Pokaż listęUkryj listę

Hallowe'en (część 26/32) - 25. października - Dzień Pojednania

Zbudziły mnie jakieś rozmowy na dole. Podniosłem się na łokciu. Kostii już w łóżku nie było, siedział przy oknie i wyglądał.

- Czy twoja babcia otworzyła dzisiaj jakiś sklep? – zapytał mnie, ujrzawszy, że nie śpię.

- Nie, czemu?

 

Wygramoliłem się z łóżka i podszedłem do niego. Rzeczywiście, co chwilę ktoś przychodził i odchodził. Ludzie objuczeni byli stosami paczek i zawiniątek. Ześlizgnęliśmy się po cichu na dół.

 

- Dobrze, że wstaliście – babcia nas momentalnie ujrzała. – Prysznic i ubierać się, idziemy na śniadanie!

- Na śniadanie? Gdzie? – szczeknął zdzwiony Fafik. – Miałem nadzieję na racuchy!

- Pani Doktorowa przyszła rankiem z zaproszeniem. Obiecywała od dawna i tak wreszcie dzisiaj się zdecydowała – wyjaśniła babcia. – Później pójdziemy na kawę do państwa Hinnerów, potem herbatka u pana Porzeczkowskiego, potem obiad u…

- Kochana, dobrze, że cię zastałam – przerwała jej tęga kobieta. – Kiedyś pożyczałaś mi foremki do masła, przyszłam ci oddać.

Postawiła jedno z przyniesionych zawiniątek na stole, obróciła się wybiegła.

- Dziękuję serdecznie! Co złego to nie ja! – zawołała już zza drzwi.

- Pożyczyła je parę dni po tym, gdy się tu wprowadziłam – westchnęła babcia. – Dziwne, że jeszcze o nich pamiętała.

Zanim zdążyliśmy się w czwórkę wykąpać, jeszcze pięć osób przyszło oddać pożyczone dawno rzeczy czy pieniądze. Dostaliśmy jeszcze zaproszenie na lody.

 

Szykował się bardzo towarzyski dzień.

 

U Pani Doktorowej na śniadanie były płatki owsiane na mleku i razowy chleb z sałatą i pomidorami.

- Można trochę miodu do płatków? – poprosił Fafik.

- I soli i pieprzu do pomidorów? – dodałem.

- To niezdrowe! – odmówiła Pani Doktorowa.

Z trudem przełknąłem nieprzyprawioną kanapkę. Siedzieliśmy przed pełnymi miseczkami niesmacznych płatków.

- Jedzcie, jedzcie – zachęcała.

- Kiedy to za dużo! – jęknął Reksio. – Zjadłem już dwie łyżki!

- Ja półtorej – dodał Fafik. – Już nie jestem głodny!

- Mam wrażenie, że grymasicie – dodała wyniośle Pani Doktorowa.

- Bo to jest niedobre – rzuciłem. – Babcie smacznie gotuje!

- Jedzenie nie ma być smaczne, tylko zdrowe! – obruszyła się Pani Doktorowa. – Cóż, chciałam być grzeczna, obowiązki towarzyskie wypełnić!

Babcia bez słowa wstała i skierowała się do drzwi. Z radością pobiegliśmy za nią.

 

- Babciu, co to się dzieje? – jęknąłem. – Te wszystkie dzisiaj zaproszenia, ci ludzie…

- O, kochana, dobrze, że cię widzę – przerwała mi jakaś babuleńka – nie będę musiała drałować do twojego ogrodu! Obiecałam ci kiedyś przynieść moją nalewką jeżynową, proszę, butelka dla ciebie!

Wyciągnęła z przepastnej torby jedną z licznych butelek i wręczyła babci.

- Tak jak obiecałam, spełniam! – dodała patrząc w niebo.

Babcia dała mi butelkę do niesienia.

 

- No o tym mówię – kontynuowałem – ludzie jacyś dziwnie mili się zrobili, oddają pożyczone rzeczy…

- Boją się końca – westchnęła babcia. – Nie chcą zostać z nierozliczonymi długami. Zaległe zaproszenia, pożyczki, obiecane prezenty.

- Boją się Łowcy? – zrozumiał Kostia.

- Nie wszyscy uciekną – pokiwała głową babcia. – Nie chcą odejść na Sąd Ostateczny z długami.

- Sąd Ostateczny? – zdziwiłem się. – Oni wszyscy są tacy wierzący?

- W Potworkowie wiemy, nie wierzymy – sprostowała mnie babcia. – Mówiłam już to kiedyś.

 

Wzdłuż Ulicy Dookoła Stawu, po obu stronach drogi rozstawiali się handlarze. Wynosili z domów meble, garnki, talerze. Obok na rozłożonych gazetach kładli stare futra, dywany, obrazy. W koszach wystawiali sterty używanych ubrań. Wyglądało, jakby każdy mieszkaniec chciał wyprzedać jak najwięcej majątku.

 

Ludzie patrzyli się, co wystawiają sąsiedzi, ale prawie nikt nic nie kupował.

 

Matki ubierały dzieci w tablice z ogłoszeniami typu:

SPRZEDAM

TANIO

MIESZKANIE W KAMIENICY

TYLKO DZISIAJ

DO ODJAZDU EKSPRESU

CÓRKA ZAPROWADZI

- A to co? – zdziwił się Kostia.

- Ludzie uciekają przed Łowcą – wyjaśnił pan Alexandru, zjawiając się nagle przy nas razem z Burmistrzem. – Próbują wyprzedać wszystko co mogą, bo i tak tego nie zabiorą do Błękitnego Ekspresu.

- Ale nikt nic nie kupuje! – zawołał Kostia.

- Wszyscy są w takiej samej sytuacji – szczeknął Fafik. – Każdy chce sprzedać, a nikt nie chce kupić!

- I dlatego można tanio zrobić interes życia – dodał Burmistrz.

- Interes życia – burknął przechodzący mężczyzna. – Ile nam tego życia zostało? Do Hallowe’en nawet nie dotrwamy!

 

Po drodze do państwa Hinnerów zaszliśmy z panem Alexandru obejrzeć kilka mieszkań wystawionych do sprzedaży. Zdecydował się na trzy, które zlokalizowane były w jednej kamieniczce.

Na szczęście pani Hinner piekła dobre kruche ciasteczka. Spędziliśmy miłe pół godziny, popijając gorące kakao.

 

Później zaszliśmy do pana Porzeczkowskiego. Fafik i Reksio z tatą poszli w tym czasie na proszone przyjęcie grillowe.

Pan Porzeczkowski świetnie grał na gitarze. Miło było siedzieć i śpiewać różne przeboje. Nadeszła pora obiadu.

 

Kolejne proszone przyjęcie. Znowu spotkaliśmy się z Fafikiem i Reksiem.

 

Do wieczora obeszliśmy jeszcze dwie proszone kawy, jedne lody. Zwiedziliśmy cztery mieszkania wystawione na sprzedaż i jeden samodzielny domek, który został kupiony przez pana Alexandru.

Na wystawionych straganach hrabia wypatrzył komplet miniaturowych obrazków, które nabył. Spodobała mi się skóra zebry i żyrafy, wystawiona przez jakiegoś dziadka. Już po chwili były moje. Lekkie nie były, a nie zanosiło się, aby babcia chciała wracać do domu.

- Może tylko zaniosę to i szybko wrócę? – zaproponowałem.

- Wszyscy pójdziemy – powiedział pan Alexandru. – Pomożecie spakować mi skrzynki z nietoperzami.

 

W domu rzuciłem tylko skóry na podłogę i pobiegłem do reszty. Wszyscy zgromadzili się przy płocie odgradzającym babciny sad od lasu. Z drugiej strony pan Alexandru cho dził pomiędzy drzewami i zaglądał do wiszących na nich drewnianych skrzyneczek. Co którąś zdejmował i podawał nam.

 

Kładliśmy je do skrzyń.

 

Nie było tego dużo, raptem dwanaście skrzyneczek.

- Miałem nadzieję na więcej – przyznał pan Alexandru.

- W innych nietoperze nie zamieszkały?

- Wszystkie są zasiedlone – przyznał hrabia – ale przez zwykłe szare. W tych mamy niezwykle rzadkiego Gacka diamentowego.

Otworzył jedną ze skrzyneczek i pokazał nam spiącego nietoperza. Białe futerko iskrzyło w świetle słońca.

- Czyż nie są cudowne?

Doleciało do nas dzwonienie zegara na ratuszowej wieży.

- Nie ma czasu się zachwycać – babcia przerwała nam. – Za niedługo przyjedzie Błękitny Ekspres.

 

Gry wróciliśmy na ulice miasteczka, zachowanie mieszkańców się zmieniło.

 

Większość ludzi zmierzała w kierunku dworca. Niektórzy wprost porzucali wystawione na chodniku meble, z walizkami w ręku zdążając na pociąg. Poszliśmy za nimi. Dworzec był niesamowicie zatłoczony. Na peronie tłoczyły się rodziny z walizkami i inni, którzy ich odprowadzali.

 

Kilka osób poszukiwało biletów do odkupienia, oferując coraz to wyższe stawki. Nikt jednakże nie chciał się zgodzić oddać swojej szansy na ucieczkę.

 

Wreszcie przyjechał pociąg. Olbrzymi parowóz powoli hamował. Pierwszy był wagon pocztowy, potem dwa bagażowe.

 

Pan Alexandru nadał obie skrzynie z nietoperzami.

 

Zaraz za wagonami bagażowymi przyczepione były liczne eleganckie wagony klasy pierwszej. Wyglądały jak karoce na kołach pociągowych.

Wsiadali tutaj najbogatsi mieszkańcy. Do jednego z wagonów weszła Madame d’Ornano, do innego mężczyzna wyglądający na Sherlocka Holmesa z nieodłącznym doktorem, ciągle ubranym w lekarski kitel.

 

Później umocowany był wagon restauracyjny i kolejno wagony klasy drugiej. Klasa trzecia to już tylko otwarte platformy, z dachem i drewnianymi ławkami. Z tych wagonów nie można już było przejść do innych. Na samym końcu perony stanęły dobrze znane mi wagony klasy czwartej. Bez dachu, bez ławek. Nawet tu był niesamowity tłok!

 

Wsiadał tutaj nasz szkolny kolega Pasztet, z całą rodziną.

- Koty uciekają jak szczury – prychnął Fafik.

 

Pojawił się pan Angus. Żegnał się z uczniami, których rodziny zdołały zdobyć bilety na Błękitny Ekspres i opuszczały Potworkowo.

 

- Panie Angusie! Panie Angusie! – zawołała mama Paszteta. – Mamy dla pana bilet! Proszę wsiadać i się ratować!

- Dziękuję, ale moje miejsce jest z moimi uczniami, tutaj – odparł dyrektor. – W Salem znajdziecie sobie inną szkołę!

- Przecież może pan założyć nową szkołę! Tutaj czeka was tylko Unicestwienie!

- Nigdy moich uczniów nie opuściłem i nie opuszczę – rzekł twardo.

- Bilet się zmarnuje! – użyła ostatecznego argumentu mama Paszteta.

- Proszę sprzedać – wzruszył ramionami.

- Bilet na sprzedaż! Jeden bilet na sprzedaż! – krzyknął Pasztet.

Momentalnie podbiegło kilku ludzi.

- Jeden? Daję guldena! – krzyknął pierwszy, który nadbiegł.

- Talara! – przebił go inny.

- Pół imperiała – w ręku kolejnego już pojawiła się złota moneta.

- Dwa talary!

- Imperiał!

 

Bilet na miejsce do Salem w klasie czwartej poszedł ostatecznie za trzy imperiały.

 

Gruby facet, nabywca, z radością wcisnął się na platformę z dwiema walizkami. Siadł na nich, wyjął pęto kiełbasy i od razu zaczął zajadać.

- Normalnie bilet do Salem w klasie pierwszej kosztuje talara – westchnął pan Alexandru. – Nie wiem, jak można dać dziesięć razy tyle za miejsce na platformie bez dachu. To dwa tygodnie podróży!

- To cena za życie, nie za bilet – odparła babcia.

Fafik z Reksiem spojrzeli na stojącego obok nich tatę.

- Tatku, uratujesz nas, prawda? – szczeknął Fafik.

- Mówiłem, tym zajmie się Hrabia Constantin – odparł. – Ja pilnuję festynów.

 

Wśród szlochów pozostających na peronach i odjeżdżających pociągiem zabrzmiały gwizdki kolejarzy. Pociąg ruszył. Ludzie machali do siebie intensywnie, przekonani, że się już nigdy nie zobaczą. Dopiero, gdy ostatnie światła pociągu zniknęły we mgle, peron zaczął pustoszeć.

Wyszliśmy i my z Dworca na ulicę. Tuż za nami kolejarze zabili drzwi deskami. Na nich wysmarowano napis:

WSZYSTKIE POCIĄGI ODWOŁANE

 

W Potworkowie tymczasem szykowano się do festynu. Porzucone przez odjeżdżających meble zostały połamane, zrzucone na stosy. Już po chwili płonęły wielkie ogniska.

 

- Jakoś od dawna nie widziałem Stefana. Odjechał pociągiem?

- Był wczoraj rano się pożegnać – powiedziała babcia. – Dwie pomniejsze wiedźmy, które prowadziły sklepik z eliksirami miłości, wynajęły go z matką na lot. Wspominał coś o Paryżu.

 

Wystawiono stoiska z jedzeniem i napojami. Co kilkadziesiąt kroków stanęła jakaś kapela czy orkiestra czy choćby samotny grajek. Po parunastu minutach wokół całego stawu trwał jeden wielki karnawał.

 

- Pora spać – babcia nas zgarnęła, akurat kiedy zaczęliśmy się dobrze bawić.

- Babciu – jęknąłem. - Jeszcze trochę.

- Jutro wstajemy przed świtem – babcia była bezlitosna.

- Ale po co? Szkoła dopiero na dziewiątą – zdziwiłem się. – O ile jeszcze będzie szkoła…

- Pan Angus nie odwołał zajęć – poinformowała nas babcia. – Ale zwolniłam całą waszą czwórkę z lekcji. Mamy coś innego do wykonania.

- To coś związane z tymi eliksirami, które robiliśmy?

Babcia tylko pokiwała głową.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Ten odcinek coś mi się mniej podobał. I widzę, że masz bardzo mało wyświetleń. I jedno pytanie chyba seria jest opóźniona, gdyż dzisiaj jest 29, a nie 26. Pozdrawiam bez oceny
  • Domenico Perché dwa lata temu
    Tak, seria jest opóźniona.
  • Tjeri dwa lata temu
    A mnie ten odcinek spasił. Szczególnie to pospieszne wypełnianie obietnic, zobowiązań, oddawanie pożyczonych rzeczy. Mimo że teoretycznie nie ma tu jeszcze nic strasznego, to te przygotowania ściskają.
  • Domenico Perché dwa lata temu
    No, taki mniej więcej odbiór planowałem.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania