Poprzednie częściMoc Wspomnień - Wstęp

Moc Wspomnień - Rozdział 8

"Życie trzeba przeżyć tak, żeby wstyd było opowiadać, ale przyjemnie wspominać"

 

#NINA

Czułam zimno, chłód, niepokój i strach. Potem uczucie spadania..... Obudziłam się w chwili kiedy wylądowałam na ziemi, obok łóżka, ale to nie było moje łóżko. Zmarszczyłam brwi, rozejrzałam się do okoła, a mój wzrok zatrzymał się na czarnowłosym przystojniaku, który stał nade mną z wrednym uśmieszkiem. Przewróciłam oczami i zakryłam głowę kołdrął, która jakimś cudem spadła razem ze mną. Zamierzałam iść spać dalej i w dupie miałam to, że leżałam na twardej podłodze. Usłyszałem prychnięcie niedowierzania, potem uderzenie drzwiczek szafki, a następnie obok mnie znalazło się coś mięciutkiego, co instynktownie przytuliam. Odpłynęłam w błogą nieświadomość.

 

Kiedy obudziłam się godzinę później, leżałam na łóżku, a do siebie przytulałam Gieńka. Zwlokłam się z niego i nie zawracając sobie głowy poranną toaletą, czy chociażby przeczesanie palcami włosów, poszłam prosto do kuchni, skąd dobiegał cudowny zapach napoju bogów. W pomieszczeniu zastałam Luisa, oraz jego młodszą kopię. Podeszłam do małego, zmierzwiłam mu włosy i usiadłam obok, na krześle barmańskim. Kiedy Luis odwrócił się w naszą stronę i spojrzał na mnie otworzył szeroko oczy i szybko podbiegł do okna.

- Kurdę, przegapiłem - powiedział odwracając się do nas z powrotem.

- Co, przegapiłeś? - spytałam, nic nie rozumiejąc.

- Huragan. - odpowiedział, potrząc znacząco, na coś, nad moją głową. Tod zaczął chichotać, a ja nadal siedziałam ze zmarszczonymi brwiami.

- A czy mżesz mi wyjaśnić, dlaczego szukasz huraganu w piękny, słoneczny poranek, bo mój zaspany mózg chyba nie jest w stanie ogarnąć twojego żarciku.

- Jak to dlaczego? A widziałaś się dziś wogóle w lustrze? Wyglądasz jakby walnął cię piorun. - myliłam się. Wcale nie patrzył na coś nade mną, a na moje włosy.

- Chciałam, ale pękło kiedy się w nim ostatnio przeglądałeś. - odgryzłam się, a młody znowu zaczął chichotać.

Luis spojrzał na mnie groźnie, a ja w odpowiedzi wypięłam język, wstałam z krzesła i z szybkością pantery podbiegłam do niego i chwyciła jego kubek świerzo zaparzonej kawy.

- Ej, oddawaj! To moje! - wrzeszczał, goniąc mnie przez salon.

- Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?! - zaczęłam wbiegać po schodach. Przede mną wyrósł Pan Lee. Stanęłam jak wryta, chamując w ostatniej chwili.

- To! - Lisowi jednak nie udało się zachamować i wpadł na mnie, a ja wylałam całą kawę na jego ojca.

Chłopak wyszed zza moich pleców i pzyglądał się ojcu, który co chwila spoglądał to na nas, to na plamę na koszuli. W końcu, po 10 rundzie, zatrzymał wzrok na nas, a ja przełknęłam głośno ślinę, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Luis właśnie otwierał usta, żeby coś powiedzieć, kiedy do naszych uszu dobiegł głośny śmiech. Spojrzałam zdziwiona na ojca Luisa, który za śmiechu, zginał sie w pół. Wyprostował się, otarł łzę, wywołaną śmiechem i zwrócił się do nas:

- Co wy wyprawiacie? Albo nie - ręką nakazał nam milczenie - chyba nie chcę wiedzieć. - znowu zachichotał - Ale dziękuję wam. - spojrzaliśmy na siebie z niebieskookim, szukając odpowiedzi, ale żadne z nas jej nie znało. Mósiąłam zapytać w prost:

- Dziekuje nam pan? Za co? Teraz koszula nadaje się jedynie do kosza.

- No właśnie. - ściszył głos - Teraz nie muszę się nigdzie pokazywać w tym paskudztwie. - wskazał na koszulę, a ja stwierdziłam, że ma rację. Miała chwajski wzór, w kolorze czerwonym. Na ogół nie mam nic przeciwko takim koszulom, ale ta była wyjątkowo brzydka - Twoja matka uparła się, żebym ją założył - zwrócił się do syna - A przecież traz jej nie założę - z uśmiehem na ustach zaczą z powrotem wchodzić na górę - Mery! Nie uwierzysz co się stało. Niestety nie mogę iść w tej cudownej... - znikną za drzwiami.

Poczułam jak Luis nachyla się do mnie od tyłu i szepcze mi do ucha:

- Widziałem jak matka pakuje takich jeszcze 10. A tamte były jeszcze gorsze.

******************

Po dwu godzinnym zwiedzaniu młodzież, czyli ja, Luis i Tod mieliśmy już dosyć. W sumie to już od samego początku strasznie nam się nudziło. Do tego stopnia, że zaczeliśmy grać w wyzwania. Oczywiście za plecami rodziców. Na początku były to proste zadania:

- Zapytaj tę dziewczynę, która godzina.

Potem zrobiły się, nie tyle trudniejsze, co bardziej pomysłowe:

- Dogoń tego chłopaka i powiedz, że wypadło mu to z kieszeni. - powiedział do mnie Luis i podał mi prezerwatywę, którą wyciągnął z portfela.

- Przezorny zawsze ubezpieczony, tak? - spytłama z uniesionymi brwiami. On w odpowiedzi, jedynie uśmiechnął się ,,łobuzersko'' - To może przy okazji się założymy? Obstawiam, że weźmie ją ode mnie.

- Zgoda. Ja mówię, że zignoruje cię, albo powi, że to nie jego. O co zakład?

- Kto przegra, przekonuje rodziców, żeby iść już na obiad. - odpowiedziłam, odwróciłam się na pięcie i podbiegłam do bladyna, którego mi wskazał.

- Przepraszam - chłopak spojrzał na mnie, a ja się uśmiechnęłam.

Luis ma niezły gust, chłopak był naprawdę przystojny. Widząc, że mu się przyglądam uśmiechnął się zadziornie. O tak, uśmiech też ma pociągający - Wypadło Ci.

Spojrzał na przedmiot w mojej ręce, a następnie na mnie.

- Czy to jakaś propozycja? - nie przestawał się uśmiehać. Musiałam działać szybko.

- Po prostu weź - powiedziałam przechodząc na bardziej zmysłowy ton głosu i zachęcający uśmiech.

- Okey... - wyciągnął do mnie rękę.

- Dzięki - puściłam do niego oczko, kiedy prezerwatywa zniknęła z mojej dłoni.

Odwróciłam się i zaczęłam iść, kiedy za plecami usłyszałam pytanie:

- Nie wyjaśnisz mi tego? - spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się tajemniczo, po czym odeszłam.

- No to Lu, załatw obiad. - wskazałam na rodzicąw, którzy szli przed nami.

- Nie nazywaj mnie tak.

- Jak? Lu? W dziecińswie ci to nie przeszkadzało.

- Ale teraz przeszkadza.

- To może... - zastanowiłam się - Wielki L!

- Podoba mi się ten "Wielki" - puścił do mnie oczko.

- Czy ty zawsze myślisz tylko o jednym?

- Nie zawsze. Czasem myślę też o jedzeniu. - skierował się w stronę hawajskiej koszuli pana Lee.

 

Na początku, rodzicom nie podobał się nasz pomysł. Narzekali, że chcą jeszcze zwiedzić parę miejsc i że damy radę jeszcze trochę wytrzymać bez jedzenia. My (a zwłaszcza ja) oczywiście niezamierzalśmy odpuścić. Byłam naprawdę głodna. Po pewnym czasie doszliśmy do porozumienia: oni idą zwiedzać dalej, a ja, Luis i Tod idziemy coś zjeść.

- Do kąd nas prowadzisz? - zapytałam, kiedy Luis zaczą iść w określonym kierunku.

- Tam, gdzie będzesz mogła zrealizować swoje następne zadanie. - zatrzymał się przed jakimś lokalem. Spojrzałam na szyld, znajdjący się nad moją głową.

- Mam zjeść hamburgera? - próbowałam zgadywa.

- Blisko, blisko - mruczał popchając mnie do środka, jednocześnie ciągnąć brata za rękę - Masz zjeść hamburgera jak prawdziwy facet.

- Aha.  Nie mogłeś wymyślić niczego lepszego? - nie doczekawszy się odpowiedzi, odwróciłam od niego wzrok i zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu.

Było podzielone na dwie części. W pierwszej znajdował się blat, za którym stał chłopak gotowy przyjąć zamówienie i parę stolików - pewnie przeznaczonych dla osób, które przyszły po jedzenie na wynos. W drógim znajdowało się więcej stołów, kilka foteli i telewizor.

- Chodź Tod, usiądziemy gdzieś, a twór brat wybierze nam haburgera godnego prawdziwego faceta.

Luis przewrócił oczami i poszedł zamówić. Ja skierowałam się do stolika. Usiadłam w taki sposób, aby móc przyglądać się niebieskookiemu, który w zamyśleniu patrzył w menu, zastanawiając sie co wziąć. Chłopak, który stał za ladą, cierpliwie czekał na zamówienie, przyglądając sie Luisowi. Kiedy ten podniósł wzrok z nad karty, chłopak opuszczał swój na notatnik, który trzymał w ręku. Działo się tak kilka razy. Zmarszczyłam brwi i dokładniej przyjrzałam się chłopakowi. Przystojny blądyn, o szerokich ramionach i zielonych oczach, które dosłownie pożerały chłopaka stojącego przed nim.

W mojej głowie, niczym słynna żarówka z kreskóweg, zaświtał genialny pomysł. "Najpierw jednak muzę skupić się na  zadaniu" - pomyślałam, kiedy zauważyłam, że Luis idzie w naszym kierunku.

- To może, najpierw wyjaśnisz mi jak się je hamburgera po męsku. - zaproponowałam, kiedy chłopak usiadł naprzecciwko mnie.

- Zobaczysz - dopiero kiedy nasze zamówienie wylądowało na stoliku, chłopak postanowił wyjaśnić - A więc tak: bierzesz bułę w dwie ręce - powiedział, podnosząc jedzonko, a wraz z nim Tod - a następnie bierzesz wielkiego gryza, otwierając buzię najszerzej jak umiesz.

- A przy okazji uwalasz wszystko do okoła - zaśmiałam się, widzac jak sos ścieka mu po brodzie.

- Otuż to. Właśnie o to chodzi. - odpowedział wogóle nie skrępowny, ocierając brodę wierzchem ręki.

Spojrzałam na Toda, który ze smakiem wcinał swojego hamburgera, a następnie na własną bułkę, leżącą przede mną. Z westchnięciem podniosłam ją i przyłożyłam do ust. Spojrzałam wyzywająco, prosto w niebieskie oczy, których właściciel uśmiechał się złośliwie. Nie odwracając od niego wzroku, wgryzłam się w bułkę, z której momętalnie wyciekł sos. Nie przejmowałam się tym jednak i jadłam dalej. Kiedy byłam w połowie, odłożyłam go na talerz, oblizałam wargi i wytarłam brodę tym samym gestem, co Luis chwilę temu. Z powotem spojrzałam na chłopaka siędzącego na przeciwko mnie.

- Nie jesz? - spytałam, widząc jego zdziwioną minę. Po chwili jednak, otrząsnął się, zaśmiał pod nosem i zaczął jeść swojego hamburgera. Reszta posiłku minęła nam w miłej, wesołej atmosferze.

- Sikuuuu - zajęczał, już któryś raz Tod - No chodź Luis - pociągnął go ze sobą za rękę.

Kiedy chłopaki znikneli za drzwiami łazienki, nadarzyła się okazja, aby zrealizować swój plan.

Wstałam od stolika i podeszłam do lady, za którą nadal stał, ten sam chłopak. Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.

- Hej. Nie mam czasu na wyjaśnienia, więc od razu przejdę do rzeczy. Widziałeś chłopaka, który tu ze mną przyszedł? - chłopak powoli kiwną głową - A więc, on zaraz tu przyjdzie i poprosi cię o numer telefonu. Pewnie powie, że to dla mnie, bo jest dość nieśmiały - tak wiem ciężko uwierzyć - Prawda jednak jet taka, że ty mu się podobasz - chłopak zarumienił się, a ja utwierdziłam się co do jego orjentacji. Zobaczyłam, że drzwi od łazienki powoli się uchylają - Muszę uciekać. Pamiętaj: Nie było mnie tu. - puściłam mu oczko i podbiegłam do stolika.

- Zbieramy się już? - spytał Luis, kiedy wrócili.

- Zaraz. Najpierw twoje zadanie.

- Strzelaj - rzucił.

- Uwierz mi. Chętnie, ale nie mam broni - usłyszałam chichot Toda - A wiec twoim zadaniem będzie... - udałam, że się zastanawiam - Masz poprosić go o numer telefonu - kiwnełam głową w stronę blondyna.

- Jeśli ci się podoba, to się z nim umów. Po co mieszać w to niewinnych ludzi. - widząc, że nie zamierzam nic dodać skierował się w stronę chłopaka.

Widziam, że Luis coś mu tłumaczy, pokazując na mnie. Kiedy zielonooki spojrzał w moim kierunku, uśmiechnęłam się porozumiewawczo. Po chwili rozmowy Luis wrcił do mnie i Toda i razem skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Kiedy byliśmy już na dworze chłopk wręczył mi karteczkę z numerem.

- A to, co to? - spytłam pokazując na drugą kartkę w jego dłoni.

- Powiedział, że jedna jest dla ciebie, a druga dla mnie - wzruszył ramionami. Z uśmiechem podarłam swoją kartkę na pół i wyrzyciłam do kosza, który był obok mnie.

- Dlaczego to zrobiłaś? Jednak ci się nie podoba?

- Owszem jest przystojny, ale stwierdiłam, że MI się nie przyda - spojrzałam znacząco na przedmiot, który nadal trzymał w dłoni. Odserwowałam jego twarz i to jak stopniowo zmieniał się jej wyraz.

- On jest...? - zaskoczenie - Ale jak? Skąd wiesz, że on...? - zaskoczenie przerodziło się w niedowierzanie,  a natępnie.....- Wiedziałaś o tym, od samego początku!! - ...złość.

- Dokładnie tak, słonko. Poprosiłeś geja o numer - zaśmiałam się.

Zbliżył się do mnie z goźną miną, a kiedy nasze twarze dzieliły już tylko centymetry, szepnął:

- Pożałujesz tego.

- To groźba? - póbowałam nie okazać straczu, ale prawda była taka, że prawie sikałam. Nigdy nie widziałam go, aż tak wkurwionego. No i nie spodziwałam się, że niewinny żarcik, może doprowadzić go do takiego stanu.

- Nie. To nie jest groźba, tylko obietnica, której na pewno dotrzymam. - "Zero strachu Nina. Wcale się nie boisz, że zaraz zosaniesz zjedzona żywcem, przy świadkach, którzy najwidoczniej mają cię głyboko w dupie. "

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania