Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Pamięć Pustkowia - rozdział 18
Słońce dawno już wstało i rysowało świetliste smugi na drewnianej podłodze. Wszyscy byli już na nogach, oprócz nocnego wędrowca, który zawinięty w wełniany koc pochrapywał z cicha.
No nie, to już jest kurwa przesada – sapnął Wilard i poczęstował śpiącego kopniakiem w biodro.
Nero uchylił sklejone oko, wyburczał coś i przewrócił się na drugi bok.
– Wstawaj, księżniczko, i idź się wykąpać, bo śmierdzisz niemożliwie – zawołał łowca, nie dając za wygraną.
Kiedy poczuł się ignorowany, cmoknął niezadowolony i znów szturchnął śpiocha nogą. Nocny wędrowiec syknął gniewnie i powoli usiadł.
– Giń, przepadnij – mruknął, odganiając się od Wilarda jak od muchy.
Nagle rozszerzył ze zdziwieniem oczy i pomacał bark. Poruszał nim na różne strony, a jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Zaraz jednak spoważniał, przejechał językiem po spierzchniętych wargach i rozejrzał dookoła. Skrzywił się, widząc wciąż sterczącego nad nim łowcę. Podniósł się z kanapy i niepewnie ruszył w stronę drzwi. Wilard, obserwując go, uniósł w górę brew.
– A ty dokąd? – zapytał. – Twój pokój jest w drugą stronę.
Nero zatrzymał się i wodził wokół zagubionym spojrzeniem. Zawiesił na chwilę wzrok na siedzącym przy oknie Filinie, po czym zmarszczył brwi, widząc wpadające z dworu słońce.
– Minął cały dzień? – zapytał niepewnie.
– Ano minął. Szykuj się, bo zaraz wyruszamy.
Nero potrząsnął głową i ruszył w stronę swojej sypialni.
Wilard popatrzył za nim zamyślony. Targały nim bardzo sprzeczne uczucia. Zawdzięczał życie komuś, kto niedawno zabił jego przyjaciół. Zdecydowanie łatwiej było móc go po prostu nienawidzić. Uczucie to potrafiło w niewielkim stopniu stłumić smutek i żal po stracie.
Nocny wędrowiec wydawał się być wyjątkowo odporny. Nie widziało się po nim zmęczenia ani bólu, w tym samym stopniu co u zwykłych ludzi, więc trudno było dokładnie ocenić, w jak ciężkim stanie wrócił po wczorajszej akcji. Do łowcy dopiero teraz w pełni dotarło, ile ten ryzykował, pomagając im poprzedniej nocy.
Wilard westchnął ciężko i palnął w głowę siedzącego obok Młodego.
– A ty coś taki zamyślony? W końcu jakaś dupa ci się spodobała i nie wiesz, jak się do niej dobrać? – rzucił złośliwie.
– Ty nigdy nie masz takiego problemu, łapiesz za racice i gotowe – odgryzł się Filin.
– Uważaj, mądralo, żeby ci ta twoja czarodziejka jaj nie przypiekła.
– Przynajmniej byłoby co przypiekać – wyszczerzył się chłopak.
Nero z radością odkrył w swoim pokoju parującą balię i czyste ubranie
Do magii i wygody chyba mógłbym się jednak przyzwyczaić – pomyślał z uśmiechem, wchodząc do ciepłej wody. Przymknął oczy i poczuł, jak mięśnie zaczynają się przyjemnie rozluźniać. Przez chwilę postanowił zapomnieć o wszystkich kłopotach i nie myśleć o niczym.
Błogą ciszę zbyt szybko przerwało jednak walenie w drzwi i głos Wilarda.
– Śpisz tam, czy jak? – Łowca widocznie uparł się, żeby spieprzyć mu poranek.
Trzeba było zostawić gnoja – pomyślał Nero, wychodząc niechętnie z wody. Wycierając się, przyjrzał się sobie na tyle, o ile było to możliwe. Zadowolony stwierdził, że zniknęły siniaki, a po ranie na udzie i poparzeniach na nadgarstkach zostały tylko delikatne, jasne blizny.
Czarodziejka musiała zająć się też wcześniejszymi ranami. Szkoda, że w naszym świecie nie ma magii – pomyślał.
Na krześle wisiało świeże ubranie. Narzucił je na siebie, krzywiąc się lekko na widok emblematów zakonu.
Ale się stoczyłem – westchnął i wyszedł z pokoju.
W saloniku znajdowali się już pozostali łowcy. Dowódca skinął mu na przywitanie.
– Jak się czujesz, z ręką w porządku? – zapytał.
– Mhm. – Nero mruknął w odpowiedzi i na próbę zatoczył ramieniem koło. – Trochę zesztywniałem, ale wszystko się zagoiło.
Gdyby nie czarodziejka, już zawsze mógłbym mieć problem z tym barkiem – zdał sobie sprawę.
– Dobrze to słyszeć. Zjemy coś i zbieramy się do drogi. Tesseitha odprowadzi nas do Vigo. Pokażesz jej dom, przy którym oberwałeś. Potem ruszymy do folwarku. Musimy sprawdzić, co tam się dzieje. Nie wiemy, co zastaniemy na miejscu, więc trzeba nastawić się na najgorsze – oznajmił Roger.
– Zawsze tak się nastawiam, przechodząc do waszego świata – mruknął nocny wędrowiec.
Dowódca popatrzył na niego dziwnie. Nic nie odpowiedział.
Kasztanowa klacz przywitała go przyjaznym parsknięciem. Nero pogładził ją po głowie i przyłożył twarz do jej miękkich chrapów. Owiało go ciepłe powietrze pełne woni zwierzęcia, łąki i siana. Zapach, który kojarzył mu się z dzieciństwem.
Czar chwili prysł, kiedy do jego uszu doleciał wkurzający głos:
– Czy ty się właśnie, kurwa, wąchasz z koniem? Nie no, nie wierzę. Jesteś popierdolony bardziej, niż myślałem.
Nocny wędrowiec rzucił złe spojrzenie z kierunku Wilarda, marząc o tym, żeby zetrzeć czymś ciężkim złośliwy uśmieszek z jego twarzy. Poklepał Kasztankę po szyi i wskoczył na siodło. Po chwili byli już w drodze. Słońce świeciło jasno, a na błękitnym niebie znajdowało się tylko kilka bladych chmur. Powiewał lekki wiatr. Było przyjemnie ciepło, powietrze pachniało żywicą.
Nero pozostawał na tyłach oddziału. Z przyjemnością wpatrywał się w zieleń lasu. Delikatny szum drzew, śpiew ptaków i przenikające pomiędzy liśćmi promienie słońca odprężały i cieszyły zmysły. Nocny wędrowiec podziwiał stare, rosochate dęby o rozłożystych konarach, smukłe, białe pnie brzóz, delikatne igiełki jodeł. Mech porastał ziemię jak miękki, zielony dywan, a krzaczki jagód obsypane były owocami. Puszcza, tętniąca życiem i energią, była skrajnie różna od bezkresu Pustkowia, ale wabiła nocnego wędrowca w dziwnie podobny sposób. Teraz kiedy wreszcie nic go nie bolało, Nero mógł w pełni cieszyć się jazdą.
Podniósł trochę osłony, żeby móc na czas wykryć potencjalne niebezpieczeństwa i skrzywił się. Odbieranie burzliwych emocji dwójki młodych ludzi, jadących z przodu, było męczące i burzyło spokój lasu.
Od Filina biła mieszanka radości, euforii, zmieszania, wstydu, strachu i nadziei. Buzowało to wszystko i zmieniało zawsze, kiedy chłopak zerkał w stronę Catriony. Dziewczyna emanowała natomiast ekscytacją, niepokojem, zmieszaniem, zaciekawieniem, irytacją i cholera wie, czym jeszcze.
Paskudne dzieciaki – pomyślał Nero. Zdawał sobie sprawę, że z opuszczonymi osłonami, przy tej dwójce skończy wieczorem z bólem głowy.
Potrząsnął głową, jakby tym gestem mógł pozbyć się docierających do niego emocji. Coraz bardziej brakowało mu ciszy i samotności Pustkowia. Przymknął oczy, starając skupić się na śpiewie ptaków i szumie wiatru, choć głosy łowców, skrzypienie uprzęży i tętent kopyt dość skutecznie je zakłócał.
W pewnym momencie zauważył, że Tesseitha wstrzymała konia i zaczekała na niego.
– Mam nadzieję, że twoja ręka jest już w pełni sprawna? – zagadnęła.
– Tak, dziękuję za pomoc. – Nero skłonił lekko głowę.
– Kiedy cię leczyłam, przypomniała mi się pewna stara legenda. Jestem bardzo ciekawa, czy podobne opowieści krążą też w twoim świecie.
Nocny wędrowiec słuchał z uwagą opowieści czarodziejki. Kiedy skończyła, zamyślił się na chwilę.
– W naszym świecie nie ma magii. Nie takiej jak u was. Nie mamy więc też legend o jej początkach. Jednak o istotach z Pustkowia opowiedział mi kiedyś Krato, jeden z wiedzących – odezwał się po chwili.
– Och, naprawdę? Opowiesz mi? – zainteresowała się czarodziejka.
Nero przyjrzał się jej uważnie. Zastanawiał się, ile może jej powiedzieć na temat swojego świata i strażników. Czuł od niej zainteresowanie i życzliwość. Sprawiała wrażenie wyjątkowo otwartej jak na maga. Zawsze wydawało mu się, że czarodzieje byli pełni uprzedzeń i nienawiści do takich jak on. Tesseitha była za to pełna fascynacji tym, co sobą reprezentował.
Nie był jednak do końca pewien, czy kiedyś nie wykorzysta tej wiedzy przeciwko niemu.
Zaczynam zachowywać się jak paranoik, przecież to tylko stare legendy – zganił się w myślach i zaczął opowiadać:
– Według naszych legend Pradawni, bo tak u nas nazywamy istoty z Pustkowia, byli pierwszym snem Śniących Bogów, ich pierwszymi dziećmi, a samo Pustkowie było ich domem. Potrafili kształtować je według własnej woli. Nadawać mu formę i kształt, tworzyć życie. Potem pojawiają się dwie wersje tej samej opowieści. Według jednej z nich to Pierwotni utworzyli materialne światy, według innej – światy były kolejnym snem Bogów. Jednak w obu tych wersjach istoty te postanowiły ostatecznie zamieszkać wśród ludzi, a strażnicy są ich potomkami.
Czarodziejka wpatrywała się w niego roziskrzonym wzrokiem, słuchając z zapartym tchem.
– Kim właściwie są strażnicy. Przed czym mają chronić? – zaciekawiła się.
Nero uniósł brew. Po raz kolejny uderzyło go to, jak mało wiedzy przetrwało w tym świecie i jak bezbronny się on stał.
– Strażnicy istnieją po to, żeby kontrolować stan zasłony i twory Pustkowia – wyjaśnił. – To, co dzieje się tutaj, odbija się echem w pustce. Przerażenie, rozpacz, nienawiść, ale także szczęście i radość, wszystkie silne emocje mają wpływ na pierwotną energię, która się tam znajduje. Niestety przeważają głównie te negatywne uczucia, które osłabiają zasłonę i tworzą upiory. Strażnicy, niszcząc je, nie dopuszczając do sytuacji, którą macie obecnie tutaj.
– Napomknąłeś wcześniej o wiedzących. Kim oni są? – dopytywała się czarodziejka.
Jedna odpowiedź rodzi tysiące pytań – podłamał się Nero. Jednak dzięki rozmowie mógł nie myśleć o tym, że znów zmierza do miasta pełnego rozszalałych magów.
– Wiedzący są uczonymi – badaczami i nauczycielami.
– Macie tam jakieś uczelnie tak jak u nas?
– Jakieś pewnie są, ale wiedzący żyją wśród strażników. Moja mama była jedną z nich.
Czarodziejka spojrzała na niego z rozszerzonymi oczami.
Nero zmarszczył brwi, czując jej zdziwienie.
Zupełnie jakby się nie spodziewała, że mogłem mieć rodziców – prychnął w myślach. – Chyba nie myślała, że nocnych wędrowców znajduje się w kapuście?
– Nie była strażniczką? – zapytała Tesseitha po chwili.
– Nie, cechy strażników nie dziedziczą się tak łatwo. Mój ojciec również ich nie miał. Tylko dziadek.
– To trochę jak z czarodziejami – stwierdziła. – Żadne z moich dzieci nie odziedziczyło magicznych zdolności. Powiedz mi jeszcze... Wspomniałeś o wielu światach. Ile z nich udało ci się odwiedzić?
– Tylko z waszym światem mamy kontakt. Zapiski o tym, że było ich więcej, pochodzą z bardzo odległych czasów. Według wiedzących dryfujemy w pustce, oddalając się od siebie. Być może z wami jesteśmy tak blisko przez bramy, które nas połączyły?
– To istnieje więcej bram? Wiedziałam tylko o jednej.
– W sumie to ja też, ale nasza twierdza jest dość mocno odcięta od reszty świata przez otaczające ją góry. Słyszałem jednak, że gdzieś daleko istnieją inne miejsca, w których szkolą się strażnicy i zapewne potrafią przejść do różnych, odległych części waszego świata. Przypuszczam więc, że bram też może być więcej. Ja znam niestety tylko twój kraj.
– Być może masz rację. Trovia wraz z Mafrą i Istengardem znajduje się na półwyspie. Od północy odcinają nas wysokie góry, zamieszkane przez górskie plemiona, a od wschodu z Istengardem stykają się stepowe ziemie, zamieszkane przez koczownicze plemiona. Rzadko docierają do nas kupcy i wędrowcy z dalszych zakątków świata, więc również nie mogę wykluczyć, że bramy rzeczywiście gdzieś tam istnieją. Być może nawet wciąż istnieją tam jeszcze nocni wędrowcy. Opowiesz mi, jak wygląda życie w twierdzy strażników?
Czarodziejka sprawiała wrażenie, jakby zamierzała w pełni wykorzystać sytuację i wypytać go o wszystko, co tylko przyjdzie jej do głowy. Nero westchnął ciężko. Miał wrażenie, że zdążył już wyrzucić z siebie więcej słów niż w ciągu ostatnich kilku dni. Przypuszczał jednak, że ciężko będzie się jej pozbyć, więc zdobył się na cierpliwość i zaczął opowiadać:
– Każdy ma tam swoją rolę. Większość strażników spędza czas na Pustkowiu, ale część z nas jest odpowiedzialna za szkolenie młodszych...
Catriona obróciła się w siodle, szukając wzrokiem cioci i ze zdziwieniem zauważyła, że prowadzi ona ożywioną rozmowę z tym indywiduum o bladej twarzy. Zgrzytnęła zębami. Nie lubiła go. Bardzo ją irytował tym, jak otwarcie ją ignorował i dystansem, jaki wokół siebie budował. Chwilami jego zachowanie wydawało się wręcz obraźliwie. Tym bardziej drażniło ją zainteresowanie i szacunek, jakim darzyła go Tesseitha. Chociaż musiała przyznać, że jego wiedza na temat zasłony była zastanawiająca. Nie wyglądał, jakby miał spędzać czas nad księgami. Właściwie ciężko go było wpasować w jakikolwiek schemat.
Początkowo myślała, że to jakiś przewrażliwiony na swój temat, bogaty młodzieniec, jednak wczorajszego ranka, kiedy wrócił pokiereszowany, nie sprawiał wrażenia przewrażliwionego. Zauważyła też, że pozostała część oddziału odnosiła się do niego z pewnym dystansem, a on też trzymał się raczej na uboczu. Do tego stosunkowo kiepsko radził sobie z koniem. Łowcy spędzali sporo czasu w siodle, więc było to dość niespotykane. Odnosiła wrażenie, jakby nie był jednym z nich. Jakby tylko udawał członka zakonu. Zastanawiała się tylko, czy ciocia o tym wie i z jakiego powodu miałaby to przed nią ukrywać.
Znów poczuła na sobie wzrok Filina. Już wcześniej zauważyła, że chłopak rzuca jej ukradkowe spojrzenia. Cóż, nie pierwszy raz wpadła komuś w oko. Postanowiła wykorzystać sytuację i pociągnąć go za język.
Podjechała bliżej niego, uśmiechając się uroczo. Młody łowca zaczerwienił się i przybrał wyjątkowo głupawy wyraz twarzy. Catriona jęknęła w duchu i zaczęła rozmowę:
– Zastanawiałam się, czy długo już jesteś w oddziale? – zapytała przyjaźnie.
Twarz chłopaka momentalnie rozjaśniła się w uśmiechu.
– Eee, trochę. Będzie ze trzy lata – odpowiedział, jąkając się przy tym tylko odrobinę.
– Jak to się stało, że trafiłeś właśnie do zakonu? Na pewno w gwardii też by cię przyjęli. – Catriona doskonale wiedziała, jak drobne komplementy wpływają na chłopaków w jego wieku.
– Tak myślisz? – zapytał zachwycony. Widocznie ten osobnik był równie łatwy w obsłudze.
– Jesteś inteligentny, przystojny i świetnie walczysz. – Dziewczyna kłamała jak z nut.
Filin zrobił się jeszcze bardziej purpurowy i spuścił oczy.
– Mój ojciec służył kiedyś razem z naszym dowódcą – bąknął, zerkając na nią nieśmiało.
– Och, to twój tata też był łowcą zakonu? – dopytywała.
– Nie, byli razem w gwardii.
Ta informacja bardzo zdziwiła młodą czarodziejkę. Nie wiedziała nic o przeszłości dowódcy, bo dotąd nie widziała potrzeby szukania informacji na temat byłego kochanka ciotki. Uważała, że zajmowanie się plotkami jest poniżej jej godności. Teraz jednak, kiedy połączyło ich wspólne zadanie, warto było wiedzieć, z kim podróżuje.
– Och, nie wiedziałam. Jak to się stało, że teraz jest w zakonie? – zaciekawiła się.
– Była jakaś afera z żoną kogoś ważnego, nie znam szczegółów – przyznał Filin.
Faceci, fujary w gaciach nie potrafią utrzymać – pomyślała Catriona ze wzgardą. Głośno zaś zapytała:
– Twój ojciec nie chciał, żebyś ty też służył w gwardii?
– Wolał, żebym służył pod dowództwem Rogera – powiedział chłopak.
– A ty też tego chciałeś? – zdziwiła się.
– Oczywiście – odpowiedział.
Czarodziejka zupełnie nie rozumiała, czemu przekładał służbę pod jakimś lowelasem przed karierę w gwardii, ale zanim zaczęła drążyć sprawę, chłopak szybko zmienił temat.
– Świetnie władasz mieczem. Jak to się stało, że czarodziejka umie tak walczyć? – zapytał. W jego głosie słychać było autentyczne zaciekawienie.
– Och, na początku chciałam zrobić na złość matce, a później bardzo polubiłam ćwiczenia. Czułam wtedy, że naprawdę żyję – powiedziała.
Ze zdziwieniem stwierdziła, że chłopak, jak już się przełamał, zaczął jej się nawet wydawać całkiem miły. Chyba nie był takim głupkiem, za jakiego wzięła go w pierwszym momencie. Rozmawiali jeszcze przez jakiś czas, nieświadomi rozbawionych spojrzeń, rzucanych im ukradkiem przez resztę oddziału. Catriona w końcu ściszyła głos i przeszła do sedna.
– A kim właściwie jest ten blady chłopak, który trzyma się z tyłu? – zapytała, przysuwając się lekko.
Filin momentalnie złapał wodę w usta. Wyprostował się i uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
– Eee, jeździ z nami od niedawna. Mieliśmy braki w oddziale – odparł wymijająco. – Jeśli chcesz się więcej o nim dowiedzieć, musisz zapytać Rogera.
Catriona uśmiechnęła się do niego, ale w głębi serca była rozczarowana odpowiedzią. Wymienili jeszcze kilka neutralnych uwag i dziewczyna dała mu spokój.
Koło południa wjechali do miasta. Ciocia i blady wysunęli się na prowadzenie. Kluczyli po uliczkach, wiodąc ich przez kupiecką dzielnicę. Ilość ludzi, gwar i wszechobecny pośpiech były przytłaczające i fascynujące jednocześnie. Ktoś ciągle coś wykrzykiwał, to przekupnie, to przeciskający się w tłumie przechodnie, śmiejąca się młodzież, wozy, konni, psy i dzieci. Zapach świeżo pieczonego chleba mieszał się ze smrodem rynsztoka, przyrządzanych posiłków, przepoconych ubrań i gnijących resztek jedzenia. Wszędzie były jakieś kramiki, sklepiki, ktoś ciągle ich zaczepiał, proponując swoje usługi.
W pewnym momencie wjechali do najbiedniejszej części miasta, śledzeni przestraszonymi, wrogimi spojrzeniami. Catriona poczuła się nieswojo. Rzadko bywała w takich miejscach. W aż tak zaniedbanych właściwie nigdy. Raziły ją odrapane ściany i smród, a widok brudnych, wychudzonych twarzy ściskał serce.
Zaczynała sobie uświadamiać, jak mało wie o świecie, w którym przyszło jej żyć. Jej rodzina była bogata, a ona zajmowała się głównie nauką, trenowaniem i próbami wywalczenia sobie swobody. Swobody, o której większość ludzi nie mogła nawet pomarzyć.
Zatopiona w myślach nawet nie zauważyła, jak okolica zaczęła się zmieniać. Zrujnowane kamieniczki przeszły w zadbane kamienice, kamienice w wolnostojące domy, a domy w wystawne pałacyki, otoczone zadbanymi ogrodami. Przepychem nie dorównywały jednak tym, które dziewczyna znała ze stolicy.
W pewnym momencie minęli rezydencję ze zniszczonym fragmentem muru. Catriona, obserwując pracujących kamieniarzy, domyśliła się, że to właśnie tego miejsca szukał blady łowca. Rozejrzała się dyskretnie, lecz nie dostrzegła niczego podejrzanego.
Po chwili oddział przyspieszył i ruszył w stronę rogatek miejskich. Zatrzymali się tuż za miastem.
Catriona podjechała bliżej cioci, przysłuchując się jej rozmowie z dowódcą.
– Nero twierdził, że w domu nikogo nie było. Obawiam się, że mogli go już opuścić. Odwiedzę kilku znajomych w okolicy, może uda mi się czegoś dowiedzieć – mówiła Tesseitcha.
– Bądź ostrożna – odpowiedział jej Roger. W jego głosie i spojrzeniu można było wyczytać autentyczną troskę.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Zupełnie nie rozumiała relacji, jakie łączyły go z ciocią. Zaczynało do niej docierać, że być może było to coś głębszego, niż początkowo zakładała. Przynajmniej z jego strony.
Tesseitcha kiwnęła głową i przeniosła spojrzenie na Catrionę.
– Ty też na siebie uważaj kochana. Nie ryzykuj niepotrzebnie i szybko do mnie wracaj – ciocia podjechała i uścisnęła dłoń dziewczyny. Jej twarz ściągnięta była niepokojem. Catriona odwzajemniła uścisk, uśmiechając się radośnie.
– Jedźmy, zanim ci się ciotka popłacze ze wzruszenia – rzucił bezczelnie rudy łowca i nie czekając na jej reakcję, pogonił konia. Reszta poszła w jego ślady i zirytowanej dziewczynie nie zostało nic innego, jak pomachać Tesseicie na pożegnanie i ruszyć za nimi.
Catriona cieszyła się na tę wyprawę. Miała jednak coraz silniejsze przeczucie, że nie mówi jej się wszystkiego. Jechali sprawdzić jedynie stary majątek rektora akademii, lecz w oczach ciotki dostrzegła takie napięcie, jakby wyruszali na jakąś wyjątkowo niebezpieczną misję.
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania