Niewłaściwy kolor nieba - rozdział 32
Przez kraciaste zasłony sączyło się łagodne światło poranka. Przez chwilę Nikka nie wiedziała gdzie jest, ale po chwili uczucie dezorientacji minęło, a w zamian napłynęły fale bólu z nóg, rąk i gardła. Rozejrzała się po pokoju. Oprócz łóżka i lampy był tu jeszcze spory drewniany mebel z wieloma szufladami, coś w rodzaju prostej komody, na której leżała czarna torba z lekarstwami; i zielony fotel, w którym aktualnie siedział Dżonatan. Zauważył, że nie śpi i krzyknął w stronę otwartych drzwi:
– Itan, szi łoke ap!
Spróbowała usiąść, chociaż z jedną ręką przykutą do łóżka było to nieco utrudnione. Ktoś w nocy wyjął rurkę z tego… zaworu, zapomniała tutejszej nazwy. Na przegubie i wyżej, aż za łokieć, malowały się piękne czerwone ślady i fioletowe siniaki. Spojrzała na drugą rękę – to samo.
Hill wszedł do pokoju i od razu ruszył w jej stronę. Zamarła, gdy wyciągnął dłoń, ale tylko dotknął jej czoła sprawdzając temperaturę. Zdziwiła ją ta reakcja, nie sądziła, że aż tak bardzo się go boi. Próbowała skupiać się na tym, co dzieje się tu i teraz, ale jego widok sprawił, że wspomnienia odżyły, jasno i o wiele bardziej wyraźne, niżby sobie tego życzyła. Spuściła głowę i starała się uspokoić, on jednak ujął ją pod brodę i oglądał dokładnie, jakby był prawdziwym lekarzem i faktycznie się o nią troszczył.
– Jak się czujesz, Selino, powiedz coś.
– Całkiem dobrze, wszystko mnie boli. – Skrzywiła się, słysząc swój głos. Wcale nie brzmiał lepiej niż wczoraj.
– Skoro tak mówisz… Na razie nie masz gorączki, ale dam ci jeszcze leki. No i jeszcze jedno, wczoraj zapomniałem.
Wstał i wyjął z torby tubkę maści. Wycisnął trochę na palec i posmarował siniak na jej policzku. Przymknęła oczy, maść była przyjemnie chłodna.
– Mógłbyś nasmarować mnie tym całą? – spytała, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo głupie było to pytanie. Zgodnie z przewidywaniami nie odpowiedział, parsknął krótko i rzucił jej wymowne spojrzenie.
– Jak tam twoje gardło, powiedz coś jeszcze – zmienił temat.
– Masz na imię Itan, tak? Itan Hill… Nadal nie wierzę, że to prawdziwe nazwisko, ale brzmi dobrze.
– To zupełnie odwrotnie niż ty. Myślisz, że system statku rozpozna twój głos? – Wrócił do sedna sprawy.
– Ma pewną tolerancję, ale wątpię, że aż tak dużą.
– Powtórz kod jeszcze raz, powoli, po jednej cyfrze.
– Jeden… sześć… siedem… dwa… G… D… I… dwa… siedem… F… N… jeden… jeden… cztery… A… S.
Kiwnął głową, usatysfakcjonowany odpowiedzią. Przepuścił Dżonatana, który właśnie przyniósł śniadanie: dwa smażone jajka, trochę boczku, opiekany chleb i kubek intensywnie żółtego soku. Cała zastawa była z papieru lub lichego tworzywa, nie dostała sztućców. Szkoda. Żeby wypaść bardziej przekonująco, powinna teraz chociaż spróbować popełnić samobójstwo, a do tego potrzebowała co najmniej kawałka szkła.
Jadła więc palcami, jakby wychowała się w lesie, a nie w cywilizowanym mieście. Starała się ignorować obserwujących ją mężczyzn, zresztą to było łatwe, bo udawali, że interesuje ich tylko rozmowa. Hill dał jej kolejne cztery tabletki, poczekał, aż je połknie, i rozgadał się z Dżonatanem. Chciałaby znać ich język, ale wątpiła, by ktokolwiek zechciał, czy też mógł ja nauczyć.
Po posiłku dostała jeszcze zastrzyk, prosto przez kanulę, tak, przypomniała sobie. Hill oznajmił, że musi coś wypróbować. Kazał jej otworzyć szeroko usta i prysnął do gardła jakimś ostro pachnącym płynem. Prawie spanikowała czując ciecz w tamtym miejscu, ale zacisnęła pięści i wbiła paznokcie w ciało. Ból pomógł jej nad sobą zapanować.
– Nie bój się, teraz nie chcę cię skrzywdzić – powiedział, jakby to miało jej w czymś pomóc. – To powinno cię znieczulić.
Rzeczywiście, przestawało boleć, ba, po chwili przestała czuć w gardle cokolwiek. Niżej w tchawicy wciąż piekło.
– No, powiedz coś teraz.
– Może powinieneś zostać lekarzem, Itan? Całkiem dobrze ci idzie.
– Może powinienem, ale chyba psucie ludzi wychodzi mi lepiej. No, mów coś jeszcze.
– Muszę iść do łazienki. Raczej nie chcesz, żebym zmoczyła łóżko.
– Za chwilę. Dlaczego wczoraj i dziś jesteś dla mnie taka miła i w ogóle taka grzeczna?
Odpowiedziała szybko, zdecydowanie i w stu procentach szczerze.
– Bo nie chcę tam wrócić.
– Dobrze, prawie dobrze – odpowiedział, i przez przeraźliwie długą chwilę myślała, że nie uwierzył, że będzie pytał dalej. Ale uzmysłowiła sobie, że chodzi tylko o głos. – Brzmisz już prawie jak ty, ale dla pewności dam ci jeszcze… osiem godzin – oznajmił po spojrzeniu na naręczny zegarek. – I masz się nie odzywać, oszczędzaj głos.
Pokiwała głową, na znak, że rozumie. Uwolnił jej rękę, jeszcze raz ostrzegł, że ucieczka będzie mieć niemiłe konsekwencje.
– Chętnie bym z tobą porozmawiał, wysłuchał paru historii. Znajdziemy na to czas później – mówił, prowadząc ją do łazienki.
Nikkę zmroziło, chociaż ton głosu miał normalny, nie groził jej ani nie straszył specjalnie. Jednak sam pomysł wystarczył.
Łazienka była ciasna, brudna i dość ciemna, z małym oknem umieszczonym wysoko pod samym sufitem. Nie było jak z niej uciec, zwłaszcza że Hill ani myślał zostawiać jej samej. Stanął w otwartych drzwiach i obserwował z uprzejmą obojętnością. Jej to nie przeszkadzało, wysikała się, umyła ręce. Stare mydło nie chciało się pienić, musiała porządnie namoczyć je wodą. Po krótkim namyśle rozebrała się od pasa w dół. Majtki wrzuciła do umywalki, spodnie złożyła i odłożyła na półeczkę pod lustrem. Podmyła się nie bacząc na to, że przy okazji zachlapuje pół podłogi. Był tam jakiś ręcznik, ale nie podobał się jej ani jego kolor, ani zapach. Trudno, zaraz sama wyschnie. Uprała majtki, wyżęła je i wytrzepała. Zaryzykowała i wycisnęła je jeszcze w ręczniku. Teraz były tylko lekko wilgotne, wysuszą się od ciała. Wciągnęła majtki na tyłek, założyła też spodnie. Oparła się o umywalkę i przyjrzała swojemu odbiciu. Lewy policzek spuchnięty, zaczerwieniony. Oczy zmęczone, podkrążone. I czyżby widziała pierwsze zmarszczki? W tym świetle ciężko stwierdzić, ale chyba tak. Może jeszcze dorobiła się siwych włosów? Przeczesała je palcami, wydawały się brązowe jak zawsze. Zniszczone, z niemiłosiernie połamanymi końcówkami, nieuczesane, ale przynajmniej nie siwe. W ogóle wyglądała jak chodzący obraz nędzy i rozpaczy. Lustro nie kłamało, była naprawdę w złej formie.
Lustro… lustro jest ze szkła… Bez chwili zwłoki huknęła pięścią prosto w środek tafli, najmocniej jak tylko potrafiła. Kostki zabolały, musiała się skaleczyć, ale to nieistotne. Ważne, że pękło, i złapała odpowiedni kawałek. Teraz jeszcze nacięcie, porządne, głębokie, z góry na dół…
Nie zdążyła. Hill złapał ją za rękę, wykręcił mocno do tyłu. Krzyknęła i musiała wypuścić szkło, bo straciła czucie w palcach. Szybko odciągnął ją od ostrych odłamków. Poczuła za to zimny dotyk metalowych kajdan, najpierw na jednym, potem na drugim nadgarstku.
– Wiedziałem, no wiedziałem, że coś zrobisz, byłaś za spokojna – wysyczał jej do ucha. – I nawet nie próbuj się tłumaczyć, po prostu zamknij się i siedź. I pamiętaj, co mi obiecałaś.
Zaciągnął ją do pokoju i rzucił na łóżko, sam zasiadł w zielonym fotelu. Obróciła się tak, żeby go widzieć. Na skutych dłoniach czuła ciepłą krew.
– Selino – zaczął po chwili. – Komandor Selino, posłuchaj mnie bardzo uważnie. Jeśli coś kręcisz, jeśli kłamiesz i będziemy musieli tu wrócić… Najpierw zostawię cię na parę godzin z Brynnem, sprawiał wrażenie, że chciałby cię lepiej poznać. Wyjdę do lasu, pochodzę trochę, tu jest naprawdę ładnie. On się tobą zaopiekuje, a potem będziemy kontynuować. I pamiętaj, ja mam czas. Twój statek mi nigdzie nie odleci, więc będziemy próbować do skutku. Rozumiesz? Kiwnij głową, jeśli to do ciebie dotarło.
Zrobiła, co kazał. Więc Łysy nazywał się Brynn… Nie bała się go, bo i co mógł jej zrobić? Pobić? Zgwałcić? No dobra, to drugie było straszne, ale nie bardziej niż topienie. Tego naprawdę nie chciała powtarzać.
Resztę dnia spędziła w łóżku przykuta do wezgłowia za obie ręce, więc mogła tylko leżeć albo usiąść. Któryś z nich zawsze był w pokoju. Itan, Brynn, Dżonatan… Patrzyli na nią, każdy w inny sposób. Itan przypominał jej nauczyciela, który zawiódł się na uczniu i musi go ukarać, dla jego dobra. Brynn wyglądał jak wielu żołnierzy Murkey, czyli gniewnie i brutalnie. Nie miała wątpliwości, dla niego tortury były nie tylko pracą, ale i przyjemnością. Dżonatan był dla niej największą zagadką. Traktował ją obojętnie, no, może tam w celi wykazał odrobinę pozytywnych uczuć, jakby jednak darzył ją jakąś sympatią. Nie sprzeciwiał się jednak Hillowi, wręcz widać było, że się dobrze dogadują. A teraz patrzył na nią tak jakoś smutno.
A może tylko ci się wydaje, głupia dziewucho – skarciła się w myślach.
Może nadinterpretowała jego zachowanie, bo rozpaczliwie potrzebowała chociaż jednej przyjaznej osoby. Tak bardzo chciała teraz znaleźć się w domu, ale zaraz przypomniała sobie, jak wyglądał dom. Zbombardowane i spalone centrum straszyło na wpół zapadniętymi kamienicami. Pałac królewski praktycznie nie istniał. Na północno-wschodnim krańcu miasta wyrósł obóz Murkey otoczony chaotycznymi zabudowaniami. Tam nie odważali się zapuszczać, był zbyt silnie strzeżony. W porcie roiło się od statków pływających pod obcą, czerwono-żółtą banderą. Wywieszenie akuryjskich barw karano śmiercią. Biedniejsze dzielnice nie ucierpiały aż tak bardzo, ale brakowało w nich zwykłego gwaru. Ludzie ucichli, przemykali się ze spuszczonymi głowami, starając się nie zwracać na siebie uwagi wrogich żołnierzy. Port Albis nie przypominał siebie z czasów świetności, a przecież opuściła go już jakiś czas temu, teraz mogło być jeszcze gorzej.
Ale nawet jeśli miasto było teraz wypalone do gołej ziemi, i tak wolałaby być tam i walczyć, robić cokolwiek, czuć się potrzebną. Teraz mogła jedynie patrzeć w sufit i odliczać godziny do śmierci. Jeśli plan się powiedzie, bo nie była pewna, czy Hill nie odgadnie, do czego chce doprowadzić.
Dostała kolejną porcję leków: tabletki i zastrzyk. Cokolwiek to było, działało dobrze. Nikka myślała, że po tych atrakcjach dostanie przynajmniej zapalenia płuc, a tymczasem gorączka minęła, a i kaszel prawie ustał… Hill robił naprawdę wszystko, żeby odzyskała normalny głos, co było zabawne biorąc pod uwagę to, co zrobił wcześniej, by doprowadzić ją do kresu wytrzymałości. Chętnie wypróbowałaby, jak brzmi, ale to on właśnie teraz siedział w fotelu i nie chciała go denerwować. Wyczuł, że na niego patrzy, rzucił okiem na zegarek i stwierdził:
– Jeszcze dwie godziny, Selino. Dasz radę.
Przytaknęła i odwróciła wzrok. Na ścianie było jedenaście większych zacieków i znów zaczęła obliczać w myślach ich łączną długość.
Komentarze (13)
traumę już na pewno ma i zaczynam się zastanawiać, czy nie złapie jeszcze syndromu sztokholmskiego, choć to raczej nie ten rodzaj powieści xd
Oby tylko Nikka miała jakiś inny plan w zanadrzu, bo podcięcie żył, to zdecydowanie nie najlepszy pomysł...
5.0
A to mi pochlebia, cieszę się jak coś utrafię :).
O tak, tym bardziej jeśli zrobienie w bambuko widza/czytelnika opiera się na braku info. Nie sztuka zaskoczyć rozwiązaniem wziętym, za przeproszeniem, z dupy.
No ja już w temacie jestem malkontencką babą. Sukcesywna utrata magii...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania