Pokaż listęUkryj listę

Hallowe'en (część 29/32) - 28. października - Kasztany

Fafik, Reksio i Kostia znowu spali u mnie. Burmistrz wspólnie z babcią i panem Alexandru ustalili, że tak będzie najbezpieczniej.

Rankiem przebraliśmy się od razu w kostiumy sów i powlekliśmy w kierunku Żłobka. Nogi bolały, ale zdecydowanie mniej. Babcina maść pomagała! W końcu moja babcia jest Wiedźmą!

Domyśliłem się już, że Wiedźma to taka dawna wiejska lekarka. Kostia to robot, to oczywiste. Pan Alexandru, ze względu na pochodzenie z Rumunii, udaje wampira. Nawet wampirzego księcia. Nauczył się fajnej sztuczki ze znikaniem w cieniu. Najgorzej miałem ze zrozumieniem Fafika, Reksia i ich taty Burmistrza. Czyżby to też były roboty, potrafiące zmieniać postać? jakieś bioniczne?

Do takich wniosków doszedłem, wędrując powoli z chłopakami do Żłobka. Nawet mnie nie dziwiło, że Potworkowo jest zamknięte i nie można normalnie z niego wyjechać. Taka technika! Takie roboty! Hologramy!

Było dla mnie jasne. Trafiłem do rządowego ściśle tajnego ośrodka badawczego. Lekarz psychiatra, który wystawił mi dokumenty do szkoły, że mam Zespół Aspergera, mówił, że to nie tyle choroba, co inne funkcjonowanie mózgu. Bardziej jak komputer. Pewnie wykorzystali wypadek, aby mnie tu przewieźć. Za kilka lat zrobią ze mnie naukowca, pracującego nad ściśle tajnymi rzeczami. A na razie nie mogłem nic zdradzić, że rozumiem. Takie osoby czekała Eksmisja…

Ta cała heca z Łowcą to musiał być specjalny test dla nas. Albo dla całego Personelu. Czyli nie ma się co bać. Będzie przeraźliwie strasznie, ale nic mi on tak naprawdę nie zrobi.

Doszliśmy do Stawu. Dzieciaki już czekały na placu zabaw.

Dzisiaj na szczęście nie mieliśmy ich zabawiać.

Zbieraliśmy kasztany.

Dziwne drzewa, które rosły tu i ówdzie, najwięcej przy nowym Placu Zabaw, to były kasztany! Ale nie takie, jak w Toruniu! Liście miały nie jak dłoń, tylko zwykłe, pojedyncze, takie byle jakie, nic ciekawego. Ale owoce! Wielkie kolczaste kule. Kolczaste jak jeże! Nie kłamię! A w każdej kuli dwa lub trzy owoce!

Maluchy były bardzo zdolne. Znajdowały w trawie opadłe kolczaste kule i delikatnie je trzymając przynosiły nam.

Naszym zadaniem było łupać je i wyciągać kasztany ze środka. Zbierano je do wielkich koszy.

Po przerwie śniadaniowej ktoś przyniósł kilka żelaznych kociołków i blach. Pod nimi rozpaliliśmy ogniska, a kasztany piekliśmy na blachach. Najpierw trzeba było kasztany ponacinać, potem podgotować w wodzie, a potem piec na blasze.

Były pyszne. Maluchom trzeba było jeszcze kasztana obrać i podmuchać, przedszkolaki z obieraniem radziły sobie same.

Spędziliśmy miły dzień. W międzyczasie pan Angus przyniósł jakieś kolorowe tablice, pokazujące obraz drzewa w przekroju, gdzie występują i w jakich krajach Europy są popularne. Wytłumaczył nam też różnicę między kasztanem a znanym mi z Torunia kasztanowcem. A wszystkiego tego słuchaliśmy piekąc i zajadając kasztany.

Takie lekcje to lubię!

Na koniec, tuż przed przerwą obiadową, odbył się szybki test.

Fafik i Reksio wpadli w panikę, bo nie mieli żadnych ściąg. Chcieli zwiać, ale akurat podszedł pan burmistrz. Poczęstował się gorącymi kasztanami, gołą ręką wyjmując z największego żaru.

Wszyscy odpowiedzieli na pytania idealnie! Mnie to nie dziwiło, z pamięciówek zawsze miałem szóstki. Kostia skakał z zachwytu!

- A! A! Dostałem A! Z niezapowiedzianego testu! A!

Zaczął tańczyć dookoła ognisk z kasztanami. Kilkoro przedszkolaków dołączyło się, myśląc, że to nowa zabawa.

Fafik i Reksio nie mogli uwierzyć.

- A? Bez ściągi? Jak to? – szczekał Fafik, kręcąc się w kółko.

- Nie ma lania! – skakał z radością Reksio. – Pan nie znalazł naszej ściągi! Dał nam A!

Z radością polizał mnie po twarzy.

- Przecież nie zrobiliście ściągi, nie było kiedy – zauważyłem.

- No! I pan jej nie znalazł! Dzięki tobie przechytrzyliśmy pana dyrektora! – polizał mnie ponownie.

- Od dziś uczymy się razem! – Fafik polizał mnie z drugiej strony po policzku.

Chwycili mnie za ręce i wciągnęli do tańczącego kółeczka.

- Teraz będziemy ciągle przechytrzali tak pana Angusa – szeptał mi do ucha szczęśliwy Reksio – będzie szukał ściąg i nigdy nie znajdzie!

Tańczyliśmy. Dobiegł mnie fragment rozmowy dyrektora z burmistrzem.

- Tak, naprawdę, dostali A z niezapowiedzianego testu! Przechytrzyłem ich, nie mieli kiedy zrobić ściąg! – chwalił się nasz nauczyciel.

- Mądre chłopaki! Moja krew! – cieszył się Burmistrz.

Zabawa trwała. Nikt nie szedł do domu na obiad, bo byliśmy najedzeni kasztanami. A jeszcze kilkanaście pełnych koszów stało wzdłuż drogi.

Nagle zerwał się wiatr. Nad stawem rozkręciła się prawdziwa trąba powietrzna! Silny wicher momentalnie zerwał liście z drzew. Obsypały wszystkie trawniki grubą warstwą. Kasztany, które dotąd wisiały na drzewach, opadły, bombardując nas kolczastymi kulami. Opiekunowie zabrali maluchy i przedszkolaków. W wichurze staliśmy sami, z panem Angusem i burmistrzem tylko.

Wreszcie dziwny wiatr zaczął się uspokajać.

Z kręcącego się na środku jeziora wiru powoli wyłonił się dziwny, metalowy statek. Wyglądał jak połączenie łodzi podwodnej ze starodawnym żaglowcem. Kręcił się dookoła środka jeziora, aż wreszcie znieruchomiał wraz z zamierającym wiatrem.

- Co to jest? – zdziwił się pan Angus. – Wygląda jak kliper herbaciany, ale ze stali?

- Ktoś postanowił odwiedzić Potworkowo – orzekł Burmistrz. – Oby to nie był On!

- Łowca? – wzdrygnął się pan Angus.

Statek zarzucił dwie kotwice. Zacumował parę metrów od brzegu. Czerwone żagle powoli zjechały w dół masztów. Nie było widać żadnej załogi, która by na nim pracowała.

Wreszcie rozłożył się stalowy trap aż na piasek plaży i otwarły stalowe wrota.

Wyszedł niewielki, siwy człowieczek, śmiejąc się do siebie. Zupełnie nie zwracał na nas uwagi.

- Wreszcie! Hihihi! Dopadnę te dziwadła! Tylko nauka! Nauka! Nauka! Hihihi!

Doszedł do końca trapu.

Wreszcie nas spostrzegł.

- A to co? – zdziwił się.

Błyskawicznie wyciągnął zza pasa jakieś urządzenie, jakby pilot do telewizora. Wycelował w Burmistrza. Niebieskie światło pomknęło i spowiło go dookoła.

- Gdzie są pająki! Gadaj!

- Suszone pająki są w workach w spiżarni – martwym, metalicznym głosem zaczął deklamować burmistrz. - Żywe tarantule hoduję w piwnicy, za półkami z winem. To niespodzianka na Hallowe’en dla moich synków, więc nic o tym nie mogą wiedzieć.

- No i się wygadał – jęknąłem.

- Tarantule! Dostaniemy żywe tarantule! Ale będzie wyżerka! – Fafik z Reksiem zaczęli skakać z radości.

- Nie o to się pytam! – warknął staruszek. – Moje pająki! Gdzie są Pająki Wiecznego Snu? Mieliście wszyscy spać!

- Wszystkie zostały zniszczone przez Wiedźmaka Jerzego Jeży – tym samym metalicznym głosem odparł Burmistrz. – Wiedźmak nas wszystkich obudził. Z pomocą Fafika i Reksia.

- On zaraz wszystko wygada! – jęknąłem.

- Gdzie znajdę tego wiedźmaka? – przybysz zadał kolejne pytanie.

Burmistrz odwrócił się niemrawo. Powoli wyciągnął rękę w moim kierunku. Wskazał prosto palcem.

- Tu stoi!

Nie było szans uciekać. Przerażający staruszek spojrzał na mnie. Uwolnił burmistrza spod niebieskiego światła i objął mnie jego promieniem. Burmistrz zwalił się na ziemię. Zachrapał.

Wokół mnie wszystko zrobiło się niebieskie. Po chwili fioletowe. Purpurowe. Czerwone. Pomarańczowe. Żółte. Zielone. Znowu niebieskie. Kolory zmieniały się co chwilę jak w tęczy, coraz szybciej i szybciej. Wreszcie migoczące barwy przybrały kolor biały.

Huk!

Urządzenie rozpadło się w rękach staruszka.

- Super! Jerzy, dowaliłeś mu! – krzyknął Kostia.

Fafik z Reksiem klęczeli przy swoim tacie. Lizali go po twarzy. Już się ocknął, ale wyglądał na zaspanego.

- Ty! – wrzasnął starzec.

Zmienił się na twarzy. Teraz wykrzywiała ją dzika wściekłość.

Szarpnął coś z kieszeni.

Ognista kulka poszybowała ku mnie. Uskoczyłem za grill z kasztanami. Kulka uderzyła w blachę i eksplodowała wielkimi płomieniami. Gruba żelazna blacha błyskawicznie się roztopiła. Ciekły metal rozlał się po trawie.

Przybysz już ciskał kolejną kulką. Zza płomieni i dymu słabo go widziałem. Kulkę ujrzałem w ostatniej chwili. Nie było czasu odskoczyć. Odruchowo pacnąłem ją ręką, jakbym odbijał lecącą piłeczkę.

Odskoczyła i pofrunęła nad jezioro. Odbiła się dwukrotnie od powierzchni wody, dzieląc na dwie przy każdym odbiciu. Cztery płonące kuli uderzyły w stalowe maszty statku. Maszty stanęły w ogniu. Przewaliły się płonąc do jeziora. Woda w najmniejszym stopniu nie ugasiła ognia. Zagotowała się wokół. Para spowiła wszystko dookoła.

- Mój statek – wrzasnął przybysz. – Nie daruję ci tego!

Pogroził mi ręką. Wbiegł na trap. Stalowe drzwi zamknęły się za nim. Trap zwinął się.

Stalowy kadłub statku kołysał się kilka metrów od brzegu. Z drugiej strony w wodzie dopalało się zniszczone omasztowanie.

- Czy mi się zdaje, że gdyby przefarbować go na czarno, to byłby podobny do Jerzego? – odezwał się Kostia.

- Nie zdaje ci się… - wyszeptał pan Angus. – Też to zauważyłem.

- Tak, to Łowca – potwierdził burmistrz.

Spojrzał na mnie uważnie.

- Jak to zrobiłeś? Ze smoczym ogniem? Nie spalił cię! Idealnie wycelowałeś w jego statek!

Wzruszyłem ramionami.

- Leciało na mnie, to odbiłem. Tak się przypadkiem trafiło.

- To można zrozumieć – odpowiedział pan Angus. – Jeśli kulka jest kontrolowana autorską magią, czar mógł nie odróżnić ojca od syna.

- Błąd w oprogramowaniu sterownika plazmy – szepnąłem.

- A zniszczenie Różdżki Prawdy?

- Im bardziej skomplikowane magicznie urządzenie, tym mniej odporne na Dziką Magię – wtrącił pan Aleksandru, wychodząc jak zwykle z cienia. – Pamiętajcie, że Jerzy przybył tu w dniu Trzynastych Urodzin. Buzuje w nim Dzika Magia.

- To źle? – zdziwił się Fafik.

- Rozwalił frajera! – szczeknął radośnie Reksio.

- Dzika Magia jest nieobliczalna – wyjaśnił pan Alexandru. – Nigdy nie wiadomo, jak zareaguje. To oczywiście wyklucza uczenie się standardowych zaklęć i czarów.

- Nie wierzę w czary – wzruszyłem ramionami. - Tylko nauka! Nauka!

- Brakuje ci tylko tego śmiechu – szczeknął Fafik. – Hihihi! Gadasz teraz jak ten dziwak!

- A ponadto pan się myli – wytknąłem błąd. – Urodziny miałem trzydziestego września, a przybyłem tutaj następnego dnia, pierwszego października! Sam pan powiedział, że od wypadku minęła noc!

- To musi być jakaś pomyłka – pokręcił głową pan Alexandru. – Może urzędnik się pomylił? To niemożliwe, abyś się urodził innego dnia! Gdy przybyliśmy do szpitala, Dzika Magia tak szalała, że nie działało żadne zaklęcie Wiedźmy Wiktorii! Eliksiry wysychały, gdy tylko odkorkowywała kolejne butelki! Nie mogliśmy cię ratować!

- W takim razie dobrze, że nic mi się nie stało w wypadku – uśmiechnąłem się. – Co robimy z Łowcą?

To był prawdziwy problem, nie data moich urodzin. Oczywiście, pan Aleksandru się mylił, ale jakie to miało znaczenie? Do tej pory nie cierpiałem obchodzić urodzin.

Dorośli uzgodnili, co dale robić.

Wystawiono warty przy statku, w razie, gdyby Łowca znowu wyszedł. Dostali Syreny Alarmowe. Uzbrojonych kilkunastu mieszkańców urządziło kwaterę w budynku Ratusza, gotowi zaatakować Łowcę, gdy tylko opuści swój statek.

Nas pan Alexandru odprowadził do babci.

- Gdy tylko usłyszycie Syrenę, macie wypić Eliksir – ciągle przypominał. – Albo gdy zobaczycie Łowcę sami. Pamiętajcie! Tylko Eliksir jest ważny! Pierwsze co, macie go wypić!

Zostawił nas pod opieką babci.

Resztę dnia spędziliśmy obierając dynie i wycinając z nich kuleczki. Głupie zajęcie, ale dawało wytchnienie.

Bałem się, jak nigdy dotąd.

Nie śmierci. Nie unicestwienia. Wiedziałem, że to tylko test w Tajnym Rządowym Ośrodku Badawczym. Bałem się, że obleję ten test z Łowcą i wysiedlą mnie z Potworkowa znowu do Torunia, że będę musiał wrócić do zwykłej podstawówki.

Tu mi się podobało!

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Tjeri dwa lata temu
    "Domyśliłem się już, że Wiedźma to taka dawna wiejska lekarka. Kostia to robot, to oczywiste. Pan Alexandru, ze względu na pochodzenie z Rumunii, udaje wampira. Nawet wampirzego księcia. Nauczył się fajnej sztuczki ze znikaniem w cieniu. Najgorzej miałem ze zrozumieniem Fafika, Reksia i ich taty Burmistrza. Czyżby to też były roboty, potrafiące zmieniać postać? jakieś bioniczne?"
    Ta niewiara wiedźmaka jest jedyną niespójną rzeczą w tej historii. Nie twierdzę, że mógłby nadal nie dowierzać, ale musiałbyś to inaczej jeszcze przedstawić, niż tylko wkładać w myśli chłopca.
    Nie jest to jakaś straszna wada, w konwencji półbajki to uchodzi jak najbardziej, no ale gdybym miała wskazać jakiś minus, byłoby to to właśnie.

    Nie wpływa to oczywiście na przyjemność czytania.
  • Domenico Perché dwa lata temu
    Zobaczę, co się da z tym zrobić...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania