Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Pamięć Pustkowia - rozdział 4
Wilard patrzył zdezorientowany na nocnego wędrowca leżącego na dnie wozu.
– Coś ty mu zrobił? – zapytał ostro już wkurzony Roger.
– Nic takiego. Tylko go pacnąłem lekko w głowę – odpowiedział rozbrajająco.
– Żebym ja cię zaraz nie pacnął, ty łbie zakuty. Wszystko się jebie na całego! Jakieś pierdolone mary senne wyrzynają wieś, większość naszych ludzi jest martwa albo prawie martwa, a ty nokautujesz jedyną osobę, która może cokolwiek wiedzieć na ten temat!
Roger poczuł, że przestaje nad sobą panować. Zatrząsł się ze złości i kopnął w koło wozu. Zasyczał z bólu, kiedy stopa zderzyła się z twardym drewnem i pomyślał, czy nie byłoby lepiej gdyby przywalił w zamian Wilardowi.
– Stary, to naprawdę nie było mocno. Może on słabuje na głowę?
– Ja ci tu kurwa zaraz posłabuję – zawarczał Roger.
– Zamknijcie się, do cholery – zajęczał więzień z dna wozu.
Łowcy, zdziwieni, spojrzeli na siebie nawzajem.
Nero starał się pośpiesznie stawiać bariery. Był zbyt nieostrożny, odsłaniając się tak bardzo. Emocje emitowane przez żywych nie były jednak aż tak silne. Dopiero w chwili śmierci ich moc rosła nieporównywalnie, wstrząsając strukturą zasłony, chroniącej świat przed Pustkowiem. Jak krzyk wściekłości i żalu duszy opuszczającej materialne ciało. Im bardziej gwałtowny i dramatyczny koniec, tym silniejsza była energia uczuć. Z czasem stawały się one mniej odczuwalne, ale już na zawsze pozostawiały eteryczny ślad w miejscu tragedii. Nero pozwolił sobie na zdjęcie osłon po tym, jak łowcy przeszukali wioskę, a on sam również nie wykrył niczego niepokojącego.
To, co właśnie wyczuł, było ogromnym poczuciem straty, żalu, rozpaczy i nienawiści.
– Woźnica – wyrzęził, kiedy w końcu mógł zacząć normalnie myśleć.
Łowcy popatrzyli po sobie, nic nie rozumiejąc.
– Co z nim? – zapytał dowódca.
– Myślę, że nie żyje – odpowiedział Nero, niezgrabnie dźwigając się do siadu.
Skupił się na powolnym, głębokim oddechu, starając się uspokoić rozszalałe serce. Utkwił wzrok w linii lasu. Zacisnął szczęki aż do bólu. Tyle rozpaczy, tyle śmierci. Skoncentrował się na zapachach i dźwiękach. Spokojny szum wiatru w gałęziach drzew, śpiew ptaków, zapach rozgrzanej żywicy i schnących na słońcu ziół powoli koiły nerwy. Po chwili zniknęły mroczki, które widział przed oczami, zaczęła mijać nieznośna słabość i drżenie mięśni.
Nero współczuł gospodarzowi oraz mieszkańcom wioski, ale potrafił się od tego zdystansować. Musiał to umieć, inaczej dawno by oszalał, podróżując przez zasłonę. Przy każdym przejściu odbierał emocje ofiar i niejednokrotnie widział ostatnie sceny z ich życia. Znał strażników, którzy nie dawali sobie z tym rady i przestali przychodzić na Pustkowie. Inni stawali się zimni i zobojętniali. Nero wierzył, że dobrze sobie radzi, chociaż jego przyjaciele nieraz martwili się tym, na jak długo znika samotnie w pustce.
– Co to znowu za diabelstwo? – sapnął krępy brzydal, wpatrując się z grymasem niedowierzania w oczy nocnego wędrowca.
Nero obrzucił go obojętnym spojrzeniem. Nie zamierzał odpowiadać.
– Wil, pilnuj go, a ja to sprawdzę. Tylko weź go do cholery więcej nie pacaj, mamy jeszcze do pogadania. – rzucił dowódca i oddalił się pospiesznie.
Wredny gnom oparł się o ściankę wozu, splunął i utkwił w nocnym wędrowcu prowokacyjne spojrzenie.
Roger pomyślał, że woźnica faktycznie przestał lamentować i zniknął już chwilę temu. Pełen złych przeczuć popędził do chaty chłopa. Pchnął drzwi i wszedł do sieni. Pierwsze, co zauważył, to nogi dyndające na środku ciemnego pomieszczenia. Uniósł głowę i napotkał martwe spojrzenie człowieka, który zaproponował im pomoc i gościnę.
– Jasna cholera – mruknął dowódca. Spojrzał dalej, w głąb ciemnego pokoju i dostrzegł kształty leżące na podłodze. Gdy jego wzrok przyzwyczaił się do półmroku panującego w izbie, rozpoznał zwłoki kobiety i dwójki małych dzieci. Mieli złożone ręce, zamknięte oczy, a na każdym z nich leżał bukiecik polnych kwiatków.
– Kurwa mać – syknął Roger, czując, że pomału sam ma już dosyć.
Powinien szybciej pomyśleć o gospodarzu i o tym, jak ten człowiek musiał się czuć. Jednak, do jasnej cholery, był przecież tylko żołnierzem. Całe życie szkolił się w zabijaniu, a nie w pocieszaniu ofiar. Ta myśl wcale nie pomagała. Nadal było mu z tym źle. Chociaż po tylu latach pewnie już nie powinno.
Roger odciął gospodarza i ułożył go obok reszty rodziny. Następnie znalazł wełniany koc i przykrył nim maluchy. Pomimo że sam nie miał dzieci, widok ich drobnych twarzyczek wykrzywionych strachem i bólem wywoływał w nim przejmujący żal. Nie potrafił sobie wyobrazić, co czuł ich ojciec.
Po wyjściu na zewnątrz zobaczył, jak Nêsper z Wilardem zanoszą rannych do chaty. Słońce pomału zaczynało się obniżać. Roger nie miał zamiaru spędzić nocy w otoczeniu martwych wieśniaków. Licho wie, co woń zwłok przyciągnie jeszcze z lasu. Poza tym było całkiem ciepło i już teraz czuło się słodkawy smród rozkładu. Dowódca przeszukał obejście i, znalazłszy łopatę, zabrał się do kopania zbiorowej mogiły obok miejsca, gdzie jego ludzie układali ciała. Po chwili podszedł do niego zastępca.
– Wszyscy ulokowani w chacie – oznajmił. – Ale stan Zodana i Filina jest bardzo ciężki. Według mnie nie przeżyją nocy.
Roger utkwił w nim na moment podkrążone oczy i westchnął ciężko.
– Zmień mnie z kopaniem, niech Nêsper poszuka drugiej łopaty i ci pomoże. Potem poznoście wszystkich i zakopcie. Zajmę się kolacją i spróbuję coś wyciągnąć z nocnego wędrowca – powiedział zmęczonym głosem.
– Co z woźnicą? – zapytał Wilard.
– Powiesił się – odparł Roger, wręczając mu łopatę.
Wilard pokręcił smętnie głową i zabrał się za kopanie.
Nero siedział na podłodze, opierając się plecami o grubo ciosaną nogę stołu, do której przywiązali go łowcy. Próbował już, czy uda mu się przeciągnąć ten cholerny rupieć w stronę kuchni w poszukiwaniu jakiegoś noża, ale cholerstwo nawet nie drgnęło. Jego żebra i noga dały za to znać, że wpadł na wyjątkowo głupi pomysł.
Sapnął zrezygnowany i rozejrzał się po chacie. Wszystko było tu czyste i schludne, a pod stropem suszyły się zioła, roztaczając przyjemny zapach, tuszujący woń śmierci. W kącie leżał mały, wystrugany z drewna konik, a na ławie szmaciana laleczka. Podłogę ozdabiał pleciony dywanik. Na stole zauważył gliniany wazonik z bukietem polnych kwiatów. Nero zastanawiał się, jaka była zamieszkująca tu rodzina. Przytulną atmosferę domu psuły niespokojne drgania zasłony, pobudzonej agonalnym krzykiem zmarłych gospodarzy.
Tragedia wioski bardzo go niepokoiła. Zastanawiał się, czy inni strażnicy wiedzą o pojawieniu się upiora po tej stronie zasłony. Podejrzewał, że nie. Oprócz niego prawie nikt się już tu nie zapuszczał. Nie po tym, jak Gildia Magów dopadła Kiliana. Nero zgrzytnął zębami na wspomnienie swojego dawnego nauczyciela.
Nagle drzwi uchyliły się i dowódca zbrojnych wszedł do środka, niosąc drewno na opał. Ułożył je przy palenisku, rozpalił i rozejrzał się za kociołkiem.
Roger zabrał się za przyrządzanie kolacji, zastanawiając się, jak przeprowadzić rozmowę.
– Jak się czujesz? – zapytał, odwracając się do więźnia.
Odpowiedziało mu milczenie i wrogie spojrzenie nieludzkich oczu. Dowódca sięgnął po nóż i zaczął obierać marchewkę. Ta zwyczajna czynność pozwoliła mu się uspokoić i oderwać od wspomnień o martwych towarzyszach. Widok więźnia powodował, że ich ostatnie chwile znów stawały mu przed oczyma. Teraz jednak musiał zacząć z nim współpracować, aby nie stracić kolejnych przyjaciół.
– Masz szczęście, że trafiłeś akurat na nasz oddział. Nikt inny nie próbowałby z tobą rozmawiać – powiedział.
Więzień nadal milczał, ale łowca miał wrażenie, że w jego oczach dostrzega trochę mniej wrogości, a więcej zaciekawienia.
– Nie przyjmujemy ślepo ideologii Gildii Magów. Od doktryny zakonu ważniejsze jest dla nas życie naszych towarzyszy. O tyle ważniejsze, że jesteśmy w stanie rozważyć współpracę z tobą, zamiast przekazać cię w ręce katów.
Nocny wędrowiec przyglądał mu się uważnie, lekko mrużąc oczy. Roger miał dziwne wrażenie, jakby więzień docierał tym spojrzeniem na dno jego duszy.
– Chcę, żebyś pomógł moim ludziom.
– Więc mnie wypuść – warknął związany mężczyzna.
Roger spodziewał się i obawiał takiej odpowiedzi. Wiedział, że nie może spełnić tego żądania. Przytłaczające zmęczenie sprawiło, że postanowił grać w otwarte karty.
– Nie mogę pozwolić ci odejść. Jako jedyny wiesz, czym są te istoty i potrafisz z nimi walczyć. Takich wiosek może być więcej.
Nocny wędrowiec prychnął i odwrócił głowę.
– Nie mogę pozwolić ci odejść, póki nie dowiemy się co tu się właściwie dzieje – dodał Roger.
Więzień znów spojrzał na niego z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Roger zamilkł. Miał pewne podejrzenia i postanowił zaryzykować. Pojmany mężczyzna wiedział doskonale czym była istota, którą spotkali w nocy i umiał z nią walczyć. Pokonał ją tak, jakby szkolił się do tego przez całe życie. Obecność nocnych wędrowców zbiegła się w czasie z atakami tych kreatur. To nie mógł być zwykły zbieg okoliczności. Być może obecność upiorów była właśnie ich sprawką? Roger miał jednak przeczucie, że jest inaczej.
– Czego szukaliście w ruinach? – zapytał.
Odpowiedziało mu milczenie i wrogi wzrok więźnia. Łowca poczuł wzbierający w nim gniew. Podszedł do nocnego wędrowca i kucnął przed nim. Zapatrzył się w te jego dziwne ślepia i wycedził:
– Zamordowałeś moich przyjaciół. Powinienem zabić cię tu i teraz lub jak najszybciej oddać w ręce oprawców gildii. Uwierz, że mam na to wielką ochotę. Rozsądek jednak podpowiada mi, żeby spróbować zrozumieć tę sytuację. Musisz mi jednak coś dać, wyjaśnić cokolwiek, żebym wciąż chciał z tobą rozmawiać. Żebym zechciał cię uwolnić, wierząc, że jesteś w stanie nam pomóc. Daję ci szansę, więc postaraj się jej nie zmarnować.
– Nie zrobilibyśmy wam nic, gdybyście na nas nie ruszyli. Ściągaliście nas i próbowaliście zabić. Wtedy nie przyszło ci do głowy, żeby zadawać pytania? Żeby spróbować zrozumieć tę sytuację? My tylko się broniliśmy - wysyczał więzień, patrząc wyzywająco na łowcę.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Ciszę przerwał w końcu Roger:
– Upiory. To wy je do nas sprowadziliście?
Na twarzy nocnego wędrowca pojawił się wściekły grymas.
– Sami je do siebie sprowadziliście. Wymordowaliście własnych strażników i jesteście teraz bezradni jak dzieci we mgle.
– Własnych strażników?
– Nocnych wędrowców. W waszym świecie też się kiedyś rodzili.
Teraz Roger faktycznie poczuł się jak dziecko we mgle. Patrzył na więźnia, zastanawiając się, czy dobrze rozumie. Idea istnienia innego świata wydawała mu się bardzo abstrakcyjna. Ciężko było mu uwierzyć, że człowiek, z którym rozmawia mógłby stamtąd pochodzić.
– Twierdzisz, że nie pochodzisz stąd – odezwał się ostrożnie, patrząc na więźnia, jak na wariata. – Skąd więc znasz nasz język?
Nocny wędrowiec wzruszył ramionami.
– Nie wiem, może to magia Pustkowia.
Nie dość, że zabójca to jeszcze wariat? - Roger poczuł się nagle bardzo zmęczony. Podniósł się i wrócił do przygotowywania kolacji. Może to wszystko brzmiało idiotycznie, ale widział jednak na własne oczy, jak ścigana przez nich grupa znika wśród głazów Bramy. Postanowił zastanowić się nad tym później.
– Nie odpowiedziałeś, co robiliście w folwarku.
– Zasłona jest tam poważnie uszkodzona. Chcieliśmy się temu przyjrzeć od tej strony – odpowiedział cicho więzień.
– Co ustaliliście?
– Nie znam szczegółów, robiłem tam tylko za obstawę.
Roger spojrzał na nocnego wędrowca. Naszło go silne przeczucie, że ten nie mówi mu całej prawdy. Postanowił jednak tego na razie nie drążyć.
– Pomóż nam w walce z tymi istotami i wylecz moich ludzi. W zamian będziemy cię kryli przed gildią i wypuścimy, kiedy będzie po wszystkim – zaproponował, patrząc uważnie na więźnia.
Miał już do czynienia z bardzo różnymi ludźmi i zdawał sobie sprawę, że nocny wędrowiec nie jest kimś, kto poderżnąłby im gardła w nocy. Zresztą w obecnym stanie nie powinien być zbyt groźny. Osłaniając ucieczkę swoich towarzyszy wykazał się poświęceniem i honorem. Roger postanowił dać mu szansę. Jemu i swoim ludziom, poranionym w walce z upiorem. Chociaż o pełnym zaufaniu nie mogło być na razie mowy.
Nero długo zastanawiał się nad odpowiedzią, przyglądając się łowcy. Zakon Jasnego Płomienia i Gildia Magów reprezentowały sobą wszystko to, czego bał się i nienawidził. Nigdy nawet nie pomyślał, że miałby współpracować z łowcami czarownic.
Od początku rozmowy opuścił osłony, wsłuchując się w emocje dowódcy. Nie znalazł w nich fałszu. Poczuł za to niechętny szacunek dla tego człowieka, widząc, jak potrafi on oddzielić swoje poglądy i emocje od konkretnego problemu.
Nero zdawał sobie sprawę, że póki noga się nie zagoi, nie ma za wielkich szans na ucieczkę. Musiał zrobić wszystko, żeby jak najbardziej odwlec spotkanie z magami. Z drugiej strony dowódca oddziału wydawał się rozsądnym człowiekiem i wyglądało na to, że w obecnej sytuacji mają zbliżone cele. W końcu zadaniem nocnego wędrowca była walka z upiorami i ochrona zasłony. Była jego powinnością i obowiązkiem.
Wszystko w Nero buntowało się jednak przeciwko zgodzie na tę propozycję. Najchętniej skorzystałby z pierwszej nadarzającej się okazji i zwiał. Nie należał do tego świat i nie powinno go obchodzić to, co się tutaj dzieje. Jego mieszkańcy sami byli sobie winni, mordując bezwzględnie każdego nocnego wędrowca, którego udało im się schwytać. Teraz stali się bezbronni i nieświadomi niebezpieczeństwa czyhającego za zasłoną.
Wreszcie przemogło w nim jednak to pieprzone poczucie obowiązku. Pomimo że bardzo chciał wrócić do domu, nie mógł tak po prostu odwrócić się plecami i odejść. Nie po tym, co widział dzisiaj we wiosce.
– Pomogę twoim towarzyszom i wesprę was w walce z upiorami. Później nasze drogi się rozejdą.
– Niech będzie – odpowiedział dowódca i uśmiechając się z ulgą.
Komentarze (6)
Hm, w porównaniu do poprzedniej części poziom nieco spadł, jednak nie zabiło mi to odbioru całości. Powoli budujesz relacje między bohaterami i nakreślasz nowe szczegóły i rozterki fabularne, wychodzi to dość naturalnie, co jest na duży plus.
Na razie tyle, poczytam dalej i dam znać, jeżeli coś szczególnie zwróci moją uwagę. ;)
Pozdrawiam!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania