Pokaż listęUkryj listę

Hallowe'en (część 20/32) - 19. października - Wielka Biblioteka Aleksandryjska

Zbudziłem się w poniedziałek wczesnym rankiem. Tak przynajmniej wskazywało niebo. Słońce dopiero szykowało się do wschodu.

Zszedłem po cichu na dół. Pan Alexandru popijał kawę. Z jakimiś przyprawami, pachniało nieziemsko!

- Kawaler napije się kawy? – mrugnął do mnie okiem.

- Z dziadkiem zawsze – uśmiechnąłem się.

Pocałował mnie w czoło.

Do miedzianego tygielka nasypał sporo kawy. Nasypał mocno pachnącego zielonego proszku. Dosypał brązowego cukru. Zalał wodą. Postawił na ogniu. Błyskawicznie zaczęła kipieć. Odsunął garczek z ognia. Postawił znowu i szybko ściągnął, zanim wykipiała. I jeszcze raz.

- Gotowa – nalał mi do małej filiżanki.

Kawa była gęsta, pachnąca korzeniami i bardzo słodka.

- Jest super! – zawołałem.

- A ty już na nogach? – zdziwiła się babcia wchodząc. – Może dzisiaj sobie zrobisz dzień wolny? Do południa w łóżeczku? Bez szkoły?

- Babciu! – zawołałem oburzony. – Szkoła jest fajna!

Klapłem na ławkę. Upiłem kolejny łyk kawy.

- Nigdy tylko mamie nie mów, że tak powiedziałem! – poprosiłem. – W Toruniu migałem się od szkoły jak mogłem. Ale tam szkoła była do kitu.

- Ale może naprawdę odpoczniesz? – babcia obstawała przy swoim. – Po wczorajszym dniu…

- A co był wczoraj? – zdziwiłem się.

Zamyśliłem się… Kociołki… To w piątek. Jeszcze ręce mnie bolą od tego stukania. Wyprawa do Cieplarni w sobotę…

- Muszę podlać moją roślinkę! – zerwałem się.

Pobiegłem na górę z dzbankiem wody. Nalałem aż do krawędzi doniczki. Tak było w instrukcji.

Zbiegłem na dół.

- No i czemu miałoby mi coś być? – zapytałem.

- No, wczoraj w muzeum… - babcia nagle przerwała.

Podrapałem się po głowie. Muzeum? A, pamiętam!

- Był tam kruk gadający – pokiwałem głową. – I taka świątynia Sylwi…

- Świątynia Sybilli – poprawił mnie pan Alexandru. – Z bogatą kolekcją sztuki. Ale byliście w innym oddziale przecież.

Podrapałem się po głowie.

- Mówiłaś, że mamy zobaczyć pamiątki po Czarcim Jarze – powiedziałem.

W tym momencie przypomniałem sobie wszystko. Zakręciło mi się w głowie. Zerknąłem w filiżankę.

- Pusto – jęknąłem.

Pan Alexandru bez słowa wstał i zrobił mi kolejną kawę w tygielku. Tym razem dosypał innych przypraw. Pachniała jeszcze wspanialej!

Wypiłem z radością w trzech łykach. Parzyło w gardło, ale było dobre!

Dostałem kolejną kawę. Siorbnąłem delikatnie.

- To Czarci Jar spłonął? – zapytałem niepewnie. – To w takim razie dobrze, babciu, że już przeprowadziłaś się do Potworkowa i nie zginęłaś w pożarze!

Babcia z panem Alexandru spojrzeli na siebie porozumiewawczo.

- Tak, to dobrze, że nie zginęłam w pożarze – poświadczyła babcia. – Gdybym spłonęła, nie mogłabym zamieszkać w Potworkowie.

- A czemu mój… - zawahałem się – mój tata spalił Czarci Jar?

- Był Łowcą – wyjaśnił pan Alexandru.

- Łowcą Wiedźm? – wolałem się upewnić.

- Po prostu Łowcą. Polował na wiedźmy, wampiry, wilkołaki, szkielety, wszystko, na co dostał zlecenie. I bez zlecenia też, z nienawiści.

- To straszne – wzdrygnąłem się. – Chyba pora wydoić kozy? – wolałem zmienić temat.

Spokojnie zdążyłem wydoić kozy, podebrać kurom jajka, ubić masło, zjeść śniadanie. Pan Alexandru usmażył coś, co nazywał szakszuką. W sumie to tylko jajka smażone w sosie pomidorowym, z dużą ilością przypraw. Dobre.

Spokojnie przebrałem się z piżamy w szkolny mundurek i poszedłem do szkoły.

- Jesteś! – Fafik z Reksiem rzucili się na mnie z radością.

Przewrócili na ziemię i zaczęli lizać po twarzy.

- Już myśleliśmy, że umrzesz!

- Oj tam, oj tam, tylko zemdlałem w muzeum. Duszno było. Pan Alexandru mnie przyniósł do domu.

- W jakim muzeum? – zdziwił się Fafik. – Leżałeś trzy dni zatruty dżemem z wilczej jagody! Oj, ojciec nam solidnie złoił tyłki za to.

Podniósł kilt i pokazał pupę całą w sińcach.

- Ale nic nie straciłeś w szkole – szczeknął Reksio. – W piątek mieliśmy robić kociołki. Pan Angus wyjaśnił nam wszystko, a potem miały być prace ręczne. Ale nauczyciel od stukania młodkiem nie przyszedł. Cały dzień bujaliśmy się na huśtawce czekając na niego.

- Tata powiedział, że te zajęcia były bez sensu – dodał Reksio. – Mówił, że Dżak - Czerwony Nos, który tego uczy, jest pijany bez przerwy od wielu lat. Nawet nie mogą go zwolnić, bo nie jest w stanie odebrać wypowiedzenia! Fabryki robiące kociołki nie mają nowych pracowników i są zamykane po kolei.

- Dziwne – szepnąłem do siebie.

Ręce od wybijania młotkiem kociołków do tej pory mnie bolały.

- A w sobotę mieliśmy pojechać do Oranżerii. Była zamknięta, bo pracownicy poumierali. Taka wywieszka była na drzwiach. A w drodze powrotnej zerwała się taka ulewa, że na miejscu byliśmy cali mokrzy i tylko wróciliśmy do domu!

- Całą niedzielę leczyliśmy katar – uzupełnił opowiadanie brata Reksio.

- Dziwne – szepnąłem ponownie.

Przecież rano podlewałem roślinkę, którą stamtąd przywiozłem!

Pan Angus zadzwonił na lekcje.

- Proszę pana, ale to się nie zgadza – rzuciłem, gdy zapowiedział wyjście do Wielkiej Biblioteki Aleksandryjskiej.

- Co mianowicie? – nauczyciel był wyraźnie zdziwiony.

- Całe Potworkowo! – rzuciłem. – Małe miasteczko, ale jest w nim Muzeum Narodowe z wieloma oddziałami. Kilka szkół. Stacja kolejowa! Ulice i domy zmieniają swoje położenie! Lekcji nie było, a ja w nich uczestniczyłem! Czy ja śnię?

- Nie, nie śnisz – pokręcił głową dyrektor. – Jesteśmy rzeczywiści. Chłopcy, pokażcie koledze, że jesteśmy rzeczywiści!

Kostia mnie uszczypnął. Stefan walnął mukę. Fafik z Reksiem wylizali mnie po twarzy.

- Wystarczy! – zawołałem, bo pozostali uczniowie ustawili się w kolejce do mnie. – Nie śpię! Jesteście rzeczywiści! Tym bardziej to nie pasuje!

- Co? – Fafik liznął mnie po policzku.

- No, choćby ty! Jesteś wilkołakiem!

- No, fakt – przyznał Fafik. – Na razie szczenięciem, na mnie i Reksia Światło Pełni Księżyca jeszcze nie działa!

- No właśnie! Wilkołaki istnieją tylko w bajkach! I horrorach! I w grach komputerowych!

- No i w Potworkowie – dodał Reksio. – Faktycznie, niewielu żyje Wilkołaków na świecie. To przez Łowców!

W klasie zapadła cisza.

- Nie wspominaj nawet o nich! – zimnym tonem uciszył go pan Angus. – To najwięksi zbrodniarze na świecie! Mordują dla swej przyjemności! Gdybym spotkał jakiegoś… – zadrżał i urwał.

- To co? – szczeknął Reksio. – Ja bym go zagryzł!

- Szybciej on ciebie zastrzeliłby zaczarowaną srebrną kulą – wyszeptał pa Angus. – Jedyny ratunek to wiać, czym prędzej. Wszystkich na raz może nie dogoni.

Zrobiło się w klasie cicho, jakby nikogo nie było.

Wreszcie odezwał się pan Angus.

- No, to ustawiamy się parami! Idziemy do biblioteki!

- Możemy na smyczy? – westchnął z nadzieją Fafik.

- To blisko i bezpiecznie – wyjaśnił pan Angus. – Nie trzeba.

- Szkoda – westchnął Fafik.

Szedłem w parze z Kostią. Przed nami podskakiwali Fafik z Reksiem. Stefan jak zawsze szedł sam, pośrodku. Nikt obok niego nie mieścił się na chodniku.

Doszliśmy do budynku Biblioteki. Nie miał żadnych okien. Kolumny wysokie na kilka pięter otaczały go dookoła. Każda z nich miała misterne rzeźbienia.

Gdy z bliska odszedłem do jednej z nich, dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, że były rzeźbione w napisy. Wielkie litery zbudowane były z mniejszych, a te jeszcze z mniejszych. Większość liter nie należała do naszego alfabetu. Nie umiałem rozczytać plątaniny tych napisów.

Weszliśmy do środka.

Spodziewałem się kolejnego kruka, jak w muzeum, ale podszedł do nas Orangutan.

- Dzień, dobry, dzień, dobry – powitał nas. – Witajcie, w, Wielkiej, Bibliotece, Aleksandryjskiej.

Śmiesznie mówił, każde słowo oddzielając przecinkiem.

- Zaraz, przyjdą, do, was, młodsi, bibliotekarze, i, każdemu, osobno, okażą, co, go, interesuje!

Już za chwilę Fafik z radością gonił innego Orangutana po półkach, podobnie Reksio. Większość uczniów dostała się pod opiekę Orangutanów. Do mnie i do Kostii podeszło dwóch bibliotekarzy przebranych za duchy. Myśleli pewnie, że się wystraszę prześcieradła narzuconego na pracownika biblioteki.

- Cześć, jestem Casper – przedstawił się jeden z nich. – Jestem na praktykach. Jak skończę, to będę zdawał egzamin na Pomocnika Zastępcy Młodszego Bibliotekarza. Trzymaj za mnie kciuki, co?

- To chyba trudny egzamin? – zapytałem współczująco.

- Dla Orangutanów nie, one mają po cztery ręce – wyjaśnił Duch. – Ale ja nie mam żadnej, co nieco utrudnia! Co chciałbyś zobaczyć?

- Macie komiksy? Może takie z Thorgalem? – widziałem kiedyś parę, były niesamowite.

- Mamy wszystko – pociągnął mnie za sobą.

Sunął bezszelestnie pomiędzy regałami. Ledwo nadążyłem biec za nim. Wreszcie się zatrzymał przy jednym z regałów.

- Proszę, Thorgale. Wydania oryginalne, polskie, angielskie, niemieckie, japońskie – wskazywał kolejne półki.

- Ile tego jest – jęknąłem z zachwytem.

- Mówiłem, mamy wszystko! Mamy nawet takie księgi, które nie przetrwały w żadnej innej bibliotece! Mamy też subskrypcje na wszystkie wydawane serie, nawet te z Wydawnictwa Miasteczka Salem!

- A co to takiego, tak dla przykładu? – Parę razy słyszałem już nazwę Salem.

- Szczycimy się posiadaniem Księgi Spełnionych Życzeń, wszystkie tomy od pięciu tysięcy lat. Pierwsze roczniki wykute są na kamiennych płytach, potem kolekcja zwojów z papirusu, a potem znane już wszystkim książki papierowe – mówiąc to prowadził mnie wzdłuż kolejnych regałów.

- To ostatni miesiąc – pokazał z dumą opasłe tomy na kolejnych półkach. – Chcesz coś sprawdzić?

- Może… Trzydziestego września? Miałem wtedy urodziny.

Wyciągnął opasły tom i zaczął przerzucać kolejne strony. Księga była dziwna, pisana na raz w wielu językach. Teksty po polsku i angielsku mieszały się z tymi po chińsku i w wielu innych językach, który nie rozpoznawałem.

- W tylu językach naraz jest drukowana? – zdziwiłem się.

- Drukowana, też coś – prychnął Casper. – Całość ręcznie pisana. Życzenia nie są tłumaczone, spisywane w języku, w którym zostały wymówione!

Przeglądał bardzo szybko stronice.

- O, jesteś - dodał po chwili.

Zajrzałem mu przez ramię.

- Wiedźmak Jerzy – zaczął czytać powoli. – Życzenie pierwsze: Gdybym był chory czy sparaliżowany, to bym wcale tak nie chciał żyć. Status – przekleństwo. Życzenie drugie: Abym nigdy w życiu nie musiał już obchodzić durnych świąt jak urodziny, Hallowe’en czy Walentynki! Status – Fałszywe Życzenie Urodzinowe, paragraf drugi. Życzenie czwarte: Ja już nie będę! Status – przekleństwo.

- A trzecie? - przerwałem mu.

- Nie ma trzeciego – spojrzał uważnie w księgę. Jest drugie i czwarte. I na końcu wpisu życzenie piąte: Do końca życia będę jeździł w foteliku. Status - przekleństwo. No, chyba nie miałeś szczęścia tego dnia, co?

- No – kiwnąłem głową. – Mieliśmy wypadek i Mama trafiła do szpitala. Nie wiem, czy przeżyje. Ja wyszedłem cudem bez szwanku i zaopiekowała się mną babcia.

- Jesteś pewien? – Casper spojrzał na mnie z ciekawością. – Spełnione życzenia sugerują coś innego.

- E tam – machnąłem ręką. – Jakie to Spełnione Życzenia? Głupoty jakieś. Podsłuchują ludzi przez komórki i spisują co ciekawsze zdania. I czemu Fałszywe Życzenie Urodzinowe?

- Wszystkie spisane tu życzenia już się spełniły, tak zapewnia wydawca – Casper pokazał mi napis na pierwszej stronie. – A o Fałszywych Życzeniach piszą w dodatku, o jest:

Życzenie Urodzinowe jest fałszywe, jeżeli:

§ 1 - zostało podpowiedziane przez kogoś

§ 2 – zostało powiedziane poza dniem urodzin

§ 3 – nie zdmuchnięto wszystkich świeczek na torcie

§ 4 – tort nie był czekoladowy

- Głupota! Ktoś was oszukuje! Tort był czekoladowy! I wszystkie świeczki zdmuchnąłem! Już jechałem z panem Alexandru na ławeczce, bez fotelika! I na złość temu głupiemu autorowi w tym roku wyprawię huczne Hallowe’en! – wywrzeszczałem w złości. - Wracam do sekcji z komiksami!

Odwróciłem się na pięcie i pobiegłem. Wydawało mi się, że pamiętałem trasę, ale chyba przy którymś regale źle skręciłem.

Zamiast do komiksów trafiłem na dział encyklopedyczny. Identyczne tomy w niebieskich oprawach ciągnęły się we wszystkie strony. Szybko próbowałem policzyć. Dałem sobie spokój. Ponad tysiąc tomów tu stało! A każdy wielki jak ja! I gruby na dobre pół metra. Zerknąłem na najbliższy.

MAŁA ENCYKLOPEDIA WSZYSTKIEGO

TOM JED

część 3

Obok stały tomy JED, części druga i pierwsza, a dalej tom JEE

Sięgnąłem. Z trudem wyciągnąłem wielką księgę na podłogę. Upadła z hukiem. Z trudem otwarłem. Przewracałem wielgachne stronice. Nie jest to takie łatwe, gdy strona w książce jest szersza od ciebie! Musiałem chodzić tam i z powrotem z każdą kartką! Znalazłem hasło JEDWAB.

Zacząłem czytać.

Fuj!

Było napisane trudnym językiem, ale zrozumiałem, że jedwab to zastygłe siki robaków, które obżerają liście chińskich drzew owocowych! Błe!

Klapnąłem na podłodze. Babcia miała wiele rzeczy z jedwabiu. Nie tylko szlafrok, który mi dała. Większość jej sukienek to czysty jedwab.

Zrobiło mi się trochę smutno. Jaka babcia jest biedna! Nie stać ją na porządne bawełniane albo choćby poliestrowe i musi nosić jedwab!

A mimo tego zawsze jest uśmiechnięta i nie narzeka! I mimo biedy bez słowa się mną zaopiekowała!

Postanowiłem nie grymasić i jeszcze więcej pomagać babci. To super kobieta!

- Tu jesteś! – zawołał mi za plecami Casper. – Miałeś być w komiksach!

- Zbłądziłem – przyznałem.

- O nie… - rozpłakał się Casper. – Teraz nie zaliczą mi praktyk i wyrzucą z pracy!

- Przecież nie musimy o tym nikomu mówić – postanowiłem go pocieszyć.

- Naprawdę? Nikomu się nie poskarżysz? Super! Pędźmy do Dział Komiksów!

Szybko wstawił wielki tom na miejsce, jakby nic nie ważył. Złapał mnie za rękę i wleciał w regał.

Zderzyłem się z twardymi grzbietami książek. Regał się przewrócił, a za nim następny i następny i następny… Kolejne szafy przewracały się jak klocki domina. Za chwilę wszystkie regały na parterze leżały. Przewracały się teraz te stojące na schodach. Książki z nich spadały nad balustradami na dół.

Przez pół godziny trwał huk przewracających się regałów na kolejnych piętrach i deszcz spadających książek. Pomiędzy spadającymi książkami brykał wesoło Reksio z Fafikiem. Wreszcie podbiegli do mnie.

- Ale ekstra! – Fafik nie krył uznania. – Taka rozróba warta jest każdego lania!

- Możesz powiedzieć, że byliśmy z tobą? – poprosił Reksio. – Taka jazda!

- Wy… wy… wyrzucą mnie! Zupełnie! – głośno szlochał Casper.

- To wasze dzieło? – pojawił się obok nas główny bibliotekarz.

- Tak – chlipnął Casper.

- To głównie ja – postanowiłem go obronić.

- I my! – solidarnie dodali Fafik i Reksio.

- Gratuluję! – Orangutan uścisnął nam dłonie. – Tyle czasu szukałem okazji to zrobienia tutaj generalnego remontu! Casper! Twój egzamin uznaję za zdany. Promuję cię na Pomocnika Młodszego Bibliotekarza, za pominięciem stopnia awansu Zastępcy Pomocnika, w uznaniu zasług! A dla was, chłopcy – spojrzał na nas – zawnioskuję o Złoty Medal Zasłużonego dla Biblioteki!

Uroczystość odbyła się jeszcze tego samego dnia wieczorem. Burmistrz z dumą wręczył medale swoim synom i mnie. Wniesiono wielki tort. Podano pieczone kiełbaski, pieczone steki, surowe steki (tylko dla wilkołaków, jak oznajmiała kartka wisząca nad jednym ze stoisk) oraz pieczone pieczarki i pomidory (dla wiedźm, wiedźmaka, wegetarian, wegan i innych pomyleńców, jak oznajmiała kartka nad innym stoiskiem, zanim pan Alexandru jej nie zerwał). Zagrała muzyka. Znowu Potworkowo miało okazję do zabawy do samego rana!

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Tjeri dwa lata temu
    Tu kolejne informacje poddające w wątpliwość stan bohatera i jego wypadek. Umarł? Leży w śpiączce? Ciekawe.
  • Domenico Perché dwa lata temu
    Ciekawe...

    No spojler, OK
  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Odcinek OK. Pozdrawiam 4
  • Domenico Perché dwa lata temu
    Dziękuję.
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Jest co czytać! A zakończenie - zachwyciło. Pokazałeś Wielką Sztuczkę Wychowawczą, bardzo mądre podejście do dziecka. Gdy zdarzy się, że dziecko zrobi coś naprawdę głupiego i ma ogromne poczucie winy, można czasem bardzo mu pomóc, naginając fakty w taki sposób, żeby znowu pojawiła się radość, żeby znowu urosły skrzydła.
    Katastrofa w bibliotece (przewracające się jak kostki domina regały z książkami) zamieniona została w szczęśliwe wydarzenie i w efekcie: "wniesiono wielki tort. Podano pieczone kiełbaski...". Super.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania