Pokaż listęUkryj listę

Hallowe'en (część 23/32) - 22. października - Jäger GmbH

Wczoraj już zbyt późno, aby odczytywać pamiętnik wiedźmy Dobromiły Radowoli. Poszliśmy spać, tym razem w moim łóżeczku na strychu.

 

Zbudziłem się, gdy promienie wschodzącego słońca musnęły mi oczy. Rozciągnąłem się.

 

Sielankowa pobudka wydawała się zaprzeczać wydarzeniom dwóch ostatnich dni. Przecież wszystko było na swoim miejscu. Ja na łóżku, obok Kostia, zwinięty w kłębek Reksio na moich nogach, zwinięty w kłębek Fafik udaje naszą poduszkę.

 

Coś mi nie pasowało, ale nie wiedziałem co. Postanowiłem zbudzić Kostię, może on będzie wiedział. Szturchnąłem go łokciem, ale nie trafiłem. Obejrzałem się zdziwiony.

 

- Gdzie jest Kostia? – krzyknąłem.

Fafik podniósł głowę. Powęszył.

- Tu go nie ma – oznajmił.

- Wczoraj go chyba cały dzień nie było – zauważył Reksio.

- Musimy go znaleźć!

- Musimy obudzić śpiących!

- Musimy zjeść śniadanie!

 

Zdanie Fafika wygrało. Wilczki zebrały jajka spod kur i nasmażyły jajecznicę na cebuli, ja w tym czasie wydoiłem kozy.

 

Z pełnymi brzuchami ruszyliśmy na poszukiwanie Kostii.

 

Potworkowo wyglądało potwornie.

 

Cisza. Nikogo na ulicach. Drzwi, okna, przejścia, wszystkie kąty pozasnuwane pajęczynami.

 

Dotarliśmy do cmentarza. Pajęczyny blokowały przejścia między grobami, ale udało nam się prześlizgnąć pod grobowiec, w którym mieszkał Kostia.

 

Niestety, drzwi były zasnute dokładnie pajęczynami. Nie daliśmy rady się przedrzeć.

- Myślicie, że Kostia jest w środku? – zastanowił się Reksio.

- Kostia! Kostia! – zawołał natychmiast Fafik.

 

Nikt nie odpowiedział. Za to chyba coś zbudziliśmy. Szuranie i skukanie łap olbrzymiego stwora dobiegło zza kaplicy.

Schowaliśmy się za sąsiednim nagrobkiem. Fafik wystawiał co chwilę głowę, obserwując.

- To koń szachowy! – zawołał. – Sam idzie do nas!

Wyjrzeliśmy w trójkę. Faktycznie, biały koń szachowy przeciskał się między nagrobkami.

Nie wiedziałem, wiać czy czekać.

 

- To one same chodzą? – zdziwił się Reksio. – A myśmy się tak męczyli, aby je przesuwać!

- Tak to nie ma zabawy – szczeknął Fafik. – Wracaj na szachownicę! Wrrr! Wrrr!

 

Koń się chyba faktycznie wystraszył, bo zawrócił.

Dopiero teraz zobaczyliśmy, że do konia przywiązany jest pajęczymi nićmi Kostia! Usta miał zasznurowane pajęczyną, więc nie mógł mówić.

Rzuciliśmy się do niego i próbowaliśmy zerwać pajęczynę, ale bez żadnego skutku. Nic nie pomagało! Gryzienie, rwanie, cięcie nożem! Nic!

Zmachani siedliśmy na nagrobkach.

- Co teraz? – zaszczekał Reksio.

- Został nam pamiętnik tej wiedźmy. Może będzie tam informacja, co zrobić?

 

Wróciliśmy do domu babci. Powoli, bo Kostia musiał ciągnąć figurkę Konia Szachowego. Trochę mu pomagali Fafik z Reksiem, więc nie było tak źle.

 

Zaczęliśmy czytać pamiętnik. Dziwne literki i starodawny język utrudniały zadanie. Ale najgorsza była treść! To dziewczyński pamiętnik! Pełno opisów zbierania porzeczek i podglądania kąpiących się chłopaków ze wsi! Fuj! I to wszystko przeplatane przepisami na herbatkę na poty czy maść na hemoroidy.

- Co to są hemoroidy? – zapytał Fafik.

Spojrzeliśmy na siebie. Nikt nie wiedział.

- Pewnie trzeba by sprawdzić w tej Encyklopedii – szczeknął Reksio. – Idziemy do biblioteki?

Nikomu się nie chciało.

- Hemoroidy chyba nic nie mają wspólnego z pająkami – orzekł Kostia.

Oczy całej trójki były we mnie wpatrzone.

- No, ten… tego… - nie wiedziałem, co robić.

Iść do biblioteki nie chciało mi się.

 

Przypomniał mi się jeden z wykładów na jutubie.

- Oglądałem na jutubie wykład o krwi. „Hem” to żelazo, „roidy” to pochodzi od rodzenia. To wiedźmi specyfik do szukania rud żelaza – orzekłem pewnie. – Czytamy dalej.

 

Fafik co chwilę z Reksiem zrywali się, żeby pobiegać pomiędzy drzewami. Nie dziwię się. Sam chciałem rzucić ten pamiętnik! Same dziewczyńskie sprawy! Teraz czytałem o jadłospisie na Noc Kupały! A potem… wpadła na pomysł, aby porwać chłopaków z wioski i zrobić z nich krzesła i stoliki na imprezę!

 

Rzuciłem pamiętnikiem. Odbił się od drzewa i spadł w trawę.

 

- Przeczytałeś cały? Nic nie było? – zaszczekał Reksio, przerywając uganianie się za ogonem Fafika.

- Tego się nie da czytać! Dziewczyńskie bzdury! Chcą z chłopaków zrobić meble!

- Niemożliwe – warknął Fafik. – Żaden chłopak się na to nie zgodzi!

Wziął książkę i zaczął składać literkę po literce.

 

- Za bardzo mi to nie wychodzi – jęknął. - To Pimpuś lubił czytać! Potrafił przeczytać nawet jedną książkę w tydzień! I to taką na sto stron!

 

Zlitowałem się nad nim. Zacząłem czytać dalej.

 

"Wpadłam na pomysł, aby uśpić chłopaków pająkami z gwiazdką, które zalęgły się w niektórych jaskiniach. Wiedźma Hermenegilda nakrzyczała na nas, gdyśmy z Sosnosławą i Bukomirą znosiły uśpionych chłopaków do wioski. Że niby potem mieszkańcy nas pozabijają za uśpienie na wieki ich synów. Ta głupia Germanka nie wie, że wystarczy odrobina ziemi z miejsca, gdzie się spotyka Niebo z Piekłem, i człowiek się budzi, a pająk zdycha. Kazała nam wrzucić ich do Wisły, aby…"

 

- To jest to – wrzasnął Fafik po chwili. – Ziemia! Jest lekarstwo!

- Ale gdzie Niebo się spotyka z Piekłem? – zastanowił się Reksio. – To chyba nie w Potworkowie!

- Ona mieszkała w Czarcim Jarze, może to tam? – zasugerowałem. – Ale nigdy tam nie byłem, to nie wiem.

- Nie czytałeś żadnej książki o tym? – szczeknął Reksio. – Ty lubisz czytać, tak jak Pimpuś!

- Pimpuś? – coś mi się kojarzyło. – Tak, to może zadziałać!

- Co? Pimpuś jest w Niebie, Anioły go zabrały – westchnął Fafik.

- No właśnie, a diabły porwały Babę Jagę do Piekła! - krzyknąłem podekscytowany. – Niebo z Piekłem się zetknęło!

- Pędzimy! – krzyknął Fafik i ruszył biegiem, a my za nim.

Przyznam, że nie poczekaliśmy na Kostię. Wiem, to trochę niefajne z naszej strony. Nawet bardzo niefajne.

Dobiegliśmy do Ulicy Szkolnej. Do lasu było strasznie daleko. To tam, jak opowiadała babcia, jest Diabelski Krąg.

Szkolną już nie biegliśmy. Szliśmy coraz wolniej.

Nagle Fafik się zatrzymał. Spojrzał na brata, potem na mnie.

- Boję się – zapiszczał. – Nigdy tam potem nie byłem. Zabrali nam Pimpusia!

Rozpłakał się. Reksio spróbował go polizać, ale po chwili on też płakał.

Siadłem na środku drogi. Samemu nie chciało mi się iść. Trochę się też bałem. Wówczas dociągnął do nas Kostia.

To dobry kumpel. Nie obraził się, że zostawiliśmy go samego.

Teraz ja razem z Kostią poszliśmy powoli dalej Ulicą Szkolną. Fafik z Reksiem płakali nadal na środku drogi.

Powoli doszliśmy do lasu. Zatrzymaliśmy się po kilkunastu krokach.

- Ten Krąg, to na prawo czy na lewo? – zapytałem Kostię, jakby mógł mi odpowiedzieć.

Rozejrzałem się. Zupełnie wiedziałem, dokąd iść.

- Pójdę po chłopaków, oni wiedzą, gdzie to jest – powiedziałem po chwili. – Poczekaj tu na mnie.

Nie myślałem, że z takim ciężkim Koniem Szachowym będzie gdzieś spacerował, ale po tym, gdy go zostawiliśmy, ciągle było mi głupio.

Namówić Fafika i Reksia do pójścia dalej nie było łatwo. Wreszcie przekonał ich argument o obiedzie. Bez obudzenia dorosłych byliśmy skazani tylko na moją kuchnię. A poza smażeniem jajecznicy i jabłek z cebulą nic nie umiałem.

 

- Ale niani nie budzimy – warknął Reksio. – Mam dość Whiskas!

 

Wreszcie doszliśmy do Diabelskiego Kręgu. Bez pomocy Reksia i Fafika nigdy byśmy z Kostią tu nie trafili!

 

Spomiędzy gęstwiny gałęzi drzew, krzewów, pokrzyw i przerastających wszystko jeżyn weszliśmy nagle na pustą polankę.

 

Nic tu nie rosło. Idealne koło spalonej ziemi pachnącej siarką i kadzidłem.

 

Szukałem grzybów, które według programu na jutubie rosną na granicy Diabelskiego Kręgu, ale nic nie znalazłem.

 

- To jest to? – powąchał niepewnie Fafik. – Pachnie jak w Hallowe’en kaplice na cmentarzu i śmierdzi czymś strasznie jednocześnie!

Kostia przecisnął się, Koniem Szachowym wyłamując gałęzie blokujące mu drogę i przewrócił się wraz z figurą na wypaloną ziemię. Pajęczyny w momencie dotknięcia spalonej ziemi stanęły w ogniu! Po chwili Kostia, uwolniony od ciężaru Konika Szachowego, podniósł się. Rozejrzał.

 

- No, wiedźma miała rację. Działa! Przynajmniej na pajęczyny. Bierzemy ziemię i idziemy budzić ludzi!

Spojrzeliśmy na siebie. Nikt z nas nie miał nic, w co można by zabrać ziemię.

- W rękach zaniesiemy!

- A może zawiniemy w koszule? – zaproponowałem. – Na jutubie widziałem, jak Japończycy wszystko zawijają w materiał! Bo oni nie znają plecaków!

- Pobrudzą się – jęknął Kostia. – Tyle prania!

- Niania wypierze! – Fafik z Reksiem już ściągali koszule.

 

Najpierw je starannie umorusali całe ziemią. Potem naładowaliśmy do koszul tyle ziemi, ile się dało, zawiązaliśmy w tobołki i ruszyliśmy z powrotem.

 

- Kogo najpierw obudzimy?

- Tatkę! – szczeknął Fafik.

- Babcię i pana Alexandru! – wtrąciłem.

- Pana Angusa – rzucił Kostia.

- Czemu? – zdziwił się Reksio.

- Bo najbliżej – wyjaśnił Kostia. – Zobaczymy, czy działa. A wtedy każdy z uczniów naszej szkoły dostanie garść ziemi i pójdzie budzić kolejnych mieszkańców!

- To jest myśl! Idziemy!

Pełni zapału doszliśmy do naszej szkoły.

Drobna granulka ziemi obudziła pana Angusa.

Rozejrzał się wokół.

- A co wy znowu wymyśleliście, dzieciaki? Przerwa już się skończyła?

Spojrzał na niebo.

- Wygląda, że czas na obiad! Czemu macie ziemię w koszulach? Chyba dawno żadnej kary nie było!

 

Długo zajęło nam wytłumaczenie wszystkiego. Na szczęście zobaczył w klasie uśpionych kolegów i zrozumiał, że wcale go nie oszukujemy.

 

- I ta ziemia ma ich obudzić? – z niedowierzaniem kręcił głową. – Gdy moje dzwonienie dzwonkiem i ciągnięcie za ucho nie pomogło?

- Proszę sprawdzić, psze pana - Reksio podał mu garść ziemi.

 

Po chwili wszyscy byli wolni. Pająki stykając się z ziemią z Diabelskiego Kręgu stawały w płomieniach, tak samo jak ich pajęczyny.

 

Pan Angus kazał każdemu zrobić kubek z papieru. Pokazał jak. Całkiem proste origami. Do środka każdy z uczniów dostał garść ziemi.

 

Zostaliśmy podzieleni. Każdy dostał fragment Potworkowa do uleczenia.

 

Na mnie przypadła Ulica Kolorowych Ogrodów, a potem miałem budzić wszystkich na Ulicy Wokół Stawu, aż się spotkamy w centrum.

 

Pobiegłem do domu. Nigdy tak szybko nie biegłem.

 

Grudka ziemi i babcia się obudziła. Druga grudka i obudził się pan Alexandru.

- Paniczu! – spojrzał na mnie. – Proszę się ubrać! Mamy poważny problem, pojawiły się niebezpieczne pająki!

 

Wyjaśniłem im, co się stało.

 

Babcia wzięła ode mnie trochę ziemi i poszła budzić sąsiadki. A ja z panem Alexandru poszliśmy od razu na Ulicę Wokół Stawu. Obudziliśmy Orangutany z Biblioteki i Kruki ze Świątyni Sybilli i dotarliśmy do Kina.

 

Tutaj zgromadzili się wszyscy uczniowie Szkoły dla Chłopców, nasz Dyrektor, Burmistrz i inni ważni mieszkańcy, którzy uświadomili sobie, co się wydarzyło.

 

- To wygląda na atak Tajemniczego Wroga – oznajmił mężczyzna, który wyglądał jak Sherlock Holmes. – Musimy przeprowadzić śledztwo.

- Skąd te pająki się pojawiły? – warknął Burmistrz.

- To jest… - wybąkał mężczyzna w mundurze listonosza – przyszły takie paczki, pod wiele adresów, wszystkie jednego dnia, od jednego nadawcy. To mogło być w tych paczkach…

- Kto był nadawcą?

- Jakaś firma. Nie znam – wyjąkał pocztmistrz.

Mężczyzna o wyglądzie Sherlocka Holmesa skinął na swojego towarzysza.

- Doktorze, znajdzie się na portierni puste opakowanie? Zapewne portier otworzył przesyłkę, został ukąszony i zasnął, więc pusta paczka powinna był łatwo do znalezienia.

Niski mężczyzna w lekarskim kitlu oddalił się od nas, aby po chwili powrócić z pustym opakowaniem paczki.

- Zagraniczna – wskazał mężczyzna wyglądający na Sherlocka Holmesa. – Nadana przez spółkę Jäger GmbH, z Berlina.

- Jäger? – zdumiał się Burmistrz. – Czy to nie oznacza po niemiecku…

- Łowca – potwierdził pan Alexandru. – Dotarł do Potworkowa.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Tjeri dwa lata temu
    No fajowe!
    Zamierzasz tak wyśrubować żeby finał był w Halloween?
  • Domenico Perché dwa lata temu
    Jak widać po numeracji części, ostatnia przypadnie w Hallowe'en.

    A czy to będzie finał... Zależy czego...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania