Pokaż listęUkryj listę

Hallowe'en (część 18/32) - 17. października - Wycieczka do Cieplarni

Zaraz następnego dnia mieliśmy zorganizowaną szkolną wycieczkę do Cieplarni.

 

Na początku myślałem, że chodzi o Spalarnię. Taką do śmieci. Byłem już trzy razy na takiej wycieczce.

 

Ale nie. Cieplarnia.

 

- Kochani chłopcy! Cieplarnia podobna jest do szklarni, jaką niektórzy mają w swoich ogródkach! Jest jednak dużo, dużo większa. Musicie bardzo uważać!

- Pójdziemy na smyczy! – zawołał z radością Fafik.

- Będziemy oznaczali trasę sznurkiem? – zainteresował się Stefan.

- Nie, Cieplarnia to nie labirynt – odparł nauczyciel. – To ogromna, ogromna szklarnia. Rosną w niej rzadkie rośliny, które sobie obejrzymy podczas wycieczki.

 

Poszliśmy grzecznie na Dworzec.

 

- Pasztet, zmień postać – polecił dyrektor. – Stefan weźmie cię na ręce.

- Czemu ja? – jęknął Stefan.

Czarny puchaty kot już się wygodnie mościł na jego głowie.

- Miało być na rękach – jęknął Stefan.

- Miau!

- Za zwierzęta domowe nie płaci się biletu – odparł dyrektor. – Zaoszczędzimy dwanaście halerzy na umiejętności przemiany waszych kolegów.

- Miauuu?

- To nie skąpstwo! My, Szkoci, jesteśmy oszczędni! Oszczędnością i pracą Szkoci się bogacą!

Fafik z Reksiem tylko zamerdali ogonami.

 

Podjechał pociąg. Weszliśmy do wagonu klasy czwartej. Drewniana podłoga i drewniana barierka dookoła, aby nikt nie wypadł. I to wszystko. Żadnej ławki, brak dachu.

- Nie ma gdzie usiąść? – rozejrzałem się.

- Po co siadać w pociągu? – prychnął pan Angus. – Drewniane ławki w klasie trzeciej kosztują dwa razy więcej, a są twarde!

Ruszyliśmy. Najpierw powoli, potem coraz szybciej. Na nie osłoniętej niczym platformie wiało całkiem mocno!

Wjechaliśmy do tunelu. Pociąg jechał długo w absolutnej ciemności. Zatrzymał się na stacji Toruń – Szkolny.

- Nie ma w Toruniu takiej stacji przecież! – zawołałem.

Pociąg ruszył dalej. Mknął w ciemnościach. Wreszcie kolejna stacja. Warszawa – Most – głosił napis.

- Warszawa? Tak szybko? – zdziwiłem się. – To Pendolino tak szybko nie jeździe z Torunia!

- Kolej to przyszłość komunikacji – rzekł pan Angus. – Na tej stacji możesz przesiąść się na Dworzec Warszawsko-Wiedeński lub Warszawsko-Petersburski. I pojechać… kto zgadnie gdzie? – rzucił pytanie.

- Do Wiednia lub Petersburga? – spróbował Kostia.

- Brawo! – zaklaskał dyrektor. – Można też przesiąść się w Dunabourgu i dojechać do Rygi, lub w Wilnie i przez Królewiec dojechać do Berlina! A z Berlina przez Breslau i Kraków znowu do Warszawy! Czy to nie jest cudowne?

- Miau miiiau miaaau! – skomentował to Pasztet.

- No tak. Masz rację. – pokiwał głową pan Angus. – Na tak długich trasach mało kto jeździ czwartą klasą. Choć nie rozumiem dlaczego! Świeże powietrze! I tak tanio! U nas w Szkocji… - rozpoczął opowieść z czasów, gdy jeszcze był dyrektorem szkoły na Wyspach Brytyjskich.

Kolejny przystanek to była „Cieplarnia”. Wysiedliśmy z krzykiem, przerywając opowieść nauczyciela. Drewnianymi schodami wspięliśmy się na górę. Pan Angus kupił dla nas bilety. Szkolne, za halerza.

 

Trasa była wyznaczona torem wodnym. Mieliśmy przesiąść się do łódek. Zwykłe wiosłowe były w cenie biletu, za motorową trzeba było zapłacić pięć groszy.

Nikogo chyba nie dziwi, że już za chwilę wiosłowaliśmy wytrwale kanałem.

Pierwsze napotkane krzewy błyszczały z dala białymi kwiatami. Gdy przypłynęliśmy bliżej, okazało się, że to nie kwiaty, tylko szkieleciki drobnych ptaków czy innych zwierzątek, jak myszy, nadziane na kolczaste gałązki.

- Co to takiego?- zdziwiłem się.

- Mordownica Robinsona – zabrał głos dyrektor. – Odkryta przez słynnego podróżnika Robinsona Kruzoe. Gdy wyczuje żywe zwierzę, atakuje go i próbuje unieruchomić kolczastymi gałązkami. Kolce produkują paraliżujący jad. Ofiara po chwili przestaje się wyrywać i zastyga. Wówczas roślina zapuszcza korzenie w ciele ofiary, którą się żywi, aż zostanie tylko szkielecik.

- To mnie wyprodukowano za pomocą czerwonych mrówek – mruknął Kostia. – Tylko mnie związali, aby nie uciekł, zanim mnie mrówki nie objedzą.

- Do ZOO pojedziemy innym razem, wówczas poznamy różne zabójcze zwierzęta. Dzisiaj tylko roślinki!

- Dasz radę wziąć taki szkielecik na pamiątkę? – szepnąłem Kostii.

Wystawił kościstą rękę. Zatrzymaliśmy na chwilę łódź, zwiększając odstęp od dyrektora i reszty chłopaków. Nie było łatwo, ale ściągnął pięć szkieletów szczurów.

- Będzie dla ciebie, dla Stefana, dla Fafika, dla Reksia i dla mnie – szepnął mi.

- Miauuu!

Cóż było robić? Udało mu się wreszcie ściągnąć szkielet jakiegoś ptaszka dla Paszteta.

 

Płynęliśmy dalej. Minęliśmy rozłożyste drzewo, pod którym leżało pełno jabłek. Coś pan Angus o nim opowiadał, ale byliśmy za daleko, aby usłyszeć szczegóły.

Dalej było drzewo, całe oplątane pnączami.

 

- To mięsożerne winorośle z Malgaszów, opisane przez Karla Lichego – wyjaśniał pan Angus.

Dalej było Umdhlebi, drzewo które na raz rodziło dwa rodzaje owoców, niestety oba trujące, sprowadzone przez misjonarza Ojca Parkera z Południowej Afryki.

 

Dalej południowoamerykańskie kolczaste pnącze Ya-te-veo. Pod nim leżało sporo jakby wysuszonych trupów ptaków, myszy i szczurów.

- To Wampiryczne Kiwi – wyjaśnił pan Angus. – Wysysa tylko krew. Bardzo niechlujne, reszta ofiary zostaje nieużyta.

- Czy to nie jest aby niebezpieczne? – zestresował się Stefan.

- Nie, skądże – uśmiechnął się pan Angus. – Roślinki są karmione rankiem świeżą dostawą szczurów. Teraz są najedzone.

 

Dalej rosło Wężowe Drzewo z Meksyku, które dusiło swe ofiary jak anakonda.

 

- A to jest Klejownica Dunstona. Pochodzi z bagien Nikaragui – pokazał nam niepozorną roślinkę, której pokryte mazią pędy wyłaniały się z wody. – Nie przepływajcie zbyt blisko, bo jeśli się przykleimy, to nie damy rady popłynąć dalej.

 

Starannie opłynęliśmy niebezpieczną roślinę.

 

Diabelskie Drzewo z Brazylii nie zrobiło na nas wrażenia.

 

- Banany? – pociągnął nosem Stefan. – To dobrze, bo zgodniałem!

- To brazylijska Muchołówka – wyjaśnił dyrektor. – Jest tak duża, że zje spokojnie dorosłą małpę.

Zbledliśmy wszyscy i przyśpieszyliśmy wiosłowanie. Zapach bananów został za nami.

 

- Co tak śmierdzi? – skrzywiłem się.

- To tylko Haroldiada, zwana Wilkinsinią – wyjaśnił dyrektor. – Niektóre zwierzęta można zwabić zapachem padliny.

Fafik i Reksio naprężali smycze, jakby chcieli wyskoczyć. Dobrze, że przywiązałem je do ławki. Jeszcze prędzej wiosłowaliśmy z Kostią, bo i Stefan miał problemy z utrzymaniem Paszteta.

- Miau! Miau! Miau! Miau! – darł się bez przerwy.

 

Wreszcie dopłynęliśmy do końca trasy. Późniejsze zwiedzanie w muzeum to była już sama przyjemność. Tu nic nam nie zagrażało!

 

- Wybaczcie, że zwiedzanie jest bez przewodników – przeprosiła nas woźna, zamiatająca posadzkę w holu. – Niestety, jesteśmy same z panią Kasią, która siedzi na kasie.

 

- A co z resztą personelu? – zdziwił się pan Angus. – Mój przyjaciel Ivan MacKerle…

- Wyjechał do Indii po krowożerne drzewo – rzuciła sprzątaczka. – Wrobił nas w to bagno i wyjechał!

- Ale co się stało?

- Przywiózł z Magdagaskaru drzewo Kunanga. I pojechał do Indii. Zapomniał przekazać, że poluje za pomocą trujących gazów. Cały personel wytruty! Ocalałyśmy z Kasią, bo miałyśmy katar tamtego dnia!

 

W muzealnym sklepiku kupiliśmy sobie na pamiątkę sadzonki Klejownicy Dustona. Podobno jest rewelacyjna jako lep na muchy.

 

Kupiłem tez nasionka palmy Medemia argun, z której w Egipcie robiono trumny dla faraonów. Spróbuję wyhodować i dam w prezencie panu Alexandru.

 

Obiad zjedliśmy w miejscowym bistro. W cenie biletu był dziś Kotlet z Kani lub Kotlet z Sowy.

Nie chciałem jeść, pamiętając o tym, co babcia mówiła o przemianie w Babę Jagę.

Kostia mnie wyśmiał.

- To ty nigdy nie słyszałeś o grzybach, które nazywają się Sowa? W Związku Radzieckim były popularne!

Ale i on się zdziwił, gdy wniesiono kotlety. Miały dobry metr średnicy! Spytałem kelnerki. To faktycznie grzyby. I Kanie i Sowy. Dziwne trochę.

 

Tylko Fafik i Reksio zjedli całą porcję. Ja zmieściłem jedną trzecią.

- To ja przyniosę opakowania i zabierzecie do domów! – zawołała kelnerka.

- Nie trzeba – bąknąłem.

Byłem pewien, że babcia przygotowała coś dobrego na powrót wnuka z wycieczki!

- Co? Ty myślisz, że ja Dary Boże będę marnować? – zdenerwowała się kelnerka. – Nie zjadł teraz, zje na kolację! Tu się jedzenia nie wyrzuca!

- Czy to nie cudowne miejsce? – zachwycał się pan Angus. – Za halerza taki obiad! A jeszcze jest wizyta w Cieplarni!

 

Powrót był mniej udany. Zaczął padać deszcz. A my oczywiście w czwartek klasie, wagonie bez dachu. Całkiem przemoknięci wróciliśmy do Potworkowa.

 

Babcia słowa nie rzekła, tylko wsadziła mnie do bali z gorącą wodą. Dała zjeść kromkę chleba z masłem i pokrojonym cieniutko czosnkiem. Dziwne, ale pyszne! Tylko trzeba delikatnie posolić.

 

A potem dzbanek mleka. Gorącego, z masłem i miodem.

 

Zasypiałem opatulony puchową kołderką. Życie jest takie piękne!

Średnia ocena: 2.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Tjeri dwa lata temu
    "Kupiłem tez nasionka palmy Medemia argun, z której w Egipcie robiono trumny dla faraonów. Spróbuję wyhodować i dam w prezencie panu Alexandru." Prezent w sam raz :)).
    Może mniej porywający odcinek, ale nie mogą być cały czas fajerwerki. Idę dalej.
  • Domenico Perché dwa lata temu
    Dzięki.

    Coś jeszcze tu będzie miało znaczenie.

    Ale bez spojlerów...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania