Pokaż listęUkryj listę

Hallowe'en (część 28/32) - 27. października - Pijane Sowy

Rano dało odczuć się trudy wielogodzinnej wędrówki. Miałem takie zakwasy w nogach, że przy każdym kroku krzywiłem się z bólu.

Nie byłem sam.

- Łapy mnie bolą bardziej niż tyłek po najgorszym laniu! – zaskomlał żałośnie Fafik.

Reksio tylko syczał z bólu, usiłując wstać.

Kostii oczywiście nic nie było.

- Trzeba się składać z samych kości, to nic wam nie będzie – śmiał się z nas. – To bolą mięśnie.

- No chłopcy, wstawać! Czas do szkoły! – zawołała z dołu babcia.

- Babciu! Jesteśmy chorzy! Nie możemy ruszać nogami! – zawołałem z góry.

- Oj, nie przesadzajcie! Gorący prysznic i wszystko będzie dobrze.

Faktycznie. Gorąca woda trochę łagodziła ból. Babcia wyciągnęła pudełko maści, abyśmy nasmarowali sobie nogi. Na początku piekła strasznie, ale potem rozgrzewała i pozwalała nam jako tako chodzić.

Jedliśmy skromne śniadanko i koślawo poczłapaliśmy do szkoły.

- Wszyscy się będą z nas śmieli – narzekał Fafik. – A ja nikogo nie jestem w stanie pogonić! Nawet zdechłego kota!

Dawno minęła dziewiąta, gdy doczłapaliśmy się do szkoły. Była zamknięta.

- Przecież pan Angus nie wyjechał – zdziwił się Kostia. – Dlaczego zamknął szkołę?

Zastukał kołatką.

- Chwileczkę! – odezwał się dyrektor ze środka. – Zaraz otworzę!

Uchylił drzwi. Stał w koszuli nocnej i śmiesznej czapeczce z pomponem, czytając jakąś książkę.

- Oj, chyba się zaczytałem – powiedział na nasz widok. – To już ranek?

- Tak koło dziewiątej – szczeknął Reksio.

Jakby na złość zegary wybiły wpół do dziesiątej.

- No, chyba pora zaczynać. Tylko się przebiorę.

Wpuścił nas do salki. Po chwili przyszedł w pełnym szkockim stroju.

- Gdzie jest reszta chłopaków, psze pana? – szczeknął zdziwiony Fafik.

- Reszta? Wszyscy chyba wyjechali – odparł pan Angus. – Wczoraj przynajmniej nikt się nie zjawił. Was zwolniła Wiedźma Wiktoria, zresztą Burmistrz też zajrzał z usprawiedliwieniem. Kilkunastu żegnałem, gdy odjeżdżali Błękitnym Ekspresem. Pozostali pewnie już wcześniej wyjechali porannym pociągiem, jak jeszcze kursowała lokalna linia.

- Pan nie chciał odjechać? – zdziwił się Reksio. – Miał pan bilet.

- Prawdziwy nauczyciel nie opuszcza swoich dzieci – wyjaśnił z godnością Dyrektor.

- Ale zostało nas tylko czterech – zauważył Fafik.

- Aż czterech, młody człowieku! To znaczy, młody wilkołaku! Aż czterech! Gdy założyłem szkołę w Szkocji, przez pierwszy trymestr miałem tylko jednego ucznia! Ojciec zgodził się posłać Matthiasa, bo był kulawy i niezdatny do pracy w gospodarce!

- I co się z nim stało?

- Cóż… - pan Angus się zamyślił – nauczył się czytać, pisać, śpiewać i rachować i został chłopcem do towarzystwa Lady Elizabeth, która była ze starości zupełnie ślepa. Przez wszystkie lata u niej pracował, z tego co wiem.

Ktoś zapukał do drzwi.

- Nadzwyczajny Woźny Ratuszowy Iwan Iwanowicz – przedstawił się wchodzący szkielet, mimo, że dobrze go znaliśmy. – Mam specjalne posłanie od samego Pana Burmistrza.

Przekazał karteluszek panu Angusowi.

- Och, jak miło! Burmistrz zapamiętał nasz program komediowy z zeszłego roku! – ucieszył się nagle. – Chłopcy, przebieramy się w stroje i idziemy zabawiać publiczność.

- Tylko nie Pijane Sowy – jęknął Reksio.

- Oczywiście, że nie – obruszył się pan Angus. – Puchate Sowy! Puchate!

- O tym przecież mówiłem – jęknął Reksio, gdy dyrektor zniknął za drzwiami. - Pijane Sowy!

Po chwili przebieraliśmy się w kostiumy sów. Zostałem Wielką Śnieżną Sową. Pan Angus założył kostium Czarnego Puchacza, Fafik z Reksiem przebrani zostali za Pomarańczowe Płomykówki, a Kostia za Sowę Uszatą. Dostaliśmy instrumenty muzyczne: dwa tamburyny, grzechotki i talerze.

- Trochę was mało – przyjrzał się nam krytycznie pan Angus.

Podoczepiał nam do rąk i nóg opaski z dzwonkami. Sobie też założył. W rękę chwycił bębenek.

- Teraz jest cała orkiestra! – zachwycił się. – Chodźcie!

Ruszyliśmy za nim. Wlekliśmy się powoli drogą, na ile pozwalały bolące mięśnie. Musiało to wyglądać naprawdę na Pijane Sowy, jak nazwał nas Fafik.

- Cudownie! Cudownie! – zachwycał się pan Angus. – Choć teraz jeszcze nie musicie grać, wystarczy w Żłobku.

- W Żłobku? – przeraził się Kostia. – Dlaczego idziemy do Żłobka?

- Większość opiekunek uciekła – wyjaśnił pan Angus. – Jeśli pomożemy im opanować rozbrykane niemowlaki, to pozostałe dadzą sobie radę z karmieniem i przewijaniem. A co może być lepszego dla małych dzieci, niż najwspanialszy kabaret Puchate Sowy? Odegramy parę scenek, zaśpiewamy parę piosenek i będzie super!

Nie było.

Żadna piosenka nam nie wyszła. Zresztą za bardzo nie umieliśmy żadnej śpiewać. Ja słowa znałem, ale bez melodii. Fafik i Reksio na drugim słowie zaczynali wyć aż do końca wersu. Kostia szczękał zębami ciągle przyśpieszając rytm.

Dzieciaki kulały ze śmiechu. Zrobiło się ich jakby więcej.

Próbowaliśmy odegrać scenkę z Hamleta. Dyrektor biegał tam i z powrotem, tłumacząc każdemu, co ma zrobić. Fafik oczywiście się pomylił od razu. Ze złości wyrwał Kostii czaszkę z ręki, czy dokładniej z sowiego skrzydła i zaczął się rzucać z Reksiem.

- Być czy nie być – czaszka wrzeszczała, przelatując nad głowami zgromadzonej dzieciarni.

Dopiero po chwili zorientowałem się, że Kostia zdjął swoją czaszkę dla scenki, a teraz latała ona pomiędzy Fafikiem a Reksiem.

- To nie tak! To nie tak! – pan Angus zaczął znowu tłumaczyć scenkę.

Niewiele to dało.

Reksio wyciągnął kosz na śmieci, a Fafik zaczął rzucać czaszką do kosza.

Potem przyszła siatkówka. Na bejsbol Kostia się nie zgodził, porwał czaszkę i założył sobie znowu na szyję.

Dzieciaki w międzyczasie się rozmnożyły. Po pustej na początku sali żłobka ciężko było przejść.

Kostia nagle się zatrzymał przy grupce małych szkielecików.

- A wy co tu robicie? – zbeształ ich. – Mieliście być w Przedszkolu!

- To ciekafsze nisz ludziki z kasztanóf f pszetszkolu! – wyseplenił jeden z maluchów.

- Może wystarczy – westchnął pan Angus. – Za bardzo nam nie wychodzi dzisiaj.

- Jeszcze! Jeszcze! – zaczęły skandować dzieciaki.

Nie było wyjścia. Musieliśmy śpiewać kolejne piosenki i odgrywać następne scenki. Im bardziej nam nie wychodziły, tym większy budziły ubaw zgromadzonej dzieciarni.

Wreszcie nadeszła przerwa obiadowa. Dzieciarnia otrzymała butle z kaszką i dała nam chwilę odpocząć. Dla starszych była marchewka z groszkiem i szpinak. Przedszkolaki zaczęły grymasić. Dostaliśmy to samo co one. Wygłodniali rzuciliśmy się na jedzenie, nie bacząc, że było okropnie niedosolone, a szpinak nie miał zupełnie ani czosnku, ani gałki muszkatołowej. Babcia gotowała zupełnie inaczej. Paru rzeczy się już nauczyłem od niej.

Przedszkolaki widząc, że wsunęliśmy nasze porcje z podwójną dokładką, same zaczęły powoli dziubać swoje. Do końca przerwy uporały się z obiadkiem.

Po południu były zaplanowane gry na nowym placu zabaw.

Trudno z maluchami grać w piłkę, ale mięśnie nadal nas bolały i biegaliśmy jak połamani. Dzieciaki wzięły to za dalszy ciąg występu kabaretowego.

Teraz było łatwiej. Wystarczyło tylko próbować zjeżdżać czy wspinać się, a wszystko wychodziło śmiesznie. I dźwięcząco, bo cały czas mieliśmy przyczepione do rąk i nóg opaski z dzwonkami.

Koło piętnastej zaczęli przychodzić rodzice odebrać pociechy ze Żłobka i Przedszkola.

Nie myślcie, że skończyliśmy naszą pracę!

Widząc nas pajacujących w strojach sów, zostawali oglądać występy. Bili brawo i skandowaniem nie pozwalali nawet na chwilę przerwy.

Wreszcie nadszedł wieczór. Pozapalano kolorowe lampki wokół stawu. Porozstawiano stoiska z jedzeniem ulicznym. Klapnęliśmy na chwilę przy dziadku, który wyciskał sok z trzciny i tataraku. Duszkiem wypiliśmy po szklance.

- Kabaret Pijane Sowy… – doleciał do nas głos burmistrza.

- Puchate Sowy! – przerwał mu pan Angus. – Puchate Sowy, ze Szkoły Dla Chłopców świętego Gilberta z Moray!

- No tak, faktycznie – przyznał burmistrz. – Zatem Pijane… Puchate Sowy proszone są na główną scenę!

Powlekliśmy się jak połamani.

Powitały nas gromkie brawa.

Musieliśmy powtórzyć scenkę z Hamletem i rzucaniem się czaszką Kostii.

Na koniec dostaliśmy Brązowy Order Śmiechu. Częścią procesu dekoracji było rozbicie na czole surowego jajka.

- Ale ekstra! – zawołał Fafik. – Mogę częściej dostawać taki order!

Reksio już wylizywał mnie ze spływającego mi po twarzy jaja.

Wreszcie udało się nam wymknąć ze sceny. Zanim jednak doszliśmy do domu, złapał nas pan Angus.

- Chłopcy, to jutro przyjdźcie od razu do Żłobka. Oczywiście, w kostiumach Pijanych… e… to znaczy Puchatych Sów!

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Trzy Cztery dwa lata temu
    A co może być lepszego dla małych dzieci, niż najwspanialszy kabaret Puchate Sowy?

    - nie wiem. Może dziadek, tańczący za oknem, z widłami? Na pewno łatwiej nakarmić dziecko, które otwiera usta ze śmiechu i jest zapatrzone w tańczące i... bełkoczące towarzystwo.

    Odcinek relaksacyjny. Ciekawe, jak te sówki spodobają się Tjeri.
  • Domenico Perché dwa lata temu
    Dziękuję. Taka chwila ciszy przed...
  • Tjeri dwa lata temu
    :)))
  • Tjeri dwa lata temu
    Proszę! Nawet płomykówki były! :))
    Faktycznie relaksacyjny odcinek.
  • Domenico Perché dwa lata temu
    Tak sobie pomyślałem, że płomykówki najbardziej podpasują pod wilkołaczki...
  • Tjeri dwa lata temu
    Domenico Perché
    Nawet chciałam to napisać, że pod moje ulubione postaci! ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania