Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Neglerioza rozdział IV.

IV. Wstrzykiwalne

 

Wybujana, wykołysana w windzie, wysiadam na trzynastym piętrze.

Skopcę jednego - dwa winstony - i z powrotem do kolejki. Hołota pewnie już sto siedemdziesiąt trzy razy przegrzebała mi torebkę. Niech se wsadzą łapy w...

Palarnia. Wchodzę. Kisnę. Z miejsca zostaję wędzonką. Czarne ściany pieca krematoryjnego (nie przesadzam, nie uderzam w cierpiętniczo-somatyczne tony - wystarczy posiedzieć tu chwilkę, rozejrzeć się, by raz-dwa nasiąknąć kisłotą, ukisić się, zamarynować, zmienić w brązowego od dymu ogórasa.

Sześć, nie - siedem, bo jedna się chowa z mdlejącym z pragnienia kwiatkiem kobiet, każda - jakby na uwięzi papierosa, trzymająca się go kurczowo, jakby był tratwą na pełnym morzu, wzburzonym oceanie, ostatnią deską ratunku, drzwiami zatopionego przed chwilunią wycieczkowca, kolejnej Costa Concordii, na których - o ile Neptun pozwoli - dodryfuje się w jednym kawałku na wyspy szczęśliwe, gdzie nie będą czekać wyznający voodoo kanibale, jadowite węże, ani hordy dzikich stworów: spamerów, religijnych ekstremistów, czy kreatorów mody, fashionistów z diamentowymi szpilkami w zębach.

Przez moment nie wiem, czy śmiać się, czy płakać ze współczucia; może rozkrzyczeć się, choć to nie jest ani trochę moja sprawa - tęgo opierdzielić prące z prędkością ponaddźwiękową ku samozagładzie, durne babiszcza.

Rak płuc - jedyny temat ich rozmów. Dość czarnohumorystyczna, groteskowa sytuacja: stoją, jakby nigdy nic, zanurzone w ciężkim dymie, palą papierochy ględząc o śmiertelnej chorobie, która je toczy, którą u siebie spowodowały,a teraz przez, delikatnie mówiąc niefrasobliwe zachowanie, dokarmiają.

Pacjentki onkologiczne w różnym stopniu zaawansowania raczyska, z - nie przesadzam - namiętnością, bo lubość to zbyt słabe określenie; namiętnie ssą filtry chesterfieldów, malborasków, westów. Robią przy tym miny, jakby miały, albo udawały orgazm, robiły ukochanym związkom kancerogennym, substancjom smolistym, lodzika.

Ciućkają szlugi, obciągają dym. Z połykiem, niekiedy bez wydmuchiwania; pożerają go i trawią.

-...kolejne naświetlania...

Sssfff...

- Dla mnie, pani kochana, chyba tylko cudotwórca pomoże, bo medycyna coraz bardziej jest bezradna, lekarze nie wiedzą, z której strony i za co się zabrać, tyle tego narosło...

Sssfff...

- Córka z zięciem naciskają: mamuś i mamuś, testament i testament spisz. My cię zawieziemy, załatwimy wszystkie formalności. A ja - że mnie nie chowajcie za życia, lepiej się ostatnio czuję, nie boli, nie kłuje, zadyszką mniejszą łapię - bow końcu to drugie piętro - a jak sporządzę testament, to mi ten rak na psychikę siadzie , wywołam go. Dobrze mówię? Jeszcze ze mną nie najgorzej - a spisz - to tak, jakbyś się poddała, odpuściła walkę, zapewniła czortowi dziwemu zwycięstwo walkowerem. Całe życie umiałam się bić o swoje, drzeć pazurami. Nie ma tak lekko, że hop i siup - odpiszę wszystko, rozdysponuję - i kładę się obok Heńka...

Sssfff...

- Z Wandy to musi już nic nie będzie, podobno ma przerzuty do wątroby...

Sssfff...

- Siostra męża, Grażyna - miała aż do mózgu. Tam jej dolazło, pieruństwo. Bożeńciu kochany, jak ona się przed śmiercią męczyła... Aż nawet ksiądz kapelan, co przyszedł z wiatykiem się spłakał widząc, w jakim jest stanie, jak przeokrutnie się morduje...

Sssffffffff...

- ...a pewno, ze przy pierwszej chemii...

Sssfff...

- ...o - taki gruby warkocz, jak ręka. Od ósmej klasy nosiłam. Ale - co było zrobić? Życie ważniejsze, jak włosy...

Ssssfff...

- ... podobno guz się zmniejszył aż o jedną trzecią. Khe, he, khe, kheee. Nie wiem, czy to prawda, może cyganią tylko, żebym się nie martwiła, a tak naprawdę - sytuacja jest beznadziejna? Coś czuję, ze świąt nie doczekam...

Sssfff...

- Dokror Kawęcki z Gdańskiego Centrum Królowej Jadwigi - jak mówią - prawdziwy geniusz, nie takich jak ja na nogi stawiał. Tylko zapisać się do niego trudno, nawet za łapówkę. Wziąć - owszem, weźmie, czemu nie, każdy by brał, jakby dawali - a potem zaśpiewa termin - za siedem miesięcy, albo i dłużej. Podobno taki zawzięty na nieuczciwych ludzi, co się wpychają w kolejkę! Choć każdy walczy o życie - on uważa, że trzeba grać fair - i im kto więcej da w kopercie - tym później przyjmie. Taka nauczka - by pacjenci mieli dla siebie zmiłowanie. Bo każdy - jak mówiłam - o życie walczy i nie po bożemu jest innych wypychać... jak każdy tydzień może być ostatnim... Gburowaty, nieprzyjemny, ale jak słyszałam - ma złote ręce, taki Religa od płuc...

Fhe, bfhe, bhfff...

- Na komunalnym jest osobna kwatera dla pacjentów Walczaka, inna - dla ślepo zapatrzonych w hochsztaplera Morozowskiego. Mami - że witamina C, ziółka z Kambodży, napary z asparagusa, chinina - a jedyne co potrafi, to doić ludzi, nawet stojących nad grobem, w ostatnich stadiach...

Haggh! Tfu! Ssss...

- ...cieszyłam się, jak pierś odjęli, wydawało się, durnej, że to koniec kłopotów, wycięli - to i po problemie, dożyję starości. Aż śmieszne, jak to niektórzy wmawiają sobie...

- Boguś mi się śnił przedwczoraj. I mówi mamuniu - ładnie, prawda? - mamuniu - nie daj się drugi raz otwierać, bo rak się rozlał i jest tuż pod żebrami, jak go ruszą - popłyną z krwią, zarodniki. Rozpanoszy się po calutkim ciele i sama wiesz, co będzie. Kochane dziecko, z nieba patrzy i ostrzega...

Prawie wybucham śmiechem z ostatniego zdania. O wiaro ludzka, o zabobonna, gromniczna naiwności! Tak, filuje spomiędzy chmurek twój zmarły w dzieciństwie syn, ma, stara krowo, lasery i promienie Roentgena w oczach, Jak Superman. Poza tym habilitował się w niebiesiech z onkologii, pulmonologii, pokończył wszystkie uniwerki anielskie i potrafi za pomocą wzroku wykonać pełną diagnostykę, wdrożyć przez sen odpowiednią terapię. Chirurg-onejromanta pozagrobowy!

"Noc lekarzy-trupów" - najnowszy horror medyczny - już w kinach!

Palę nerwowo, w pośpiechu. Czuję, że nasiąkam cmentarną atmosferą tego miejsca. Nie tylko dymem, bo nim jestem już przesycona, ale też może coraz bliższym zdechem, zbłądziłam do filii Piekła, państwa grobów. W ciężkim powietrzu, o ile trochę zostało go w tym smogu (jakby podnieść ciężkie, szare płachty - może znalazłoby się pod nimi choć szklankę tlenu, albo atom helu) wiszą mastaby, niewidzialne sarkofagi, piramidy. Dość łatwo dostrzec, że wokoło rozciąga się cmentarz, hektary lastrykowych płyt i krzyży. Trafiłam do miejsca spoczynku tysięcy, jeśli nie milionów ofiar barbarzyńskiej choroby. Onkonekropolia imienia Philippa Morissa, patrona kancerogenów. Mam pełną świadomość, że paląc pomimo oczywistej wiedzy o szkodliwoś...

- ...nie płacz, Krystyna - jedna z facetek wcina mi się w myśli, obejmuje zaślozowaną koleżankę i wyprowadza, niemal wyciąga z komory gazowej.

...że trując się nie jestem wiele lepsza od tych bab. Nie mam chyba jeszcze raka, ale przy moim stanie zdrowia to żadna pociecha. Kopcąc staję się taka jak one - ślepa, ubrana w czarną kurtkę bez elementów odblaskowych. W czarne spodnie i buty. Pełna smolistych myśli.

O północy wychodzę na środek autostrady. Chodź, przejedź mnie, franco! Chcę się zderzyć, odbić od grilla, maski, przedniej szyby i pofrunąć paręnaaście metrów, albo dostać się pod koła i zostać wprasowana w asfalt, zmienić w płaską jak papier, rozjechaną żabę.

Mam coraz większego doła, mogłam się przygotować psychicznie, zatrybić, że w szpitalu będę narażona na spotkania z innymi pacjentami i ich opowieściami z krypty, że to nie miejsce dla zdrowych, nocny klub, dyskoteka.

Jak zwykle jestem mądra po szkodzie - nie wzięłam słuchawek, a nie będę, jak ostatnia prostaczka puszczać muzy z głośnika smartfona.

Nawet z pośpiechu nie miałem kiedy wypić kawy. Jestem niewyspana, niepobudzona, wyssana z sił witalnych. OBCIĄGNIĘTA z nich. I to bezorgazmowo. Moje ciało to niedopałek zgnieciony w śmierdzącej popielniczce, wrzód na moment przed przecięciem, popowodziowy, niedokładnie osuszony samochód. Od wewnątrz i w zakamarkach porastam pleśnią, siwymi włoskami, pod skórą tworzą się pomarańczowe, beżowe i zielone rozety, wykwitają pieprzyki-wodorosty.

Noszę w sobie nieprzeliczone parchy, monstra żywiące się tylko mięsem istot człekokształtnych, wirusy śpiączek afrykańskich, bajkalsko-amurskich, całe gniazda pierścienic, szkarłupni, pełzakowatych zaraz. Wszystkie czekają, by...

- Chodź, bo znowu nas ta czarownica oddziałowa przeklnie - odgasza fajkę chudzina w pogniecionym szlafroku frotte.

- Troszeczkę racji po jej stronie jest...- uśmiecha się krzywo nie mniej zmizerniała towarzyszka w nietwarzowej i zdecydowanie za dużej peruce.

Kulę się jakby ze strachu, przyjmuję postawę przerażonego kotka, zdziczałego domowego pupilka, który po paru miesiącach na gigancie odcywilizował się na całego i każdorazowe spotkanie, sam widok istoty ludzkiej budzi w nim nieopisaną grozę.

Wyjście na korytarz z palarni-spalarni równa się wyprawie w góry. Jak tu rzeeeeźkoooo! - krzyczą moje nozdrza, płuca i oskrzela.

Zaskoczenie, oczywiście in plus, jest tak wielkie, że zaraz łapie mnie astmatyczny, spazmatyczny, paranoidalny kaszel; wycharkuję, smarkam, wypluwam brązowe od nikotyny, smoliste kłaki wiskozy, z każdego poru skóry (łaskocząc od pasa w dół, diabelnie łaskocząc, powodując uczucie, jakby się miało garść dżdżownic w majtkach) wychodzą ze mnie całe papierosy. Wiją się, wywijają ze mnie ruchem robaczkowym, kartony L&Mów, Pall-malli i innego zmorostwa.

Wzdrygam się z obrzydzenia, choć jeszcze przed chwilą zaciągałam się tym. Niedługo, o ile konował uzna, że nie można inaczej - zmienią mnie w munię, pokroją na czynniki pierwsze, rozkręcą, potem złożą i obandażują od stóp do głów. Będę faraonką wygrzebaną przez rabusiów, żądne złota hieny-archeo-logów, badaczy Doliny Królów.

Margduśka-Hatszepsut, córka Ozyrysa i Izydy Wojciechowskich, kukła pozbawiona mózgu, o wnętrznościach zastąpionych wonnymi gałganami, bagnem, kulkami an mole; wyschła bardziej, niż na wiór pani-rodzynek wytachana z grobowca i sprzedana za dwa funciaki egipskie do Podlaskiego Muzeum Malformacji; swoja własna, nieudolna karykatura.

Pielęgniarki, przed zawinięciem w białą, materiałową zbroję obtoczą mnie w soli, obsypią sproszkowanymi kośćmi poprzednich pacjentek, biedaczek, którym nie udało się powrócić do zdrowia, choć robiły co mogły, począwszy od rzucenia palenia, pożegnania się nawet z e-kiepami, na wizytach u wiejskich znachorów kończąc.

Boję się bólu, niczego więcej. W zasadzie przyszłam tu po śmierć, niepomyślną diagnozę, zakażenie szpitalne, odleżyny młodzieńcze, późnoadolescencyjno-geriatryczną demencję.

Drążę jeszcze głębiej, drenuję się. Ale tak lekutko, na pół gwizdka, żeby się niepotrzebnie nie pokaleczyć - ot, podważy się czerepik (pół milimetra wystarczy), zajrzy do środka.

Nie przyszłam tu po nic, wiem, co mi dolega. Powiedział mi to zmarły syneczek, którego nigdy nie miałam, anielątko przeczyste, stróżyk, co rano, wieczór, w dzień i w nocy miotełeczką ze świetlistych piór zgubionych przez archanielęta wymiata mi z płuc zmiany złośliwe i łagodne, pilnuje, bym umarła na coś o wiele paskudniejszego i mniej pospolitego, niż nowotwór; została powoli i z namaszczeniem przeżuta, dokładnie pogryziona przez... A, im rzadziej wypowiadam, nawet w myślach, nazwę draństwa, tym mniej go na ziemi.

Nie staje się od tego słabszy, łagodniejszy, nie oswaja go to w żadnym stopniu. Zbywam jedynie czorta, unicestwiam jego imię. Nie wieszam w domu półmetrowego portretu zwyrodnialca, który usiłuje mnie bez skrupułów, bez powodu upodlić, a potem zamordować, nie stawiam na poczesnym miejscu jego popiersia.

Lekceważenie wroga, jakkolwiek nierozsądne mogłoby się wydawać, to forma okazania mu pogardy. Disrespect level master.

Nie będę biadolić, czapkować przed gargulcem, prosić go o zmiłowanie, stosować metodę małych kroczków, cieszyć się, że wyrwałam mu (szerzej: losowi, całemu światu) kolejną godzinę, tydzień, miesiąc.

wsiadłam, rzecz jasna an gapę, nie dbam o bagaż, kamulec zielony, czy bilet na Pendolino. Jadę, a raczej jestem wieziona. Kompletnie nie interesuje mnie, że parę kilometrów dalej banda lumpów podjechała żukiem i kradnie szyny. Nawet jestem zadowolona - nie obcyndalają się chłopaki, uczciwie podeszli do tematu, każdy - stachanowiec! - pracuje za dwóch!

No wszystko się w człowieku raduje, wiosna, maj rozkwita w sercu, gdy widzi, jak tyrają! Wychodzą na prostą, będą z nich ludzie! Każdy bumelant, leser w kraju powinien wziąć z nich przykład, nie wałkonić się w robocie, ale wkładać w nią wszystkie siły! Podaj palnik, podaj palnik, zabierzemy zaraz złom! - niech rozbrzmiewa ta pieśń robociarska, jej echo niesie się przez krainy apatii i kapitalistycznej degrengolady, niech wlewa się do uszu siejących defetyzm, głoszących amoralność, zgniliznę ideologiczną muzyków metalowych, raperów, filmowców kręcących pseudodzieła o narkomanach, mordercach, zorganizowanych grupach przestępczych, zwłokach ożywionych, świeżo wypełzłych z miejsc spoczynku. Niechaj oświeci wokalistę Harakiri for all, Behemotha, Mgły i innych czarnomyślących piewców śmierci!

A wam, bracia złodzieje, którzy w pocie czoła ładujecie na pakę kolejne szyny - życzę wysokiej ceny skupu, sprzedania urobku najdrożej, na ile tylko rozsądek pozwala. Niechaj trud wasz będzie nagrodzony, padniecie pod koniec dnia na czerwone od wódki lica i zaśniecie snem sprawiedliwych, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.

A ja? Chcę się objąć z powyginaną blachą o ostrych krawędziach, dać poszatkować na mikroskopijne kawałki.

Nie bandażuj, siostro. Poleżę chwilkę, grzecznie wsiąknę w ziemię, po latach wędrówki sama nie wiem dokąd i po co, wrócę skruszona do domu.

Nie ma innej drogi, jak ta wiodąca do windy. Highway to Hell, z trzynastego piętra na poczekalnię, by kornie czekać, aż otworzą się zautomatyzowane, jak niemal wszystko tutaj (poza izbą przyjęć) drzwi, wychynie z nich smętna, poszarzała i nadęta twarz i wrzaśnie, albo wycharczy sznapsbarytonem (gardło to - jakby nie patrzeć - też sprzęt medyczny, należy je odpowiednio często dezynfekować spirytusem): " trzysta dwadzieścia osiem!".

Dźwignę się z krzesełka i pójdę slalomem, mijając niedopalonych, niedobitych niedoludzi.

Pan prosektor przywita mnie dość chłodno, spyta w czym rzecz, zażąda kart choroby, "nie kserówek, idiotko - w formie zdigitalizowanej, skomputeryzowanej, skanów, wiesz, babo borowa, co to skany, widziałaś kiedyś pendriva, albo w ogóle komputer, wypuszczasz się raz na jakiś czas dalej, niż dwa kroki od rodzinnej ziemianki, czy siedzisz w niej dwadzieścia cztery na siedem; rodzisz - niańczysz, rodzisz - niańczysz kolejne dzieciaki swego ojca-kazirodcy, braci-kazirodców; rozumiem, że można nie śledzić wszystkich nowinek technicznych, ale żeby przychodzić bez kart w normalnej, cyfrowej formie, tylko z jakimiś płachtami papierowymi, jak pierdzielona posłanka Ottona III, co potwierdził, że wybiera się do Bolka na Zjazd, no trzymajcie mnie, bo zwyczajnie nie idzie zdzierżyć, od tylu lat jesteśmy w Unii - i to nie Kalmarskiej, Europa się unifikuje, cyfryzuje, a - nie uwierzyłbym, gdybym na własne oczy nie zobaczył - przychodzi niedomyta taka, z lasu pewnie, hipochondryczka, bełkocze, że coś jej dolega, szeptucha okazała się bezradna, stwierdziła, że nie jest w stanie pomóc, na tak poważną chorobę trzeba silniejszej magii, kogoś bieglejszego w sztuce odczyniania uroków, bo na pewno jest zauroczona, może czarnoksiężnik poratuje - więc spakowała pół ćwiartki wieprzka, pół litra okowity i miodu spadziowego do torby - i przyszła do miasta, piechotą, jakże by inaczej, samochodów to-to się boi, ucieka do rowu, gdy tylko widzi przejeżdżajace auto, nawet skutery ją przerażają; lazła na około, kluczyła lasami, aż w końcu jest, przekroczyło się prymitywce nad prymitywki granicę światów, bramę epok i zawitała w moim gabinecie, o ratunek, zdjęcie klątwy najuniżeniej pana doktora Merlina Twardowskiego błagać" - wyśmieje mnie konował.

Nie mogę się doczekać. Każda przykrość, kopniak, cios, byle prztyczek, szturchaniec przybliża mnie do nowej formy, uzmysławia, że jestem jedynie odbiciem kogoś przyszłego, kogo przez całe życie mimowolnie krzywdzę.

Cierpi, bo JESZCZE go nie ma, jest dopiero planem, zamierzeniem,. renderem, wizualizacją. Bo musi cierpliwie czekać na mój koniec, odliczać dni do momentu, aż abdykuję (tak - przez śmierć!), ustąpię mu miejsca.

Dziewięćdziesięcioparoletnia królowa zamarudziła na tronie i ani jej się śni schodzić, choć w kolejce czekają synowie, wnuki, ona uparła się i trwa. Na przekór wszystkiemu, zwłaszcza - logice.

Z głupią i niepotrzebną pokorą przyjmę wszystko na klatę, zniosę impertynencje gbura. Niech gada, wyżyje się, wyspermi werbalnie. Może mu ulży, spuści trochę pary, będzie, wywaliwszy jad, milszy dla następnych pacjentów.

Chodźcie, siostrzyce miłosierdzia, wkłujcie mi się w mięśnie, żyły, przebijcie posrebrzanymi igłami (standardowa procedura w przypadku osób podejrzewanych o wampiryzm, bądź kontakty ze Złym, uczestnictwo w nocnych, niepobożnych mszach, sabacenie na szczytach gór) każdą krwinkę, białą, czerwoną (uważajcie - to barwy narodowe - więc ma być z szaconkiem - bo się może skończyć źle, bekniecie za znieważenie symbolu, a to, jak wiadomo - prawie zdrada stanu).

Wdepczcie mnie w materac pamiętającego czasy Bieruta, żelaznego łóżka, wprasujcie żelazkiem z duszą. Wmaglujcie. Przygotowałam się psychicznie na każdą ewentualność , nie straszne mi nawet elektrowstrząsy.

Potwornie boję się bólu, co tu ukrywać. Zróbcie więc tak, by obyło się bez niego - zastrzelcie mnie na co najmniej dobę przed planowanym zabiegiem. Bym nie cierpiała. U takich jak ja, nieodpornic, wszelkie kuracje należy przeprowadzać pośmiertnie.

Zobaczy pan, doktorze - efekt będzie natychmiastowy, ozdrowieję migusiem, nie spostrzeże się pan kiedy opuszczę waszą nemocnice na kraji cywilizacji, by nigdy się w niej nie pokazać. Gdzie znajdziesz drugą tak chorą, zwariowaną, zdesperowaną i jednocześnie zobojętniałą frajerkę, która pozwoli się mieszać z błotem?

Rozwyjesz się, będziesz mnie wypatrywać na poczekalni, na parkingu, wgapiać się w okno, szukać cierpliwie dzień po dniu, starać się podążać moim śladem - jak było w jednej starej i bezlitośnie lamerskiej piosence.

Po niecałym roku umrzesz na nieutulenie, żal, którego nie szło ukoić seksem, dosiadaniem starej i równie mało sympatycznej żony, ani zalać alkoholem, zagłuszyć pracą. Nie pomoże rzucenie się w wir dyżurów, nadgodzin, praktycznie nie wychodzenie z gabinetu, rozpaczliwe próby skierowania myśli na inny tor, ukierunkowania ich tak, by były bardziej twórcze, empatyczne, JAKIEKOLWIEK, byle nie oscylowały wokół mojej osoby.

Awykonalne. Będziesz się wił jak piskorz dookoła odbicia, refleksu, iskierki w kształcie twarzy dziewczyny, którą z głupia frant znieważyłeś. I którą - bez wzajemności - kochasz, konowalski śmieciu, oby ci stetoskop wrósł w miejsce, gdzie nie zwykł wrastać. Niech ci dyscyplinarka i odebranie prawa wykonywania zawodu lekkimi będą. Nikt cię nie pożałuje, łapiduchu, jeśli kiedyś (oby!) dostaniesz wilczy bilet.

Masz to jak w banku, to lokata na wysoki procent.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Wrotycz 07.02.2019
    Powrót do początku, tzn. wątek żeńskiego narratora, to ciekawe, kiedy trzeba czynić go innej płci niż autorska:)
    O Boże, tam był motyw aborcyjny i pochwała eutanazji tu... no chyba rzucę fajki:)
    Smakowita w turpizmie rzeczywistość i konowalski lekarz.
    Cudne życzenie bohaterki:
    "Będziesz się wił jak piskorz dookoła odbicia, refleksu, iskierki w kształcie twarzy dziewczyny, którą z głupia frant znieważyłeś. I którą - bez wzajemności - kochasz, konowalski śmieciu, oby ci stetoskop wrósł w miejsce, gdzie nie zwykł wrastać."
    ________________________-
    Pisz Florianie kolejne części.
  • Florian Konrad 07.02.2019
    Piszę kolejne części. Rozdziałów natłukłem trochę. Proszę pokornie o czytanie :) całą powieść postaram się wkleić. Ale pomaleńku :) Narratorów jest dwoje, jak widać: Margda z nadprogramowym R w imieniu - i 35-letni mieszkaniec wsi, niespełniony pisarz-poeta . będzie i trzeci narrator - ich dziecko. Nie spoileruję, tak tylko zdradzam NA ZACHĘTĘ.
  • Wrotycz 08.02.2019
    Zachęciłeś od pierwszego tekstu talentem intelektualisty w opozycji:)
    Ale dzięki za gram podpowiedzi.
  • Agnieszka Gu 24.02.2019
    Witam,
    Narracja prowadzona w żeńskiej formie wychodzi Ci rewelacyjnie - co ciekawe, bo po nicku wnoszę, żeś facet jednak.
    Ponadto umiesz stworzyć niesamowity klimat...

    Drobna uwaga, czy może pytanie, bo już chyba drugi raz rzuciło mi się u Ciebie w oczy, mianowicie zabieg z otwartym i nie zamkniętym nawiasem jest celowy? Np tutaj:
    "Czarne ściany pieca krematoryjnego (nie przesadzam, nie uderzam w cierpiętniczo-somatyczne...."

    "kolejną godzinę, tydzień, miesiąc.
    wsiadłam, rzecz jasna an gapę, nie dbam o bagaż, kamulec zielony, czy bilet na... " - tu się trochę pogubiłam. Po kropce z dużej Wsiadłam... Czy uciekło ci coś z zapisu? - choć z kontekstu wynika, że raczej nie.

    "Bym nie cierpiała. U takich jak ja, nieodpornic, wszelkie kuracje należy przeprowadzać pośmiertnie." - jakbyś mi kuźwa, z głowy myśl wyrwał...

    Podsumowując, świetna cześć.
    Pozdrawiam
  • Florian Konrad 24.02.2019
    dziękuję. a zobacz, że w profilu mam zdjęcie, w info o sobie- personalia, przedstawiam się tam ładnie :D jestem facetem w 1000% Nie, nic nie uciekło, trafiła mi się literówka. niejedna. zabieg z nawiasem-niecelowy. dziękuję za czytanie i pozdrawiam w imieniu swoim i swojej bohaterki :)
  • Agnieszka Gu 24.02.2019
    Florian Konrad ok, wierzę na słowo żeś facet :) ze zdjęciami na avku różnie bywa :))

    Literówki to drobiazg, przy dobrze napisanym tekście.
  • Florian Konrad 24.02.2019
    dziękuję. podzielam zdanie, że uchybienia swoją drogą, ale liczy się tekst

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania