Pokaż listęUkryj listę

Hallowe'en (część 24/32) - 23. października - Ćma

W piątek rano czekała nas wielka niespodzianka!

Wszystkie chłopięce szkoły udały się na plac nad jeziorem. Spory fragment był już odgrodzony linkami.

Parunastu młodych chłopaków w jaskrawych, odblaskowych kombinezonach znosiło ciężkie drewniane belki. Wśród nich wypatrzyłem charakterystyczną głowę Kleofasa.

- Kto to jest? – zdziwił się Stefan.

- Instytut Resocjalizacji Młodzieży Męskiej – odparłem. – Powołany na miejsce Obozu Karnego dla Rozrabiaków.

- Nasz tatuś ich powołał! – zawołał Fafik.

Pojawili się chłopcy z Gimnazjum dla Rymcymcerzy i Zbójcerzy. Pierwszy raz ich oglądałem. Wyglądali, jakby przyszli prosto z pokazów dla kulturystów! Nosili ciężkie belki, jakby to była zabawa. Biegali na czas dookoła jeziora, czasem nawet tyłem!

- Nie widziałem ich na pogrzebie ani na Eksmisji, prawie zapomniałem, że taka jest szkoła w Potworkowie – skomentowałem, przypatrując się niecodziennym zawodom sportowym.

- Byli półtora miesiąca na obozie treningowym w Tatrach – powiedział pan Angus. – I w listopadzie jadą znowu, tym razem na pustynię Gobi. Tak naprawdę przyjechali tylko na Halloween i Święto Zmarłych.

- To takie ważne święto? – zdziwiłem się. – W Toruniu to był zwykły dzień wolny od szkoły…

- W Potworkowie to jedno z najważniejszych świąt! Razem z Wigilią Bożego Narodzenie, Radunicą, Nocą Walpurgii, Nocą Kupały i wszystkimi Nowymi Rokami!

- Jakimi Nowymi Rokami? Przecież jest tylko jeden Nowy Rok!

- To współczesny – wyjaśnił pan Angus. – W Rzymie Nowy Rok był 1 marca, w Bizancjum 1 września. W bardziej skomplikowany sposób wylicza się Chiński Nowy Rok, czy też żydowski lub muzułmański.

- I wszystkie je świętujecie?

- A czemu nie? Uruchamiane są dodatkowe pociągi! Popularne jest w te dni odwiedzanie krewnych czy miejsc, gdzie się kiedyś mieszkało.

- Kiedyś nie cierpiałem świąt – przyznałem szczerze.

- Możesz odwiedzić mamę – zasugerował pan Angus.

- Myśli pan, że do tego czasu wyjdzie ze szpitala? – zapytałem z nadzieją.

- Myślę, że chętnie ciebie zobaczy.

W międzyczasie chłopcy z Warsztatów Manufakturowych i Fabrycznych rozpoczęli cięcie belek i kamieni.

- Hej, hej, chodźcie tu – zawołali nas. – Bez was nie damy sobie rady!

Chciałem im powiedzieć, jak jestem mało zdolny w pracach ręcznych, ale okazało się, że nie zamierzają nas w ogóle dopuszczać do narzędzi! Mieliśmy grać w piłkę, w ringo, w kometkę czy w bejsbola! Porozstawiali nas w różnych miejscach trawnika, a sami biegali pomiędzy nami, coś mierzyli, znosili obrobione belki i kamienie. Koledzy w odblaskowych ubrankach kopali doły, rowy, wkopywali słupy.

Niezbyt miałem czas się przyglądać, bo razem z Kostią, Fafikiem, Reksiem i Stefanem mieliśmy udawać grę w bejsbol! Stefan był łapaczem, Kostia miotaczem, a ja z wilkołakami na zmianę pałkarzem i biegaczem lub bazowymi.

Nie dało się w ten sposób rozegrać żadnego prawdziwego meczu, ale i tak było to męczące. Z ulgą przyjąłem dzwonek na przerwę.

Miałem czas się rozejrzeć, co właściwie dzieje się wokół nas.

Jedna czwarta terenu przy jeziorze została rozkopana. Coś budowano, ale co to miało być. Próbowaliśmy podpytać pana Angusa, ale nie chciał zdradzić.

- Tatko przyszedł obserwować budowę – pochwalił się Fafik, pożerając surowy plaster mięsa.

– Wiesz, co to będzie? – spytał go Kostia.

- Tajemniczy jak nigdy – szczeknął Reksio, który przybiegł z kolejnym plastrem surowego mięsa. – Dał nam tylko przekąskę i nic nie powiedział!

Po przerwie wróciliśmy do sportów. Tym razem miałem strzelać z łuku, rzucać włócznią i skakać w dal. I to sam, pozostałych chłopaków odciągnęli gdzie indziej. Nudno zaczęło się robić, zwłaszcza, że sporty nigdy mnie nie fascynowały.

Nagle podszedł do mnie Stefan.

- Ukryj mnie – poprosił. – Zamknęli mnie w labiryncie i ledwo im uciekłem!

- W labiryncie?

- Dla Fafika i Reksia to fajna zabawa, ganiają się ciągle po tych korytarzach, a ja mam już dość!

- Tu jesteś! Jak można być takim małoużytecznym! – Pan Angus szybko odnalazł Stefana. – Dzisiaj każdy pracuje!

- Co my właściwie robimy? – zapytałem. - Inni tną belki, ciosają kamienie, kopią doły, a my udajemy, że się bawimy.

- Jeśli wolisz kopać doły, to chętnie się Kleofas z tobą zamieni – zasugerował dyrektor.

- Nie, nie, już strzelam dalej!

Złapałem szybko łuk i posłałem kilka kolejnych strzał w kierunku tarczy. Jedna mało nie wbiła się w plecy odchodzącego Stefana.

Wreszcie ogłoszono przerwę na obiad. Dyrektor kazał nam wrócić dopiero na osiemnastą. Idąc do domu zobaczyłem, że w międzyczasie pośrodku Ulicy Wokół Stawu rozebrano bruk, kopiąc płytki i szeroki rów. Ciekawe, na co tak drogę psują?

Babcia podała gulasz z fasoli z mamałygą. Pan Aleksandru zjawił się, jak zawsze wychodząc z cienia.

- Mamałyga! Moje ulubione danie!

Postanowiłem zapytać go o prace nad stawem.

- A, to jakiś miejski projekt – machnął lekceważąco ręką. – Mało ważne.

- A jak idzie z poszukiwaniem… no… - nie mogło mi to słowo wyjść przez gardło. – Sam Pan Wie Kogo?

- Łowcy? Brak śladów. Nie wiemy, jak zdołał dostarczyć paczki do Potworkowa, ani czy potrafi tutaj się przedostać.

- Wysłać paczkę nie jest chyba takie trudne? – zdziwiłem się. – Idzie się na pocztę i wysyła.

- No, powiedzmy – trąciła się babcia. – Ale przyszły bez znaczków. Żadna nie miała nalepionych!

No tak, babcia i jej znaczki!

Miałem wrażenie, że coś ukrywają przede mną. Ale co?

- No i rozkopali całą Ulicę Wokół Stawu – dodałem.

- Och, naprawdę? – ucieszyła się babcia. – Czyżby miał zostać zbudowany obiecany tramwaj?

- Tramwaj? W Potworkowie?

- Burmistrz obiecuje go na każde kolejne wybory – kiwnęła głową babcia. – Czy to nie cudowne, że nie trzeba będzie chodzić w kółko? Już myślałam, że się nie doczekam! A dla młodzieży też budują…

- Wiktorio! – przerwał jej pan Alexandru. – To tajemnica!

- Naprawdę? – zdziwiła się babcia. – Przecież za każdym razem jest to wypisane na plakatach wyborczych! Oba punkty programu Burmistrza!

- Teraz to tajemnica – pan Alexandru mocno zaakcentował pierwsze słowo.

- Ale… co mu się stało? – nie rozumiała babcia. – Przecież jeśli to zrobi, to na kolejne wybory będzie musiał opracować nowy program! A ten jest już wszystkim znany!

- Boi się rozliczenia z Obietnic Wyborczych – szepnął pan Alexandru.

- Ale przecież wyborcy go kochają. Albo się boją – nadal oponowała babcia.

- Nie boi się wyborców. Boi się Jego – wskazał palcem na sufit.

Spojrzałem. Na suficie, pomiędzy wiązkami ziół, siedziała spora ćma. Czemu Burmistrz miałby się bać ćmy?

Nagle odpowiedź przyszła mi sama do głowy.

- To jak ze słoniem i myszą! – zawołałem. – Już rozumiem!

Spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.

- Słonie nie boją się niczego, tylko myszy – postanowiłem im wyjaśnić. – A wilkołaki boją się tylko ciem!

Patrzyli na mnie nadal nie rozumiejąc. Odechciało mi się tłumaczenia.

- Można coś zrobić w ogrodzie? – zapytałem. – Mamy przyjść dopiero o osiemnastej!

- Pora zebrać Koksę. I tak w tym roku późno dojrzała.

- Koksę?

Babcia podprowadziła mnie pod właściwe drzewo w ogrodzie. Okazało się, że Koksa to odmiana jabłek! Skosztowałem. Pyszne!

Do wieczora zbierałem jabłka. Każde delikatnie zrywałem z drzewa i wkładałem do kosza z sianem. Za chatą była ziemianka, do której znosiłem zebrane owoce. Dopiero dziś zobaczyłem, ze tych ziemianek babcia ma aż trzy! Nie rzucały się w oczy, a wejścia były pomiędzy krzewami i zwyczajnie dotąd je omijałem, biegając po sadzie.

W ziemiance pachniało ziemią, co dziwne nie było. Wzdłuż ścian ciągnęły się półki z desek. Babcia już wyścieliła je świeżym sianem. Tu miałem odkładać kolejne jabłka, patrząc, czy któreś nie jest uszkodzone.

Zbliżała się godzina osiemnasta. Babcia pognała mnie pod prysznic.

- Po co? – jęknąłem. – Może się trochę ubrudziłem w sadzie, ale wykąpię się wieczorem!

Była nieugięta! Gdy wyszedłem mokry, w kuchni czekał już pan Alexandru, popijając kawę.

- Ubieraj się – podał mi zawiniątko.

- To nie jest szkolny mundurek! – zauważyłem niezwykle odkrywczo.

- Nie – uśmiechnął się. – Przymierz.

To był frak! Ten, co pan Alexandru zamówił u Madame d’Ornano! Dostałem już wcześniej taki na pogrzeby. Ten był jeszcze piękniejszy! Wszystkie kwiaty pyszniły się kolorowymi płatkami wykonanymi z różnorodnych kamieni szlachetnych, a pióra dwugłowego orła wyszyte zostały maciupeńkimi diamencikami!

- Jakie to śliczne! – zawołałem. – Madame tak szybko zdążyła wykonać?

- Dziesięć minut temu skończyła – kiwnął głową pan Alexandru. – Woli nie mieć Niezrealizowanych Zamówień, boi się rozliczenia.

- Kogo się boi? – nie rozumiałem.

- Jego – wskazał palcem na sufit.

Spojrzałem. Ta sama ćma. Tak wiele osób boi się tu ciem? Może za piękne nie są, ale nie wydawały mi się groźne, zwłaszcza w porównaniu z białymi pająkami.

Doszliśmy nad staw. Cały teren dzisiejszych prac został zasłonięty przepierzeniami z kartonów. Nie mogłem nijak dojrzeć, co się ukrywa.

Fafik i Reksio tez byli świeżo wykąpani, a ogony mieli wyszczotkowane i niezwykle puchate. Obaj wystąpili w malutkich białych frakach.

- Co się dzieje? – zapytałem ich. – Co to za uroczystość?

- Nie wiem – szczeknął Fafik. – Tatko cały dzień zajęty. Ale jest fajnie! Nami zajmowała się nowa niania! Widzisz, jak nam wyczesała ogony?

Machnął z radością bujna kitą parę razy.

Burmistrz wszedł na skrzynkę, robiącą za mównicę. Nie musiał, i tak był od każdego wyższy co najmniej o głowę.

Nadzwyczajny Woźny Ratuszowy zadzwonił dzwonkiem.

Rozmowy umilkły.

- Tajna Rado Miasta Potworkowo i wy, szlachetni mieszkańcy! – zaczął dostojnie. – W programie wyborczym obiecywałem wam dwie rzeczy!

- Od trzydziestu lat – ktoś mruknął za plecami.

- I oto, zgodnie z obietnicą, przed wami… - zawiesił głos. – Przed wami… Przed wami… Do jasnej ciasnej, teraz macie odsłonić, jełopy! Przed wami Plac Zabaw!

Opadły kartony. Przed oczyma mieliśmy zestaw boisk sportowych, zjeżdżalni, karuzel, ścianek wspinaczkowych i innych urządzeń rozrywki! Pomiędzy nimi rozsianych było kilka piaskownic i huśtawek dla najmłodszych. Nie zapomniano o ławkach dla rodziców, którzy przyjdą z dziećmi.

- Ale ekstra!

- Dla uczczenia zasług moich synków Fafika i Reksia, którzy… - przerwało mu chrząknięcie pana Alexandru – którzy wraz z kolegami Jerzym i Kostią – ciągnął niewzruszenie Burmistrz – nowy Plac Zabaw będzie nosił imię Wilkołaczków Fafika i Reksia, Wiedźmaka Jerzego i Szkieletu Kostii! Brawo!

Musieliśmy wyjść na środek. Burmistrz złożył nam gratulacje. Po nim członkowie Tajnej Rady Miasta, a później inni mieszkańcy.

Część zgromadzonych rozeszła się do domów, część poszła wypróbować nowy Plac Zabaw. Na boisku przy pochodniach rozgrywano jednocześnie towarzyskie mecze w koszykówkę, w nogę, w bejsbola, w siatkówkę zwykłą i plażową.

Wszyscy dobrze się bawili.

Tylko naszą czwórką – Kostia, Fafik, Reksio i ja – staliśmy przy wejściu odbierając niekończące się gratulacje, podziękowania i buziaki! Każdy uważał za swój obowiązek ucałować nas po trzy razy, w oba policzki! I trzęśliśmy się z zimna, bo zapowiadała się chłodna noc.

Zegar na Ratuszu dawno wybił północ, a ciagle ktoś podchodził i nas całował!

- Tak smakuje sława – powiedział ze śmiechem pan Alexandru, który wreszcie do nas podszedł. Zobaczył, jacy jesteśmy zmęczeniu i zabrał nas do domu. Dostaliśmy od niego po wielkim kubku grzanego wina z plasterkiem pomarańczy.

- Tylko nic nie mówcie rodzicom – mrugnął do nas.

Sobie i babci też nalał. Gdy wypiłem wino, chciałem pójść do pokoju, ale nie dałem rady wstać. Spojrzałem na chłopaków. Fafik z Reksiem już spali na ławie, zwinięci w kłębki. Kostia się mocno błyszczał w płomieniach świec.

- Mięczaki – zaśmiał się. – Trzeba nie mieć mózgu, jak ja, to alkohol nie szkodzi!

Coraz słabiej kontaktowałem, co się wokół dzieje.

W pewnym momencie pan Alexandru zdjął ze mnie frak i zaniósł na pięterko. Ułożył w łóżku, gdzie już zwinięci leżeli Fafik z Reksiem.

Poczułem tylko, że Kostia układa się obok mnie, przykrywa pierzynką i zasnąłem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania