Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Pamięć Pustkowia - rozdział 34
Nero obudził się, nie od razu rozpoznając miejsce, w którym się znalazł. Dopiero po chwili przypomniał sobie nocną rozmowę. Wstał, lekko połamany. Wiedzącego nie było już w pokoju, ale w kominku wesoło trzaskał ogień.
Robię się za stary na spanie na podłodze. – Nocny wędrowiec westchnął w myślach i wyjrzał przez okno. Na dziedzińcu, pośrodku którego stał chłopski wóz, panował gwar. Grupa kadetów, którym przypadł właśnie dyżur w kuchni, pomagała wyładować zapasy.
Woźnica stał z boku, rozmawiając z kucharką – zwalistą, podstarzałą kobietą w fartuszku. Kobieta stanowiła w twierdzy najlepsze źródło informacji na temat wydarzeń w okolicznych wioskach. Cechowała ją chorobliwa wręcz ciekawość. Nero niezbyt za nią przepadał. Kiedy tylko wchodził do kuchni, pani Zulmira otwierała usta i nie zamykała ich ani na chwilę. Potrafiła mówić nawet do jego pleców, kiedy umykał, kończąc pospiesznie posiłek. Opowiadała mu wszystkie dramatyczne historie okolicznej ludności, poszturchując przy tym co dwa zdania paluchem, upewniając się, że słucha. Jedyne, czego nie można jej było odmówić to tego, że świetnie gotowała.
Powinien do niej zajrzeć, bo coraz głośniej burczało mu w brzuchu. Ponieważ na Pustkowiu niemożliwym było ocenienie upływu czasu, strażnicy wpadali do kuchni o najróżniejszych porach dnia i nocy. Pani Zulmira zawsze zostawiała na wierzchu coś do jedzenia, słusznie się obawiając, że inaczej powyżeraliby jej wszystkie zapasy.
Nero otworzył drzwi, wychodząc na korytarz i prawie wpadł na przechodzącą właśnie Nelfi. Kobieta zakryła usta dłonią, a jej oczy zaszkliły się łzami. Podeszła szybko i mocno go uściskała.
– Ty głuptasie – powiedziała po chwili, ocierając zdradliwą łzę. – Nigdy więcej czegoś takiego nie rób! Myślałam, że już cię nie zobaczę.
Nero uśmiechnął się i przełożył jej za ucho spadające na oczy włosy. Nie bardzo wiedział, co ma odpowiedzieć na ten nagły wybuch uczuć ze strony przyjaciółki.
Nelfi odsunęła się trochę i uważnie mu przyjrzała.
– Cieszę się, że wróciłeś cały i zdrowy. Zawsze spadasz jak kot na cztery łapy. Powinnam się tego spodziewać – uśmiechnęła się.
– Jak się czuje Terifel? Wróciliście bez przygód? – zapytał.
Strażnik został postrzelony z kuszy przez łowców w trakcie ucieczki z folwarku. Miał dużo szczęścia, że bełt nie przebił płuca, ale nie wyglądało to dobrze.
– Już prawie doszedł do siebie. Wróciliśmy bez problemu – odpowiedziała już normalnym dla niej, rzeczowym tonem.
Nelfi była jedną z nielicznych kobiet, przy których czuł się swobodnie. Nigdy nie wymagała od niego, żeby czytał między wierszami albo próbował odgadywać jej intencje. Nie oczekiwała, od niego żadnych obietnic ani deklaracji. Zawsze akceptowała go takim, jaki był. Nero popatrzył na nią z uśmiechem. Może nie była bardzo piękna, z tym swoim trochę za dużym nosem i zbyt wyraźnie zaznaczoną szczęką, ale miała w sobie jakąś taką godność i wdzięk.
Dziewczyna z klasą – mówiła o niej Aria, która sama bynajmniej się za taką nie uważała.
– Przyjdę do was później. Bedę potrzebował wszelkich informacji na temat bram i uszkodzeń zasłony – wyjaśnił Nero – tylko skoczę coś zjeść.
– Jasne, do zobaczenia – powiedziała, a jej twarz znów rozjaśniła się w serdecznym uśmiechu.
W kuchni było przyjemnie ciepło i pachniało pieczenią. Pani Zulmira kręciła się już z powrotem przy garnkach.
– O, Nero. – Ucieszyła się na jego widok. – Słyszałam, że wróciłeś. Siadaj, zaraz coś ci przyniosę.
Jasne, że słyszała – pomyślał, siadając posłusznie i rozejrzał się dookoła. Od wielkiego pieca chlebowego biło gorąco, pod sufitem suszyły się kiełbasy i szynki, a półki zastawione były słojami z różnymi przetworami.
Geres, jeden z najbliższych przyjaciół Nero, zawsze twierdził, że gdyby pozbawić panią Zulmirę języka, byłaby dla niego idealną żoną. No i gdyby nie dowiedziała się o jego kochankach, oczywiście.
Kobieta wróciła po chwili, niosąc ciepły chleb z masłem, ser i kwaśne mleko. Postawiła to wszystko na stole przed nocnym wędrowcem i zaczęła opowiadać.
– A wiesz, kto ostatnio zmarł? – zapytała. Nero oczywiście nie wiedział i szczerze mówiąc, nic go to nie obchodziło, ale pani Zulmira gadała dla samego gadania, nie przejmując się preferencjami słuchaczy.
– Zmarł pan Mengez, wiesz, z tego wielkiego kamiennego domu przy głównej drodze. – Nocny wędrowiec nie miał zielonego pojęcia, kto to taki, ani o jaki dom chodzi. Przy głównej drodze były same wielkie kamienne domy. Przytaknął automatycznie i zabrał się do jedzenia.
– W moim wieku był, młody jeszcze, a tak szybko odszedł. Na płuca chorował. Wiesz? Gorączka przyszła i w trzy dni go nie było. A wiesz, że córka pani Pirili poroniła? – dopytywała. Chrząknął potakująco, chroniąc się przed tłumaczeniem o kim mowa. – Tak długo się starali, a tu coś takiego.
Pani Zulmira zaczęła wymieniać przeróżne nieszczęścia mieszkańców okolicznych wiosek, poszturchując go co chwilę. Nero jadł pospiesznie, zmęczony tą całą gadaniną. Nazywał ją w myślach skarbnicą złych wiadomości, bo kobieta nie opowiadała nigdy o niczym dobrym.
Wreszcie skończył i zebrał się do wyjścia.
– Powiedz swoim znajomym, żeby oddali naczynia do kuchni. Powynosili mi wszystko, mówiąc, że urządzają stypę po tobie.
Nero jęknął w myślach, wyobrażając sobie, w jakim stanie może znajdować się jego pokój.
Ponieważ jego sypialnia była mocno oddalona od innych kwater i istniało małe ryzyko wpadnięcia na kadetów, została spontanicznie i niepodważalnie uznana za najlepsze miejsce na spotkania, które zazwyczaj przeradzały się w popijawy. Fakt, czy akurat był obecny w twierdzy, czy nie, nie miał niestety dla jego towarzyszy większego znaczenia.
Przyjaciele, z którymi szkolił się od dziecka, byli dla niego jak rodzina. Bardzo irytująca rodzina. Postanowił na razie nie wracać do siebie, żeby go szlag przypadkiem nie trafił. Zamiast tego ruszył zobaczyć się z Alvorem. Sytuacja z zasłoną wymagała szybkiej interwencji i chociaż zupełnie mu się nie chciało, wiedział, że powinien jak najszybciej wracać do folwarku.
Gabinet dowódcy był połączony z sypialnią i znajdował się nad kuchnią. Było to najcieplejsze pomieszczenie w całej twierdzy. Nocny wędrowiec zapukał i wszedł do środka. Dziadek siedział przy biurku i z zafrasowanym wyrazem twarzy przeglądał księgi rachunkowe.
– Z roku na rok coraz trudniej nam wykarmić te wszystkie gęby – westchnął, podnosząc wzrok na wnuka. – Zaczynam się poważnie zastanawiać, czy nie dodać polowania jako obowiązkowy punkt w treningu strażników.
– Nikt z nas się na tym nie zna – zauważył Nero.
– Być może powinienem zwrócić się do władz o pomoc w egzekwowaniu starych praw. Boję się jednak, że kiedy sobie o nas przypomną, zażądają w zamian naszych mieczy. Nie chcę powtórki z tego, co było kiedyś.
Nero dobrze rozumiał, co Alvor miał na myśli. Nikt z nich nie lubił wracać pamięcią do czasów, kiedy strażnicy byli wykorzystywani jako siły specjalne króla. Zakończyło się to bratobójczą walką i śmiercią wielu nocnych wędrowców.
– Chciałeś czegoś? – zapytał zrzędliwie staruszek, spoglądając podejrzliwie spod siwych, krzaczastych brwi.
– Powinienem wracać do Trovi – stwierdził Nero, sadowiąc się naprzeciwko. – Myślałem, żeby zabrać ze sobą Castora i Geresa.
– Nie dość, że sam jesteś bezużyteczny, to jeszcze chcesz mi zabrać dwie osoby, które jakoś tam ogarniają szkolenie kadetów? – marudził staruszek. – Przydzielę ci oddział młodych strażników, przynajmniej nabiorą doświadczenia.
– Nie ma mowy – warknął nocny wędrowiec. Nie miał zamiaru powtarzać katastrofy z poprzedniej wyprawy. – Nie mogę ciągnąć ze sobą stada dzieciaków. Sam nie wiem, na co się rzucamy. Będziemy mieli na głowie Gildię Magów i Zakon. Chcę mieć przy sobie kogoś, komu mogę zaufać.
Alvor westchnął. Nie mógł zaprzeczyć, że argumenty Nero miały sens. Chociaż młodym przydałoby się takie doświadczenie, to obecna sytuacja była jednak zbyt poważna.
– Dobrze – westchnął. – Zabieraj ich. Kiedy chcesz wyruszyć?
– Jutro z rana. Może wiedzący zdołają coś jeszcze wymyślić. Muszę się do nich przejść – powiedział Nero, podnosząc się do wyjścia.
– Nero – zawołał Alvor za odchodzącym wnukiem. – Uważaj na siebie!
Nocny wędrowiec uśmiechnął się ciepło i kiwnął głową.
Pomieszczenia wiedzących znajdowały się na tym samym piętrze, co gabinet komendanta, tylko po drugiej stronie korytarza. Ponieważ okna, zamiast na dziedziniec, wychodziły na urwisko i góry, panował tam dużo większy spokój.
Nocny wędrowiec wszedł do środka przez stare, skrzypiące drzwi. Z przyjemnością wciągnął w płuca charakterystyczną woń starych książek. Bardzo lubił ten zapach. W promieniach słońca wirował kurz, a panująca cisza przywodziła na myśl świątynię zapomnianych bogów. Na regałach zalegały księgi i manuskrypty, a pośrodku ustawione były stoły, na których paliły się świece. Pod ścianami stały też stare, powycierane fotele, bo przecież ile można zgłębiać wiedzę, siedząc na niewygodnym stołku?
W głębi znajdowała się sala, gdzie odbywały się narady i spotkania. Właśnie stamtąd dobiegały głosy. Nero stanął w drzwiach i popatrzył na wiedzących. Zawsze fascynowali go ci ludzie. Byli dziwną zbieraniną żyjącą w swoim własnym świecie. Nocny wędrowiec miał czasami wrażenie, że komunikują się w jakimś obcym języku. Znał słowa, których używali, ale umykał mu sens. Zwłaszcza kiedy zaczynali żartować.
Jeden z dowcipów wyjątkowo zapadł mu w pamięci. Opowiadał go chyba Krato.
Naprzeciwko domu stoi trzech wiedzących:
Do środka weszły dwie osoby, a wyszły trzy.
Pierwszy wiedzący mówi: Rozmnożyli się
Drugi wiedzący mówi: Nie, to błąd pomiaru.
Trzeci wiedzący mówi: Jak do środka wejdzie jeszcze jedna osoba, to dom będzie pusty.
Po tym, jak wszyscy się roześmiali, Nero doszedł do wniosku, że nadaje się tylko do machania mieczem. Mimo wszystko dobrze czuł się w obecności wiedzących. Pomimo że ich sposób myślenia stanowił zagadkę, to emocje były dużo mniej chaotyczne i bardziej dla niego zrozumiałe.
– O, jesteś, chłopcze! – Krato usłyszał jego kroki i podniósł głowę znad księgi.
– Jutro wracam do Trovi – oznajmił nocny wędrowiec, podchodząc bliżej. – Miałem nadzieję, że w tych księgach będzie cokolwiek, co pomoże w obecnej sytuacji.
– Szukaliśmy zapisów o uszkodzeniach zasłony od powrotu Nelfi, ale nie odkryliśmy żadnych innych informacji na temat jej naprawy. Znaleźliśmy runy wykorzystywane do tworzenia bram. Właśnie je przeglądam. Niestety, opis jest dość lakoniczny. Chodź, sam zobacz.
Nero podszedł i zajrzał staruszkowi przez ramię. Księga była bardzo stara i miejscami podniszczona.
– Autor pisze, że tworzone znaki muszą zostać napełnione magią, aby mogły być zakotwiczone w zasłonie. Niestety nie opisuje samej procedury. Traktuję to jako coś oczywistego – wyjaśnił wiedzący.
– Nie można w tym celu wykorzystać zwykłego maga? – zaciekawił się Nero.
– Niestety nie, czarodziej musi posiadać możliwość wyczucia zasłony, jeśli ma dokonać zakotwiczenia runy. – Alvor pogładził z roztargnieniem swoją siwą, skołtunioną brodę.
– Nie wiem, czy to w czymś ci pomoże, ale przepiszę dla ciebie te znaki – odezwała się Nelfi, dołączając do rozmowy.
Biła od niej troska, której nie dało się wyczuć w jej rzeczowym i zdecydowanym głosie.
– Dziękuję. Mam nadzieję, że jednak uda mi się je jakoś wykorzystać – odpowiedział Nero.
Nocny wędrowiec przysiadł na chwilę na fotelu, popijając herbatkę, którą dostał od Krato. Lubił obserwować tych ludzi przy pracy. Wyczuwał ich zaangażowanie i pasję, ich troskę, z jaką oglądali stare księgi, zdumienie, kiedy dowiadywali się czegoś nowego. Miał wrażenie, jakby w zupełnej ciszy odkrywali nieznane lądy i przeżywali niezwykłe przygody.
W końcu postanowił więcej im nie przeszkadzać i pożegnawszy wszystkich, udał się do siebie. Już na korytarzu prowadzącym do jego kwatery usłyszał śmiech i rozmowy. Pełen złych przeczuć popchnął drzwi i zamarł.
Wnętrze jego pokoju wyglądało jak istne pobojowisko. Na jego łóżku i krzesłach rozsiedli się Aria, Castor, Geres, Terifel i Odres. Zabawa trwała już w najlepsze, pomimo że nie zdążył jeszcze na nią dotrzeć. Nieproszeni goście załatwili skądś beczkę piwa i ustawili ją w centralnym punkcie pomieszczenia.
Jego pokój, znajdujący się w niezamieszkałej części twierdzy, był jedynym miejscem, gdzie mogli spokojnie się napić. Karczma, dla empatów, nie wchodziła w grę.
– Znowu robicie u mnie burdel – warknął Nero, wchodząc.
– Nie dramatyzuj, kochany – zażądała Aria, po czym wstała i chwyciła go za brodę. Zaczęła bezceremonialnie obracać jego głową w prawo i lewo. – Co ci się stało w te twoje śliczne oczęta? – zapytała zdziwiona.
Aria była od niego o głowę wyższa i prawie dwa razy szersza w barach. Przez jej twarz przechodziła brzydka pionowa blizna. W wyniku tej rany strażniczka straciła oko.
Była to groźnie wyglądającą dziewczyna o złotym sercu. Nero uważał, że to właśnie ona najbardziej scaliła ich grupę. Jako pierwsza przekonała się do Nero i pociągnęła za sobą pozostałych. Stał więc grzecznie, dając jej się napatrzeć. Kiedy skończyła, usiadł zrezygnowany i sięgnął po piwo.
– Dobrze, że wróciłeś. Baliśmy się, że nikt już nie będzie sprzątać po naszych spotkaniach – odezwał się Geres, śniady mężczyzna z dużym, orlim nochalem i czarnymi oczami.
– Słyszałem, że urządziliście po mnie stypę. Patrząc na stan pokoju chyba nie jedną – odparował Nero.
– Nie sądziliśmy, że wstaniesz z martwych i będziesz narzekał na bałagan – westchnął Terifel. – To bardzo brzydko z twojej strony.
Nero rozejrzał się dookoła, starając się znaleźć wolne miejsce do siedzenia. W końcu zrezygnowany zrzucił na podłogę brudne talerze oraz resztki jedzenia i usiadł na krześle.
– Jak nie sprzątnięcie tego syfu, to zamontuję zamek i zacznę zamykać drzwi na klucz – zagroził.
– Spoko, tylko zostaw beczkę przed drzwiami – rzucił Castor, podając mu kolejny kubek z piwem. – Weź pij szybciej i zacznij opowiadać, co tam ciekawego widziałeś w szerokim świecie. Co to za czarodziejka była, co ci w oczach grzebała. Ładna jakaś?
Zanim Nero skończył mówić, pokój zaczął już niepokojąco wirować. Dla większego bezpieczeństwa usiadł okrakiem na krześle i położył głowę na oparciu.
– Spotkałem dzieciaki na Pustkowiu. Były przerażone, jak mnie zobaczyły. Naprawdę jestem dla nich taki ostry? – zapytał bełkotliwym głosem.
Castor zaczął się śmiać.
– Mówiłem ci przecież. Nie każdy żyje tylko dla treningu i szwendania się po Pustkowiu. Niektórzy mają jeszcze coś takiego jak życie osobiste i zainteresowania. A ty wymagasz od nich, żeby trenowali przez całą dobę – wyjaśnił.
– Życie osobiste w twierdzy? – zdziwił się Nero. Myśli mu się trochę plątały i nie był pewny przyczyny rozbawienia przyjaciół.
– Wiem, że chcesz dobrze i próbujesz przygotować te dzieciaki najlepiej, jak się da. Posłuchaj mojej rady i spróbuj się do nich od czasu do czasu uśmiechnąć. Zobaczysz, że to pomoże. Przestań się w nich wpatrywać z tym swoim kamiennym wyrazem twarzy, to przestaną się ciebie tak bać – tłumaczyła Aria.
– Serio? Uśmiechać? – zabełkotał Nero.
– Jestem pewna, że dasz radę. Wierzę w ciebie! Tylko wcześniej poćwicz trochę przed lustrem – powiedziała z uśmiechem.
Nero zamyślił się.
– Jaja sobie ze mnie robisz, prawda? – wymyślił w końcu.
– Tylko trochę, kochany, tylko trochę. Jak chcesz, to możemy się założyć. Zaczniesz się uśmiechać, a Castor da znać, czy pomogło – zaproponowała.
– O co? Założyć?
– Pozwolę ci w końcu być na górze! – powiedziała poważnym tonem.
Nero zagapił się na nią, nie rozumiejąc. Widząc jego zagubiony wzrok Geres nie wytrzymał i parsknął śmiechem, plując piwem.
– Ale nie, poważnie mówię. Dzieciaki nie są takie złe – kontynuowała z uśmiechem Aria. – Czasami bywają naprawdę zabawni. Wiesz, że od niedawna pojawiła się moda wśród absolwentów tatuowania sobie symbolu grupy? Tegoroczni wytatuowali sobie węża.
– A zeszłoroczni trzasnęli sobie napis „Zawsze wierni" w starotroviańskim – dodał Geres.
– Żartujesz? – zabełkotał Nero z niedowierzaniem.
– Wiem, trochę żenada. Ale do zadań nauczycieli należy przyjmowanie takich spraw z należytą powagą. Dzieciaki podchodzą do tego wyjątkowo serio. – Castor uśmiechnął się rozbrajająco.
– Aria, powinnaś sobie wytatuować taki napis na wewnętrznej stronie uda – zaproponował Geres.
– Sam sobie wytatuuj. Na kutasie. Chociaż nie, napis będzie za długi – odgryzła się Aria.
Poziom intelektualny rozmowy zawsze stawał się odwrotnie proporcjonalny do ilości wypitego piwa i dziwnym trafem za każdym razem schodziło na podobne tematy.
*
Istota podążała przed siebie, napędzana bólem i nienawiścią. Wtem wyczuła energię życiową, gdzieś w głębi lasu. Ruszyła w tamtą stronę, ślepa na wszystko inne. Przed nią znajdowały się dwie ludzkie istoty. Żywe! Jakim prawem one żyły, skoro jej zostało odebrane wszystko?! Skończyły się marzenia, cele, plany, zostały jej zabrane miłość i ciepło. Pozostała tylko nienawiść. Zimna, nieskończona nienawiść oraz wściekłość.
Istota zaatakowała. I odbiła się od niewidzialnej bariery. Ponowiła atak jeszcze raz, znowu, znowu, znowu. Wyła z wściekłości i zawodu, ale nic to nie zmieniło.
– Patrz, co za cholerstwo tu przylazło w środku nocy – odezwał się jeden z mężczyzn, siedzących przy ognisku. Istota poczuła, jak zbliża się do niej i przygląda. – Ależ to jest brzydkie. Ten kraj faktycznie schodzi na psy.
– Weź się tego pozbądź, spać mi się chce – odburknął drugi.
– Poczekaj, popatrzę tylko. W sumie to fascynujące – powiedział pierwszy.
– Sinas, nie wkurwiaj mnie! Jest środek nocy.
– W środku dnia też się wkurwiasz – zauważył pierwszy.
Odpowiedziało mu wściekłe warknięcie towarzysza.
– No dobrze, dobrze. Co za zrzęda. – Znów pierwszy głos. Mężczyzna machnął ręką. Istota poczuła nagle niewyobrażalny ból, zawyła przeraźliwie i poczuła, jak jej nienawiść spala się w magicznym ogniu. Jej świadomość zaczęła gasnąć, wściekłość zanikać, przypominały się twarze, wspomnienia... pustka i cisza.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania