Perełka cz 13
Chyba po raz pierwszy nie czerpałam przyjemności z konsumowanego posiłku. Obiad przyniesiony do komnaty, choć z całą pewnością pyszny, niemalże rósł mi w ustach. Potwór będzie zadowolony, pomyślałam, odkładając na lnianą serwetkę kolejną porcję pieczystego. Razem z Elisabeth wymyśliłyśmy wstępnie, jak wymóc na Smoczycy zabranie do stolicy młodego medyka. Było to niezbędne. Pomimo że na pomysł wpadłam ja, przeprowadzenie go należało do dziewczyny. A na wprawienie planu w życie miała niecałe dwa tygodnie.
Kiedy młoda służąca zabrała puste naczynia, lekko zdziwiona, że nie zostały nawet kostki, wróciłam za stajnie. Potężnych rozmiarów czarne psisko ucinało sobie drzemkę, leżąc przed budą, w promieniach popołudniowego słońca. Gdy uklękłam by rozwinąć serwetkę, uniósł jedną powiekę, ale bez nadmiernego zainteresowania.
- Mam coś dla ciebie – oszczędnym gestem rzuciłam w jego kierunku kawał mięsa, w odpowiedzi otrzymując jedynie basowe warknięcie.
Po chwili jego nozdrza poruszyły się, węsząc smakowity zapach. Nie odrywając ode mnie wzroku, jednym kłapnięciem pyska zagarnął podarek. Od dzwięku rozgryzanych kości, po plecach przeszedł mnie mimowolny dreszcz. Tak mogłaby brzmieć odgryzana ręka. Kolejny rzucony kawałek zniknął błyskawicznie, a ja stałam w jednym miejscu, cały czas mówiąc do Potwora przyciszonym głosem. Mogłam pleść byle co, żeby tylko przyzwyczaić go do brzmienia mojego głosu. Już raz udało mi się przywiązać do siebie w ten sposób psa sąsiadów, nie widziałam więc powodu, dlaczego tym razem miało by być inaczej. Podejrzewam, że mogłabym stać tak w nieskończoność, opowiadając jakim to pięknym jest pieskiem, jak strasznie mi go żal, że trzymają go na tym grubaśnym łańcuchu, gdyby Potwór nagle nie uniósł łba, wydając z siebie szczeknięcie. Dzwięk był głośny, prawie jak burzowy grzmot. Nie patrzył przy tym na mnie. Obróciłam się, by sprawdzić, co tak rozzłościło mojego nowego ulubieńca. Między zabudowaniami gospodarczymi przemknął ledwie zauważalny, szary cień. No tak, przecież mogłam się spodziewać, że nie pozwolą mi biegać luzem po całym zamku.
- Chyba muszę wracać – odezwałam się, upychając do kieszeni poplamioną tłuszczem serwetkę – Ale jutro znowu do ciebie zajrzę.
Wracając do zamku przez dziedziniec, uważnie przyglądałam się wszystkim mijanym osobom. Kto za mną chodził? I co ważniejsze, czy byłam śledzona tylko wtedy, gdy wychodziłam na dwór, czy też powinnam się mieć na baczności również w swojej komnacie? Najbardziej przerażająca była jednak myśl, że ktoś mógł obserwować mnie również w łazience. Nieopodal przemaszerowała grupa żołnierzy, kierując się, jak mi się wydawało, w stronę koszar. Pośród tej ociekającej testosteronem, odzianej w lekkie zbroje ekipy, wypatrzyłam jasną czuprynę jednego z przybocznych Elisabeth. Tego, podobnego do serfera, który towarzyszył mi, kiedy przybyłam do zamku. Jak gdyby przywołany moim spojrzeniem, niespiesznie uniósł głowę i uśmiechnął się lekko. Moje usta, jak gdyby bez udziału woli, wygięły się w podobny grymas. Cóż, po prostu nie mogłam nie odpowiedzieć.
Nad ranem, kiedy słońce ledwie zaczęło barwić horyzont na złoto i różowo, do sypialni wpadło pięć rozchichotanych młodych kobiet. Niemal przemocą wyciągnięto mnie z pościeli i ustawiono pośrodku pokoju, na niewielkim stołeczku. Zaraza na was i wasze rodziny, pomyślałam, usiłując rozewrzeć sklejone snem powieki. Kolory prezentowanych materiałów rozmazywały mi się przed oczami. Szwaczki, bo tym właśnie było stado rozćwierkanych porannych ptaszków, zmierzyły i zapisały starannie każdy centymetr mojego ciała. Sprawdziły nawet rozmiar stopy, co pozwalało mieć nadzieję, że do nowych sukni otrzymam też dopasowane pantofelki. Ta myśl rozbudziła mnie do reszty, uwielbiałam buty.
Kiedy kobiety zakończyły już pracę, zapewniwszy, że w nowych strojach będę wyglądać zjawiskowo, na zewnątrz było całkiem jasno, a na stoliku pojawiło się śniadanie. Zanim jednak pierwszy widelec z jajecznicą powędrował do ust, w komnacie pojawił się kolejny gość.
- Nie jedz! - zamiast zwykłego dzień dobry zawołała Elisabeth.
Spojrzałam na nią zdziwiona, z ręką zastygłą w połowie drogi, między talerzem, a ustami.
- Mama chce żebyśmy obie obejrzały publiczną chłostę, a uwierz mi, zdecydowanie lepiej to przetrzymać, mając pusty żołądek.
Komentarze (13)
,,przyzwyczaić go do brzmienia swojego głosu.'' - mojego głosu
Kapitalna część. Czytało się lekko i z uśmiechem. Pies podejrzewam będzie niedługo zaskarbiony, a kogo chłostają dowiem się w kolejnej części. Czekam więc cierpliwie, 5 :)
,,Chyba po raz pierwszy, nie czerpałam przyjemności z konsumowanego posiłku" - bez przecinka;
,,pomyślałam (przecinek) odkładając na lnianą serwetkę, kolejną porcję pieczystego" - i bez przecinka przed ,,kolejną";
,,mołda służąca" - chyba trochę za bardzo się pośpieszyłaś przy poprawianiu;
,,Już raz udało mi się, przywiązać do siebie w ten sposób psa sąsiadów" - bez przecinka;
,,Podejrzewam (przecinek) że mogłabym stać tak w nieskończoność";
,,czy byłam śledzona tylko wtedy (przecinek) gdy wychodziłam na dwór";
,,kierując się (przecinek) jak mi się wydawało, w stronę koszar" - tu pomiędzy przecinka znajdowałoby się wyrażenie wtrącone;
,,który towarzyszył mi (przecinek) kiedy przybyłam do zamku";
,,uniósł głowę i uśmiechną się lekko" - ,,uśmiechnął", bez ,,ł" wychodzi trzecia osoba liczby mnogiej w czasie przyszłym:);
,,zapewniwszy (przecinek) że w nowych strojach będę wyglądać zjawiskowo" - ,,zapewniwszy" jest orzeczeniem;
,, lepiej to przetrzymać (przecinek) mając pusty żołądek." - czasami funkcję orzeczenia pełni czasownik w formie nieosobowej i to jest właśnie taki przypadek.
Nie komentowałam wszystkich błędów, bo sądzę, że powinnaś zrozumieć, o co chodzi, w sumie chodzi głównie o zdania składniowe, ale jak coś to możesz pytać:) Opowiadanie oczywiście świetne, nigdy nie mogę sobie go odpuścić, jak tylko je zobaczę :D 5
Cieszę się, że choć trochę Ci się podobało. : )*
Ciekawa jestem także opisu chłost i przyjęcia na które wybiera się razem z Elizabeth
Weny życzę! :D
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania