Pokaż listęUkryj listę

Hallowe'en (część 14/32) - 13. października - Eksmisja

Wczorajszy wieczór zakończył się szybko.

Gdy tylko Kat Miejski wyciągnął ukrytego w sekretarzyku Hansa Meyera, wszyscy pośpiesznie rozeszli się do domów.

Na wtorkowy świt zwołano posiedzenie Tajnej Rady Miasta.

O tym już dowiedziałem się u babci, gdy po prysznicu, przebrany w piżamkę w kształcie dinozaura, kładłem się spać.

Na noc zostali u mnie Kostia, Fafik i Reksio. Łóżko było na tyle szerokie, że Kostia zmieścił się obok mnie. Reksio, w pieskowej postaci, zwinął się w kłębek na naszych nogach, a Fafik rozłożył się jako nasza poduszka, tę puchową zwalając na podłogę.

Zbudził nas… Stefan.

- Stefan! Gdzie ty byłeś? – zdziwiłem się.

Faktycznie, przez ostatnie dni nigdzie go nie było.

- A pojechałem z mamą na robótkę do Australii – machnął ręką. – W Sydney w jednej ze szkół powstało Koło Czarownic i wynajęły prawdziwe ropuchy. Dwanaście godzin lotu w jedną stronę i potem dwanaście godzin siedzenia na złotym tronie na Festiwali Magii! Nawet nie wiedziały, jak wykorzystać nasz jad!

- Czyli porażka… - oceniłem.

- Gdzie tam, rewelacja! – Stefan się uśmiechnął. – Za nic dostałem dziesięć tysięcy dolarów honorarium! Co prawda australijskich, ale zawsze! W drodze powrotnej zacząłem pisać książkę!

- Jaką? Książkę? To niebezpieczne! – szczeknął przerażony Fafik. – Jeszcze ci to zostanie na zawsze i zostaniesz Nauczycielem!

- Na razie nadałem jej roboczy tytuł: „Wierzący w magię idioci, których spotkałem w życiu” – wyjaśnił Stefan.

- Gdy wydasz, kupuję natychmiast! – oznajmiłem z pełnym przekonaniem.

I w tym momencie przerwała nam babcia. Zajrzała do naszej sypialni.

- No, chłopcy wstajemy! Śniadanko i idziemy wszyscy na Proces. A potem na Eksmisję – oznajmiła.

Na te słowa zrobiło się nam wszystkim zimno. Stłoczyliśmy się pod puchatą pierzyną. Z łóżka wywabił nas nasz ulubiony zapach. Racuchy!

- Kocham placki – wrzasnął Fafik.

- Ja też – dołączyłem się.

Momentalnie zbiegliśmy na dół tłocząc się wokół stołu w kuchni.

- Na werandę wszyscy! – wyrzuciła nas babcia. – Jeszcze tak zimno nie jest!

Chciałbym napisać, że jedliśmy racuchy ze śmietanką i konfiturami, wiśniową i malinową. Ale to nieprawda byłaby. Żarliśmy! Na potęgę! Babcia tylko smażyła na dwóch patelniach naraz i co chwila dokładała kolejne gorące.

Z cienia w kącie werandy wyszedł pan Alexandru.

- Widzę, że dobrze trafiłem – zawołał z radością. – Racuchy! W pałacu kamerdyner nigdy się nie chce zgodzić na podanie racuchów! Tylko majonez z homara, bażant z rożna czy szparagi w sosie Mousseline!

- To straszne! – zawołał Fafik. – Przecież bażanta powinno podawać żywego!

Pan Alexandru dosiadł się do nas. Babcia dostawiła talerz.

- Zdążyłeś na ostatnią chwilę – oznajmiła babcia. – Smażę ostatnie cztery patelnie racuchów, zużyłam całe ciasto.

- Pan jest prawdziwym wampirem? Myślałem, że wampiry tylko krew piją! – rzucił nagle Stefan.

- Jestem Wampirem Abstynentem – wyjaśnił z dumą w głosie. – Od czterystu lat mam zaszczyt pełnić funkcję Prezydenta Transylwańskiego i Zagranicznego Klubu Abstynentów! Z mojej inicjatywy Potworkowo, jako pierwsze po Siedmiogrodzie, przyjęło Memoriał zakazujący Picia Krwi! Wampir, który złamie Abstynencję, ma być Zakołkowany, a popioły Eksmitowane do Otchłani.

- Ojej, nie wiedziałem – westchnął Stefan.

- Mój dziadek to nie byle kto! – rzuciłem.

Zapadła nagła cisza. Pierwszy przerwał ją pan Alexandru. Zerwał się ze swojego miejsca i chwycił mnie mocno!

- Ojej, coś źle powiedziałem? Przepraszam – wybąkałem, gdy dwa całusy spadły na moje policzki.

- Jak się cieszę! – zawołał pan Alexandru. – Mam wnuka!

Posadził mnie z powrotem.

- Pan jest dziadkiem Jerzego? – zdziwił się Fafik.

- Formalnie będę mógł się powoływać na to dopiero po ślubie z moją ukochaną Wiktorią – buziak spadł na rękę babci, która właśnie przyniosła ostatnią porcję racuchów. – Ale to miłe, że Jerzy już mnie zaakceptował.

Skoro śniadanie zostało zjedzone, nieśpiesznie poszliśmy obejrzeć Proces i Eksmisję Hansa Meyera. Pan Alexandru się spodziewał, że będzie spore opóźnienie.

Faktycznie, po dojściu do Pałacu Sprawiedliwości, jak dumnie nazywał się budynek sądu w Potworkowie, zgromadzeni gapie szeptali, że były już dwie niespodziewane przerwy, a godzinę temu wprowadzono dodatkowych świadków – Rozrabiaków z Obozu Karnego.

- Nie będą się bali zeznawać przeciwko Komendantowi? – zastanawiał się Kostia.

Jakby w odpowiedzi na te słowa z Pałacu Sprawiedliwości wyszło kilkunastu strażników. Po chwili wrócili, prowadząc lekarzy ze Szpitala.

Ktoś puścił plotkę, że Rozrabiacy będą poddani badaniom medycznym. Ale po co? Tu padały rozmaite fantastyczne domysły.

Sprowadzono w kajdanach Dyrektora Banku. Zapłakany Kleofas szedł za nim. Nie został wpuszczony do środka.

Kilkoro innych mężczyzn wprowadzono w kajdanach. Z każdym prowadzonym pojawiały się nowe plotki, co się dzieje na sali sądowej.

Kilka godzin staliśmy przed Pałacem Sprawiedliwości.

Wykorzystało to kilku sklepikarzy i porozstawiali kramy z hotdogami, lodami i pieczoną kukurydzą. Tłum z chęcią skorzystał z okazji do posilenia się.

Zegary wybiły kwadrans po trzeciej, gdy na schody wyszedł Kat Miejski.

- Wyrok będzie ogłoszony na Wzgórzu Popiołów – ogłosił.

- Eksmisja! Eksmisja… - szeptali zgromadzeni.

Z bramy pałacu wyjechały czarne, zakratowane wozy. Za nimi ósemkami, w karnych szeregach szli Rozrabiacy z Obozu Karnego. Próbowałem ich policzyć, ale za dużo ich było. Przy sto piętnastej ósemce dałem sobie spokój. A to chyba nie była nawet połowa.

- Nie wiedziałam, ze ich tak dużo – ze zdumieniem babcia pokręciła głową.

- O tym, że Hans Meyer rozbudowuje Obóz Karny wcielając przymusowo ciągle nowych Rozrabiaków, to wiedziałem. Niestety, Tajna Rada Miasta nie chciała mnie słuchać – odparł hrabia Alexandru. – Ale że aż tyłu?

Za Rozrabiakami z Obozu Karnego ruszyli wszyscy zgromadzeni, ruszyliśmy więc i my.

Szliśmy poznaną wczoraj przeze mnie Ulicą Utraconych Marzeń. Wyglądała tak samo szaro i ponuro. Tym razem jednakże sporo mieszkańców wychodziło z domów i dołączało się do pochodu.

Ich smutek i zniechęcenie udzielał się wszystkim. Nawet Fafik z Reksiem przestali się ganiać i człapali z opuszczonymi ogonami.

Tylko mieszkańcy Ulicy Pijaków i Leni Śmierdzących nie zareagowali na przechodzące tłumy.

Doszliśmy wreszcie na szare wzgórze, gdzie wczoraj zostały spalone zwłoki aptekarzowej.

W międzyczasie z zakratowanych wozów wyprowadzono więźniów i przykuto do wbitych pali. Na samym środku stał Hans Meyer. Wokół przykuto innych. Rozpoznałem tatę Kleofasa i miejscowego Pocztmistrza. Innych nie znałem.

- Wykryto większą aferę – zdziwiona skomentowała babcia. – Eksmisja dwunastu naraz?

- Ale co się im zarzuca? – dziwił się pan Alexandru.

Hans Meyer rozglądał się wokół, jakby kogoś szukał. Wreszcie nas dostrzegł. Uśmiechnął się i odtąd wpatrywał się w nas bez przerwy.

- Musi cię nienawidzić – szepnęła babcia swojemu narzeczonemu. – Czym mu podpadłeś?

- Niczym – machnął ręką pan Alexandru. – Ta gnida nienawidzi wszystkich porządnych ludzi i nieludzi.

Czułem się nieswojo, gdy tak się w nas wpatrywał Komendant. Mimo, że był przykuty, czułem się niepewnie.

Nagle skinął głową.

Ktoś mnie złapał i silne ręce cisnęły mnie na środek wzgórza! Padłbym u stóp Hansa Meyera, ale nagle zerwawszy kajdany odleciał na kilkanaście metrów! Szybko się podniósł i zaczął uciekać!

Olbrzymi trzymetrowy wilkołak ruszył za nim w pogoń. Parę innych osób się rzuciło, ale szybko zostali w tyle i się wycofali.

- Tata! Tata! – skandowali Fafik z Reksiem.

Uciekinier z goniącym go wilkołakiem wkrótce zniknęli wszystkim z oczu.

Babcia z Kostią pomogli mi wstać i otrzepać się z popiołów pokrywających wzgórze. Pan Alexandru w tym czasie przytrzymywał dwóch drabów, którzy rzucili mną na środek, aż przyszli strażnicy i przykuli ich również na szczycie wzgórza.

- Czy ktoś jeszcze ma ochotę pomagać w ucieczce? – zawołał Kat Miejski donośnym głosem.

Tłum grzecznie cofnął się o trzy kroki.

- Sprytny jest – pokiwał głową hrabia. – Nie domyśliłem się, że wykorzysta twój czar do ucieczki.

Spojrzałem na babcię.

- Czarowałaś Hansa Meyera? – zdziwiłem się.

- O tobie mówię, wiedźmaku – pan Alexandru zmierzwił mi włosy na głowie. – Nie zbliżaj się do mnie na trzydzieści kroków! Czyż nie tak?

- Tak sobie wtedy krzyknąłem – wzruszyłem ramionami. – To przecież nie może działać!

- A jednak działa. Wczoraj biurko uciekało przed tobą, bo w środku był ukryty Meyer. A dziś wykorzystał to do zerwania kajdanów. Masz potężną moc, nie znałem dotąd czaru, który przerwie łańcuch z Alchemicznego Żelaza. A ciutkę się znam na historii magii…

- Ciutkę, dobre – zaśmiał się pan Angus MacLeod, podchodząc. – Autor słynnej Małej Historii Magii jest nad wyraz skromnym człowiekiem.

- Wampirem – skorygował pan Alexandru.

- Czołem Panie Dyrektorze! – Kostia ze Stefanem już stali na baczność.

- Dzisiaj chyba nie ma szkoły? – zdziwił się Fafik.

- Gdy dzieją się Wydarzenia Rangi Historycznej, obowiązkiem ucznia jest brać w nich udział, choćby jako obserwator – wyjaśnił Dyrektor. – Później napiszecie z tego relację do szkolnej kroniki.

- Wiedziałem, że nie ma tak dobrze – jęknął Reksio.

Wrócił Burmistrz, ciągnąc za sobą skrwawione ciało Hansa Meyera.

- Tata! Tata! – radośnie zawołali Fafik i Reksio.

Olbrzymi wilkołak położył się koło nas.

- Zostanę przy was w tej, przy przemianie podarłem całe ubranie – w wilczym warkocie dało się zrozumieć kilka słów.

Kat Miejski wyszedł na środek.

- Hans Meyer został uznany winnym porwania tysiąca czternastu chłopców i wcielenia ich do Obozu Karnego dla Rozrabiaków bez wyroku sądu! Hans Meyer został uznany winnym założenia nielegalnej Farmy Krwi dla Wampirów w Obozie Karnym dla Rozrabiaków.

- Więc po to mu było ich tylu potrzeba – mruknął wampir-abstynent. - I dlatego mnie tak nienawidził.

Kat jeszcze długie minuty wymieniał przestępstwa Hansa Meyera. Wyrok mógł być tylko jeden. Eksmisja do Otchłani.

- Że też go wcześniej diabli do Piekła nie porwali – zdumiała się babcia.

- Nie słyszałaś, że jest winny nielegalnego eksportu Używek Zabronionych do Innych Krain? – zdziwił się hrabia. – Kolaborował z nimi. Sprzedawał im zapewne krew i łzy tych nieszczęśników.

Pozostali więźniowie okazali się współpracownikami Hansa Meyera i kupcami krwi chłopców. Śledztwo nie wykryło, co z nią robili, skoro żaden nie był wampirem.

Strażnicy ustawili się wkoło wzgórza, twarzami na zewnątrz.

- Wygląda, jakby to nas pilnowali – dziwił się Kostia.

Jakby na zawołanie wielu szarych mieszkańców Ulicy Utraconych Marzeń postąpiło naprzód. Usiłowali przedrzeć się na wzgórze.

- Puśćcie nas! To nasze prawo! Prawo Potworkowa pozwala udać się do Otchłani każdemu na własne życzenie!

- Jutro! – warknął Burmistrz, podnosząc się z ziemi. – Każdy kto zechce! Jutro!

Pokrzykiwali jeszcze, ale te ich okrzyki były takie same, jak całe ich życie, bez entuzjazmu.

Zachodzące słońce tymczasem dotknęło horyzontu. Czerwone promienie oświetliły wzgórze. Znikąd na wzgórzu podniosła się mgła. Gęstniała coraz bardziej. Straciliśmy więźniów z oczu. Gdy ostatnie promienie słońca zgasły, mgła w jednym momencie się rozwiała, jakby nigdy jej nie było.

Wzgórze było puste.

- Zostali Eksmitowani do Otchłani – oznajmił pan Alexandru.

Ciarki mnie przeszły.

- Czy Otchłań to jest to samo, co Piekło? – to pytanie nurtowało mnie od jakiegoś czasu.

- Ależ oczywiście, że nie – babcia zdumiała się moją nie wiedzą. – Piekło, to piekło. Tam trafiają na wieczność Potępieni. A Otchłań to niebyt. Kraina mgły i popiołu, ciszy i samotności. Kto tam trafia, we mgle, nic nie widząc, nic nie słysząc, samotnie błąka się aż do Sądu Ostatecznego. Wtedy dopiero usłyszy wyrok.

- To brzmi jak opowieść księdza na religii – wzruszyłem ramionami.

- Czasem i wiedźma mówi to samo, co ksiądz – wzruszyła ramionami babcia.

Po ciemku wróciliśmy do domu. Byliśmy mocno głodni, a babcia nie miała już ochoty na gotowanie. Wyciągnęła słój marynowanej dynii, drugi z marynowanymi gruszkami, nakroiła wędzonego sera. Wszyscy byli zadowoleni, a najbardziej chyba pan Alexandru.

- Wieczorem mój kamerdyner uznaje tylko zieloną sałatę – skomentował.

Kładłem się spać, kładąc głową na futrzanym boku Fafika. Reksio zwinął się mi na nogach.

- Trochę mi żal pana Alexandru – westchnął Kostia, kładąc się obok mnie. – Niby jest niesamowicie bogaty, a nie może zjeść zwykłych racuchów, bo to nie wypada.

- Pewnie też nie wypada kłaść mu się do łóżka z dwoma wilkołakami – westchnąłem. – Tak bardzo bogaty, a taki biedny.

Fafik na potwierdzenie zamachał ogonem.

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania