Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Pamięć Pustkowia - rozdział 31
Rozdział 31
Nocny wędrowiec szedł szybkim krokiem, zostawiając za sobą oddział łowców i dom czarodziejki. Oddychał pełną piersią, ciesząc się, że znów jest w drodze. Sam! Pomimo niebezpieczeństw czyhających za zasłoną i powagi sytuacji, czuł się szczęśliwy. Szczęśliwy i spokojny. Pierwszy raz od wydarzeń w folwarku. Wreszcie wracał do domu. W ciągu ubiegłych dni były takie chwile, gdy myślał, że już nigdy go nie zobaczy.
Uśmiechał się szeroko i wsadził między zęby źdźbło trawy. Wciągnął w płuca specyficzny zapach wieczoru. Na trawie pojawiła się rosa, nad łąkami unosiły mgły. Po niebie śmigały jaskółki i nietoperze, a blady sierp księżyca powoli stawał się coraz bardziej widoczny. Nero zamierzał przejść przez zasłonę po zmroku, kiedy stawała się cieńsza i łatwiejsza do przebycia. Mógłby jeszcze trochę zaczekać, ale za bardzo się już niecierpliwił.
W końcu uwolnił się od towarzystwa tych nienormalnych łowców czarownic, szalonej dziewczyny i jej jeszcze bardziej szalonej ciotki. Co to w ogóle było wtedy, przy malowaniu run? Nero nie miał pojęcia, jak powinien zinterpretować emocje Tesseithy. Z kobietami zawsze miał najwięcej problemów. Nawet kiedy wydawało mu się, że ich intencje są jednoznaczne. Za każdym razem, z nastaniem dnia, zaczynały się kłopoty. Poważne kłopoty.
Czy jej czasem nie łączyło coś z Rogerem? – zastanowił się, po czym potrząsnął głową, zdając sobie sprawę, że i tak nie był w stanie rozwikłać tej zagadki.
Od zawsze oddychał z ulgą, kiedy odchodził od oczekiwań i uczuć otaczających go osób. Przyjaciele w twierdzy uważali go za odludka, ale sam tak o sobie nie myślał. Przecież lubił ich towarzystwo, choć w ograniczonym wymiarze czasu.
Nero kierował się traktem w kierunku Vigo. Na drogach i w miastach zawsze znajdowały się miejsca, gdzie kiedyś wydarzyły się ludzkie tragedie i osłabiły zasłonę, umożliwiając przejście. Pomału zaczął zapadać zmierzch. Nocny wędrowiec czuł narastającą ekscytację na myśl o powrocie do twierdzy. Uśmiechnął się szerzej i jeszcze bardziej wydłużył krok.
Stopniowo zaczął zdejmować bariery, szukając miejsca, gdzie będzie mógł przeniknąć na drugą stronę. Przez jakiś czas nie odbierał żadnych wrażeń. W pewnym momencie krajobraz zaczął się zmieniać, a droga skręciła w niewielki wąwóz. Miejsce wydawało się idealne na zasadzkę. Teren był nierówny, a droga wiła się, zakrywając potencjalną scenę zbrodni przed oczami świadków. Tak jak Nero się tego spodziewał, po chwili zaczął wyczuwać czyjś ból i przerażenie.
Stary rolnik próbuje przytrzymać własne jelita, wypływające z głębokiej rany na brzuchu. Pełen bólu i przerażenia patrzy, jak rabusie rozkradają jego wóz.
– Proszę, nie! Bez tego nie przeżyjemy zimy. Mam małe dzieci, żona niedomaga – jęczy nieświadom jeszcze tego, że sam nie dożyje wieczoru.
Nero znalazł się na Pustkowiu – miejscu, które istniało poza czasem i przestrzenią. Ludzkie umysły nie potrafiły funkcjonować w takiej rzeczywistości, więc nadawały mu pozory tego, co znały. Każdy widział pustkę w inny sposób. Dla niego była to zamglona, lodowa równina, choć nie odczuwał na niej zimna, ani wilgoci. Ruszył przed siebie zdecydowanym krokiem.
W końcu cisza i spokój. Żadnych ludzi, żadnych emocji.
Czuł, jak z każdą chwilą opuszcza go napięcie. Jakby wrócił tam, gdzie przynależał. Pustkowie nie było jednak bezpieczną przystanią. Nie było niczyim domem, ani tym bardziej schronieniem. Po chwili, która nie była chwilą, w miejscu, które nie było miejscem, nocny wędrowiec poczuł echa nienawiści, strachu i rozpaczy. Zauważył w oddali poruszenie mroku – w jego stronę sunął upiór.
Szybko – pomyślał, wyjmując połyskujący delikatnym światłem miecz. Nagle dostrzegł z boku kolejny ruch.
Nero spoważniał i skupił się. Jeden upiór nie stanowił problemu, dwa stawały się już trudniejszym zadaniem. Ruszył na spotkanie istot, kiedy kątem oka spostrzegł następnego. Zaczął biec, okrążając pierwszą istotę po łuku. Nie mógł dać im się otoczyć. Były nieobliczalne z tymi swoimi mackami. Ich ruchy, sposób oraz zasięg ataku był niemożliwy do przewidzenia. Pod tym względem walka z człowiekiem stawała się dużo łatwiejsza. Jeśli któryś z upiorów znalazłby się w jego martwym punkcie, mógłby nie przeżyć tego spotkania.
Nocny wędrowiec zawsze zastanawiał się, co kieruje tymi istotami. Czy posiadają jakąś inteligencję, instynkt, jaki jest ich cel? Nie miał na to teraz czasu.
Najpierw muszę się ich pozbyć.
Kiedy tylko się zbliżył, pierwszy upiór wystrzelił w jego stronę macki. Nero wywinął się w bok i odciął część z nich błyskawicznym ruchem. Nie tracąc rozpędu, wymierzył cios w środek upiora. Miecz zagłębił się w ciemność. Nocny wędrowiec zacisnął zęby, czując, jak śmiertelny wrzask istoty, wwierca się w jego mózg.
Skręcił, dostrzegając smugę mroku. Przypadł do ziemi, przeturlał się, ciął. Drugi upiór sprawiał wrażenie potężniejszego. Wypuścił macki z boków i z góry, próbując przyszpilić mężczyznę z trzech stron jednocześnie. Mężczyzna uskoczył, odrąbując ramiona. W ich miejsce wyrosły kolejne. Zaczął rąbać mieczem, uskakiwać i znów atakować z maksymalną prędkością, na jaką mógł się zdobyć. Musiał się spieszyć. Gdzieś z tyłu był jeszcze trzeci przeciwnik. Nero wygiął się, unikając macki mierzącej w jego brzuch. Ciął, skoczył w przód. Wylądował i odbił się w bok. Macki nie nadążały ze zmianą kierunku. Teraz miał szansę. Zerwał się i zaatakował jądro wijącej się ciemności. Upiór zawył i zafalował, ale nie zniknął.
Nero nie miał czasu na ponowny atak. Do walki dołączył trzeci stwór. Mężczyzna odskoczył w bok. Zraniona istota przypuściła intensywny atak. Nocny wędrowiec wywijał się jak mógł, próbując nie dać się trafić. Mrużył oczy w skupieniu. Po czole ściekał pot. Trzeci z upiorów zaatakował. Nero dostrzegł go kątem oka. Rzucił się rozpaczliwie na ziemię, przeturlał. Wstał i zaatakował. W biegu wykonał unik. Wykorzystując impet ruchu, poprowadził miecz w obszernym cięciu. Trafiona istota zawyła przeraźliwie i zapadła się w sobie.
Nie było czasu na satysfakcję. Nero ledwo zdążył uchylić się przed atakiem ostatniego z upiorów. Szybki skręt, błysk ostrza. Mężczyzna odciął część nadlatujących macek. Zawirował, składając się do ciosu. Trafił idealnie.
Po chwili było po wszystkim. Stał, oddychając ciężko.
– Trenujesz jak baba, ale widzę, że coś tam jeszcze potrafisz – rozległ się nagle głos. Nocny wędrowiec drgnął i rozejrzał się zaskoczony. Zbliżający się mężczyzna potrafił doskonale maskować swoją obecność. Nero uśmiechnął się szeroko, rozpoznając wysokiego draba, który na przywitanie trzasnął go wielką łapą po plecach. Jęknął, czując ból między łopatkami. Z jakichś powodów Castor uważał, że tak należy witać przyjaciół i żadne tłumaczenia nie trafiały do jego zakutego łba.
– Mogłeś pomóc – sapnął nocny wędrowiec, wycierając pot wierzchem dłoni.
– Nie zdążyłem – przyznał nowo przybyły. Uśmiechnął się, patrząc na towarzysza. – Cieszę się, że jednak żyjesz, kurduplu. Co ci zajęło tyle czasu za zasłoną? Twój szanowny dziadunio prawie im nogi z dupy powyrywał, kiedy wrócili bez ciebie.
– Potrafię to sobie wyobrazić – mruknął Nero.– Co robiłem w Trovii? Długa historia. Nie chce mi się teraz opowiadać. A ty co tu robisz?
Castor od dłuższego czasu zajmował się trenowaniem młodych strażników. Na Pustkowie zapuszczał się coraz rzadziej. Czas zaczynał go pomału doganiać i sprawiał wrażenie, że jest już z dobrych dziesięć lat starszy od Nero.
– Upiory ciągną tu jak baby na jarmark. Trzymamy dzieciaki blisko domu, a w te rejony zapuszczają się tylko dziadki, takie jak my – powiedział z uśmiechem.
– Sam jesteś dziadek – prychnął Nero.
– Cóż, nie każdy spędza większość życia na Pustkowiu i nadal wygląda jak dzieciak. – Castor ze złośliwą satysfakcją potarmosił włosy przyjaciela i w ostatnim momencie uskoczył przed kopniakiem.
– Ostatnio mam jakieś szczęście do kretynów – warknął Nero.
Zaraz jednak spoważniał i popatrzył uważniej na kolegę. Nie zwracał na to wcześniej uwagi, ale w jasnych włosach Castora rzeczywiście dało się zauważyć całkiem sporo siwych pasm, a wokół jego wiecznie roześmianych, kocich oczu na dobre zadomowiły się zmarszczki.
– A tak w ogóle, to co ci się stało w gały? – Strażnik również spoglądał z zaciekawieniem na przyjaciela.
– Czarodziejka się stała. – mruknął nocny wędrowiec. Bez typowych dla strażników, pionowych źrenic musiał wyglądać dziwnie. – Muszę się jak najszybciej spotkać z wiedzącymi. Zostajesz jeszcze czy wracasz?
– Pokręcę się tu jeszcze trochę. Pogadamy później przy piwie, bo na trzeźwo będziesz mi odpowiadał półsłówkami i gówno się dowiem. Reszta pewnie też będzie chciała posłuchać – powiedział mężczyzna. – Po twoim ostatnim wybryku stary pewnie przykuje cię łańcuchem do twierdzy, więc czasu na picie będziemy mieli w bród – dodał, szczerząc się złośliwie.
Nero łypnął na niego spode łba. Praca strażnika była wszystkim, o czym marzył i zapierał się z całych sił przed przydzieleniem mu dodatkowych obowiązków na miejscu. Alvor, dowódca twierdzy i jego osobisty dziadek, nie mógł tego zaakceptować i ostatnio naciskał coraz mocniej. Wielu strażników ginęło młodo, więc tych bardziej doświadczonych potrzebowano do szkolenia następców. Do tego, jako jeden z niewielu runistów, był od zawsze na celowniku starego.
– Dusiłbym się w tych murach, a z moimi zdolnościami cała sprawa szybko zakończyłaby się katastrofą – jęknął Nero, pocierając nerwowo czoło.
– No tak, pod tym kątem masz rację. Zawsze przesadzasz, kiedy masz ze sobą młodych. Zbyt ostro ich szkolisz. Nie raz musieliśmy pocieszać roztrzęsione kadetki, wracające z twoich treningów na Pustkowiu. Zwłaszcza Geres wyjątkowo sobie to pocieszanie upodobał – zakpił Castor.
– To nie jest zabawne. Jak mam się już z nimi męczyć, to chcę przynajmniej, żeby się czegoś nauczyli – burknął Nero. – Całe szczęście, że stary do niczego nie próbuje mnie zmuszać. Ogranicza się tylko do tych swoich przydługich przemów motywująco–umoralniających, mających mi uświadomić potrzebę poświęcenia szczęścia jednostki dla dobra ogółu.
– A ty pewnie udajesz, że słuchasz, a myślami jesteś gdzieś daleko. Potem obiecujesz, że to przemyślisz i znikasz – zaśmiał się strażnik.
Nero wzruszył ramionami z niewinnym uśmieszkiem błąkającym się na ustach.
– Można przyjąć, że wypracowaliśmy pewien kompromis – zauważył. – Zabieram czasem młodych na Pustkowie, a potworny dziadunio ogranicza te swoje przemowy i narzekania.
– Coś czuję, że po ostatniej akcji stary chyba jeszcze raz dokładnie przemyśli ten wasz kompromis – zauważył Castor.
– Tak myślisz? – mruknął Nero.
– Ano myślę – stwierdził jego przyjaciel, szczerząc zęby w uśmiechu. – Wracam na patrol. Widzimy się później. Uważaj tylko na siebie, kurduplu, żebyś się nam znowu gdzieś nie zawieruszył.
Nero prychnął w odpowiedzi i zręcznie uskoczył przed pożegnalnym uderzeniem łapy Castora.
***
Tesseitha patrzyła z niedowierzaniem na zaklęcie, jakie przepisała od Divora. Właśnie straciła na to pół dnia.
Co to w ogóle jest? – myślała, wpatrując się w skomplikowane znaki. – Nie spodziewałam się, że staruszek jest aż tak zdolny. Szczerze wątpię, żeby cała Rada Gildii razem wzięta potrafiła opracować coś podobnego. O ile to zaklęcie rzeczywiście zadziała.
Według Divora był to czar przywołania. Czar, który wymagał niesamowitej ilości mocy. Z tego powodu, jak twierdził, opracowywał go jedynie jako zagadnienie teoretyczne.
– Taki mój sposób na nudę – wyznał jej wcześniej stary mag, z rozbrajającym uśmiechem.
Musiał się tam piekielnie nudzić – pomyślała Tesseitha. Pokręciła głową z niedowierzaniem.
W takich chwilach zapominała, z kim ma tak naprawdę do czynienia. Ot, sympatyczny staruszek. Patrząc na niego, ciężko było jej sobie wyobrazić, że był zdolny do czynów, przez które trafił tam, gdzie się obecnie znajdował.
Znów przejrzała zapiski. Miała nadzieję, że nie popełniła żadnego błędu. Na wszelki wypadek sprawdzili kilkukrotnie, czy wszystko dokładnie przekopiowała.
Mam nadzieję, że nie będę zmuszona, żeby faktycznie skorzystać z tego zaklęcia. Wolę nie myśleć, co może się stać, jeśli zawiera w sobie błędy. Przy takim poborze mocy...
Westchnęła ciężko. Divor twierdził, że nie grozi im nic gorszego niż to, co i tak by się stało, gdyby Tesseitha nie zdołała rozłożyć materializacji z Pustkowia, lub nie przetworzyła mocy powstałej w wyniku jej rozpadu.
Rzeczywiście raczej nie grozi nam nic gorszego niż cholerny armagedon – pomyślała, nalewając sobie solidną porcję najmocniejszego alkoholu, jaki miała pod ręką.
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania