Pokaż listęUkryj listę

Niewłaściwy kolor nieba - rozdział 77

Łysy szef Hilla spłonął. Nie, to było złe słowo. Stopniał. Stopił się. Wyparował. Zniknął. Jakkolwiek by tego nie nazwać, nie zostało z niego nic oprócz kawałka zdeformowanej drogi, która teraz wyglądała jak czarna kałuża. Wciąż unosiło się nad nią gorące rozedrgane powietrze.

Hill przestraszył ją nagłym krzykiem, ale już po chwili sama zorientowała się w sytuacji. Ten biedny głupiec musiał obrazić bogów, to było jedyne wytłumaczenie. Przecież ludzie nie topią się sami z siebie. Ze wszystkich sił zacisnęła powieki, mimo to wciąż widziała powidoki w kształcie oślepiającej sylwetki tego mężczyzny. Blask rozświetlił go dosłownie na moment, ale to wystarczyło. Chyba był nawet jaśniejszy od eksplozji reaktora. Właśnie, reaktor. Hill musiał się pomodlić i został wysłuchany. Pan Reed musi go naprawdę lubić…

- Wszystko dobrze?

Z zamyślenia wyrwał ją głos Itana gdzieś blisko, tuż nad uchem. Znów patrzył na nią z troską.

- Oczy bolą, ale to przejdzie. Poza tym w porządku.

- Zostań tutaj - nakazał i poszedł sprawdzić, czy inni są cali.

Nie miała zamiaru nigdzie iść, uklękła i podziękowała Panu Reedowi za przywrócenie statku. To jeszcze mogło się skończyć źle, bo pewnie będą chcieli go przejąć, ale przynajmniej znów istniała szansa powrotu do domu. Zresztą to wszystko, całe to zamieszanie, z czegoś wynikało. Tak długo nic się nie działo, a teraz nagle Hill pyta o statek, przywożą ją tutaj, no i proszę, Płaszczka jest cała i gotowa do lotu. Nie miała żadnych logicznych podstaw, by tak myśleć, ale czuła, że to ma związek z przejściem. Jeszcze będzie latać Płaszczką, znów ogarnęła ją niezachwiana pewność.

Panie Reed, dziękuję ci za tę otuchę, dziękuję - szeptała bezgłośnie.

Zaczęła płakać, tym razem ze wzruszenia. Nie zwracała uwagi na otoczenie, dopóki nie dobiegł jej gniewny i zdecydowany głos kolonela Margaretiego. Wydał kilka rozkazów, po czym jego żołnierze sprawnie otoczyli statek i przegonili pracujących przy nim dotychczas uczonych. Hill stał obok niego, o dziwo wyglądali, jakby doszli do porozumienia. Ryba trzymał się z boku i rozsądnie postanowił się nie wtrącać, a ten ciemnowłosy człowiek, który wcześniej rozmawiał z łysym i Itanem, ciągle jeszcze był w szoku. Próbował coś mówić do Hilla, ale dostał w odpowiedzi kilka szorstkich słów. Zrezygnowany spojrzał na pozostałości po stopionym mężczyźnie i z radiostacją w dłoni odszedł kawałek dalej.

Nikka wstała, rzuciła statkowi tęskne spojrzenie, ale podeszła do Itana. Tak było trzeba.

- Co dalej, panie Hill?

- Kto kazał ci tu przyjechać? - spytał szybko.

- Pani Kerbi. Nie mówiła, gdzie jadę i że pan tu będzie, przypomniała tylko, że jeśli pana nie ma, mam słuchać jej.

Zamyślił się, patrząc gdzieś w bok.

- Najpierw cię stąd zabiorę.

Przytaknęła; to nie było nic, przeciw czemu mogłaby zaprotestować. Nigdzie jednak nie poszli, bo wtrącił się kolonel Margareti. Panowie rozmawiali ze sobą dłuższą chwilę, Hill stał spokojny, ręce skrzyżował na piersi, Margareti gestykulował, wskazując to dziewczynę, to statek. To nie wyglądało na kłótnię, lecz na próbę wspólnego ustalenia co dalej robić. Dla Nikki było jasne, że najwięcej władzy miał tu ten, który przed chwilą w spektakularny sposób zakończył istnienie, a teraz toczy się mały spór kompetencyjny. Nie miała siły myśleć o tym na poważnie, za mało danych, za dużo emocji. Niech Hill wszystko ogarnie, skoro uważał się za takiego mądralę. Powiodła wzrokiem po okolicy. Hala stała tam, gdzie wcześniej, podobnie jak drzewa, których czubki widziała z jej okien. Nie tęskniła za tym miejscem.

- Pani Selino, chodź ze mną - w końcu powiedział Margareti.

Poszukała potwierdzenia u Hilla, wyraził je, kiwając głową. Dobrze, skoro ma teraz pozostawać pod strażą normalnych wojskowych, to niech tak będzie. W sumie było jej wszystko jedno. Może powinna czuć więcej ekscytacji z powodu tego, co się tu działo, ale zamiast tego ogarnęła ją dziwna obojętność.

Kolonel Margareti zostawił ją w miejscu przypominającym poczekalnię przed biurem kogoś ważnego, ale nie było tam przejścia do żadnego dalszego pomieszczenia. Miała do dyspozycji cztery fotele tapicerowane wytrzymałym wzorzystym materiałem, szklany stolik i komodę z kilkoma drzwiczkami i szufladami, nad którą wisiało foto tutejszego statku powietrznego w locie. Poprosił, by czekała i wyszedł, nie zostawiając strażników. Zobaczyłaby ich na korytarzu, bo drzwi były częściowo przeszklone. Rozejrzała się dokładnie, szukając soczewek kameras, jednak nie znalazła nic, co by je przypominało. Okno wychodziło na inną, nieznaną jej stronę bazy. Usiadła na fotelu najbliżej niego i po prostu patrzyła. Mogłaby wyjść i zobaczyć, co się stanie, ale nie chciała sprawiać kłopotów, przynajmniej jeszcze nie teraz. Na razie tylko ją tu przywieźli, nikt nawet niczym jej nie zagroził. Oczywiście pewnie mieli wobec niej jakieś plany, ale pokrzyżowała je śmierć przełożonego Hilla. Cóż, Nikka poczeka, w końcu nigdzie jej się nie spieszyło.

Nie cieszyła się długo samotnością, przysłano do niej młodą żołnierkę o jasnych oczach i sympatycznym uśmiechu. Dziewczyna przyniosła ze sobą książkę Kamilli i próbowała rozmawiać po amarsku, ciesząc się jak dziecko, gdy udało jej się poprawnie wypowiedzieć lub powtórzyć jakieś słowo. Nikka traktowała ją przyjaźnie, ale nie poświęcała na tę zabawę całej uwagi. Właśnie uświadomiła sobie, że odkąd trafiła na Erf, otaczali ją sami starsi, poważni ludzie, przeważnie mężczyźni, przy których musiała zachowywać stałą czujność. Nie liczyła Kalii i Ingi - przy nich też musiała grać, ale nieco inną rolę, ale czasem mogła pozwolić sobie na chwile rozluźnienia. Erik miał już dwadzieścia dziewięć lat i udawała, że nie ufa mu do końca. Zresztą on każdą wolną chwilę spędzał z Ingą, co było całkiem zrozumiałe, ale utrudniało nawiązanie bliższego kontaktu. Każdy z tak zwanych młodych podwładnych Hilla był już pewnie po trzydziestce. Czasem próbowała do nich zagadywać, ale żaden nie odpowiedział. Mogła się założyć, że ją rozumieli, ale Itan zabronił im rozmów, a rozkaz to rozkaz. Redaktorki i redaktorzy, politycy i ich żony, lekarki i lekarze, wszyscy strażnicy z hali, czy wreszcie sam kolonel Margareti, byli ludźmi starszymi bądź w sile wieku.

A Nikka chciałaby wyjść wieczorem do tawerny w towarzystwie roześmianych znajomych, wypić po kuflu piwa, czy też, w tańszej wersji, wspiąć się na wzgórza nad miastem i patrzeć na światła, popijając z przyniesionych ze sobą butelek. Kiedyś podczas takiej eskapady dołączyła do nich Malena, co wywołało w jej ekipie pewną konsternację. W drogiej sukni, złotej biżuterii i ze starannie upiętymi włosami zdawała się zupełnie nie pasować do dzielnicy portowej i jej mieszkańców. Ale Nikka znała ją już wtedy na tyle dobrze, by wiedzieć, że świetnie się tu odnajdzie. Najpierw zupełnie nie zwracała uwagi na to, że jej suknia rwie się i brudzi w trakcie wchodzenia pod górę, potem puściła w obieg wtaszczony na szczyt gąsiorek z obrzydliwie słodkim, lecz mocnym miodem, a do tego jeszcze opowiedziała podkoloryzowaną - lub nie - historię o tym, jak musiała wymknąć się z pałacu, by tu dotrzeć. Kiedy obejrzeli już zachód słońca i wszyscy byli już mocno podpici, zaplątała się w jakieś gałęzie, zgubiła połowę ozdób z koka, po czym, klnąc nie gorzej od portowego dokera, obcięła swe blond włosy na wysokości ramion tępawym nożem pożyczonym od Kella. Po tym Nikka wiedziała, że Malena jest już “ich”, że na innych arystokratów będzie można psioczyć do woli, ale nie na nią, nie na panienkę Elihard-Skero, bo ona właśnie została przyjęta do ich grona. I przydała się później w czasie wojny ta swoboda w nawiązywaniu kontaktów. Nikka nie raz słyszała, że oddział Maleny ją uwielbiał, pomimo tego, że jego straty po każdej akcji były zwykle wyższe niż u innych dowódców. Nikka też lubiła Malenę, co nie przeszkadzało jej sądzić, że za bardzo ryzykowała życiem własnych ludzi. Ale właśnie taka była, kochana i szalona jednocześnie.

Wspominanie tych pięknych i strasznych czasów przerwał Hill, wchodząc do pokoju ze znajomo wyglądającym pudełkiem z białego tworzywa w dłoniach. Przyniósł jedzenie. I dobrze, bo zdążyła już trochę zgłodnieć. Obrzucił żołnierkę oceniającym spojrzeniem, ostatecznie nie kazał jej wyjść. Została, ale nie czuła się pewnie, to było widać.

- Mam nadzieję, że to coś dobrego, panie Hill - zaczęła jak zwykle uprzejmie. Cokolwiek by się tu później nie działo, będzie potrzebować przychylności tego człowieka.

- Nie jest tak dobre jak twoja zupa. - Zaskoczył ją komplementem. - I skończ z tym panem, musimy porozmawiać poważnie. Jak zjesz - dodał i rozsiadł się w fotelu.

Nikka posłusznie zabrała się za obiad, który rzeczywiście nie był wybitnym osiągnięciem sztuki kulinarnej. Niewygodnie było jeść przy niskim stoliku, ale starała się skończyć jak najszybciej. Była ciekawa, co Hill ma do powiedzenia.

- Dałaś mi kiedyś oficerskie słowo, że będziesz współpracować, tutaj i po przejściu na twoją stronę. Znasz króla, znasz wojskowych, chodziłaś do szkoły z arystokratami, ludzie znają twoje osiągnięcia z czasu wojny, obiecałaś, że wykorzystasz to wszystko, by pomóc nam nawiązać stosunki dyplomatyczne, tak?

- Tak - potwierdziła. W zamian dostała rezydencję, oficjalne wyjścia, trochę ubrań i zero informacji.

- Chcę, żebyś mi to powtórzyła, przysięgając na bogów.

Tu ją zaskoczył. Nie chodziło tylko o statek. Szykują się, ci cholerni Amerikanie szykują się do lotu na Amar. Wreszcie.

- Co tu się dzieje? Najpierw opowiedz mi o całej sytuacji - zażądała.

- Tyle lat, Selino, a ty się jeszcze nie nauczyłaś, że ja zadaję pytania… - powiedział. od niechcenia masując skroń, jakby nagle rozbolała go od tego głowa.

- Nie, Itan - zaprotestowała gwałtownie. Pochyliła się do przodu, patrzyła na Hilla, prosto w te jego chłodne, bladoniebieskie oczy. W tej chwili prawie przestała się go bać, może nawet poczuła mały płomyk dawnego gniewu. - Sam mówiłeś, to poważna sprawa. W poważnych sprawach musimy współpracować, nie możesz traktować mnie jak byle portowej dziwki, którą możesz wykorzystać i rzucić w zamian kilka marnych oczek.

Milczał, ale nie dlatego, że był zaskoczony jej wybuchem, milczał, zastanawiając się nad odpowiedzią. Postanowiła mu trochę ułatwić.

- Wiem, że się modliłeś, widziałam statek. Tylko na twoją prośbę Pan Reed cofnąłby to, co z nim zrobił. Wiem też, że twój przełożony obraził bogów, wszystkich, jednego, nieważne, musiał powiedzieć kilka słów za dużo, a to się właśnie tak kończy. Domyślam się, że otworzyliście przejście i chcecie polecieć na Amar. Wystarczyło powiedzieć, twoi ludzie nie musieli wyciągać mnie nad ranem z łóżka i robić z tego takiej wielkiej tajemnicy. Przecież wiesz, że od samego początku marzę o powrocie do domu.

Uśmiechnął się, jakby w którymś momencie tej przemowy Nikka powiedziała coś zabawnego.

- Nie chcieli cię zabrać. Przywieźli cię tylko po to, żebyś odblokowała statek, potem nie byłabyś już potrzebna - wyjaśnił.

Nie skomentował wcześniejszych stwierdzeń, więc najprawdopodobniej były one prawdziwe.

- Ale to nie ma sensu, przecież znasz hasło nadrzędne, jest prawidłowe… - odpowiedziała zdumiona.

- Nie zadziałało. System twierdzi, że potrzebuje weryfikacji głosowej, a tylko ty jesteś upoważniona. Miałem to załatwić tak, jak wtedy, Skot nie chciał słyszeć o żadnych twoich przysięgach i obietnicach.

Otworzyła usta, po czym szybko je zamknęła. Tak, jak wtedy… Doskonale pamiętała, co to oznacza. Tak, jak wtedy, cierpienie, płacz i modlitwa, ale zakończone jego zwycięstwem. Czegokolwiek by nie próbowała, nie udałoby jej się nabrać Hilla drugi raz. Dostałby statek, a potem… Jakie potem, nie byłoby żadnego potem. To byłby już koniec.

Udał, że nie widzi jej nagłego zmieszania. Zadrżała kilka razy, jakby w pokoju nagle zrobiło się zimno, ścisnęła lewą dłoń prawą, żeby móc lepiej skupić się na jego słowach.

- Zasugerowałem, że jeśli przysięgniesz na bogów, będziemy mogli ci ufać, a on wtedy… Nie mam zamiaru tego powtarzać, ale dobrze się domyśliłaś, Skot powiedział coś niewłaściwego.

- A teraz, kiedy on nie żyje, możesz już bez przeszkód odebrać ode mnie przysięgę, i polecimy?

Zobaczyła coś w oczach Hilla, jakąś iskierkę prawdziwej radości, ale było to tak ulotne wrażenie, że równie dobrze mogło jej się przywidzieć.

- Nie. To nie ja podejmuję decyzje. Na razie zrobiło się z tego zamieszanie i wciąż czekamy. Pomysł Skota wciąż leży na stole, ale ja chciałbym…

- Słucham? - Nikka nie za bardzo wiedziała skąd wziął się tam jakiś stół.

- Chodzi mi o to, że wciąż biorą jego pomysł pod uwagę, a ja chciałbym zaproponować im coś lepszego. Jeśli przysięgniesz, to dam im gotowe rozwiązanie i nikogo już nie spotka krzywda. Mam wrażenie, że po dzisiejszym… incydencie traktują naszych bogów o wiele bardziej poważnie.

- Czyli przejście działa? - Nikka wróciła do konkretów. Potrzebowała jasnych odpowiedzi, by móc podjąć jak najbardziej świadomą decyzję.

- Tak.

- Chcecie polecieć na Amar Płaszczką, żeby nawiązać współpracę z moim królestwem?

- Owszem.

- Myślę, że Pan Reed pokazał nam jasno, jakie jest jego zdanie w tej sprawie. Oddał ci statek, ale to ja mam nim latać, też to tak interpretujesz?

- Współpraca… Wychodzi na to, że od początku miałaś rację.

Wreszcie Hill, wreszcie to zauważyłeś? Zajęło ci to prawie cztery lata, ale w końcu to widzisz - pomyślała, lecz za żadne skarby nie powiedziałaby teraz tego głośno.

- Podsłuchujesz nas od samego początku? - za to spróbowała innego pytania. Nie żeby nie wiedziała, była po prostu ciekawa, jak na to odpowie.

- Oczywiście, za kogo ty mnie masz, za amatora? - obruszył się teatralnie.

- O to, kim jesteś, wolę nie pytać.

- I dobrze, bo tu się kończy moja cierpliwość.

Znów był… Nie, w ogóle teraz, odkąd przyszedł z obiadem, Hill był jakiś inny. Wesoły? Radosny? Zadowolony, to było najlepsze określenie. Jakby to, że tuż obok spłonął człowiek, nic dla niego nie znaczyło, teraz wreszcie miał wolną rękę i mógł realizować swoje cele. Ona też powinna być zadowolona, bo jego plan nie zakładał kolejnej dawki tortur, ale mimo wszystko Hill i ten cały Skot pracowali razem dla amerikańskiego rządu, dla wspólnej sprawy. Nawet jeśli się nie lubili, to, do cholery, powinien okazać mu jakiś szacunek.

No ale rozmawiali o tym wielokrotnie, dzieliło ich wiele różnic kulturowych, które niekiedy były trudne do zrozumienia, nie wspomniała więc o tym ani słowem. Mieli teraz do załatwienia inne, ważne sprawy, więc poruszanie drażliwych tematów nie było szczególnie mądre ani potrzebne.

- Jeśli po przejściu na moją stronę będę mogła działać wedle własnego uznania, to przysięgam na wszystkich bogów, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby nasze kraje nawiązały pokojową współpracę - oświadczyła poważnym tonem, świadoma ciężaru, jaki nałożyła na nią ta przysięga. Czuła, że postępuje właściwie, ale i tak będzie musiała uważać.

- Dziękuję, to mi wystarczy - odparł Hill, podnosząc się z fotela. - Postaram się przekonać innych. Ludzie prezidenta powinni być skłonni na to przystać, ale niestety niczego nie mogę obiecać.

- Ja też dziękuję. Od razu lepiej się rozmawiało, kiedy zaczęliśmy się wymieniać informacjami, nieprawdaż?

Też wstała. Nie czuła się pewnie, kiedy Hill nad nią aż tak bardzo górował. Pokiwał głową, przyznając jej rację.

- Zostań tutaj, Margareti się tobą zajmie. Niestety nie wiem, jak długo to wszystko potrwa.

- Zaczekam. Byłabym wdzięczna, jeśli dałbyś znać Indze i Kalii, że nic mi się nie stało.

- Pewnie. - Podszedł pod drzwi, ale zatrzymał się na chwilę. - Margareti to kolonel, czyli odpowiednik waszego komandora, można śmiało powiedzieć, że jesteście równi rangą. A ja jestem tylko byle porucznikiem - wyznał i wyszedł pospiesznie.

Nikka jeszcze przez dłuższą chwilę zastanawiała się, co chciał przez to powiedzieć, ale nie doszukała się żadnego ukrytego znaczenia.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (28)

  • U mnie porucznik jest trochę bardziej entuzjastyczny seksualnie...
  • Vespera dwa lata temu
    Znów przyznam sobie Złoty Szpadel, ale muszę: twój porucznik jest ekstremalnie entuzjastyczny seksualnie :D
  • błękitnypłomień dwa lata temu
    Vespera Teraz to już i starszy kapitan się rozentuzjamował... Bo wcześniej to tylko uczuciowo był entuzjastyczny.
  • Vespera dwa lata temu
    błękitnypłomień No widzisz co za cuda i dziwy :)
  • błękitnypłomień dwa lata temu
    Vespera powiedziałabym, że jedna dziwa i tyle cudów... :) Żartuję, nie obrażam tymczasowej patnerki pana kapitana, starszego, oczywiście.
  • Vespera dwa lata temu
    błękitnypłomień E tam, ona by się nie obraziła. Zobaczymy tylko ile ten "tymczas" potrwa, bo może to być bliżej niż dalej.
  • Akwadar dwa lata temu
    Szkoda, że nie zaczęli sie modlić wcześniej. Czy ten bóg też realizuje jakieś cele, czy tylko odpowiada na modlitwy wedle uznania?
  • Vespera dwa lata temu
    Może i bogowie mają jakieś cele, ja tam się bałam zapytać... Na pewno chcą zdobyć trochę wyznawców na nowej planecie.
  • Akwadar dwa lata temu
    Vespera moze nie powinienem dociekać... ;)
  • MKP dwa lata temu
    Akwadar
    Nie dociekaj, bo jeszcze się obrazą i zostaną po tobie buty:)
  • Vespera dwa lata temu
    MKP Albo i tyle nawet nie.
  • MKP dwa lata temu
    "Wreszcie Hill, wreszcie to zauważyłeś? Zajęło ci to prawie cztery lata, ale w końcu to widzisz - pomyślała, lecz za żadne skarby nie powiedziałaby tego teraz głośno"- to one aż cztery lata pod kluczem siedziały!!! Nic dziwnego, że dziewczyna miała skłonności do samookaleczenia.
  • Vespera dwa lata temu
    No tak wyszło, niecałe cztery ziemskie lata. Z mojego planu wydarzeń wynika, że od września 2004 do kwietnia 2007. Końcówkę już skracałam lecąc po porach roku.
  • MKP dwa lata temu
    Vespera
    Kurde muszę też plan w końcu rozpisać, może przy następnym tomie:) Na razie jest mapa.
  • Vespera dwa lata temu
    MKP Mapę też mam. Plan jest pobieżny i podlega modyfikacjom. Mam też spis postaci, nazw geograficznych, jednostki miary, system monetarny, różne ciekawostki i jakieś fakty z historii Akurii. Bez tego pliku bym zginęła w lore własnego uniwersum.
  • MKP dwa lata temu
    Vespera
    Mam też spis postaci, nazw geograficznych, jednostki miary... - Bez tego człowiek by utonął.
  • Vespera dwa lata temu
    MKP I zmniejsza się ryzyko głupiej pomyłki, na przykład nagła zmiana imienia trzecioplanowej postaci.
  • MKP dwa lata temu
    Vespera
    Tak, dokładnie plus nazwy jakieś geograficzne: przy drugim tomie już nie rzucam nimi tak beztrosko bo trzeba tego potem pilnować:)
  • Vespera dwa lata temu
    MKP Dlatego dobrze sprawdza się recykling postaci - czego ja chyba tu nie robię za bardzo, ale jak dajesz komuś nową rolę, to nie musisz wymyślać w to miejsce nowej osoby.
  • MKP dwa lata temu
    Vespera
    Wprowadzam nową jak muszę, albo bardzo chcę bo jest faktycznie nowa i żadna z istniejących nie pasuje. W przeciwnym wypadku: recykling:)
  • Vespera dwa lata temu
    MKP Tu u mnie część pomysłu polega na tym, że mi bohaterka wchodzi w interakcje z coraz to nowymi postaciami (zwłaszcza w drugiej części), ale i miejsce dla starych się znajdzie.
  • MKP dwa lata temu
    U mnie to polega na tym: miałem postać, która gdzieś się pojawiła. Potrzebuje jakiejś tam postaci do odegrania roli. Jeśli można zaadaptować i rozwinąć jakąś trzecioplanową to ciach! Dopisujemy jej/jemu historię.
    Hektor tak powstał u mnie:)
  • Vespera dwa lata temu
    MKP Wracają postaci z opisywanej tylko jako wspomnienia przeszłości Selino - przepraszam, komandor Selino - więc nie wiem, czy to się liczy. Liczy się jako recykling twoim zdaniem?
  • MKP dwa lata temu
    Vespera
    Raczej jako rozbudowa: evolving:)
  • Vespera dwa lata temu
    MKP Dobre określenie, kradnę.
  • zsrrknight dwa lata temu
    no i niedługo będzie lot
  • Tjeri 5 miesięcy temu
    Na szczęście plan na kolejny cykl spotkań w piwnicy spalił na panewce. Tak w ogóle podoba mi się jak nawiązujesz w tym tekście (całościowo) do słynnej prawości i szlachetności Amerykanów. Jak gołębie z c4 w dziobie roznoszą wenerodemokrację. Słowni są i honorowi, gotowi oddać życie za całą ukradzioną ziemię. Wzrusza mnie to.
  • Vespera 5 miesięcy temu
    Nie płacz, będzie dobrze, my nie mamy ropy, nie przyjadą nam wprowadzić demokracji... No i dobrze, że to widać, bo taki był zamysł.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania