Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Neglerioza rozdział XVI.

XVI. Cząstki kometarne

 

Karuzela pierrotów, normalnie, kawalkada buraczkoworyich, pociesznych meneli!

Jak to sunie przez Kwirewkę, nucąc przeboje zapomnianego zespołu Stawianci, dudniąc, pobrzdękując pokrywkami saganów i rondli, grając na kobzach, dudach, okarynach, skrzypkach o strunach z baranich jelit, piszcząc półmetrowymi piszczałami, gęgając i poskrzypując na gęślach!

Rozchodzi się, charkotliwa melodia, wpada przez kominy, niedomknięte drzwi i okna do izb i obór, snuje się po bagnach, wywija obertasy z błędnymi ognikami.

Parę koślawych, szczególnie lekkich nut wiatr unosi aż na cmentarz. Gasną tam w płomieniach zniczy, albo przylepiają się do lastrykowych krzyży-twarzy, brodatych krzyżyków-Jezusów, krzyżyków-Maryi.

Muzyka strąca z drzew zapóźnione liście, pożółkłych maruderów, snuje się pomiędzy kępkami zeschłej trawy, faluje w eternicie na dachach, oplata czarne, do cna zgniłe jabłka.

Ech - kawalkada koczowników! Kolejny bezdomny przybył do mojej wsi i - jak wszystko wskazuje - zostanie na dłużej.

Jest niedziela, jak zwykle wysiaduję obrotowe krzesło w swej samotni, przeglądam ogłoszenia lokalne. Fiatów 126p, w porównaniu do lat ubiegłych - jak na lekarstwo, a ceny z kosmosu.

Mój prodżekt życia staje pod coraz większym znakiem zapytania. Przespałem czas, gdy malucha dało się kupić za bezcen. Teraz każdy właściciel droży się, jakby miał na zbyciu bugatti chirona, pozłacany supersamochód, który jeszcze wczoraj stał w garażu szejka, przemierzał pustynne ulice Dubaju.

Guzik ich obchodzi, spekulantów burackich, że rzeczywistość skrzeczy na całe gardło, ich zajeżdżone pokurcze nie są warte jednej trzeciej tego, co za nie śpiewają. Falsetem, bezjajowe, obwisłe kutasiska.

Kimże to nie są w swych mniemaniach, jakimiż sztukmistrzami Allegro, magikami OLX, marketingowcami.

Ach, jakaż to przemyślna sztuka, drożyć się za byle gówno! Doprawdy - żaden stuletni Żyd, co zjadł ósme zęby na handlu, nie wykoncypowałby takiego zagrania, nie przyszedłby mu do głowy ów światły myk!

Jechać na fali postmikiciukowskiej mody na graty Made in PRL i żądać za nie worków mamony, chcieć być obsypanym forsą, jak Grzegorz Ciechowski w klipie do utworu właśnie Mamona - toż to szczyt przebiegłości, planowanie napoleońskie, strategia godna wielkiego przywódcy, męża stanu!

Teki co najmniej ministerialne powinni dostać, tak są genialni, bo żądają absurdalnych kwot za swe zachetane strucle, często w stanie równie opłakanym, co mój.

Znudzony tracę nadzieję na znalezienie fiata w choćby przyzwoitym stanie, w dodatku nie kosztującego tyle, co stupokojowa willa Aarona Spellinga.

Z kościoła wraca matka, przekracza granicę mego państwa i zaczyna starą śpiewkę: że w fajerkach skorodowała, popękała, wziął ją czort, trafił szlag, kapie coraz mocniej i obficiej, leje się z niej, jak krew z zarzynanej świni, jeszcze w ubiegłym tygodniu wystarczył kubek, teraz to już nawet miskę trzeba wstawiać do środka, by do niej nakapało, co ja mówię - chlustało; na nic nie ma pieniędzy, a ty się wałkonisz, gówno masz, a nie depresję, powiedz sam - widział kto, by do pieca na noc wstawiać miskę? I jeszcze kupujesz jakieś śmieci, szroty - jak to mówicie, wiem, byłeś u Ignatów za samochodem, dobrze, że nie sprzedali, porządni ludzie, zobaczyli, z kim mają do czynienia; wstydziłbyś się przepuszczać ostatni grosz na nie wiadomo co, ludzie gadają, że coś z tobą nie tak; co co ci złom? No po co? Nie zawiozłeś do skupu, stoi jak wyrzut sumienia...

Rzucam półgębkiem, że ma dać spokój, nie chcę się kłócić, mój fiat - moja sprawa, mogę go nawet pokroić na półcentymetrowe kawałki i zjeść bez popity.

- ...komedia czysta... Żebyś słyszał, jakie kazanie antyalkoholowe ksiądz wygłosił! I żeby się szanować!

- Taaa? Zajebiście ciekawe. Novum - klecha pieprzy, by nie pić, a dziesięć minut później - co? Kielich wina przy wszystkich - gul, gul... I jeszcze śmie to nazywać misterium...

- Nie rozumiesz - matka siada na wersalce z szelmowskim uśmieszkiem i zaczyna opowiadać, jakiego to nieproszonego gościa przyszło wyrzucać z wrzaskiem ze starej plebanii księdzu Mełgiewskiemu.

- Jak to "starej"? Przecież to ruina, prawie bez dachu, spalona... - nie wierze.

- Właśnie! A on se tam melinę urządził! Boziu, śpi w ruinie na szmatach, dobrze, że nie starych sutannach, albo ornatach - i nic, tylko pije.

- Kto?!

- Darek taki. Wydwaruk. Bratanek Staśki Zawielitychy. Kawaler z odzysku, jak to on określa. Czyli rozwodnik. Najstarsza córka - już panna... A mu pryciwało, że ona nie jego, a żona się puszcza. Do tego stopnia bił, że całą twarz, klatkę piersiową miała siną, żebra połamane... Co da niebieska karta, jak u niego durnaja baszka? Psychopata normalnie, takiego nie zmienisz ni prośbą, ni groźbą. Tylko do więzienia - jedyna rada, na jak najdłuższy wyrok. Niech odsiedzi dziesięć lat, to może znormalnieje.

- ...albo bardziej się zdegeneruje. Co ty - dziecko? Wiesz, jaki odsetek więźniów, takich zatwardziałych zwyroli udaje się zresocjalizować? Z pół procenta. Tak, a myślałaś, że ile - co drugiego? Że weźmie wychowek na pogadankę, natruka, jakim to trzeba być dobrym, przykładnym - i degenerat się zmieni?

Wyjaśniam rodzicielce, kładę do głowy, spokojnym tonem próbuje oświecić, że zatrzymała się mentalnie gdzieś w trzeciej klasie szkoły podstawowej, siedzi taka biedna sierotka-Hanulka z inną sierotką, omawia na polskim traktat filozoficzny "O psie, który jeździł koleją" i myśli, ze świat da się schować w piórniku Tosi razem z Plastusiem. I że ja mam oprzytomnieć? Samaś nie lepsza, przejawiasz myślenie życzeniowe, ja - trochę też, ale naprawię malucha, kiedy przyjdzie czas, a co z tym menelem - rodzina wyrzuciła z domu?

- Wyszedł z więzienia - i już nie miał wstępu, bo jego żonka zapoznała innego, w międzyczasie się rozwiodła z chuliganem...

- Ma co chciał. Uczciwie zapracował, świr.

- ...jak się ksiądz nie rozkrzyczy - że kim pan jest, c tu robi, jakim prawem tu przebywa... Przyjechała, a jakże, policja, rozpytali co się stało, kto komu za skórę zalazł. Pouczyli Darka, że nie może przebywać w cudzych ruinach, zwłaszcza - pijany i jak sobie właściciel nie życzy. Na izbę wytrzeźwień nie brali, nie było podstaw. Niby za co? Że se pomieszkał w jednej, jedynej izbie?

- Raczej pokoczował... Sam chlał, czy naschodziło się luda?

- A kto by tam z nim chciał pić? Jak to noże ma w oczach, zakapior taki, że bez kija nie podchodź... Siedział sam, podobno śpiewał - i tym się zdradził. Tak to by nikt nie wiedział, że cokolwiek się dzieje na plebanii... aj, co tam krzyku podobno było, jak go gnali... Proboszcz, Ziemirajski z synami...

Wybucham śmiechem. Już to widzę: organista "Wazonik", nazywany tak, bo ma głowę w kształcie gruszki, albo właśnie wazonu, wąską u góry, u sklepienia czaszki i powoli się rozszerzającą; już widzę niewysokiego bucka o szerokich szczękach, podskakującego z nerwów i wrzeszczącego piskliwym dyszkantem, tym samym, którym codziennie wyśpiewuje, kaleczy psalmy i inne kirchenszlagiery o aniele zwiastującym takiej jednej, że pocznie, porodzi.

Jak próbuje wraz z synami wyciągnąć śmierdzącego żula z jego kryjówki, zaperza się, jeszcze bardziej czerwienieje na twarzy, wychodzą mu zmarszczki-szlaczki, zygzaki; skóra, niczym glina wazonika, zostaje przyozdobiona ornamentami.

- Niezłe, chyba to opiszę. Menel - co, nie rzucał się do bitki?

- Raczej był spokojny, jak to nie na swoim. Chyba się bał, ze znowu zamkną w więzieniu... Tylko krzyczał, żeby dali mu spokój, bo nic złego nie zrobił. I teraz słuchaj, Tomuś: tylko co policja odjechała - wylazł z krzaków, wrócił!

- Było do przewidzenia. Gdzie ma się podziać, chłopina? W pierdlu przynajmniej miał dach nad głową, a coż w spalonce... Brud, smród i jeszcze Mełgiewski z Wazonem przeganiają jak psa.

- Coś myślał? Źle zabezpieczona rudera, ani tabliczki, że grozi zawaleniem, ani ogrodzenia, z dachu - resztki... A jakby coś się stało - kto by odpowiadał? Ksiądz, a nie pijak!

Rozmowa z matką wykoślawia się, kuleje. Zbaczamy z tematu spalonych i systematycznie pożeranych przez pobliski las ruin dadźborowskiej plebanii.

Kościółek pod wezwaniem świętego Rocha - kapucyna bosego, czy innej śmiesznie nazywającej się osoby, rozebrano ze względu na opłakany stan techniczny w dziewięćdziesiątym... yyy... chyba szóstym. Opuszczony od lat budyneczek plebanii, pozbawiony pieczy popadał w coraz większą ruinę, wreszcie pewnej nocy stanął w płomieniach.

O podpalenie oskarżano lokalnych miłośników Alice in chains i AC/DC, to przecież lucypry wcielone, kapele satanistyczne cuchnące na kilometr siarką, piekielnymi wyziewami, a kto ich słucha - zlucyferzał do reszty, rogi mu rosną do wewnątrz głowy, przekłuwają mózg.

Policja, jak zwykle w takich sprawach, wykazywała źle pojętą gorliwość. Męczyły, zakapiory w mundurach, biednych metali, biciem starały się wymusić przyznanie do winy. Jednemu nawet włożono pałkę w odbyt (sprawa odbiłaby się szerokim echem, gdyby tylko którykolwiek z dziennikarzy ogólnopolskich mediów uwierzył storturowanemu biedakowi).

Wreszcie, po wielu miesiącach bezowocnego katowania każdego, kto w Dadźborowie, Kwirewce, Lutynianach, czy Florgustynówce miał nieszczęście nosić długie włosy, albo w inny sposób, że słucha cięższych brzmień, niż Wilki, czy T.Love (szczególnie ścigani byli nosiciele nabitych ćwiekami skór)postanowiono umorzyć jałowe śledztwo, za przyczynę pożaru uznać zwarcie od dawna nieistniejącej, bo wyprutej przez złodziei, instalacji elektrycznej, nieszczelność układu hamulcowego, niedrożność przewodów kominowych, brak ABS, luzu gdzie się da, obluzowanie szyb, okien, futryn i wszelakich śrub, zbyt niskie ciśnienie oleju w ścianach, nieszczelny eternit pokrywający dach, podmywanie fundamentów i podwozia przez wody gruntowe, wycieki gazu, płynu chłodniczego, wydmuchiwanie uszczelki pod kalenicą, niesprawne kierunkowskazy, zużyty bieżnik podstopnic, nieprawidłowe umocowanie skrzyni biegów w legarach.

Żaden z zamieszkujących Dadźborowo żuli, którzy gnieździli się w przedwojennym budyneczku nie został pociągnięty do odpowiedzialności, choć policmajstrzy niemal do końca trwali w błędnym założeniu, że oto Norwegia nam się pod Włodawą objawiła, szatanisty blackmetalowe kościoły chcą palić, na razie ćwiczą na innych budynkach (po)sakralnych.

od paru lat urzędasowie planują połączenie Kwirewki z Żulostanem; zrost, potworniak miałby nosić nazwę Kwiropole.

Żaden z biurewskich gruntokratów nie raczył łaskawie wyjaśnić, czemu miałoby służyć owo scalenie, w czyim tak naprawdę jest interesie.

Domyślamy się, że stoją za tym jakieś ciemne interesy, szachery-machery, banknoty z twarzą Jana III Sobieskiego, knowania łapownickie, przekazywane pod biurkami walizy pełne pięćsetzłotówek, świństwa o wysokich nominałach.

Pewnie zmówili się, by wepchnąć nam chlewnie wielkopowierzchniowe, wybudować tuczarnie bilionów kaczek, gęsi, indyków, którym będzie się barbarzyńsko wlewać rurami do dziobów czysty tłuszcz; kompostownie niemieckich śmieci, zakłady utylizacji zużytych opon, płyt winylowych, elektropadliny; pralnie chemiczne, pralnie pieniędzy, zużytych środków higienicznych, wreszcie: pralnie zwłok, chłodnie na tysiąc trupów, do tego wielkie krematoria; a poczciwą mogiłę powstańców kościuszkowskich, wraz z przyległościami - przerobić na ogród pamięci, gdzie każdy będzie mógł rozsypać mamę, albo stryjka, o psie , czy chomiku nie wspominając.

Ooo - nie z nami takie numery, Szwaby! Prędzej u Angeli na łbie wybudujecie kotłownie azbestowe, petrochemiczne kadzie mazutu, niż u nas! Myślicie, że damy skazić rzekę, lasy lizolem, terpentyną, kamforą, czy w czym tam chcecie prać tych swoich Jurgenów i Helmutów przed skopceniem.

Tu jest polska, czysty Bug, a nie śmietnik pod Saarbrücken, czy skłądowisko popsutych trabantów w Neubrandenburgu!

- ...jakbyśmy mieli mało swoich maczałów, to patrz - doklejają nam wieś pełną ochlejusów, najbardziej rozpitą w gminie. Teraz to już całkiem, jak człowiek gdzieś dalej pojedzie, będzie wstyd przyznać, skąd się jest. Żeby Florgustynówkę dali - o - byłoby się czym pochwalić! Murowany kościół, plebania, trzy sklepy, poczta... - rozmarza się matka. A ja wbiegam. W siebie.

Jeszcze niewiele widać: czarna plansza, po której suną świetliste zygzaki. Coś jak wygaszacz ekranu w Windows 95.

Jestem rozrastającym się budynkiem i jednocześnie uciekinierem na jego dachu.

Sploty wyfizdrzonych smuliglii, niby ławice skrzydlatych ryb, niespiesznie przelatują nad głową.

Z ciemności wyłaniają się twarze żałobników. Nie zapłakane, bo i kogo tu żałować? Mnie? Wolne żarty.

Poza tym każdy w woreczkach łzowych ukrywa metaliczny proszek, glazyt. Szmuglują to do innych kolonii, dzielą się nałogiem, wpędzają w uzależnienie dzikusów z R.N.Y.O.-1 i R.N.Y.O.-22.

Patrzcie, patrzcie, kto się zjawił! Jest iriRa, kochana moja! A tak sie zarzekała, że nie przyjdzie, bo nie znosi pogrzebów.

Co - nie złapali Re...

Cholera jasna. Dopiero teraz dostrzegam, że jest skuta, omotana wręcz łańcuchami, wygląda jak cierpiętnicza choinka, bożonarodzeniowe drzewko pokutne.

Prowadzi ją dwóch prawie nagich Rehandianów. Powyciągali, brzydale, lśniące falloidy, pysznią się chropowatymi guziczkami w stanie wzwodu.

Pomiędzy żyłkami przesypują się gorące ziarna. Uśmieszki nie przychodzą z przezroczystych mord.

Zobaczcie, jacy jesteśmy piękni, silni, mocarni! Nasze ciała wykraczają poza ósmy Wfluft, jak dobrze pójdzie - przeryw nastąpi tak szybko, że już w następnym roku będziemy się mogli swobodnie poruszać między systemami!

Czy któraś z obecnych tu osób jest, była moją matką?

Ojciec - wiem - niknie w mrokach dziejów, rozpuszcza się podczas próby przekroczenia granicy (do dziś nie wiem, czy mu się udało, znalazł upragnioną formę, czy nie).

Może ta, tłusta i pretensjonalna grafowa, magnatka przepędzona przez rewolucjonistów z pałac, zamieszkująca lamus?

Albo ta - kobieta-pozostałość, resztka, okrutnie okaleczona podczas próby zmiany poziomu, pani, której Słońce wyrosło na twarzy i wygotowało rysy.

Może - o - elegantka w błękitnym kostiumiku? Równie sterylna, ale nie - wygląda, jakby zderzyła się z kometą. Nie popożarowa.

Nie mam braci, tyle pamiętam. Jedyna siostra, była dziewczyna ARio, nawywijała czegoś na trzecim poziomie i musiała uciec aż na Skraj. Żyje, podobno, ale co to za życie - nawet nie móc głębiej odetchnąć...

Mający mnie uosabiać sześcian drżącego powietrza lekko wysuwa się z rąk niosących. Nie mija chwila - i przed oczami zgromadzonych rozkwita świetlisty grzyb polirestyczny. Wzdyma się moja druga, głębsza śmierć, błyska kiczowato.

Bąbelki, fajerwerki, plastikowe, wizualne mydliny na pożegnanie uciekiniera. Pogodzenie się z jego wyborem, czy raczej potępienie?

Ciężko wywnioskować po minach.

Dogasa moje wyobrażenie, atrapa zostaje pożarta przez... zapomniałem, jak to się poprawnie wymawia - whiwl... wil... no przez czeluść, najgłębszą po tej stronie zimnego miasta.

I już, tyle - chciałoby się rzec. Po zawodach, koniec przedstawienia, aktorzy idą do baru na jednego. Ich strażnicy pobłyskują męskościami. Odpędzają lodowe, fałszywe słońca, strzepują iskry z muślinowych mundurów.

Wszyscy milczą na jeden temat. Celebracja bezsensu, odprawianie go, niczym nabożeństwa.

W jakim rycie najlepiej wyraża się cisze, ilu chłopców trzeba złożyć w ofierze, by stało się niewymawialne?

Zdezerterowałem z posterunku, przegryzłem szczeble klatki (piersiowej!) i wyrwałem się na światło dzienne. Popadłem w jeszcze większą niewolę: zrozumiałem, że nie ma ucieczki, można miotać się, wbijać sobie drzazgi w uszy, wyrywać serca, włosy z głowy i paru innych miejsc - i tak trafi się tam, skąd się wybiegło: do ruin spalonej plebanii, gdzie zaraz będę. Poniosło mnie licho, chęć zobaczenia na własne oczy cudowiska o imieniu Darek.

Dryfuję w ślinie własnej, bogojebliwej matki, którą gdyby naciąć, nie poderżnąć żył, żaden grypserski sznyt cysorza, co to miał klawe życie, ale nadkroić leciuśko i z finezją, wyczuciem, to zamiast krwi i tłuszczu, jakimi zdaje się być wypełniona, wytrysnęłyby z sykiem zdrowaśki, litanie loretańskie, fatimskie, pompejańskie nowenny mające zatrzymać wprowadzenie Nowego Porządku Świata, może nawet odżydowić kraj, bo odkąd dorosłem na tyle, by zrozumieć cokolwiek (nie dalej, jak wczoraj!) - posądzam ją o ciemny i kosmaty, świński, a może raczej dziki, antysemityzm.

Z litości nigdy nie poruszałem z nią tego tematu, jeszcze by się okazało, że mieszkam pod jednym dachem z faszystką, czy coś.

Tymczasem, na pożegnanie, pluję na was, panowie i panie. Ogrzejcie się w cieple mojej śliny, spójrzcie, jakie pejzaże maluje w zimowym, skostniałym powietrzu. Jak rozpuszcza wiszące między wami głowy, lodowe sople, długie i ostre niczym bagnety. Jak żłobi napisy w zamarzniętej wodzie.

Strzykam śliną na Rehandian, ale bez pogardy. Przestałem ich nienawidzić z chwilą ucieczki. I powrotu.

Patrzę tak i nie patrzę na byłe miasto, pamiętam je i mam pewność, że było jedynie przywidzeniem.

Wytrawiam znaki na kopułach Domu Prawd, wlewam ślinę do gardła iriEi. Pobudzam jej krtań, głośnię, gram na strunach, niczym wirtuoz.

Plwocina w kolorze yellow bahama, tusz, pot mężczyzny o śmiesznym nazwisku, który właśnie pojął, że nie umie się podpisać, a wszystko, co do tej pory stworzył, to gardłowy, nieartykułowany krzyk. I że niegłupio by było od czasu do czasy zmienić się w Rehandianina.

Tu, w Polsce, Kwirewce nad Bugiem. Postraszyć stare wieśniary półprzezroczystym falloidem.

Choć może lepiej nie? Co, jeśliby się okazało, że one też pamiętają poprzednie życia, epoki, stany skupienia?

Zgniłby człowiek ze wstydu, zmienił się w słoik niedopasteryzowanych ogórków, marmolady z halloweenowych dyń.

Na horyzoncie, pomiędzy osmolonymi drzewami bez kory, majaczy szkielet plebanii.

IriEa krztusi się. Wciekłem jej w większość otworów. Inspekcyjnych.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Wrotycz 13.02.2019
    Czemu Kwirewka kojarzy się z Anatewką, a Tweje Mleczarz z narratorem? Przecież to idiotyczne. Żeby Tomasz dostrzegł jakiś drobny element urody wiejskiego świata. Null. Wszystko rdzewieje, rozpada się, fikcje - wizje też tylko 'celebracją bezsensu'.
    Real miesza się z odlotami bohatera.
    Wbieganie w siebie, w przestrzeń zero-jedynkową.
    Ciężka dla czytelnika próba. Topisz w ostrości przemyśleń.
  • Florian Konrad 13.02.2019
    Czemu Kwirewka kojarzy Ci się z Anatewką? Doprawdy- nie wiem... jak dla mnie, poza niechcącym zbiegiem brzmień nazw wsi- zero podobieństw. mi Kwirewka kojarzy się z moją wsią - i nie jest to dla niej pochwała. jak najserdeczniej dziękuję za czytanie. moja, zamieszkiwana przeze mnie wieś (serio) to raczej Taplary, niż Anatewka... mieszkam na zadupiu zadup.
  • zingara 14.02.2019
    Zalogowałam się specjalnie dla Ciebie. Przeczytałam wszystkie opublikowane rozdziały i muszę Ci powiedzieć że nie rozczarowałeś mnie Florku. Dla mnie rewelacja. Pozdrawiam serdecznie i walentynkowo :)))
  • Florian Konrad 15.02.2019
    dopiero teraz widzę ten koment :) wczoraj nie byłem w stanie. Pozdrawiam najserdeczniasto!!!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania