Pokaż listęUkryj listę

Hallowe'en (część 16/32) - 15. października - Koszmary

Zrobiło mi się gorąco. Wstałem, napiłem się mleka w kuchni i poszedłem do szkoły.

Nikogo nie było. Dziwne. Poskakałem trochę po ścieżce zdrowia i postanowiłem zajść do Kostii. Może on będzie wiedział, dlaczego szkoła jest zamknięta.

Chyba dzisiaj jakieś święto jest w Potworkowie – pomyślałem sobie, stając przez zamkniętą bramą cmentarza.

Przeszedłem przez mur. Drzwi do kaplicy grobowej, gdzie mieszkał Kostia, też były zamknięte. Na szczęście nie na klucz. Obudziłem tego śpiocha!

- Jerzy! Co ty tu robisz? – wyziewał, przecierając oczy. – I czemu jesteś goły?

- Nie jest mi zimno – wzruszyłem ramionami. – Jest nawet gorąco! Tak gorąco w październiku, kto to widział!

Dotknął mnie.

- Ał! Parzysz! Masz gorączkę! To dlatego wylazłeś z łóżka w środku nocy!

- Jakiej nocy? – zdziwiłem się. – Jest dzień.

Potrząsnął mną mocno.

Rozejrzałem się wokół.

- Co tu tak ciemno? – zdziwiłem się. – Nic nie widzę!

- Jest środek nocy! – powtórzył Kostia. – Musiałeś lunatykować!

- Ja nigdy nie lunatykuję! – obraziłem się na niego.

Siadłem pod ścianą.

- Siedź, znajdę ci jakieś ubranie i zaprowadzę do babci – rzekł i sobie poszedł.

I bardzo dobrze. Zrobiło się jasno i sobie poszedłem od niego. Przeszedłem górą przez zamkniętą bramę i poszedłem nad jezioro. Rzuciłem się popływać. Jaka ciepła woda! W październiku!

Przepłynąłem z radością parę razy jezioro, aż zrobiło się to wreszcie nudne. Wyszedłem i poczłapałem do szkoły. Ciągle była zamknięta. Pohuśtałem się na bujaczce.

- Jerzy! Tu jesteś! Czemu nie poczekałeś na mnie!

Kostia był wyraźnie zły.

- Czekałem, aż zrobiło się jasno! Trzeba było się nie grzebać!

- Znowu zasnął i lunatykuje - mruknął do siebie.

Potrząsnął mną. Drugi raz. Trzeci.

Uszczypnął w ucho.

- Ała! – wrzasnąłem. – To boli! Od twojego szczypania straciłem wzrok! Nic nie widzę!

- Jest środek nocy – westchnął Kostia. – Lunatukujesz! Odprowadzę cię do domu.

Pociągnał mnie za sobą. Szedł tak wolno, że zdążyło zrobić się jasno. Przyśpieszyłem. Ledwo za mną nadążał.

Babcia wyszła z domu przebrana za Czerwonego Kapturka.

- Wilku, dlaczego masz takie wielkie oczy! – zawołała.

- Majaczy – odpowiedziała sama sobie.

Położyła na mnie coś lodowatego. Zbudziłem się. Pochylała się nade mną, ubrana już w swoją zwykłą sukienkę.

- Masz olbrzymią gorączkę – wyszeptała. – Pij.

Podała mi jakiś zimny napój. Pachniał trochę lipą, trochę malinami i trochę jakimś mocnym kwiatem. Znałem ten zapach, ale w tej chwili nie pamiętałem, co to jest.

Wypiłem cały dzbanek.

Wreszcie przyszedł ranek. Przyszedł pan Alexandru.

- Wstawaj, jedziemy na pogrzeb Mamy!

Szybko się zerwałem, ubrałem w ozdobny frak i pobiegłem do furtki. Karawan już czekał. Chciałem usiąść z tyłu, ale pan Alexandru wskazał mi siedzenie obok kierowcy.

- A babcia? – zdziwiłem się.

- Poleciała już na miotle, jak prawdziwa wiedźma – odparł.

Ruszyliśmy. Tym razem jechał bardzo szybko. Zerknąłem na wskazówkę zegara. Na polnej drodze mieliśmy ponad 200 kilometrów na godzinę! Na zakrętach zwalniał do 150! Momentalnie byliśmy w Toruniu. Hrabia zaparkował nasz pojazd przed drzwiami kościoła. Tym przy Planetarium. Kiedyś go z klasą zwiedzaliśmy. Podszedłem do otwartej trumny stojącej przed ołtarzem. Zajrzałem.

Obleciał mnie strach. Mamy nie było! Ja tam leżałem, w podartych zakrwawionych szortach gimnastycznych i szkolnej bluzie! Mama nachylała się nade mną.

- Zamknijcie trumnę! – zarządziła. – Nie chciał obchodzić Halloween, to go zakopiemy!

- Mamo! Ja nie umarłem! – wrzasnąłem.

- Wiem, skarbie. Tak jest zabawniej – uśmiechnęła się.

Wieko trumny opadło. Zrobiło się ciemno. Usłyszałem młotek wbijający gwoździe.

- Nie! – wrzasnąłem.

Obudziłem się przerażony.

- To tylko sen, kochanie – babcia przytuliła mnie. – Zły sen, nic więcej.

Dała mi pić ten dobry napój malinowo-lipowo-kwiatowy. Pomogła wstać. Frak pogrzebowy już czekał.

- Dziś pojedziemy do Torunia, na pogrzeb Mamy – zapowiedziała. – Pan Aleksandru nas zawiezie.

Tym razem było normalnie. Babcia siadła z przodu, a ja na niewygodnej ławce z tyłu. Pan Aleksandru jechał powoli, jak zawsze. Długich kilka godzin jechaliśmy. Nudziłem się jak mops. Wreszcie dojechaliśmy. Stanęliśmy przed kościołem na toruńskiej Starówce, niedaleko Planetarium. Weszliśmy do środka.

Bałem się podejść do trumny, pamiętając mój koszmar, ale dostrzegłem, że trumna jest zamknięta. Odetchnąłem z ulgą. Ksiądz pokropił trumnę wodą. Pojechaliśmy na cmentarz. Spuszczono trumnę do dołu. Zasypano ziemią.

- To teraz stypa! – oznajmił pan Alexandru.

Zajechaliśmy do jakiejś obskurnej restauracji. Stoły pokryte były dziurawą ceratą i wszędzie śmierdziało moczem i domestosem. Przyniesiono zupę. Flaki. Babcia swoją porcję wylała za okno. Zrobiłem to samo. Na drugie schabowe. Kartofle polane skwarkami. Kapusta zasmażana z kiełbasą. Całość babcia wyrzuciła za okno. Zrobiłem tak samo. Wreszcie podali tort.

- Jakie masz życzenie, Jurku? – zapytał Piotr Cielęcki. – Może chcesz dzisiaj zginąć w wypadku?

- Jurusiu, musisz mieć życzenie – dodała pani Knuth. – Może wolisz umrzeć w szpitalu?

- Ty, boj, w naszej Polish – American Texas Academy każdy boj musi mieć życzenie w swoje birtdaj – dodał dyrektor Thomas Thompson. – Może chciałbyś być pochowany żywy?

- Ale to stypa, a nie moje urodziny! – zawołałem przerażony.

- Naprawdę? Przyjrzyj się sobie, Jureczku – zaśmiał się Piotr Cielęcki. – Jest trzydziestego września, dzień twoich urodzin. Urodzin i śmierci.

Spojrzałem. Siedziałem bez majtek, w samej koszulce, jak wtedy na urodzinach. Zerwałem się wystraszony.

- Obudziłeś się, to tylko zły sen był – babcia pogłaskała mnie po głowie. – Przyniosłam ci coś do picia.

Wypiłem cały dzbanek napoju malinowo-lipowo-kwiatowego.

- Już się wyspałeś? Bo pora iść na cmentarz – Kostia wyciągnął mnie z łóżka.

- Ale czemu? Nie idziemy do szkoły?

- Gdy jest pogrzeb, szkoły są zamknięte przecież – zdziwił się Kostia. – Ubieraj się, tobie nie wolno się spóźnić.

Na dole czekała babcia.

- Miałeś ciężką noc, kochanie, ale teraz musimy już iść.

- Kto jest chowany?

- No przecież twoja Mama, zginęła w wypadku! Jak mogłeś o tym zapomnieć!

- Nie zapomniałem – spuściłem głowę. – Po prostu czasem o tym nie pamiętam.

- Jesteś wyrodnym synem – splunęła na mnie. – Po ślubie poproszę pana Alexandru, aby cię bił rózgą dwa razy dziennie!

Wystraszony nic nie odpowiedziałem. Poszliśmy na cmentarz. Ciało Mamy pozawijane w bandaże już leżało na jednym z nagrobków.

- Dobrze że jesteście – zawołał Fafik.

Podbiegł do nas z Reksiem.

- To co, zaczynamy ucztę?

- Jaką ucztę?

- No, mamy ciebie zjeść! Tak pachniesz dżemem z wilczej jagody, że najpierw zjemy ciebie!

Rzucili się na mnie z Reksiem. Ledwo ich odepchnąłem!

Zerwałem się, aby uciekać! Nie mogłem się ruszyć! Fafik z Reksiem siedzieli na moich nogach i lizali mnie po twarzy.

- Nie jedźcie mnie! Proszę!

- Zgłupiałeś? – zdziwił się Fafik.

- Może ty też brałeś Tabletki na Rozum, jak Kleofas, i ci się skończyły? – zastanawiał się Reksio.

- Chcieliście mnie zjeść przed chwilą!

Fafik z Reksiem spojrzeli na siebie.

- Zgłupiał – ocenił Fafik.

- Wyliżmy go jeszcze raz, może mu przejdzie? – zaproponował Reksio.

Zaczęli mnie lizać znowu po twarzy. Po chwili dotarło do mnie, że siedzę na swoim własnym łóżku.

- To był tylko sen! – zawołałem z ulgą. – Jak dobrze!

- Wiedziałem, że dobre lizanko pomaga na złe spanko – szczeknął radośnie Reksio.

Weszła babcia.

- Dajcie mu pospać, co? Ma wysoką gorączkę.

- Miał zły sen – odparł Fafik – ale wylizaliśmy go z niego.

- Teraz bym coś polizał dobrego – Reksio rozejrzał się wokół. – O, zostało trochę dżemu z wilczej jagody!

Porwał prawie pusty słoik z podłogi i wylizał do czysta.

- Skąd tu się wziął dżem z wilczej jagody? – babcia spojrzała na nas podejrzliwie.

- Dostałem od Fafika i Reksia, wczoraj, gdy wracaliśmy z uwalniania Rozrabiaków z mundurków Obozu Karnego. To mi się chyba nie śniło, co? Z cebulą i wyciskanie łez?

- Nie, to było naprawdę – potwierdziła babcia. – Ale wilcza jagoda to trucizna!

- Nieprawda! – krzyknął Fafik. – Najsmaczniejszy z dżemików!

- Nieprawda! – zaprzeczył Reksio. – Lepszy jest z wilczego łyka!

Zaczęli się kotłować na moim łóżku. Wreszcie przestali, wyczerpani. Leżeli i ciężko dyszeli.

- Chłopcy, wilczą jagodę i wilcze łyko mogą jeść tylko wilkołaki. Dla wiedźmaków czy w ogóle dla ludzi to jest śmiertelna trucizna! Nic dziwnego, że się Jerzy rozchorował!

- Umrze? – Jak na zawołanie rozpłakali się obaj.

Gorące łzy wilkołaków parzyły mnie po twarzy.

- Przygotuję odtrutkę – powiedziała babcia. – Jak już wiem, co zaszkodziło, to spróbuję pomóc. Nie dajcie mu zasnąć, bo się może nie obudzić!

Babcia zeszła na dół, a wilkołaki nie dawali mi zasnąć. To znaczy najpierw Fafik zaczął opowiadać kawały, gilgocząc mnie ogonem, aż kwiczałem ze śmiechu, a Reksio lizał mnie wytrwale po twarzy, a potem na zmianę, Reksio mnie gilgotał i opowiadał śmiesznie historyjki, a Fafik lizał.

Wreszcie babcia wróciła. Przyniosła garnek czegoś bardzo gorącego. Było czerwone jak barszcz. Śmierdziało obrzydliwie jakimś zielskiem. Kazała mi wypić. W smaku było kwaśne i gorzkie jednocześnie. Ledwo to połknąłem. Ała! Teraz dopiero zaczęło palić mnie w gardło i całe usta! A to dopiero pierwszy łyk! A babciny garnek – jak na zupę dla całej rodziny!

Musiałem wszystko wypić, łyżka za łyżką!

- Ja muszę… siusiu – jęknąłem, gdy już garnek był pusty.

Pobiegłem pod płot. Odsiusiałem się z ulgą. Wreszcie się dobrze poczułem. Odwróciłem się, aby wrócić do domu, gdy na głowę spadła mi płachta materiału.

Silne ręce chwyciły mnie i obwiązały sznurkiem. Przerażony nie dałem rady nawet krzyknąć!

Porywacze nieśli mnie gdzieś pośpiesznie. Próbowałem się wyrwać.

- Nie wyrywaj się, kadecie 23 – 47 – 18 – rzucił jeden z nich. – Komendant Hans Meyer nie może doczekać się waszego spotkania.

Wreszcie mnie gdzieś rzucili. Leżałem na piasku, lub czymś podobnym. Odwinęli ze mnie płótno. Rozpoznałem, gdzie jestem.

Wzgórze Popiołów.

- Miłego spotkania z Komendantem Hansem Meyerem w Otchłani, kadecie 23 – 47 – 18 – zaśmiał się jeden z nich.

Zaczęła oplątywać mnie mgła.

Była coraz gęstsza i gęstsza…

Przestałem cokolwiek widzieć.

Wyciągnąłem do przodu ręce. Mgła była tak gęsta, że można ją było dotknąć. Mozę uda mi się ją zepchnąć? Zacząłem gorączkowa majtać rękami. Spadła ze mnie.

Babcina pierzyna. Znowu byłem w swojej sypialni. Reksio z Fafikiem zwinięci w jeden kłębek leżeli na dywaniku przed łóżkiem.

- Zbudziłeś się – szczeknął radośnie Fafik.

- Tak szybko zasnąłeś po tej odtrutce, że myślałem, że umarłeś – Reksio polizał mnie po twarzy.

- Ja cię bardzo przepraszam, za ten dżem – liznął mnie Fafik. – Ja naprawdę nie chciałem!

Zajrzała do nas babcia.

- Obudziłeś się? To teraz będzie już wszystko dobrze. Może zejdziemy na werandę? Racuchów nasmażę.

Zapach babcinych racuchów ściągnął do nas Kostię i pana Alexandru.

Na wszelki wypadek nie ruszałem dzisiaj żadnej konfitury, jadłem je tylko ze śmietanką.

Kostia lekko przysypiał na krześle.

- Też jesteś chory? – zmartwiłem się.

- Nie, tylko niewyspany. Położyliśmy się spać przecież dopiero po uwolnieniu wszystkich Rozrabiaków, a potem większość nocy łaziliśmy po całym Potworkowie. Nie pamiętasz?

- No… Myślałem, że to mi się śniło… A co było w szkole? – postanowiłem szybko zmienić temat.

- Same nudy – machnął ręką Kostia. – Pisaliśmy dalej wypracowanie.

- Fajnie było – szczeknął Fafik. – Do mojego wypracowania dodałem przepisy na konfitury! Popytałem tu i ówdzie, jak się to robi! Wiesz, że Wiedźma Wiktoria smaży konfitury wiśniowe na miodzie gryczanym, a Madame d’Ornano na wielokwiatowym? A gospodyni hrabiego Constantina na spadziowym! Dlatego są różne w smaku! Chyba napisze o tym całą książkę!

- No i do naszej szkoły Kleofas już nie chodzi. Ani nikt z byłego Gangu Kujonów. Wynieśliśmy zbędne ławki na strych – wtrącił się Kostia.

- Została założona dla nich nowa szkoła. Instytut Resocjalizacji Młodzieży Męskiej. Tatuś napisał dzisiaj dekret. Okazało się, że oni wszyscy wiedzieli, że Tabletki na Rozum są zakazane.

- To czemu je jedli? – zdziwiłem się.

- Bo nie mieli rozumu – wzruszył ramionami Kostia.

- I trafiło też tam pięciu byłych Rozrabiaków – dodał Reksio. – Czterech z nich kradło w sklepach, a piąty wybił szybę w oknie lodziarni, bo nie było lodów o smaku kiszonych ogórków.

- Niektórzy nie umieją skorzystać z szansy, jaką dostali – podsumował pan Alexandru.

Średnia ocena: 2.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Tjeri dwa lata temu
    Udany odcinek. Dobrze oddana groza, fajnie zatarte granice między wizjami, zapętlenie senne.
  • Domenico Perché dwa lata temu
    Dziękuję.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania