Pokaż listęUkryj listę

Hallowe'en (część 1/32) - 30. września - Żadnego więcej Hallowe'en!

Przemyślnie wykorzystując fakt, że oczy wszystkich zgromadzonych w klasie były na mnie zwrócone, wstałem, wszedłem na krzesełko, odwracając się tyłem do klasy ściągnąłem spodnie wraz z majtkami, wypinając na wszystkich gołą dupę.

- O nie, mój drogi! – zawołała pani Knuth, moja wychowawczyni. – Ja już dobrze wiem, co planujesz! Myślisz, że cię teraz wyślę do dyrektora i unikniesz nadchodzącej uroczystości! Nic z tego!

Zamarłem, wciąż wypinając swoje pośladki na całą klasę. Przecież zawsze to skutkowało! Jak mam się teraz wymigać? Nie cierpię głupich urodzin! Tej całej głupiej hecy z głupim tortem, głupimi świeczkami, głupimi czapeczkami i głupimi życzeniami!

Przed oczami, za szkolnym oknem miałem jedną z ulic toruńskiej Starówki. Akurat pod oknem jakiś facet grzebał w śmietniku. Myśl napłynęła mi sama. Teraz na pewno wyrzuci mnie z klasy!

Nie czekając ani chwili, zerwałem z siebie spodenki i wyrzuciłem za okno! Z uśmiechem triumfu obróciłem się, pokazując wszystkim swojego siusiaka! Teraz musi mnie wyrzucić z klasy!

- No cóż, jeśli w takim stroju chcesz świętować urodziny, proszę bardzo. – Zamiast nakrzyczeć na mnie, pani Knuth tylko cicho westchnęła. – Twoje święto, masz prawo wybierać. Rozdaj proszę wszystkim urodzinowe czapeczki, a pozostali chłopcy niech zsuną wszystkie stoliki na środek klasy.

Jak głupi musiałem założyć głupią czapeczkę i jeszcze zanieść ją każdemu uczniowi w klasie. Chłopcy jawnie chichotali na mój widok, żaden nawet nie udawał, że stara się nie patrzeć. Koszulka niewiele zasłaniała. Usiadłem markotny przy stoliku.

- Proszę pani, Jurek już wygląda, jakby się przebrał na Hallowe’en! – zawołał Piotr Cielęcki.

- Jestem Jerzy Jeży, nie żaden Jurek – warknąłem. – Mógłbyś się wreszcie nauczyć! I nie zamierzam się przebierać na żadne Hallowe’en! Nie obchodzę głupich zagranicznych świąt!

- Bardzo mi przykro, Jerzy Jeży – zwróciła się do mnie pani Knuth – ale w naszej Polish – American Texas Academy obchodzimy Hallowe’en, tak samo jak wszystkie inne święta polskie i amerykańskie. Jest to obowiązkowe. Podobnie jak świętowanie urodzin każdego z uczniów! Nie wymigasz się od programu szkolnego! A po urodzinach pójdziesz porozmawiać z panem dyrektorem na temat swojego zachowania!

Oklapłem całkowicie. Niestety, wniesiono tort z zapalonymi trzynastoma świeczkami.

- Hepi birdej tu ju, hepi birdej tu ju, hepi birdej dir Dżordż, hepi birdej tu ju – zaśpiewali wszyscy po amerykańsku, strasznie fałszując.

Potem przyszła kolej na polską piosenkę.

- Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam, sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam, niech żyje nam! – jeszcze gorzej fałszowali po polsku.

- Wcale nie chciałbym żyć sto lat – wytknąłem im. – Gdybym był chory czy sparaliżowany, to bym wcale tak nie chciał żyć.

Zagrzmiało. No tak, w moje urodziny to i burza musi być.

- O rany, Jerzy, to tylko piosenka – zawołał Franciszek Osiadło. – To wcale tak nie znaczy, to się tylko tak śpiewa!

- A ja tak nie uważam, proszę pani! – zawołał Piotr. – Moim zdaniem śpiewa się to, co się życzy komuś, a nie jak mówi Franio!

Zaczęli się kłócić, kto ma rację. Niestety, pani przerwała im szybko.

- O tym porozmawiamy sobie innym razem. A teraz nasz ukochany Jerzy Jeży powie życzenie i zdmuchnie świeczki!

- Życzenia to głupota – skomentowałem. – Do wszystkiego trzeba dojść własną pracą, a nie wierzyć w jakież magiczne życzenia!

- Ale to przecież jest fajne – zdziwił się Piotr. – Ja lubię sobie życzyć różne rzeczy i czekać, aż się spełnią.

- Jerzy, Piotruś ma rację – wtrąciła pani Knuth. – Życzenia przy zdmuchiwaniu świeczek są częścią obrzędu urodzin, podobnie jak przebieranie się na Hallowe’en czy pisanie kartek w Walentynki!

- Tak? – wkurzyłem się. – To ja sobie życzę, abym nigdy w życiu nie musiał już obchodzić durnych świąt jak urodziny, Hallowe’en czy Walentynki!

I dmuchnąłem!

Nie wiem, jak mi się udało, ale wszystkie świeczki zdmuchnąłem od razu! Może pomógł w tym grzmot, który rozległ się tuż za oknami, że aż wszystkie światła na moment przygasły.

- Nie można sobie tego życzyć! – Piotr rozpłakał się jak małe dziecko. – Przecież to ci się teraz spełni!

Jedliśmy tort. Dzięki wypowiedzianemu życzeniu nikt już nie chciał ze mną rozmawiać. Dziesięć minut później było po całej zabawie. Pani poprowadziła zajęcia plastyczne, a mnie wysłała do dyrektora.

Noga za nogą wlokłem się do gabinetu na parterze. Zapukałem do drzwi z tabliczką „Thomas Thompson DIRECTOR”

- Kamin! – zawołał dyrektor po amerykańsku.

Wszedłem. Aż wstał za biurka, gdy mnie zobaczył.

- Boj! Gdzie jest twoje pants i bielizna? – zawołał mieszanką polsko-amerykańską, jaką zawsze się posługiwał.

- Wyrzuciłem za okno – przyznałem niechętnie.

- Dlaczego? Były brudne? Zrobiłeś pi-pi w spodnie?

- Nie! – zawołałem oburzony. – Nigdy się nie zsikałem! Po prostu… nie chciałem brać udziału w urodzinach i liczyłem, że pani Knuth od razu mnie wyrzuci do pana – przyznałem niechętnie.

- A więc z premedytacją złamałeś skul ruls, aby nie świętować z friends ich birdej? Którego z friends tak nie lubisz?

- To moje urodziny – wzruszyłem ramionami.

Dyrektor siadł za biurkiem.

- Twoja moder zapisała cię do naszej skul, the best skul in cała okolica, bo masz zdiagnozowany Asperger syndrom. Rozmawialiśmy o tym już bifor wakacje. Inne skul by cię usunęły już, wiesz o tym?

- Tak – spuściłem głowę.

Teraz dotarło do mnie, że przecież może mnie wyrzucić ze szkoły! Nie chciałem wracać do osiedlowej podstawówki! A z dwóch szkół katolickich w naszym mieście mnie wyrzucili, bo za głośno mówiłem, co sądzę na temat wiary.

- Proszę! Niech pan mnie nie wyrzuca! – padłem przed nim na kolana.

Widziałem taki gest w jednym z filmów i postanowiłem go wykorzystać.

- Ja się poprawię! Ja już nie będę!

Znowu zagrzmiało. Dwukrotnie. Burza się chyba zbliża.

- Nie zamierzam. Jesteśmy the best skul in cała okolica! Damy radę! Alleluja i do przodu, jak mówią pipul w Polska!

Spojrzałem nieśmiało.

- Mam nadzieję, że to cię nauczyło, że nie warto łamać skul ruls! Boj, go to twoja klasa!

Wstałem zdumiony. Nawet mi żadnej kary nie dał! Ruszyłem do drzwi. Byłem już na korytarzu, gdy zawołał:

- Jeszcze coś, boj!

- Tak, słucham? – grzecznie wsunąłem głowę z powrotem.

- In Texas już byś za taki wybryk dostał bicie! Takie są kary dla uczniów in Texas! Pomyślimy, gdy pojedziemy na sammer skul to Texas!

Ups.

Wakacje w Teksasie to chyba najfajniejszy element tej szkoły. Chyba jednak kara mnie nie minie, tylko została odłożona.

Powlokłem się na górę do naszej klasy. Już byłem przy samych drzwiach, kiedy coś przyszło mi do głowy. Zszedłem na sam dół do szatni i z szafki wyjąłem spodenki gimnastyczne. Założyłem je, gdy zadzwonił dzwonek. Koniec lekcji na dziś!

Wybiegłem jako pierwszy ze szkoły. Na ulicy nie było już oczywiście śladu po moich spodniach i majtkach. Wrzesień niezbyt gorący, trochę zmarzłem czekając na mamę. Spojrzałem na niebo. Żadnej chmury. Skąd były te grzmoty? Może wojsko strzela na poligonie?

- Jerzy! Gdzie twoje spodnie? Czemu jesteś w szortach od wuefu? – zawołała z daleka. – Zresztą, potem opowiesz, muszę zobaczyć się z panią Knuth, przysłała mi SMS z prośbą o pilne spotkanie.

Gdy wyszła ze szkoły już nie była taka zadowolona. Przynajmniej nie musiałem tłumaczyć wszystkiego od początku.

- Masz szczęście, że cię nie wyrzucili – rzuciła smutno. – Za karę…

Spojrzałem na nią spod łba.

- Za karę – zauważyła moje spojrzenie – pójdziesz ze mną na zakupy, poszukamy ozdób na Hallowe’en. W Latającym Kotku mają chyba coś fajnego!

- Mamo! – jęknąłem. – Mogłabyś przynajmniej nie przekręcać nazwy sklepu!

- Czyli nie masz nic przeciwko przygotowaniom do Hallowe’en! – zawołała. – A pani Knuth wspomniała coś o dziwnym życzeniu urodzinowym!

- Punkt dla ciebie – westchnąłem.

Poszliśmy do sklepu z dziwactwami na Rynku.

- O, są kościotrupy! – zawołałem z radością! – Musimy jakiś wziąć!

Mama długo przeglądała ofertę, po czym wzięła multum różnych dziwactw. Stanęliśmy przed kościotrupami.

- Wybieraj, którego chcesz?

- Żadnego – odparłem zrezygnowany. – Już mi się nie podobają!

- Ależ Jerzy! Przed chwilą byłeś zachwycony!

- Mamo, nie widzisz? – wskazałem palcem. – Spójrz tu, i tu, i tu! Są niepoprawne anatomicznie! To szkielety z jakiś ufoków, a nie z ludzi. Nie nadają się na uczenie biologii!

- Przecież to dla ozdoby! Do nauki kupię ci porządny, jak zdasz do następnej klasy… bez problemów jak dziś.

- To brzmi jak szantaż – skwitowałem.

- Obietnica nagrody – uśmiechnęła się. – Możemy nawet spisać kontrakt i będzie to twoja zapłata. Więc jak?

- Dwa zero dla ciebie. Spiszemy kontrakt.

- I żadnego więcej numeru jak dzisiaj?

- Żadnego! Obiecuję!

Zagrzmiało. Znowu żołnierze wystrzelili na poligonie. Powinni tego im zabronić, w mieście aż światła przygasały!

Łatwa ta obietnica nie była, ale w grę wchodził prawdziwy, pełnowymiarowy szkielet człowieka! Chciałem taki pod choinkę, ale był za drogi.

Objuczony torbą z głupotami na Hallowe’en i dwoma ozdobnymi szkieletami poczłapałem za mamą do samochodu. Zaparkowała jak zawsze na zakazie pod kościołem.

- Mamo! Zakaz tu jest! – wskazałem wymownie na znak.

- O tej godzinie nikt nie zwraca na to uwagi – wzruszyła ramionami.

- Jak mam się nauczyć przestrzegania reguł, skoro ty je łamiesz? – wytknąłem jej.

- Masz rację – pokiwała głową. – Punkt dla ciebie. Od jutra wracasz na piechotę ze szkoły.

- Mamo!

- Nie będę jeździła w kółko przez godzinę szukając miejsca na Starówce do zaparkowania, a tobie ruch się przyda.

- Mamo! – jęknąłem ponownie, sadowiąc się z tyłu auta na foteliku.

Nie śmiejcie się! Jestem najniższy w klasie i pewnie jeszcze sporo czasu upłynie, aż wyrosnę z fotelika.

- Chyba już do końca życia będę jeździł w foteliku! – mruknąłem.

Zagrzmiało.

Mama obróciła się przestraszona.

- Takie grzmoty z bezchmurnego nieba, to źle wróży…

- Mamo! Żołnierze strzelają na poligonie! Nie ma żadnych wróżb, dobrych czy złych. Przesądy to domena głupich ludzi! Nic nam nie grozi!

Nic więcej nie zdążyłem powiedzieć. Coś uderzyło nas z olbrzymią siłą z tyłu. Trzask, chwila bólu i światło. Niesamowicie jasne światło oślepiło mnie, że przestałem cokolwiek widzieć.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Tjeri dwa lata temu
    No to teraz wiem więcej, choć tak naprawdę niewiele więcej. Podtrzymuję, że druga część byłaby dobrym początkiem również.
  • Domenico Perché dwa lata temu
    Dalej będą nawiązania do obu odcinków, więc oba są potrzebne.

    Choć oczywiście można przeprowadzić redakcję i całość 30. września wrzucić do retrospekcji. Pomyślę.
  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Swoją drogą to głupie, że w części szkół zmusza się dzieci do Hallowen. Co do samego tekstu, początek zabawny, potem robi się nieco nudno. Pozdrawiam 4
  • Domenico Perché dwa lata temu
    Dzięki.

    Co do zmuszania, to Jerzy Jeży i autor zgadzają się z Tobą.

    A zabawność mam nadzieję, że wróci w kolejnych rozdziałach.

    Zapraszam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania