Pokaż listęUkryj listę

Hallowe'en (część 3/32) - 2. października - Strój dla wiedźmaka

Szarpałem za metalowe pręty, ale nie chciały puścić!

 

Zbudziłem się szarpiąc za metalowe pręty łóżka.

Od komina buchało przyjemne ciepełko. Pierzyna mimo swej grubości jakby nic nie ważyła. I ten zapach wiatru w sztywnej pościeli... Mógłbym tak leżeć i leżeć, gdyby nie jedna rzecz.

Zapach placków!

Kocham placki!

Wyskoczyłem z łóżka, przebiegłem przez drzwi i już chciałem schodzić po drabinie, gdy sobie coś uświadomiłem.

Byłem goły. Zupełnie. Przecież nie mogę się tak pokazać babci!

Co innego wypiąć się na nauczycielkę, aby ją zdenerwować (choć to, jak pamiętacie, nie podziałało), a co innego tak przy własnej babci wparować na śniadanie!

- Babciu! – zawołałem.

- O, zbudziłeś się, kochanie! Chodź na śniadanko! Nasmażyłam placków. Mam nadzieję, że lubisz!

- Kocham placki!

- To czemu jeszcze ciebie tu nie ma?

- Nie mogę znaleźć ubrania! Nawet majtek!

- Wiszą na sznurku! Wczoraj ci je wyprałam!

- Gdzie?

- No na sznurku, między drzewami!

- Na dworze? – zdumiałem się. – Przyniesiesz mi?

- To chyba sobie żartujesz! – głos babci jakby stracił wesołość. – Rączki masz? Nóżki masz?

- Ale jestem goły!

Nic nie odpowiedziała. Kręciła się nadal po kuchni. Cicho, starając się nie zwracać na siebie uwagi, zsunąłem się po drabinie, uchyliłem drzwi i wymknąłem się na dwór.

Brr…, ale zimno! Machając dla rozgrzania rękami, obiegłem dom, szukając sznurka z praniem. Nigdzie nie było widać! Wreszcie dostrzegłem coś różowego na skraju lasu. To moja bluza. Sprintem pobiegłem po nią. Chwyciłem i już bym na siebie naciągnął, gdyby nie znajomy głos.

- Gimnastyka poranna to zdrowa rzecz, paniczu, ale przed ubraniem lepiej wziąć prysznic.

Obróciłem się zaskoczony. Pan Aleksandru stał po drugiej stronie płotu.

- No tak… - bąknąłem, chwytając całe pranie ze sznurka.

Zerknąłem znowu na dziwnego Rumuna. Nie było go! Rozejrzałem się dokładnie, ale nie wiem, gdzie się zdążył schować.

Poczłapałem do chałupy.

- Co tak długo? – zdziwiła się babcia na mój widok.

- Wydawało mi się, że widziałem pana Alexandru za płotem – przyznałem.

- Więc to pewnie był on – wzruszyła ramionami. – Porozwieszał tam budki dla nietoperzy.

- Ale nagłe zniknął! Zupełnie! Puf! I nic! Jak on to zrobił?

- Stara sztuczka wampirów, przyzwyczaisz się – babcia wzruszyła ramionami.

Pomogła mi nalać gorącej wody z pieca do konewki. Ale pod prysznicem umyłem się sam. W sumie niegłupio pomyślane, jak się nie ma wody w kranie. Babcia jest pewnie biedna – pomyślałem smutno. Mieszka w domu bez wody i prądu, a jadąc do miasteczka musi prosić jakiegoś świra z karawanem. A mama miała kupę szmalu i nic nie pomogła jej. Zrobiło mi się wstyd. Zawsze miałem wszystko, co sobie wymarzyłem. Poza pełnowymiarowym szkieletem, ale tego też mi już mama obiecała.

Takie myśli krążyły mi po głowie, gdy zajadałem wspaniałe racuchy z konfiturami z wiśni i kwaśną śmietaną. Dojrzałem też, gdzie babcia te wszystkie specjały trzyma. W kuchni były jeszcze drzwi do spiżarni, zasłonięte makatką z wyszytym drzewem. To dlatego ich wcześniej nie zauważyłem.

Rozglądając się powoli pożerałem kolejne racuchy. Było tu więcej rzeczy, niż wczoraj dostrzegłem. Metalowe i gliniane rondle i garnki na ścianach, różne narzędzia pomiędzy nimi. Niektóre sprzęty kuchenne rozpoznawałem, ale inne były mi zupełnie obce.

A z sufitu zwieszały się dziesiątki pęczków, wianków i warkoczy zaplecionych z rozmaitych ziół i warzyw. Nad samą głową miałem rumianek, lawendę i szałwię. Silny zapach dolatywał do mnie.

- Co, podoba się?

Pokiwałem głową.

- To jutro pomożesz mi w ogródku. Teraz to i twój dom i twój ogród. Musisz poczuć się gospodarzem. A dziś pójdziemy do sklepów. Musimy kupić ci jakieś ubrania. I mundurek do szkoły. Pójdziesz od poniedziałku.

Szybko policzyłem dni. Dziś piątek, w sumie normalnie. Jeszcze dwa dni laby.

Poszliśmy do centrum miasteczka. Dobrze widziałem z samochodu. Główna droga otaczała park ze stawem pośrodku, główne kamieniczki usytuowane były wokół po drugiej stronie. Minęliśmy pocztę, hotel, muzeum, aż doszliśmy do budynku stacji kolejowej.

- Czy tu odchodzi pociąg do Torunia? – zaciekawiłem się.

- Och, oczywiście. Ale rzadko kursuje, to linia specjalna – wyjaśniła mi babcia. – Dlatego nie mogliśmy przyjechać pociągiem. Regularnie jeździ tylko wąskotorowa linia na Łysą Górę. No i zajeżdża do nas najsłynniejszy pociąg świata: Błękitny Ekspres z Transylwanii do Salem.

- Nie słyszałem o nim nigdy – przyznałem smutno.

- W wakacje kupimy bilety i pojedziemy, co ty na to?

- W wakacje? – posmutniałem. – Do wakacji to mama mnie pewnie stąd zabierze. Miałem jechać do Teksasu ze szkołą. Nie możemy wcześniej?

- Sama podróż trwa dwa tygodnie – zastanowiła się babcia. – Chyba, że w ferie zimowe.

Przy jednym z kolejnych domów babcia się zatrzymała. Szyld głosił z dumą:

 

MADAME d’ORNANO

Galeria Mody Paryskiej Damskiej, Męskiej, Dziewczęcej i Chłopięcej

rok zał. 1817

również pieluszki dla niemowląt i mundurki szkolne

duchy, wampiry, szkielety i wszelkie kryptydy mile widziane

 

- Tu wchodzimy. Pani Maria najlepiej się zna na ubraniach – babcia otwarła drzwi.

Zadźwięczał dzwonek. Weszliśmy do środka. Wnętrze nie przypominało normalnego sklepu. Pośrodku stał niski okrągły stół otoczony fotelami. Na jednym z nich siedziała niezwykle piękna dama. Po bokach stało kilka manekinów. Niewysocy chłopcy, poprzebierani za krasnale, szyli jakieś ubrania, bezpośrednio na manekinach.

- Madame, potrzebuję stosownych ubrań dla wnuka – babcia wskazała mnie.

Madame zaprosiła ją do stołu.

- Cafe dla Wiedźmy Wiktorii. I zdejmijcie miarę z wiedźmaka – poleciła pracownikom.

Zanim się zorientowałem, chwycili mnie, rozebrali do rosołu, postawili na stołeczku i zaczęli mierzyć. Wszystko i z każdej strony! Każdy palec nawet zmierzyli! Z czterech stron. Trzech biegało wokół mnie z miarkami i linijkami, a jeden zapisywał wszystkie wyniki w grubym notesie.

- Hej, to przesada! – próbowałem jednego odtrącić, gdy chciał wsadzić mi do nosa wąską linijkę.

Nie udało się. Zmierzył głębokość dziurek w nosie, ale zdążyli złapać mnie za język, zmierzyć jego długość, szerokość i głębokość. Potem wymierzyli wszystkie zęby. Zabrali się za uszy. Następnie na siłę posadzili mnie na stołeczku i zaczęli grzebać we włosach. Po chwili się zorientowałem, że je liczą!

- Sto trzydzieści jeden tysięcy trzysta trzynaście! – zakomunikował po chwili jeden z nich. – Gotowe, Madame! Chłopiec został zmierzony! Możemy uszyć mu wszystko!

- Czy ci chłopcy tutaj pracują? – zdziwiłem się.

- Och, to moje chowańce – uśmiechnęła się Madame. – Nie dałabym rady prowadzić sama takiej Galerii Mody. Mam zamówienia nie tylko z Polski, ale i całego świata! Pan Alexandru pomógł mi wejść na rynki Transylwanii, a potem już samo poszło. To co chcesz, aby ci uszyć?

- Mundurek szkolny – powiedziałem, pamiętając o słowach babci.

- Do jakiej szkoły się wybierasz? – zapytała Madame.

- Do Szkoły… - zawahałem się. – Babciu, jak się nazywała?

- Szkoła dla Chłopców świętego Gilberta z Moray – podpowiedziała mi babcia. Musisz, kochanie, zapamiętać, do jakiej szkoły chodzisz. Jeszcze pomylisz i będzie kłopot. Co prawda do Pensji Dla Panienek z Dobrych Domów cię nie wpuszczą, ale marny byłby twój los, gdybyś zaszedł do Pensji dla Panienek Wyzwolonych, a co gorsze, do Domu Poprawczego dla Złośnic!

- Do Gimnazjum dla Rymcymcerzy i Zbójcerzy jesteś za słaby – krytycznie oceniła mnie Madame. – Mogliby tobą w piłkę pograć. Ale jest jeszcze Liceum dla Narcyzów i Warsztaty Manufakturowe i Fabryczne oraz oczywiście Obóz Karny dla Rozrabiaków. Nie mówiąc o całej gamie szkół z internatem.

- Jak ja się w tym połapię! – przeraziłem się i rozpłakałem. – Ja już nie pamiętam! Nie chcę iść do Poprawczaka dla Rozrabiaków!

- Dom Poprawczy dla Złośnic lub Obóz Karny dla Rozrabiaków – odparła Madame. – To dwie różne szkoły, choć mocno konkurują ze sobą. Nie martw się, każda szkoła ma inny mundurek. Nie wchodź do żadnej szkoły, gdzie dzieci mają mundurek inny niż ty. Miarę mamy zdjętą, przed wieczorem posłaniec przyniesie ci paczkę z mundurkiem. A teraz, co ci uszyć?

- No… ja nie wiem… - rozejrzałem się bezradnie. – Myślałem, że tylko mundurek, a resztę kupimy w zwykłym sklepie.

Madame zaśmiała się perlistym śmiechem.

- W Potworkowie nie ma zwykłych, jak to określasz, sklepów z odzieżą. Jest kilka zakładów krawieckich dla ludzi biednych. A bogaci szyją zawsze w mojej Galerii Mody. Więc co sobie życzysz?

Spojrzałem na babcię. Babcia spojrzała na mnie.

- No… jakieś ubranie – wybąkałem. – Spodnie, buty, koszulki, no, to co chłopiec potrzebuje! I jakąś kurtkę na zimę, bo jesień jest. Stać nas? – spojrzałem na babcię.

- Nie martw się o to – babcia uścisnęła mi dłoń. – Powiedz Madame, co ma uszyć.

- Nigdy nie szyłam dla wiedźmaka – zaczęła wyjaśniać Madame. – Dla wiedźm szyłam nie raz, dla wróżek, czarownic, ale nie dla wiedźmaków.

Spojrzałem na babcię.

- Babciu, ty wiesz na pewno.

- No i tu leży pies pogrzebany, że nie wiem, w czym powinien chodzić wiedźmak. W Czarcim Jarze, skąd pochodzi nasz ród, nie było żadnego. Zawsze wiedźmy miały tylko córki i wnuczki i prawnuczki. Stare kroniki wspominają o wiedźmakach, ale…

- Ale? – podchwyciłem.

- Nie mają obrazków. Co mamy ci uszyć? Czarną sukienkę jak dla wiedźm? Czy różową jak wróżki?

- Sukienka! Sukienka! – krzyknęli głośno chowańcy Madame.

Porwali mnie w obroty. Okręcili kilka razy dookoła, że świat mi zawirował i już byłem ubrany w różową prawie przeźroczystą sukienkę. Szybko mnie uszminkowali i opudrowali. Spojrzałem w lustro. Zamiast siebie ujrzałem dziewczynkę.

- Pięknie, Madame! Sukienka wróżki!

- Co wy robicie z tym biednym chłopcem! – wrzasnął od drzwi jakiś wielgachny mężczyzna.

Ubrany w długi czarny skórzany płaszcz i ciężkie skórzane buty przesłaniał sobą całe wejście do Galerii. Zza jego pleców wybiegło sześciu chłopaków, ubranych w identyczne ciężkie buty, wąskie spodnie i grubą kurtkę. Na głowach mieli skórzane kominiarki. Wnieśli jakiś ciężki metalowy pojemnik i wypchany worek.

- Dowiedziałem się, droga Wiktorio – zwrócił się do babci – że przywiozłaś niezłego ancymona do Potworkowa. Ma wspaniałą kolekcję wybryków, większą niż niejeden z moich podopiecznych. Wyrzucony z trzech szkół! Dwie nauczycielki doprowadzone do rzucenia pracy! Jedna wylądowała w szpitalu psychiatrycznym! Sto dwanaście matek zabroniło swoim dzieciom zabawy z nim! Będzie cudownym klejnotem w mojej kolekcji!

- Nawet o tym nie myśl – zastrzegła się babcia.

- Czyżby? Niech sam podejmie decyzję. Oddział, ubrać kadeta Jeży w pełny mundur ćwiczebny!

Ubrani na czarno chłopacy rzucili się na mnie. Zerwali ze mnie różową sukienkę. Przyniesiony przez nich pojemnik okazał się termosem. Buchnęła para. Wyciągnęli z niego malutkie spodnie – dużo na mnie za małe – i na siłę, w sześciu, naciągnęli na mnie. Potem zrobili to samo ze skórzaną bluzą, rękawiczkami i kominiarką. Na nogi założyli mi ciężkie buciory. Ledwo byłem w stanie zrobić jeden krok! Każdy but ważył chyba z dziesięć kilo! Na to przyszły jeszcze ochraniacze. Takie nosiłem gdy graliśmy w szkole w futbol amerykański, tylko te były z grubej stali! A na to czarna skórzana kurtka.

Spojrzałem w lustro. Widziałem siedmiu identycznych chłopaków. Ale którym jestem ja? Machnąłem ręką. Dopiero teraz siebie rozpoznałem.

- Kadecie Jeży, witaj w Obozie Karnym dla Rozrabiaków! Od dziś nosisz numer 23 – 47 – 18 i dostajesz przydział do Trzeciej Karnej Kompanii! – wrzasnął gość. – Na mnie od teraz masz mówić Herr Komendant! Oddział, wymarsz!

Chłopcy równo na komendę ruszyli do drzwi. Dziwny strój skręcał mnie, aby się obrócił. Buty próbowały zrobić krok w kierunku drzwi.

- Nigdzie nie idę! – wrzasnąłem. – I nazywam się Jerzy Jeży, zapamiętaj to sobie, łysa pało!

- Powiedziałem! Kadet 23 – 47 – 18, wymarsz! – wydarł się ponownie komendant Karnego Obozu dla Rozrabiaków.

Strój mój chciał ruszyć do drzwi. Ale ja nie chciałem. Zaparłem się. Poczułem, że coś zaczyna śmierdzieć spalenizną. Skórzane ubrania nagle stwardniały, popękały i osypały się na kupkę popiołu. Żelazne ochraniacze, pordzewiały i porozpadały się na kawałki.

- To niemożliwe! – wyszeptał pobladły nagle komendant, wycofując się chyłkiem ze sklepu.

- To Jerzy Jeży! Wiedźmak! Mój wnuk! – babcia wstała.

Wydawała się wyższa niż zazwyczaj. Chyba była zagniewana.

- Powiedziałeś, że sam ma podjąć decyzję! Chyba jest jasne, jaka jest! Co tu jeszcze robisz, Hansie Meyerze?

- I nie zbliżaj się nigdy do mnie bliżej jak na trzydzieści kroków, Hansie Meyerze, łysa pało! – gniew babci dodał mi dziwnej siły i odwagi.

Zagrzmiało. Jednocześnie komendanta wyrzuciło ze sklepu. Wylądował na trawie po drugiej stronie drogi, dobre dwadzieścia metrów dalej.

- No to sprawę z Karnym Obozem dla Rozrabiaków mamy załatwioną – babcia usiadła grzecznie na fotelu.

Znów wyglądała jak zwykła staruszka.

- To w co cię ubrać? – dodała.

- Brawo, brawo, brawissimo! – rozległ się głos pana Alexandru. – Panicz Jerzy pokazał tej zakale Potworkowa, gdzie jego miejsce! Przypadkiem – mocno zaakcentował to słowo – przechodziłem tędy i byłem świadkiem całego zajścia, które mocno ucieszyło me serce.

- Może pan wie, w co ubierają się wiedźmaki? – ośmieliłem się zapytać.

- W Transylwanii specjalizujemy się bardziej w strojach dla wampirów, chyba jesteś pierwszym wiedźmakiem, którego poznałem. Ale jako strój wieczorowy pozwolę sobie zaproponować haftowany frak. Tylko w srebrze, nie w złocie.

Chowańcy Madame obrócili mnie szybko kilka razy dookoła, aż straciłem orientację. Gdy świat przestał mi wirować przed oczami, ujrzałem siebie ubranego w przepiękny strój, cały wyszywany srebrną nicią w różne kwiaty i fantastyczne zwierzęta. Ujrzałem dwugłowego orła i jednorożca i smoka…

- Chyba nie możemy przyjąć takiego daru – wtrąciła się babcia. – Jerzy nie jest wampirem.

- Jako wampir nosiłby hafty złote – uśmiechnął się pan Alexandru. – Na uczulenie na srebro nie wynaleziono jeszcze lekarstwa. A jednocześnie srebrna nić będzie ochroną przed większością demonów. O ile który odważy się zaatakować, widząc mojego rodowego smoka, orła i jednorożca. Polubiłem tego malca. A jak dokopał tej kreaturze Meyerowi! To godne jest nagrody!

- W sumie… - zawahałem się. – To jest ładne.

- No to załatwione. Madame – pan Alexandru ukłonił się przez właścicielką Galerii Mody – proszę na mój koszt wykonać zamówienie. Haft czystą srebrną nicią.

- Czy te kwiatki nie powinny być bardziej kolorowe? – wskazałem palcem na wzory.

- I dodać trochę kolorowych kamieni, zgodnie z życzeniem panicza Jerzego.

- Oczywiście – uśmiechnęła się Madame. – Takie zamówienie zajmie ze dwa tygodnie. Posłaniec dostarczy, gdy będzie gotowe.

- Ale przecież już jest – wskazałem na strój. – Jest bardzo wygodne i …

- To tylko iluzja – Madame machnęła dłonią i piękny strój rozwiał się w chmurze kolorowego dymu.

- Ale ekstra! – podskoczyłem z zachwytu. – Przebieralnia holograficzna! Można się przebrać we wszystko! A to tylko światło!

- Chyba używamy innego słownictwa, ale to coś takiego – zgodziła się łaskawie Madame.

Uśmiechnąłem się zwycięsko. Nie wrobią mnie w żadną magię! Wszystko da się wyjaśnić zgodnie z prawami fizyki. Nie rozpracowałem jeszcze, jak nie rzucać cienia, jak pan Alexandru, ale do tego też dojdę!

Przez następne dwie godziny Madame testowała na mnie różne stroje. Co chwila wirowałem obracany przez jej chowańców i moim oczom ukazywało się nowe przebranie. Strój kowboja. Piłkarza FC Barcelona. Faraona. Średniowiecznego rycerza. Karateki. Szturmowca Imperium ze Star Wars. Londyńskiego policjanta. Indianina. Górnika. Eskimosa. Cała gama różnych ubrań, których w większości nawet nie umiałem nazwać.

- Nic z tego – westchnęła Madame, gdy wreszcie pozwoliła mi usiąść. – Nic nie pasuje do wiedźmaka.

- Wygląda na to – westchnąłem – że będę musiał chodzić na golasa, tylko z jakimiś koralikami na szyi.

Zagrzmiało. Zadrżałem.

- Ale tylko czasami! – dorzuciłem szybko.

Coś zbyt często sprawdza się to, co mówię. A wcale nie chcę chodzić na golasa przy obcych ludziach. Zwłaszcza dziewczynkach. Zagrzmiało ponownie.

Babcie chwyciła mnie za obie ręce.

- A w czym byś siebie widział? Spójrz mi w oczy. Wyobraź sobie, że widzisz się jutro w ogrodzie. W co jesteś ubrany?

- Taka długa szata z kapturem – odparłem, bo faktycznie ujrzałem taki obraz w babcinych oczach. – Zbieram dynie i fasolę i kukurydzę. Szata jest we wszystkich kolorach naraz. I taka pelerynka jak ma pan Alexandru, tylko z kapturem, i też mieniąca się wieloma kolorami. I kolorowe koraliki na szyi. Jakieś dziwne, nie znane mi.

- A na nogach? – podpytała babcia.

- Buty, miękkie, wysokie, z łuskowanej skóry. Też kolorowej.

Więcej nic nie zdołałem zobaczyć, bo chowańce Madame porwały mnie na środek i zaczęły obracać. Gdy odzyskałem wzrok, ujrzałem siebie dokładnie w takim stroju, jak przed chwilą widziałem w oczach babci.

- Że też dopiero teraz wpadłam na proste spojrzenie w przyszłość – pokręciła głową babcia. – Chyba zaczynam się starzeć… Da radę to zrobić? – wskazała na mój strój.

- Z szatą nie będzie problemów – odparła Madame.

Wstała i wyszła na zaplecze. Coś tam przewracała. Po chwili przyszła do nas.

- Macie szczęście. Resztka skóry z bazyliszka mi została. Ale na dwie pary butów chłopięcych będzie.

Zamówienie zostało złożone. Babcia wyjęła mieszek i podała Madame dwie duże srebrne monety i małą złotą. Pan Alexandru również zapłacił. Podał dużą złota monetę i dostał w zamian cały stosik różnorodnych monet miedzianych. Ukłonił się nam i zniknął. Tak po prostu. Tak samo jak dzisiaj rano.

- To jest kłopot z wampirami, że nie można im reszty wydać w srebrze – mruknęła Madame.

- Babciu, co to za pieniądze? – zapytałem cicho, gdy wyszliśmy z Galerii Mody.

- Och, w Potworkowie ludzie nie mają zaufania do tych papierkowych współczesnych. Tutaj każdy woli porządne, złote guldeny czy dukaty. Albo srebrne talary.

- Ale to skomplikowane.

- Nauczysz się. Nie martw się, tutaj mało kto ośmieli próbować cię oszukać.

- Boją się ciebie? – spojrzałem na babcię z podziwem.

Ja mogę w wiedźmy nie wierzyć, ale dobrze jest mieć babcię wiedźmę!

- Boją się, że diabły porwą ich prosto do Piekła – odparła babcia.

Brzmiało to jak żart, ale ton głosu wskazywał, że wcale nie żartowała.

Kolejny sklep to był jubiler.

Babcia zawiązała mi oczy jeszcze przed wejściem. Zaprowadziła do środka, kazał podać mi igłę z nitką.

- A teraz nawlecz korale na sznurek. Sam będziesz wiedział, kiedy skończyć.

- Ale nic nie widzę! Nie wiem gdzie są!

- I o to chodzi.

Nie rozumiem babci. Ale posłusznie zacząłem chodzić po sklepie. Dotykałem różnych wystawionych tu rzeczy, aż poczułem, że jeden koralik jest jakby ciepły. Nawlokłem go na nitkę. Potem drugi, trzeci, kolejne. Czasem to był jakiś drobny wisiorek. Wreszcie poczułem, że to wszystko. Machinalnie założyłem sobie na szyję. Leżało super!

Babcia zapłaciła i wyprowadziła mnie ze sklepu. Dopiero tutaj zdjęła mi opaskę z oczu. Na szyi miałem trzy rzędy koralików we wszystkich możliwych kolorach, pomieszane bez ładu i składu. Pomiędzy wisiało parę srebrnych figurek. Jakiś skrzydlaty koń, sowa, dwa różne smoki, a nawet wisielec.

- Jak ci się podoba? – zapytałem babcię.

- Gdy miałam dwanaście lat, moja babcia zawiozła mnie z Czarciego Jaru, gdzie mieszkaliśmy, aż do Bydgoszczy, do podobnego sklepu. Tam, nic nie widząc, uplotłam te korale – wskazała na swoje zwoje czarnych pereł. – Tak robiły wszystkie wiedźmy z Czarciego Jaru od setek lat. Okazuje się, że na wiedźmaka też to działa – zmierzwiła mi czuprynę. – No, to prowadź do domu.

- To z powrotem będzie szybciej – wskazałem za siebie. – Zobacz, przeszliśmy dopiero nawet nie ćwierć koła wokół stawu.

- Pójdźmy tędy – wskazała stronę przeciwną. – Pamiętasz, przy jakiej ulicy mieszkamy?

- Kolorowych Ogrodów 13!

- No to wypatruj. Idziemy.

Ruszyłem dookoła. Zrozumiałem, że babcia chce mi pokazać całe miasteczko, a może po prostu ma ochotę na spacer po kilku godzinach siedzenia w Galerii Mody.

Jakże się zdziwiłem, że pierwsza uliczka w prawo nazywała się… Ulicą Kolorowych Ogrodów!

- Są dwie o tej samej nazwie? – zdziwiłem się. – To niepraktyczne!

- Nie, to nasza – wyjaśniła babcia. – Musisz uważać, w Potworkowie łatwo jest zabłądzić. Zwracaj uwagę na nazwy ulic i szyldy sklepów.

Szybko zerknąłem, jak nazywa się główna ulica. Szyld głosił proste: Ulica Wokół Stawu. Ale za to z tyłu za kamienicami w prawo od Ulicy Kolorowych Ogrodów ciągnęła się Uliczka Psich Bud, a w lewo Ścieżka Śmietników.

Co jak co, ale radni miasteczka musieli mieć dobrą zabawę, gdy ustalali te nazwy. Dalej już nie było żadnych innych bocznych uliczek. Już za chwilę stanęliśmy przy furtce do babcinego ogrodu. Czerwona trzynastka trochę obłaziła z farby.

- Już tak szybko? – zdziwiłem się. – Przecież dopiero była czwórka!

- Widocznie ogród stęsknił się za nami i przeniósł się bliżej Stawu – odparła poważnie babcia.

Nigdy nie nauczę się chyba, kiedy żartuje!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • MKP dwa lata temu
    "Zbudziłem się szarpiąc za metalowe pręty łóżka" - przecinek przed szarpiąc.

    "Co innego wypiąć się na nauczycielkę, aby ją zdenerwować (choć to, jak pamiętacie, nie podziałało), a co innego tak przy własnej babci wparować na śniadanie!' - kto pamięta?
    W sensie nagle bohater zwraca się do czytelnika: trochę to nie pasuje, ale to tylko moje marudzenie?

    "- Na dworze? – " pauza albo półpauza

    "A mama miała kupę szmalu i nic nie pomogła jej." - i jej nie pomogła: i nic nie pomogła jej brzmi dziwnie.

    "Przy jednym z kolejnych domów babcia się zatrzymała." - zmień szyk i przeżuć zatrzymaną babcie na początek ?

    "Dziwny strój skręcał mnie, aby się obrócił." - abym

    Generalnie lekkie i czasami zabawne, trochę Pratchett-owe.
    Miło się czyta.
  • MKP dwa lata temu
    Przerzuć oczywiście: nie musisz żuć tekstu:)
  • Domenico Perché dwa lata temu
    Dziękuję. Szyk i przecinki faktycznie do poprawy.
  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Rozumiem, że zakończenie poprzedniego odcinka to był tylko koszmarny sen? Szkoda, bo byłem zainteresowany. Ogólnie te cześć podoba mi się mniej, może dlatego że zawiodłem się na wstępie? Pozdrawiam bez ocen
  • Domenico Perché dwa lata temu
    Tak, to był sen.

    Odcinki bywają różne, mam nadzieję, że następne spodobają się bardziej.
  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Domenico Perché Chyba lepiej by było ten wątek snu wyciąć, lub ewentualnie umieścić gdzie indziej (żeby nie był finałem odcinka). Przy okazji zapraszam do Kości Wielkich, gdyż ostatnio jest tam posucha.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania