzić. W czarodzieju rzeczywiście było coś nieprzyjemnego.
– Kim on jest? – zapytała. – Chyba nigdy wcześniej go nie spotkałam.
– Feridion de Jamara. Od jesieni ma zacząć wykładać na akademii.
– Czego będzie uczył? – zaciekawiła się Tesa.
– Teorii – prychnęła pogardliwie blondynka. – Akademia schodzi na psy. To oburzające.
– Co masz na myśli?
– Feridion to jakiś cholerny dzieciak ze slamsów. Stary de Jamara go adoptował, kiedy okazało się, że ten ma jakieś tam zdolności. Chciał mieć oswojonego maga przy budzie, ale zginął w wypadku. Dzieciak przejął jego nazwisko i zachowuje się, jakby należało mu się z urodzenia. Wszystkich traktuje z wyższością i ciągle siedzi w tych swoich papierach. Dziwię się, że się tutaj zjawił.
Rozmawiały jeszcze przez chwilę. W końcu Tesseitha poszukała wzrokiem Rogera. Łowca stał w towarzystwie dwóch młodzieńców z dobrych domów, rozmawiając o czymś wesoło. Wyczuł jej spojrzenie, pożegnał się i podszedł do czarodziejek, niosąc na talerzyku kilka przystawek.
– Piękne panie, może spróbujecie? Naprawdę wyborne – powiedział z przyklejonym do twarzy idiotycznym uśmiechem.
Penella pokręciła głową z politowaniem i szybko się oddaliła.
– Musimy dowiedzieć się więcej na temat rektora – szepnęła czarodziejka. – Widzisz tego chuderlawego mężczyznę w granatowym płaszczu? To jeden ze współpracowników rektora. Porozmawiam z nim, a ty zabaw jego żonę.
Roger skinął głową i spojrzał z powątpiewaniem na starszą kobietę o surowym wyrazie twarzy. Postanowił zetrzeć z twarzy idiotyczny uśmieszek. Podszedł do niej, zgarniając po drodze jakieś napoje.
– Witam panią, może miałaby pani ochotę na coś do picia? – zapytał.
Kobieta obrzuciła go krytycznym spojrzeniem.
– Może bym miała, ale nie to świństwo, które przyniosłeś. Skocz chłopczyku po jakieś dobre wino – zgodziła się łaskawie.
Roger zmusił się, żeby utrzymać uśmiech na twarzy i ruszył w głąb ogrodu w poszukiwaniu czegoś, co przypadłoby do gustu starszej pani. Po drodze rzucił okiem na Tesę. Radziła sobie znacznie lepiej, kokietując wątłego maga. Kiedy wrócił, jego rozmówczyni z zapałem wlała w siebie zawartość kieliszka i ze zdegustowaniem popatrzyła w kierunku swojego męża i Tesseithy.
– To z tobą przyszła ta cizia? – zapytała cierpkim tonem.
Roger zaśmiał się cicho.
– To raczej ja przyszedłem z nią – powiedział, przyglądając się sylwetce czarodziejki. – Pozwoli pani, że usiądę?
Kobieta westchnęła cicho i wskazała gestem ręki fotel obok.
– Skoro taki przystojny młodzieniec chce mi umilić czas, przykro byłoby odmówić – powiedziała.
Roger przysiadł na krawędzi siedziska, czując się odrobinę nieswojo.
– Cóż więc takiego próbujecie wyciągnąć od mojego szanownego męża? – zapytała kobieta, cofając lekko głowę i przymrużając oczy.
Starsza pani nie jest głupia, dalsze udawanie nie ma sensu – westchnął Roger w myślach. Zastanawiał się tylko, ile może powiedzieć. Postanowił wypytać o historię sprzed lat.
– Nie jestem pewien, czym interesuje się pani Tesseitha. Ja natomiast chciałem bezczelnie, za co przepraszam, skorzystać z okazji i podpytać panią o pewną tragedię, która wydarzyła się dwadzieścia lat temu. Ponieważ pani mąż jest związany z osobą rektora, pomyślałem, że być może będzie pani wiedziała coś na temat wydarzeń, w których zginęła jego córka – wyznał.
– Dlaczego to pana interesuje? – spytała podejrzliwie kobieta.
– Jakiś czas temu dostałem rozkaz sprawdzenia starej posiadłości rektora Sarezedasa. Zastanowiły mnie zniszczenia, jakie dokonały się w folwarku, ale po powrocie nie mogłem znaleźć na ten temat żadnych informacji – przyznał.
Starsza pani westchnęła i zamyśliła się.
– Niestety, sama nie znam wszystkich szczegółów. Udało mi się za to poznać Mirandę Sarezedas. Z tego, co pamiętam, nie miała najlepszych stosunków z ojcem, który w tamtym czasie był zupełnie pochłonięty swoimi badaniami. Na uczelni też raczej nie posiadała przyjaciół. Była osobą dosyć zimną i zdystansowaną. Kiedy poznała swojego męża, zmieniła się nie do poznania. Rozkwitła przy nim. Po ślubie przeprowadzili się do folwarku. Z tego, co wiem, zginęli wszyscy troje – opowiadała smutnym głosem.
– Troje? – zdziwił się Roger.
– Tak – przytaknęła kobieta. – Urodziła im się córeczka. Nie pamiętam za dobrze, ile miała lat w chwili wypadku
– Wie pani, co tam się wydarzyło? – spytał.
– Nie jestem pewna, ale był w to jakoś zamieszany jej ojciec. W każdym razie po wypadku załamał się, zarzucił swoje badania i skupił się na pracy w akademii – skończyła opowieść.
Siedzieli chwilę zamyśleni.
– Zaniedbujesz mnie, młodzieńcze – odezwała się w końcu starsza pani, podnosząc pusty kieliszek.
Roger przeprosił i zerwał się z fotela.
– Ach, ta dzisiejsza młodzież. – Doszło go jeszcze narzekanie kobiety, gdy oddalał się w głąb ogrodu.
Wieczór szybko zleciał, umilany dźwiękami orkiestry i pokazami egzotycznych tańców. Łowca z przyjemnością przyglądał się płynnym ruchom bioder pięknych tancerek. Zapatrzył się do tego stopnia, że aż zarobił szturchańca od swojej towarzyszki.
– Pora wracać, zanim cię zupełnie oczarują i więcej już na mnie nie spojrzysz – powiedziała z uśmiechem Tesa.
Roger odpowiedział uśmiechem i podał czarodziejce ramię.
Wrócili do domu czarodziejki tuż przed świtem. Wysiadając z karocy, zorientowali się, że coś musiało się stać. W posiadłości paliły się światła i słychać było podniesione głosy. Tesa obrzuciła łowcę napiętym spojrzeniem i pomimo znacznych obcasów wbiegła z gracją po schodach. Już z daleka usłyszeli podniesiony głos Catriony, dochodzący z kwater łowców.
Gdy weszli do salonu, zobaczyli dziewczynę z zakrwawionymi rękami, wydzierającą się na speszonych mężczyzn. Na szezlongu leżał półprzytomny Wilard ze świeżym bandażem na piersi.
Catriona zobaczyła wchodzącą ciotkę i odetchnęła z ulgą.
– Co się stało? – zapytała wstrząśnięta Tesseitha.
– Jak tylko zaczęliście się szykować, te opoje zwinęły się do Vigo i urżnęły w jakiejś gospodzie. Ten tam wdał się w bójkę i wrócił cały poharatany. Do tego pobudzili wszystkich i zmusili mnie do łatania tego bandyty – wskazała oburzona na Wilarda.
Roger przyjrzał się z niepokojem swojemu zastępcy, ale ten kiwnął uspokajająco głową. Odnotował też obecność Filina, który stał z boku, obserwując szeroko otwartymi oczyma wojowniczą pannę.
– Nero? – rzucił tylko pytanie do swoich ludzi. Nigdzie nie widział nocnego wędrowca.
– Powiedział, że wróci później – wyjaśnił cicho Zodan.
Catriona prychnęła z pogardą i odwróciła się do ciotki.
– Dziękuję, moja droga. – Tesa uśmiechnęła się uspokajająco. – Widzę, że świetnie sobie poradziłaś. Porozmawiam sobie zaraz z panami, a ty możesz już wrócić do sypialni.
Dziewczyna uśmiechnęła się do czarodziejki, rzuciła ostatnie wrogie spojrzenie w kierunku łowców i wyszła z pokoju.
– Co się właściwie wydarzyło? – zapytał Roger, gdy kroki panny oddaliły się na korytarzu.
– Ale ta mała potrafi jazgotać – jęknął Wilard i opowiedział pokrótce o nocnych wydarzeniach.
– Wygląda na to, że wsadziliśmy kij w mrowisko – westchnęła czarodziejka. – Mam nadzieję, że Nero nie da się złapać. Mam pewne przeczucia co do tych ludzi.
Tesa obejrzała jeszcze obrażenia Wilarda i poklepała go z zadowoleniem po ramieniu.
– Młoda robi postępy w magii leczniczej, pamiętaj, żeby jutro jej podziękować – powiedziała i pożegnała się, życząc wszystkim spokojnej nocy.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania