Pokaż listęUkryj listę

Hallowe'en (część 15/32) - 14. października - Tabletki na Rozum

Rano w szkole nie było nikogo z Gangu Kujonów. Puste ławki były świadectwem, że coś się wydarzyło. Tylko na miejscu Kleofasa siedział nieznany nam niewysoki chudy chłopiec. Był rudy jak Kleofas i piegowaty jak Kleofas, ale nie nosił okularów, i miał normalnej wielkości głowę. No i włosy miał czyste!

- Te, rudy, zjeżdżaj z tego miejsca, bo jak przyjdzie Kleofas, to ci nakopie po dupie – Stefan zwrócił mu życzliwie uwagę.

- To ja jestem Kleofas – zapiszczał chudzielec. – Tylko nie wziąłem dziś Tabletek na Rozum. Mama mówi, że tylko Pani Adelajda umiała je produkować.

Wszedł pan Angus.

- Czołem Panie Dyrektorze – zerwaliśmy się z miejsc.

- A ty, to kto? – dyrektor spojrzał zdziwiony na Kleofasa. – W tym miejscu siedział zawsze taki inny chłopiec, obrzydliwie brudny. Nie ma go?

- Nie ma i nie będzie – pisnął Kleofas.

- No cóż, zdarza się – westchnął Angus MacLeod. – Przejdźmy do zadań na dziś. Wczoraj byliście świadkami Wydarzenia Rangi Historycznej! A niektórzy nawet… – zamilkł i przed dłuższą chwilę spoglądał na mnie – brali w nim czynny udział. Dzisiaj zatem napiszecie swoją relację z wczorajszego dnia. Podajcie tak wiele szczegółów, jak to możliwe. Każdy ma zapisać co najmniej dwadzieścia arkuszy drobnym pismem!

Rozdał papier i nalał atrament do kałamarzy.

- Można ściągać? – pisnął Fafik.

- Można się konsultować między sobą – zgodził się Dyrektor. – Ale każdy pisze ze swojej własnej pespektywy, co widział.

Zsunęliśmy stoliki na środek i zaczęliśmy pisać. Fafik z Reksiem zaczęli od opisu wyglądu i smaku babcinych racuchów.

- Ma być Wydarzenie Rangi Historycznej – szepnął Fafikowi Kostia.

- No to jest! Takich dobrych racuchów nie je się codziennie!

Spokojnie pracowaliśmy aż do przerwy śniadaniowej.

Pan Angus w czasie przerwy przeglądał nasze prace.

Po przerwie zgromadziliśmy się na nowo w sali.

- Cieszę się, że z tak różnorodnego punktu widzenia opisujecie wczorajszy dzień. Miałbym natomiast parę uwag. Fafik!

- Znowu ja? – jęknął Fafik, wychodząc z ławki.

- Ależ zostań na miejscu!

- To nie będzie lania? – ucieszył się.

- Zapisałeś całe dwanaście stron! Jestem pod wrażeniem! Gdybym mógł coś zasugerować… Można już zakończyć rozważania na temat konfitur używanych do smarowania racuchów, a przejść do sprawy aresztowania Hansa Meyera.

- Ale to takie nudne – jęknął Fafik.

- Analogiczna uwaga do Reksia – kontynuował nauczyciel. – Kostia, bardzo ciekawe rozważania na temat różnic między wczorajszym pochodem i przedwczorajszym konduktem pogrzebowym. Nie sądzę jednak, że trzeba było cytować wszystkie zwrotki pogrzebowych pieśni.

- No właśnie nie były wszystkie! – zaprotestował Kostia. - Zamierzałem to właśnie opisać, ale przyszła przerwa. Nie zaśpiewali zwrotki osiemnastej o zgodnym życiu w małżeństwie ani zwrotki sto jedenastej o nieutulonym żalu męża wdowca, co jest bardzo podejrzane. Bo oczywiste jest, że nie śpiewali zwrotki ósmej, bo ona…

- Dobrze, dobrze, opisz to dokładnie – szybko przerwał mu pan Angus. – Generalnie wszystkim wam ładnie szła praca i możecie pisać dalej, za jednym małym wyjątkiem. Kleofas!

Drobny chłopaczek poderwał się z ławki.

- Co to ma znaczyć! – zagrzmiał dyrektor! – Do przerwy tylko napisałeś parę tajemniczych słów GŁEŁOWAZZ i WÓYA BRADZA! Co to ma znaczyć!

- Kleofas i Moja Praca – wychlipiał Kleofas. – To nie moja wina, mama nie dała mi Tabletek na Rozum!

Dyrektor wyciągnął go za ucho na środek. Zajrzał do kantorka i wyjął stamtąd szeroki, skórzany pas.

- Nie toleruję oszustw! Ściągania!

- Oj, tak! – jęknęli Fafik z Reksiem, niespokojnie przesuwając się na krzesłach.

- Ale nie ściągałem – jęczał Kleofas.

- Korzystałeś z narkotyków, a to jeszcze gorsze!

- To tylko Tabletki na Rozum! Mama mi je dawała!

- Chłopcy – dyrektor odwrócił się do całej klasy. – Nie ma znaczenia, kto dostarcza narkotyki. Konsekwencje ponosi zawsze ten, kto je przyjmuje. Rozumiecie?

- Tak! – wrzasnęliśmy chórem.

- Więc niech to będzie dla wszystkich nauczką. A przede wszystkim dla Kleofasa – podniósł rękę do góry.

W tym momencie otwarły się drzwi klasy.

- Z Pałacu Sprawiedliwości – zameldował od progu wchodzący strażnik. – Mamy polecenie przyprowadzić na badania niejakiego Kleofasa. Przypuszcza się, że przez lata był konsumentem Substancji Zakazanych klasy E.

Kleofas błyskawicznie podbiegł do niego.

- Jest! Super! Nie będzie lania! – krzyczał uradowany.

- Nie ciesz się – mruknął strażnik. – Za Substancje Zakazane klasy E dorosłym grozi wyrok Eksmisji.

- Ale ja nic nie wiedziałem! Mama dawała mi Tabletki na Rozum, które tata przynosił od pani Adelajdy! – rozpłakał się ponownie.

- Jeśli będziesz niewinny, nic cię nie spotka – pocieszył go strażnik, wyprowadzając z klasy.

Ledwie usiedliśmy na nowo do stołów, drzwi znowu się otwarły. Wszedł szkielet - windziarz z Ratusza.

- Nadzwyczajny Woźny Ratuszowy Iwan Iwanowicz – przedstawił się.

- To nie jesteś windziarzem? – zdziwiłem się.

– Awansowałem dziś rano – pochwalił się. – Poprzedni woźny został wczoraj Eksmitowany i zwolniło się stanowisko.

- Woźny Ratuszowy, czyli pan jakieś dokumenty do podpisania przyniósł? – przerwał nam dyrektor. – Proszę dać, podpiszę, a chłopcy niech pracują.

- Nadzwyczajny Woźny Ratuszowy – poprawił szkielet. – Z osobistymi poleceniami od Burmistrza! Wiedźmak Jerzy ma stawić się natychmiast w Ratuszu w sprawie nie cierpiącej zwłoki!

Zbladłem. Przypomniałem sobie poprzednią wizytę w ratuszu.

- Ja nie chcę! – rozpłakałem się. – I nie mam pieniędzy na znaczki skarbowe!

- To tak trochę… niewłaściwe – obruszył się dyrektor. – Nie powinienem zwalniać ucznia z lekcji.

- Może wszyscy pójdziemy, psze pana? Tatuś nie będzie się gniewał! – zawołał Fafik.

- To jest chyba – Kostia podrapał się po głowie i zajrzał do wypracowania – ciąg dalszy Wydarzenia Rangi Historycznej! Musimy być świadkami!

- W sumie – pan Angus rozważał coś przez chwilę – pójdziemy. Potem napiszecie o tym kolejne wypracowanie.

Poszliśmy więc całą szkołą. Było nas mniej, niż na ostatniej wycieczce, bo przecież nie było nikogo z Gangu Kujonów.

Przed Ratuszem stały szeregi Rozrabiaków z Obozu Karnego, tak liczne, że nie do policzenia. Stojąc na drodze ósemkami otaczali prawie cały staw dookoła, tylu ich było.

- Obóz Karny ma tylu uczniów? – zdumiał się na ten widok Kostia. – Gdzie oni mieszkają?

- Ci nieszczęśnicy pochodzą z różnych miasteczek – wyjaśnił nam Burmistrz, podchodząc do nas. – Hans Meyer za najmniejsze przewinienie porywał chłopców do swojej szkoły, gdzie wysysał z nich krew, którą nielegalnie handlował. Dzisiaj wydałem Dekret likwidujący Obóz Karny dla Rozrabiaków! Wszyscy chłopcy są wolni i wracają do rodzin!

- To czemu jeszcze stoją? – zdziwił się Fafik. – Ja od razu dałbym dyla do domu!

- I w tym problem. Szkolne mundurki są zaczarowane – wskazał na stojące szeregi. – Chłopcy mogą tylko wypełniać rozkazy.

Przypomniałem sobie, gdy u Madame nałożono na mnie skórzany skafander. Mundurek sam chciał wykonywać polecania Komendanta!

- Wiem! – zawołałem. – To taka zbroja cybernetyczna wojskowa, zdalnie sterowana! Oglądałem film na jutubie!

- Nie wiem, o czym mówisz, ale być może tak jest – kiwnął głową Burmistrz.

- To nie mogą ich zdjąć? – dopytywał się Reksio.

- Po założeniu jakby przyrosły do nich. Nie mogą ich zdjąć.

- To jasne! – odparłem.

Spojrzeli na mnie zdziwieni.

- Cybernetyczna zbroja integruje się z ciałem żołnierza. Podstawa technologii cyberpunk. Co wy, jutuba nie oglądacie?

- Nie – koledzy pokręcili głowami. – Co to jest?

- Każę zakupić jutuba do Biblioteki Miasta Potworkowo – obiecał Burmistrz. – Może nawet dwa egzemplarze. W twardych okładkach! I po jednym w wydaniu kieszonkowym do bibliotek szkolnych. Ale najpierw musimy tych biedaków wyjąć ze zbroi.

- Rozerwać! Pazury i kły wilkołaka rozerwą wszystko na strzępy! – Reksio z Fafikiem przeobrazili się w swą postać pieskowatą i rzucili na najbliższego Rozrabiakę.

Ten stał nieruchomo. Fafik i Reksio próbowali go pogryźć, podrapać. Nic. Po kilkunastu minutach siedli zrezygnowani.

- Sam tego już próbowałem – westchnął Burmistrz. – A jestem dorosłym wilkołakiem, nie ledwie szczenięciem. I nic!

- Pazury smoka? – zasugerował pan Angus MacLeod. – W Muzeum jest sztylet wykonany ze Smoczego Pazura. Powinien przeciąć.

- Pan Alexandru już przyniósł takie cacko, ze swojej prywatnej kolekcji – Burmistrz pokazał nam dziwny nóż z jakby kościanym ostrzem. – Nie tnie.

- To porażka – westchnął Stefan. – Wolni, ale nadal w niewoli.

- Chwileczkę! – zawołałem. – Na mnie nałożyli taki paskudny strój, bo mnie Hans Meyer też chciał zaciągnąć do swego obozu! I się rozleciał!

- Hrabia Constantin wspomniał o tym wydarzeniu w Galerii Madame d’Ornano – kiwnął głową burmistrz – i dlatego poleciłem woźnemu sprowadzenie ciebie.

- Nadzwyczajnemu Woźnemu Ratuszowemu – podkreślił były windziarz.

- Wiedźmaku, do dzieła – Burmistrz wskazał mi tłumy Rozrabiaków.

Co ja miałem zrobić, skoro nie pomogły zęby wilkołaka ani pazur smoka? Próbowałem zadrapać skórzany strój, ale jakbym próbował zadrapać stal.

- Nie daję rady – popłakałem się. – Nie potrafię! Nie wiem, jak wówczas to zrobiłem.

Któraś z łez kapnęła na niezniszczalny mundur. Zasyczało. Czarna skóra zaczęła skwierczeć, pękać i kruszyć. Po chwili całymi płatami opadała na ziemię.

- Łzy Jerzego! – zawołał Kostia.

Otarł mi twarz kościstym palcem i posmarował dwóch innych rozrabiaków. Po chwili ich skórzany uniform zaczął się rozpadać.

- Hurra! To działa!

Kostia starannie otarł wszystkie moje łzy i po odrobinie smarował kolejnych więźniów.

Na wielu nie wystarczyło. Po chwili zaledwie osiemnastu wyblakłych, osłabłych chłopców siedziało na bruku. Oczy zasłaniali ręką przed słońcem, tak ich raziło.

Przepchała się obok mnie jakaś kobieta. Poznałem ją. To Murzynka z jednym uchem, mieszkająca przy Ulicy Utraconych Marzeń. Podbiegła do jednego chłopca i porwała go w ramiona. Zaczęła go obcałowywać. Patrzyłem zdumiony. Oboje nabierali intensywnych, czarnych barw. Chłopiec odzyskał siły. Kobieta uśmiechnęła się do mnie!

- Dziękuję, panie Wiedźmaku! – skłoniła się nisko. – Czarne Kotołaki są ci wdzięczne!

Wraz z synem zamienili się w puchate czarne koty i odbiegli. Fafik z Reksiem dopiero oprzytomnieli.

- Kot! Widziałeś? To był kot! – wołali jeden przed drugiego.

- Spokojnie, kochani – burmistrz pogłaskał podnieconych synów. – Może się zapisze do tej samej szkoły, to będziecie się ganiać na przerwach.

- Jesteśmy wilkołaki, nie będziemy się bawić z kotami – rzucił Reksio.

- Zgłupiałeś? Mieć kota i go nie pogonić? – obruszył się Fafik.

Zaczęli się kotłować na trawie.

- Nie ma czasu, jeszcze zostało ich ponad tysiąc – podszedł do mnie burmistrz.

- Ale mi się już nie chce płakać – westchnąłem. – Co ma zrobić?

- Na płacz najlepsze jest lanie! – zawołał któryś ze szkolnych kolegów. – Fafik i Reksio najlepszym przykładem!

- To nieprawda! - zawołał oburzony Fafik.

Byłem przerażony. Wychodziło na to, że zaraz oberwę lanie. I to za nic! Popłakałem się na samą myśl o tym.

Kostia starannie zebrał wszystkie moje łzy i po pół kropli dawkował na każdego Rozrabiakę. Kolejnych blisko czterdziestu chłopców było wolnych.

Po paru przyszli zszarzali rodzice z Ulicy Utraconych Marzeń, na naszych oczach odzyskując kolory. Reszta dostała bilety i poszli w kierunku Dworca Kolejowego.

Zabrzmiał zegar na dwunastą.

- Przerwa obiadowa! – krzyknął Kostia i szybko pociągnął mnie za ramię.

Biegliśmy ile sił do babci. Oczywiście Fafik z Reksiem zdążyli nas wyprzedzić i już siedzieli na werandzie zajadając zupę ze śliwek.

- Już wszystko wiem – oznajmiła babcia. – Twoi koledzy wszystko opowiedzieli.

- Kto mnie będzie bił? – zapytałem. – I tak przy wszystkich?

- Bił? Czemu?

- No, aby wywołać łzy! – szepnąłem.

- A nie wystarczy utarta cebula?

Pomysł babci był genialny!

Fafik z Reksiem szatkowali cebulę swoimi pazurami, Kostia zbierał łzy i przenosił na kolejnych Rozrabiaków.

Pod kroplą łzy każdy makabryczny mundurek rozpadał się i kolejny wyzwolony chłopiec, nabrawszy sił, odchodził w kierunku Dworca Kolejowego.

Pociąg odjechał zatłoczony jak nigdy!

Skończyliśmy ciut przed północą. Spora grupa chłopców czekała na Dworcu na poranne połączenie. Inni biegali wokół stawu, bawili się w berka, w chowanego. Burmistrz nakazał postawienie stoisk z hotdogami i pieczoną kukurydzą, na koszt Ratusza.

Tyle szczęścia, tyle radości!

I tylko ja z napuchniętymi od płaczu i cebuli oczami powlokłem się do domu. Prowadził mnie Kostia, bo sam nic już nie widziałem.

Zjadłem tylko słoik dżemu, który podrzucili mi Fafik z Reksiem, i poszedłem spać.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Tjeri dwa lata temu
    "- Każę zakupić jutuba do Biblioteki Miasta Potworkowo – obiecał Burmistrz. – Może nawet dwa egzemplarze. W twardych okładkach! I po jednym w wydaniu kieszonkowym do bibliotek szkolnych. " — urocze :)).
    A cały odcinek fajny. I kotołaki też. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania