Pokaż listęUkryj listę

Hallowe'en (część 11/32) - 10. października - Talia tarota

Marzyłem tylko o tym, aby położyć się spać. Nic z tego! Trzeba było zająć się kozami. Babcia zgodziła się tylko na prysznic i to chłodny!

Akurat ubijałem masło, gdy przyszła jakaś pani do babci. Wystrojoną w złotą suknię ledwo poznałem!

To ta urzędniczka, która umawiała się na tarot do babci! Ta, która nam sprzedała w Ratuszu znaczki po ćwierć szeląga!

– No, kochana – zaczęła trajkotać już od progu – muszę się poradzić dobrej wróżki, bo zupełnie nie wiem, co robić! Ostatnio u nas w aptece zaczął pracować młodziutki praktykant. No i zamieszkał w pokoiku na poddaszu… i muszę ci w tajemnicy powiedzieć, że zawsze, gdy przechodzi koło mnie, to aż mnie ciarki przechodzą… i chyba mu się podobam… zupełnie nie zwraca na różnicę wieku uwagi, a mój stary to już zupełnie zdziadział no i tak się zastanawiam…

– Myślisz o zdradzeniu męża?

– Och, kochana, po co takie mocne słowa! Delikatny flirt jeszcze chyba nikomu nie zaszkodził, nieprawdaż? A on taki śliczniutki i zadbany, nie to co mój stary dziad!

– Ale przecież – babcia postawiła przed nią filiżankę z herbatą – twój mąż jest od ciebie znacznie młodszy!

– Ach, to oczywiste! My, Wielkie Damy – podkreśliła to słowo – się tak nie starzejemy jak mężczyźni! Jestem wdową po… aptekarzu Johannie von Gaffie, potem poślubiłam Izaaka Goldschmidta, na jego pogrzebie byłaś, pamiętam, to pierwszy pogrzeb po twoim wprowadzeniu się do Potworkowa! No i wtedy poślubiłam Dobromira Koniecpolskiego, ale… ten młody… Ricky Smith… no mówię ci…

Babcia zabrała jej filiżankę. Spojrzała w fusy. Spojrzała aptekarzowej w oczy.

– Widzę śmierć – rzekła smutno. – Kondukt pogrzebowy. Lepiej daj sobie spokój.

– Wyczytałaś to z fusów, kochana? Postaw mi tarota!

– Nie lubię kłaść tarota – rzekła babcia niechętnie. – Jest zbyt niebezpieczny.

– Obiecałaś!

– Czasem lepiej nie znać tego, co chce nam powiedzieć. Wolę zwykłe wróżby, z fusów, z oczu, z ręki.

– Phi, to takie dla dzieciaków, jak ten twój tam – wskazała mnie palcem. – My, Wielkie Damy, potrzebujemy czegoś porządnego!

– Nie.

– Chcesz ze mną zadrzeć? – kobieta zaczęła syczeć. – Wiesz, ilu członków Tajnej Rady Miasta wisi mi przysługę, za dostawy specyfików, których na rynku… praktycznie nie ma? Ja wiem, co było uchwalone przez Tajną Radę Miasta cztery dni temu, kogo dotyczył Wyrok Eksmisji! Nie wiem, jeszcze, czemu go odwołali, ale się dowiem… i mogę doprowadzić, że znów go uchwalą!

– Nie rozumiem tylko – babcia mówiła bardzo wolno, jak zawsze, gdy była wściekła – czemu Wielka Dama, jak pani, zatrudniła się w naszym Ratuszu jako urzędniczka i musi obsługiwać namolnych petentów. I zapewne znosić czasem nieprzystojne zachowania urzędników.

– Dla mężczyzn! – zaśmiała się dziko. – I dla władzy nad nimi! To ja podbijam zezwolenia na otwarcie sklepów w poniedziałki, ważne jeden miesiąc! A jak których chce przedłużyć, to… zamykamy drzwi do pokoju i… – zerknęła na mnie, całego czerwonego – sprawdzam, czy ma siły jeszcze prowadzić interes, jak na skrupulatnego pracownika przystało – dokończyła wyniosłym tonem.

Rozejrzała się wokół, jakby dopiero co tu weszła.

– No, skoro nie chcesz mi postawić tarota – rzekła zimnym tonem – to nie będę traciła więcej czasu na przebywanie w takiej obskurnej chacie!

Podniosła się.

– Nie powiedziałam, że nie chcę – wyszeptała babcia. – Ale mój tarot zawsze się sprawdza! Nie uciekniesz od niego! To nie wróżby z fusów, które tylko podają możliwości. Dotykając talii składasz swój los w karty. Nie umkniesz od tego, co wyjdzie!

– No, wreszcie mówisz, jak należy – ucieszyła się aptekarzowa. – Tego żądam! Twardej gry! Nie tych maminsynków kupców, co to plackiem padają się przed każdym! To ten ogień czuję u Ricky’iego Smitha! On nie jest jak marny kupiec, jak moich poprzednich siedmiu mężów! Chcę się poczuć kobietą!

Siedmiu? Zastanowiłem się. Wcześniej mówiła o dwóch…

Babcia wyjęła z fałd sukni czerwony aksamitny woreczek, a z niego talię kart. Położyła na stole.

– Jeśli naprawdę chcesz, to weź i przetasuj – poleciła aptekarzowej. – Ale pamiętaj, oddajesz swój los w ręce tarota!

– Wreszcie, prawdziwa magia! – kobieta złapała talię i przetasowała.

Odłożyła na stół.

– Co teraz?

– Wybierz dowolną z kart, z dowolnego miejsca, i wyłóż na stół.

Na obrazku karty był młody chłopiec z mieczem w ręku.

– Paź Mieczy – oznajmiła babcia. – To ten Ricky Smith. Kolejna karta!

Kobieta wyciągnęła następną kartę. Położyła obok. Siwowłosy król z pucharem w ręku.

– Król Pucharów – stwierdziła babcia. – To twój mąż, Dobromir Koniecpolski. Kolejna!

Na trzeciej karcie były dwa całujące się szkielety.

– Kochankowie. Wielkie Arkana – wyszeptała babcia. – Zła wróżba! Wystarczy!

Ale urzędniczka już sięgnęła po kolejną kartę. Wyłożyła obrazek królowej z kielichem w ręce.

– Królowa Pucharów, czyż nie? – uśmiechnęła się z triumfem. – To ja! Tuż przy kochankach! Warto było złożyć los w ręce tarota! Teraz mi się to spełni!

Wstała. Rzuciła na stół grubą złotą monetę.

– Potrafię być mściwa, potrafię być hojna – oznajmiła. – Portugal chyba wystarczy?

– Wróżby nie kończy się na parzystej karcie – oznajmiła babcia. – Pociągnij jeszcze jedną!

– To mi wystarczy – machnęła ręką aptekarzowa. – Więcej nie potrzebuję!

Wstała od stołu i obróciła się do drzwi

– Jeszcze jedną! – powtórzyła babcia.

– Och, masz – sięgnęła za siebie, wzięła kartę z góry kupki i rzuciła na stół.

Zerknęła.

– O, Śmierć, jak miło – zaśmiała się. – Ricky, idę do ciebie! Uczynisz mnie panią Smith, oczywiście gdy minie żałoba po Koniecpolskim!

Wyszła z izby. Babcia siedziała za stołem się nie ruszając. Patrzyła się na środkową kartę.

– To niemożliwe – szeptała do siebie. – To niemożliwe!

– Babciu, to jak w takim filmie Czarna Wdowa, co oglądałem na necie. Kobieta zabijała kolejnych mężów i kradła ich majątki! Tylko nie znam finału, bo… – przerwałem.

Chyba nie było rozsądnie wspominać o tym filmie.

– Bo co? Mama się dowiedziała i zabroniła?

– Skąd wiesz? – wyszeptałem.

– Sama jako nastolatka wykradałam z biblioteki krwiste kryminały, jakich mama zabraniała mi czytać – zaśmiała się. – Niedaleko pada jabłko od jabłoni.

– No, to wiesz. Zabijała mężów i…

– Ach, to wiem od tamtego pogrzebu, gdy chowała Izaaka Goldschmidta, że to ona go otruła. Buchało od niej takie czarne światło, że ślepiec by zauważył!

– To co? Musimy uratować pana Koniecpolskiego! Zaraz go otruje!

– Pan Koniecpolski jest całkowicie bezpieczny – odparła babcia. – Tarot nie kłamie.

– Ale Śmierć! – pokazałem palcem ostatnią kartę.

– Bardziej martwi mnie ta – wskazała na środkową.

– Kochankowie? – zdziwiłem się. – Przecież zakochała się w tym młodym!

– Sama zrobiłam te karty – odparła babcia. – Jak każda przyzwoita wiedźma. Tylko leszcze kupują gotowe. I na pewno nie namalowałam karty Kochanków jako dwóch szkieletów! To był mężczyzna i kobieta! Ściślej Dolly Parton i Justus D. Barnes, bo tak mi się przed laty podobali.

– Kto to jest? Znałaś ich?

– Chciałabym! Dolly Parton to wybitna piosenkarka country! Mam wszystkie jej winyle!

– A ten drugi, to jej mąż?

– Nie, zmarł gdy miała niecały miesiąc. To przecież TEN Justus D. Barnes!

– Wiesz, że nic mi to nie mówi? Jakiś jutuber? Piosenkarz?

– Aktor! Zagrał w pierwszym westernie, jaki nakręcono! „Napad na ekspres” z 1903 roku! Jak można tego nie wiedzieć! – spojrzała na mnie przenikliwie. – Podobno chodziłeś do Polish – American Texas Academy!

– Tylko miesiąc, babciu – przyznałem. – Dopiero od września, gdy wyrzucili mnie z poprzedniej szkoły.

– Dużo muszę cię nauczyć jeszcze… – westchęła i ponownie spojrzała na stół.

Podniosła kartę Kochanków. Obejrzała pod światło.

– Niby moja – rzekła sama do siebie. – Ale na pewno jej nie malowałam.

Rozłożyła pozostałe karty wachlarzem na stole, cały czas obrazkami do dołu.

– Wskaż dowolną kartę, tylko nie dotykaj!

Pokazałem. Obróciła. Chłopiec zdmuchujący świeczki na urodzinowym torcie.

– Co to za karta? – zainteresowałem się.

– Nie wiem – ledwo wyszeptała babcia. – Nie ma takiej w talii.

– Przecież jest – wskazałem palcem.

– I to mnie przeraża – przyznała babcia. – Pokaż kolejną.

Pokazałem. Obróciła. Chłopiec w stroju dinozaura.

– Takie miałem przebranie rok temu w Halloween – mruknąłem. – Wszyscy koledzy się śmiali, bo w szkole zrobili zamiast Halloween Bal Wszystkich Świętych i inni byli przebrani za aniołki, pastuszków i takie tam…

Spojrzałem na babcię uważnie.

– Co, pewnie takiej karty też nie ma w talii?

– Żadnego dinozaura – potwierdziła babcia. – Ostatnia próba.

Wskazałem kartę leżącą na samym końcu.

– Był dinozaur, to powinna być Świnka Peppa – zaśmiałem się.

Przez moment się śmiałem. Babcia obróciła kartę. Śmiech uwiązł mi w gardle. To była Świnka Peppa.

– Jerzy, czy ty kiedykolwiek dotykałem moich kart tarota?

– Nigdy, babciu! Pierwszy raz je widzę na oczy! Nawet teraz nie dotknąłem!

Babcia rozejrzała się wokół. Pociągnęła nosem.

– Panie Alexandru, może pan wyjść z cienia. Czuję, że pan tam stoi, i to chyba od dłuższego czasu.

Byłem w szoku, gdy rzeczywiście pan Alexandru wyłonił się z cienia za piecem. Niemożliwe, aby cały czas tam stał! A jednak!

– Zauważyłem wielokrotną wdowę po aptekarzach wychodzącą z domu i zmierzającą tutaj. Musiałem się zainteresować. Zbyt często spotykała się z Hansem Meyerem. A ten łotr… jest odpowiedzialny za zamieszanie w radzie miejskiej. I za próbę zagubienia wycieczki szkolnej w Zaułkach Uciech Wszelakich. Więc skorzystałem z zaproszenia, jakie ostatnio mi dałaś…

– Jakie wymogłeś na mnie… – skorygowała babcia.

– Jakim z własnej woli zapłaciłaś za usługę transportu – dopowiedział pan Alexandru – i wślizgnąłem się do cienia.

– O to nie mam pretensji. Wiedziałam, że będziesz przychodził, kiedy zechcesz. Czy ty mieszałeś w moich kartach tarota? Popatrz na to! Nie wiem nawet, co to jest! – wskazała na Świnkę Peppe.

– To Świnka Peppe – podpowiedziałem. – Z takiej bajki.

– Wiktorio, czy ty próbujesz mnie obrazić? Pomijając to, że nie jestem taki głupi, aby dotykać tarota, wolę sam odpowiadać za swój los, ale to jest zwyczajnie brzydkie! Ja jestem artystą!

– Nikt więcej nie ma tu wstępu, więc pomyślałam o tobie – przyznała babcia.

– Odwróć pozostałe karty – poprosił nagle pan Alexandru. – Tak po kolei.

Babcia obracała coraz bardziej zdumiona. Na żadnej z pozostałych kart nie było najmniejszego nawet obrazka.

– Powiedziałbym, że nad wyraz dziwne – skomentował pan Alexandru. – Studiuję historię magii, czysto teoretycznie, i nigdy nie słyszałem o takim wypadku.

Babcia zgarnęła wszystkie karty. Już chciała wrzucić je do pieca, gdy się powstrzymała.

– Jerzy, weź żaru do popielnika i kilka szczap drewna.

Poszliśmy w trójkę na drogę. Babcia skręciła nie do centrum miasteczka, tylko w przeciwną stronę. Szliśmy paręnaście minut, aż skończyły się wszystkie ogrody. Wokół nas były ni to pola, ni jakieś nieużytki.

– Tutaj, rozpal ognisko – wskazała środek drogi.

Rozłożyłem stos ogniskowy, jakiego nauczyłem się na obozie skautowym w wakacje. Od żaru suche drewienka szybko rozpaliły się sporym płomieniem.

Babcia cisnęła wszystkie karty w ogień. Spłonęły, jak zwykle płonie papier.

– Widziałeś? – wskazała na ognisko panu Alexandru. – Żadnej magii, nic w nich nie zostało.

– Czyli to, co wywróżyłaś tej pani, to się nie spełni? – zainteresowałem się.

– Wręcz przeciwnie – pokręciła głową babcia. – Wręcz przeciwnie.

– Poproszę Madame d’Ornano, aby przyśpieszyła prace nad strojem wieczorowym dla Jerzego – wtrącił pan Alexandru. – Wszak pogrzeby w Potworkowie zdarzają się rzadko, wypada, aby wyglądał przyzwoicie.

– Pan aptekarz umrze? Musimy go uratować! – zawołałem. – Zgłosimy na policję!

– Nie on, tylko ona. Aptekarzowa – pokręciła głową babcia. – I nic jej już nie uratuje.

– Zanim się pożegnam – zabrał głos pan Alexandru – czy pozwolisz się zaprosić jutro na herbatkę do Hotelu ***** Potworkowo? Madame d’Ornano też będzie. Chciałbym porozmawiać o ostatnich wydarzeniach na Tajnej Radzie Miasta. Uznaliśmy z Madame, że powinnaś wiedzieć. Jerzy też chętnie zje jakieś lody.

– Super! – zawołałem.

– To weź kąpielówki, w hotelu jest basen – rzucił mi pan Alexandru, ukłonił kapelusza i odszedł.

Nawet nie zauważyłem, kiedy doszliśmy przed furtkę do ogrodu babci. Muszę przyznać, że teraz nasz płot stał się najbardziej kolorowym ze wszystkich!

– Idziemy na cmentarz – zadecydowała babcia. – Weź grube rękawice, będziemy rwali pokrzywy!

Byłem tak zmęczony po nieprzespanej nocy i hecy z aptekarzową, że nawet nie protestowałem.

Babcia dała mi płachtę materiału i poszliśmy do miasteczka. Doszliśmy aż do Alei Cmentarnej. Zaraz za kamienicami była brama cmentarza, a sama Aleja Cmentarna biegła przez jego środek. Groby po prawej i lewej były bardzo zadbane, obsypane białymi kamyczkami wokół, obsadzone sporą ilością drzew i krzewów. Wiele z nich przypominało małe kapliczki. Szliśmy dalej. I dalej. I dalej. Zauważyłem, że groby tutaj, w głębi cmentarza, są coraz gorzej utrzymane, kamień był szary, nie biały, coraz częściej obrośnięty mchem. Nie wszędzie też były wypielone chwasty. Pokrzyw jednakże nigdzie nie było.

– Nie ma pokrzyw – zauważyłem.

– Cierpliwości. Jeszcze ze dwie godziny drogi.

– Dwie godziny? – jęknąłem.

– Opuszczona część cmentarza zaczyna się trzynaście kilometrów od bramy – wyjaśniła babcia. – Tam idziemy.

Oklapłem. Trzynaście kilometrów w jedną stronę!

Wreszcie doszliśmy. Miałem wrażenie, że szliśmy nie dwie godziny, ale cały dzień! Tylko słońce wysoko nad głową wskazywało, że musi dochodzić dopiero południe.

Tutaj cmentarz nie miał nic wspólnego z zadbaną częścią na początku. Gdzieniegdzie leżały poprzewracane nagrobki, obrośnięte uschniętym jałowcem, pokrzywami i gdzieniegdzie dziewanną i innym zielskiem.

– Rozłóż materiał. Wyrywaj pokrzywy z korzeniami i rzucaj na materiał. Sporo nam tego potrzeba, a chyba nie chcesz się wybierać tu ponownie?

– Nie, nie – pokręciłem głową.

Już sił nie miałem.

– Tylko się nie poparz! Pokrzywy z cmentarza bolą wielokrotnie bardziej niż zwykłe! – dodała, gdy usłyszała mój jęk.

Tak, już to zauważyłem! Łzy popłynęły mi z oczu. Ręka momentalnie pokryła się czerwonymi bąblami.

– Za trzy dni minie, nie płacz – próbowała mnie pocieszyć babcia. – Maksymalnie za tydzień.

Ocierając łzy uważnie rwałem kolejne pokrzywy. Nie miałem ochoty na kolejny kontakt. Tydzień!

Prawie cały dzień rwaliśmy pokrzywy, aż wreszcie babcia stwierdziła, że mamy dość. Zawiązała dwa wielkie toboły. Ledwo dźwignąłem! A przed nami jeszcze tyle kilometrów powrotu.

Dotarliśmy do bramy tuż przed zmrokiem.

– W samą porę – babcia wskazała na bramę, która zamknęła się za naszymi plecami.

Z trudem zaniosłem tobół do babcinego ogródka. Tutaj babcia kazała je porozrzucać pomiędzy drzewami.

– Niech zwiędną i podeschną przez kilka dni – zadecydowała.

Wreszcie mogłem wejść pod prysznic. Poparzona ręka ciągle swędziała. Wyszedłem, pachnąc różanym mydłem. Wokół pachniała jajecznica. Siadłem i zajadałem, popijając herbatką.

– Babciu, co z tego będzie?

– Z jajecznicy?

– Nie – zaśmiałem się. – Z pokrzyw.

– Papier.

– Tak się męczyć? Nie można kupić? Widziałem papierniczy! Zaraz obok sklepu z farbami.

– Jerzy, porządna wiedźma sama robi sobie karty tarota. Muszę zrobić nową talię. A przy okazji to zrobisz swoją dla siebie.

– Wiesz, nie wierzę we wróżby – wyznałem. – Ale i tak nie chcę sobie wróżyć tarotem.

– Tylko nie sobie! – zawołała oburzona. – Nikt normalny sobie nie wróży! Chcesz zaciągnąć na siebie nieszczęście nie do odparcia?

– To po co ci te karty?

– Wiedźma bez kart? No jak to by było! A zresztą… czasem trzeba komuś postawić tarota. Jak dziś, aptekarzowej.

– Czy… – zaryzykowałem pytanie – często tak wróżyłaś?

– Parę razy się zdarzyło – westchnęła. – Nigdy się to dla nich dobrze nie skończyło.

– Wszyscy poumierali? – zdziwiłem się.

Pewnie mnie tylko tak straszy.

– Niestety, nie – odparła smutniejąc. – To byłoby niekiedy dla nich błogosławieństwem. Nigdy – chwyciła mnie za rękę – nigdy, ale to nigdy nie pozwól, aby ktoś ci stawiał tarota. Ani sam sobie tego nie rób! Obiecaj!

– Obiecuję! – odpowiedziałem pewnie.

Za oknem zerwała się burza. Grzmotnęło i zawiało, że zdmuchnęło świeczkę, przy której siedzieliśmy i ogień na palenisku.

– Teraz jestem spokojna – babcia z ulgą odetchnęła.

Musiałbym zgłupieć, aby wierzyć w jakieś wróżby i sobie wróżyć. Oglądałem przecież program na jutubie, gdzie profesor psychologii wyjaśniał, na czym polegają sztuczki i oszustwa wróżek.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Tjeri dwa lata temu
    Czyli na pozytywnych kolorach Potworkowa widać jakieś tajemnicze zacieki. Dobrze! Ciekawe jak rozwinie się intryga.
  • Domenico Perché dwa lata temu
    W końcu to Potworkowo! Będzie jeszcze strasznie!

    Zresztą zapowiedzi pewne były już...
  • Tjeri dwa lata temu
    Domenico Perché
    No tak, był labirynt :)
  • Domenico Perché dwa lata temu
    Tjeri Był "Strój dla Wiedźmaka". Czy tam nic nie było przerażające?
  • Tjeri dwa lata temu
    Domenico Perché
    Jako przerażające nie odebrałam, ale rozumiem, że to zaczątki i skurcze przepowiadające ;)
  • Domenico Perché dwa lata temu
    Tjeri Mam nadzieję, że rozwinięcie będzie mocniejsze. Acz nadal to młodzieżówka, strach ma się przeplatać z dobrą zabawą.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania