Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Pamięć Pustkowia - rozdział 2
Nienaturalna cisza wciąż otulała polanę, zamilkłą po walce z upiorem. Łowcy patrzyli wokół siebie zdezorientowani. Wiatr szumiał w koronach drzew, a konie parskały niespokojnie.
– Kurwa mać, co to miało być!!? – wrzasnął Wilard.
– Pojęcia nie mam. Nigdy czegoś takiego nie spotkałem – odpowiedział Roger, siląc się na rzeczowy ton.
Sam również był wstrząśnięty, jednak jako dowódca nie mógł dać się ponieść emocjom. Przetarł dłońmi zmęczone oczy i spojrzał na towarzyszy. Nocny wędrowiec i Filin leżeli nieprzytomni. Zodan siedział oparty o drzewo. Mężczyzna oddychał ciężko, z dłonią przyciśniętą do boku. Obok niego siedział Vesper. Z pomocą brata rozcinał właśnie nogawkę spodni, odsłaniając poczerniałą ranę.
Kiedy spadło napięcie związane z walką, Roger poczuł się przytłoczony kolejnymi problemami i nieznanym zagrożeniem. Dotarło do niego, że pojawienie się nocnych wędrowców mogło być tylko szczytem góry lodowej. Sprawa musiała mieć głębsze dno i zaczynał podejrzewać, że jego pracodawcy zdawali sobie z tego sprawę. Wiedział, że jego ludzie są twardzi i może na nich polegać, ale jak każdy mieli swój limit. Stawanie naprzeciw nieznanej istoty, której nie można było pokonać zwykłą bronią, niebezpieczne ich do tego limitu zbliżało. Sposób, w jaki nocny wędrowiec pokonał upiora, dobitnie udowodnił łowcom ich własne ograniczenia.
– Wilard, zajmij się rannymi. Opatrz też naszego jeńca. Mam do niego mnóstwo pytań – polecił, rozglądając się nieufnie po ciemnym lesie. Wzdrygnął na wspomnienie upiora i postanowił dorzucić jeszcze do ogniska oraz pozbierać więcej opału.
– Zagotuj wodę – poprosił jego zastępca, pochylając się nad Filinem. – Te obrażenia są bardzo dziwne. Szczerze mówiąc, nie wiem, ile będę mógł zdziałać.
Roger podszedł i zerknął znad ramienia towarzysza. Szyję Filina otaczał brzydki, czarny ślad, przypominający gangrenę. Oddech chłopaka był ciężki i świszczący, a czoło rozpalone.
– Kiepsko to wygląda – stwierdził dowódca. – Obejrzyj resztę i spróbuj dobudzić nocnego wędrowca. Może wie, jak to leczyć.
Rana na boku Zodana miała identyczne, przypominające zgniliznę zabarwienie, brzydko pachniała i oprócz krwi wyciekała z niej jakaś ciemna wydzielina. Skóra wokół była obrzęknięta i zaczerwieniona.
– Jak się czujesz? – zapytał Roger, kucając obok szermierza.
– Dziwnie – odpowiedział zapytany cichym, chrapliwym głosem. – Właściwie nie czuję bólu, ale jest mi duszno i zupełnie nie mam siły. Podasz mi wodę?
Dowódca podał mu bukłak, który ten odebrał drżącą dłonią. Oglądając towarzysza w takim stanie, czuł coraz większy niepokój. Zodan był szermierzem z zamiłowania. Każdą wolną chwilę spędzał na treningu, a z każdą nową blizną obnosił się jak z jakimś medalem. Może był żylasty, ale przy tym silny i niezmordowany. Chudy nie był kimś, kto przejmowałby się tak powierzchowną raną. Patrząc na jego stan, Roger zastanawiał się, jakie powikłania niosą ze sobą obrażenia zadane przez upiora. Objawy przypominały zakażenie krwi, ale rozwijały się w ciągu kilku minut, a nie dni, jak zwykła gangrena.
– Co z nim? – Odwrócił się do Nêspera, odsłaniającego nogawkę brata. Rana była niewielka, ale również wyglądała niepokojąco.
– Nie jestem pewien. Niby to nic wielkiego, ale cały leci mi przez ręce. – W głosie mężczyzny słychać było troskę.
Roger, wiedząc, jak bardzo zżyci są bracia, rozumiał jego strach. Bliźniacy byli nierozłączni, odkąd lata temu uciekli ze swojej wioski, położonej pośrodku puszczy. Dowódca podniósł się i odwrócił do zbliżającego się Wilarda. Medyk niósł świeże bandaże i woreczek z mieszaniną ziół.
– Odlej mi część wody do małego kociołka i zaparz w nim pół garści tego zielska – polecił, wręczając dowódcy pakunek. – Namocz potem jakieś szmatki w zimnej wodzie i zrób chłopakom okład na czoło i kark.
Roger przyjął polecenia swojego zastępcy bez sprzeciwu. Znali się od lat i wiedział, że pod oschłą powierzchownością kryje się inteligentny, wrażliwy człowiek. Poznał go w czasach, kiedy Wilard szkolił się na medyka. Niestety niedługo później przyszła zaraza, która zaatakowała jego miasto. Przeżył ją jako jeden z nielicznych, tracąc przy tym swoją ciężarną żonę. Od tamtego momentu Wilard stał się tylko cieniem samego siebie
Ustawiając kociołek na ogniu, Roger przyglądał się poczynaniom przyjaciela. Wilard ukląkł koło nocnego wędrowca. Rozciął nogawkę spodni na udzie więźnia i ocenił stan.
– Powinno być dobrze, na szczęście nie trafiliśmy w żadne duże naczynie i raczej nam się tutaj nie wykrwawi. – Z wprawą wyciągnął strzałę i opatrzył ranę. – Wygląda dość niewinnie, jak trzyma te ślepia zamknięte. Aż trudno uwierzyć, że takie chuchro wykończyło kilku naszych – powiedział beznamiętnym tonem.
Roger przyjrzał się więźniowi. Szczupły mężczyzna, o lekko skośnych oczach i bladej cerze, wyglądał całkiem młodo. Czarne włosy, obcięte byle jak, spadały mu na czoło. Kiedy leżał nieprzytomny, wydawał się zupełnie zwyczajny. Z wyglądu jedynie pionowe źrenice, które powiększały się w nocy jak u kota, odróżniały nocnych wędrowców od normalnych ludzi. Łowca dopiero teraz zwrócił uwagę na ciemne sińce pod oczami i suche, spękane wargi jeńca.
– Chyba nie byliśmy zbyt gościnni – zauważył.
– Sam sobie winny, nic nie gadał i tylko się gapił tymi ślepiami, aż ciary po dupie przechodziły. – Wilard wykrzywił się wrednie. – Podaj jeszcze słoiczek z maścią na oparzenia, jest w moich jukach – rzucił do Rogera, oglądając nadgarstki mężczyzny. A może chłopaka? Trudno było precyzyjnie stwierdzić wiek więźnia.
Kiedy skończyli opatrywać rannych, niebo na wschodzie zaczynało jaśnieć.
– To żeśmy se pospali – powiedział Wilard. – Co teraz robimy?
Roger musiał się zastanowić. Powinni jak najszybciej wracać do siedziby zakonu. Mogło się okazać, że do wyleczenia ran, zadanych przez upiora, niezbędna będzie pomoc maga. Z drugiej strony przekazanie jeńca magom, spowoduje odcięcie ich od tej sprawy i od informacji. Droga do warowni zajęłaby im dwa dni, pod warunkiem, że wszyscy byliby sprawni. W obecnej sytuacji dotarcie do celu trwałoby co najmniej dwa razy tyle. Mężczyzna rozważał wysłanie jeźdźca po pomoc, ale nie był pewien, czy będzie to rozsądne. Miał wrażenie, że natknęli się na gówno, które miało się dopiero rozlać. Westchnął i postanowił odłożyć decyzję na później.
– Spróbujcie się jeszcze chwilę przespać. Może niedługo uda nam się przesłuchać nocnego wędrowca. Zobaczymy, jak będzie zmieniał się stan rannych i podejmiemy decyzję po śniadaniu – powiedział i zmarszczył brwi napotykając rozbawione spojrzenie Wilarda.
Przyjaciel często wypominał mu jego arystokratyczne pochodzenie oraz wielkopańskie maniery. Po latach trudów Roger w niczym nie przypominał dawnego siebie, ale czas wspólnych posiłków wciąż był dla niego ważny. W rodzinnym domu wszystkie znaczące rozmowy toczyły się przy stole. Obecnie przełożyło się to na odprawy, które bardzo często miały miejsce właśnie przy jedzeniu.
Nero nagle otworzył oczy. Zdezorientowany rozejrzał się dookoła. Znów leżał związany przy ognisku, z tym że teraz strasznie bolały go głowa, udo i nadgarstki. Było już zupełnie jasno. Zastanawiał się, jak długo był nieprzytomny. Od strony ogniska coś przyjemnie pachniało. Nocny wędrowiec czuł na zmianę głód i mdłości, ale przede wszystkim bardzo chciało mu się pić. Był tak osłabiony, że nawet nie miał ochoty obracać się w stronę ognia. Jego poruszenie nie uszło jednak uwadze zbrojnych.
– W końcu się obudziłeś. Mam do ciebie wiele pytań – odezwał się dowódca. Podszedł do nocnego wędrowca, podsuwając mu wodę.
Nero przyssał się do bukłaka, obserwując łowcę spod zmrużonych powiek. Nie wyczuwał u niego aż takiej wrogości, jaka biła od rudego gnoma. Dowódca był za to wyraźnie zatroskany i zaniepokojony.
Zobaczymy, co uda się ugrać dzięki współpracy – pomyślał nocny wędrowiec i kiwnął głową na znak zgody.
Na ucieczkę nie miał w tej chwili szans. Czuł się tak beznadziejnie, że pewnie nie dałby rady zwiać, nawet gdyby go rozwiązali i dali mu konia. Roger rozluźnił się wyraźnie. Zdjął mu sznur z kostek i pomógł usiąść.
– Porozmawiamy przy śniadaniu. Wilard, już gotowe?
Widząc stan więźnia, rozwiązał mu również ręce i wręczył drewnianą miskę z parującą kaszą. Nero zaburczało w brzuchu.
Facet wie, jak zacząć rozmowę – stwierdził z uznaniem, wpatrując się w miskę. – Na pewno lepsze to niż rozpalone kleszcze. – Spróbował ostrożnie i ze zdziwieniem stwierdził, że papka była jadalna.
– Przede wszystkim chcę wiedzieć, czym było to, z czym walczyliśmy wczoraj? – zapytał dowódca zbrojnych.
– Upiór Pustkowia – odpowiedział Nero, przełykając kaszę. – Istota spoza zasłony. Nie powinna móc się tu przedostać.
Roger zapatrzył się w nocnego wędrowca. Odpowiedź niewiele mu nie wyjaśniła.
– Jakiej zasłony? Nie rozumiem – przyznał.
Nero odłożył miskę i spojrzał na niego ze złością.
– Ścigacie nas od ponad pół wieku i nie wiecie nawet, czym jest zasłona?
Lewa brew dowódcy powędrowała w górę.
Może jednak znajdę w sobie dość siły, żeby mu przypierdolić? – pomyślał Nero.
Niestety nie znalazł, więc tylko westchnął ciężko i zaczął tłumaczyć.
– Nie istnieje tylko jeden świat, ale jest ich wiele. Każdy ze światów to sen, który przyśnił się bogom. Czasem jest on lepszy, czasem gorszy. Pomiędzy światami znajduje się Pustkowie, pierwotna materia, chaos. Nasi wiedzący sami nie są co do tego zgodni. Świat od Pustkowia odgradza zasłona, która w nocy jest cieńsza. Jesteśmy w stanie przekraczać ją w niektórych miejscach. Staje się ona szczególnie cienka tam, gdzie pojawiły się silne emocje. Generują one pewien rodzaj energii, która nawet po latach jest możliwa do wyczucia i w jakiś sposób przenika do pustki. Bardzo silne emocje potrafią kształtować pierwotną materię po drugiej stronie zasłony. Niestety, najsilniejsze emocje pozostają w miejscach, gdzie wydarzyła się jakaś tragedia i to, co przenika do Pustkowia, kształtuje upiory. – Nero skończył i popatrzył na dowódcę. Łowca nadal wyglądał, jakby mówiono do niego w obcym języku.
– W każdym razie upiory nie powinny móc się przedostać na drugą stronę zasłony – podsumował nocny wędrowiec i skupił się na misce.
Jadł, ignorując świdrujące spojrzenie łowców. Zdawał sobie sprawę, że taka wizja świata była dla nich nowa i obca. Tego, co wydarzyło się w nocy, nie dało się jednak zignorować.
– Stan rannych nie ulega poprawie, potrafisz im pomóc? – zapytał Roger, zmieniając temat.
– Potrafię, ale nie chcę – odpowiedział Nero, przeżuwając spokojnie kaszę.
Rudy gnom splunął ze złością na ziemię. Cały czas przysłuchiwał się rozmowie z uwagą.
– Jak można leczyć takie obrażenia? – drążył dalej dowódca, nieprzejęty odmową.
– Za pomocą run.
– Możemy cię do tego zmusić – warknął Wilard, tracąc cierpliwość.
– Nie możecie – odparł Nero z przekonaniem.
Rudy łowca rzucił się na więźnia. Nero próbował uskoczyć, ale noga się pod nim ugięła. Cholerny gnom zdążył wyrżnąć mu mocno w szczękę, zanim dowódca zdołał go odciągnąć.
– Dosyć tego – warknął Roger. Ostry ton dowódcy od razu usadził jego zastępcę.
Nero usiadł ciężko i zaczął rozmasowywać bolące miejsce.
Szkoda śniadania – pomyślał smętnie, patrząc na rozsypaną kaszę.
– Mają jakieś szanse bez twojej pomocy? – zapytał cicho Nêsper, spoglądając z niepokojem w kierunku brata.
– Żadnych. – Padła odpowiedź. – Zgnilizna będzie się rozwijać, aż zajmie jakieś ważne organy i koniec. Nieprzyjemna śmierć.
– Proszę, pomóż im.
Nero zapatrzył się w smutne, brązowe oczy bliźniaka.
– Powiedz mi, dlaczego miałbym to zrobić? – wycedził powoli.
Nêsper otworzył usta, ale zamknął je, nie znajdując odpowiedzi.
***
Drobny starzec w poplamionej, znoszonej szacie dreptał po niewielkiej pracowni, mamrocząc coś pod nosem. Nie zwracał przy tym uwagi na kłęby kurzu, uciekające spod stóp, ani sterty dokumentów, wypchnięte z półki przez nadmiar nagromadzonych na niej przedmiotów. Wędrował, nie przejmując się szczurem, który wynurzył się na chwilę ze szczeliny między deskami, ani pająkiem powiększającym swą sieć pomiędzy przekrzywioną szafą a popękaną ścianą.
Szedł wytrwale, pogrążony głęboko w myślach. Jego pooraną głębokimi zmarszczkami twarz oświetlały dryfujące pod sufitem magiczne kule. Przy braku okien były one jedynym źródłem światła.
W pewnym momencie staruszek przestał mamrotać i z zaskakującą żwawością doskoczył do zagraconego biurka. Zamoczył pióro w atramencie i zaczął gorączkowo zapisywać to, co podyktowało mu natchnienie. Nagle przerwał, zamyślił się. Trwał w bezruchu, nie zwracając uwagi na powiększającą się na papierze plamę. Chude strąki siwych włosów wpadały mu do oczu.
Drgnął, oderwał się od biurka i ruszył znów przed siebie, wydeptując szlak w kurzu i resztkach jedzenia. Z trzymanego wciąż w dłoni pióra, spadła kropla atramentu.
Wtem, pod stertą zapisków, coś zawibrowało. Drgnienie mocy zwróciło uwagę starca. Zatrzymał się. Jego twarz zaczęła się rozpogadzać. Był tu taki samotny. Zbliżył się do biurka i zaczął pospiesznie rozgarniać notatki. Z zadowoleniem wydobył spomiędzy nich sporej wielkości kryształ. Uniósł go na wysokość twarzy i spojrzał w zimne, niebieskie oczy. Oczy, które od początku go zafascynowały i przekonały do współpracy. Oczy, w których dostrzegł inteligencję i bezwzględność.
– Witaj mistrzu – z kryształu dobiegł męski głos. – Przetestowaliśmy nasze założenia. Nie wszystko przebiegło jednak zgodnie z planem.
– Co się wydarzyło?
– Nastąpił problem z kontrolą...
Staruszek słuchał w skupieniu, słów dobiegających z kryształu.
– Żałuję, że nie mogłem być przy tym obecny – westchnął, kiedy głos w końcu zamilkł.
– Jeszcze nadejdzie twój czas.
– To, co opisałeś, jest dość niefortunne...
– Realizacja planu ulegnie opóźnieniu. Nie możemy przyciągać uwagi. Kolejne testy przeprowadzimy daleko stąd. Nie stwarza to jednak znacznego problemu. Wszcząłem już kroki, które obrócą to chwilowe niepowodzenie na naszą korzyść.
– Doskonale.
– Znalazłem już odpowiednią osobę do drugiego etapu. Wkrótce zaaranżuję wasz kontakt. Musimy jednak dopracować obecne zaklęcie.
– Wiesz, że i tak nie zajmuję się tu niczym innym.
– Wiem, liczę na ciebie. Wszyscy na ciebie liczymy. Wkrótce znów się odezwę
Kryształ na powrót zmętniał, połączenie zostało zakończone.
Starzec stał przez chwilę, stukając palcem w blat biurka. Nie przyznał się do tego przed swoim rozmówcą, ale mimo całej swej wiedzy i doświadczenia utknął w martwym punkcie. Musiał podjąć ryzyko i poszukać pomocy u kogoś, kto posiadał umysł równie niezwykły i poplątany jak on sam. Kogoś, kto jako jeden z nielicznych wciąż go odwiedzał i przy każdej wizycie wzmacniał bariery odcinające to miejsce od reszty świata.
Stary człowiek ponownie uniósł kryształ. Jego twarz rozjaśnił uśmiech, gdy odezwał się radosnym głosem:
– Witaj, chłopcze.
Komentarze (4)
No, no! Musze przyznać, że rozdział drugi wychodzi o niebo lepiej względem pierwszego. Opisy są bardziej zrozumiałe, a całość ma większy sens, nie czułam zagubienia podczas lektury, to dobrze. Co jakiś czas były potknięcia, ale wybacz mi tym razem, nie chce mi się wypisywać. ;) Są na tyle małe, że mogę spokojnie odpuścić sobie czepialstwo. Jak na razie 2 rozdział, więc fabuła się rozwija powoli, oby nabierała coraz więcej rumieńców z kolejnymi rozdziałami.
Pozdrawiam. :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania