Niewłaściwy kolor nieba - rozdział 60
Na śniadanie były tosty, jajka i sok pomarańczowy z wczoraj. Hill poganiał dzieciaka, który zrobił się marudny i niespokojny. Chyba zaczął się bać.
- Dobrze, jeszcze umyjemy zęby i jedziemy. Musimy wstąpić do sklepu, kupić ci jakieś rzeczy. - To nie pomogło. Jak, do cholery, go pocieszyć? - Pamiętasz co ci wczoraj obiecałem, Diego? Nic się nie zmieniło, nie zamierzam cię oddać ani porzucić. A moja siostra cię nie zje, ona krzyczy tylko na mnie.
Uśmiechnął się i tak, teraz wreszcie chłopiec odpowiedział mu uśmiechem.
W końcu zeszli do samochodu, o jakieś pół godziny za późno jak na gust Ethana, ale wciąż dysponował odpowiednim zapasem czasu. Zajechali do najbliższego centrum handlowego, gdzie pozwolił Diegowi wybrać ubrania. Dzieciak okazał się zadziwiająco rozsądny, wziął rzeczy praktyczne i nie najdroższe. Hill dorzucił do tego bieliznę i lekką kurtkę: lato latem, ale kurtka zawsze się przyda.
- Jeszcze ręczniki, jakiś szampon… No i walizka, musimy w coś to spakować - mówił bardziej do siebie niż do młodego, pchając wózek przez sklep.
- Alex… A mogę wziąć sobie piłkę? - Usłyszał pytanie zadane niepewnym głosem. Zatrzymał się nagle, jeszcze nie przywykł do bycia Alexem.
- Jasne, nie ma sprawy. Grałeś w szkole?
Chłopak przytaknął, wyjmując z siatkowego kosza piłkę do nogi. Pomacał ją, odrzucił, wziął kolejną, znów pomacał i obejrzał dokładnie. Ta zdawała się spełnić jego oczekiwania, bo trzymał ją w rękach do końca zakupów.
- Ja w twoim wieku grałem w baseball, a później dużo chodziłem na strzelnicę.
- Wow, nauczysz mnie strzelać? - To zainteresowało Diega.
- Pewnie, tylko najpierw musisz trochę urosnąć i nabrać siły, żebyś mógł utrzymać pistolet.
Hill znów posłał chłopakowi szeroki uśmiech, po czym poczochrał go po włosach. Młody nie cofnął się ani nie przestraszył, co było dobrym znakiem.
Ethan przystanął przy elektronice. Wybrał tanią komórkę i kartę pre-paid. Ileż to razy kupował podobny zestaw… Nigdy jednak nie używał go w ten sposób. Na parkingu uruchomił telefon i zadzwonił do siebie, żeby dzieciak miał jego numer.
- Proszę, jest twój. Dzwoń do mnie za każdym razem jak będziesz czegoś potrzebować, albo tak po prostu pogadać.
- Dzięki, Alex!
- Tylko czasem mogę być zajęty w pracy i nie odbiorę - zastrzegł. - Ale oddzwonię jak tylko będę mógł.
Skończyli zakupy i ruszyli w stronę Reading. Diego cierpliwie znosił podróż, trochę bawił się radiem, przeskakując ze stacji na stację, trochę rozmawiał z Hillem, trochę gapił się przez okno. Ustalili, co mogą powiedzieć Alice i jej rodzinie, a co lepiej na razie przemilczeć. Po wyjechaniu z miejskich korków, na miejsce zajechali w nieco ponad dwie godziny - głównie dlatego, że Hill nagminnie przekraczał dozwoloną prędkość.
Dom Alice i Teda Montgomerych nie zmienił się za wiele, no, kwiaty w donicach urosły i zakwitły. Poza tym był tym samym, typowym domem z przedmieść Reading: piętrowy, ceglany, z niewielkim gankiem i dwoma białymi kolumnami. Ethan zaparkował przy krawężniku i zauważył, że siostra wyszła na zewnątrz, by ich przywitać. Nie spieszył się, otworzył dzieciakowi drzwi, potem wyjął z bagażnika jego walizkę. Diego trzymał się blisko i nieśmiało zerkał na Alice. Hill ruszył pierwszy i objął siostrę na powitanie.
- Dobrze wyglądasz, Alex, ćwiczysz? - spytała po wymianie uprzejmości, patrząc na jego odsłonięte ramiona. Założył dziś bojówki z demobilu z wzorem pustynnego kamuflażu i dość obcisłą ciemnoszarą koszulkę. Nie dało się nie zauważyć, że był w dobrej formie.
- Tak, biegam, i jak mam czas to chodzę na siłownię. - Pominął boks. Chciał odwdzięczyć się jakimś komplementem, ale siostra nie dała mu dojść do słowa.
- I wreszcie się porządnie ostrzygłeś, wyglądasz jak człowiek. Jeszcze jakbyś zgolił ten zarost do końca…
- Alice - przerwał jej. - To jest Diego, mój syn. A to Alice Montgomery, twoja ciotka. - Tę wypowiedź skierował do chłopca.
- Chodź, pokażę ci twój pokój. A ty nie stój tak, bierz walizkę i nieś ją na górę - warknęła na Ethana, który nie zrobił nic, żeby na takie warknięcie zasłużyć.
Posłusznie poszedł za nimi po schodach, stwierdzając, że w ten sposób siostra maskowała swoją niepewność.
Alice i Ted mieli trzech synów, ale w tej chwili w domu mieszkał tylko szesnastoletni Timothy, najmłodszy. Starsi już wyfrunęli z gniazda, więc znalazło się miejsce dla Diega. Hill pamiętał ten pokój, siostra oferowała mu w nim nocleg po pogrzebie ojca.
- Trzeba cię będzie zapisać do szkoły… Zajmiesz się tym?
Ethan zamyślił się. Nie miał żadnych dokumentów młodego, musiał coś załatwić. Miał do wyboru dwie drogi: albo uruchomić znajomości i wyrobić mu lewe papiery, albo oficjalnie wystąpić do sądu o uznanie ojcostwa i opiekę. Dla Diega lepsza była druga opcja, nie ma co komplikować mu życia jeszcze bardziej.
- Pewnie, zajmę się - przytaknął. - I tak muszę dopełnić jeszcze kilku formalności.
- Jeszcze tego nie zrobiłeś? Ja nie wiem co ty sobie wyobrażasz… Diego, zostań tu, proszę na chwilę, rozgość się, ja muszę poważnie porozmawiać z twoim ojcem.
Stanowczo złapała Hilla za łokieć i wyciągnęła go z pokoju. Westchnął w duchu, ale pozwolił się zaprowadzić do jej sypialni. Zamknęła za nimi drzwi i zaczęła przedstawiać swoje pretensje:
- Czy ty już kompletnie zwariowałeś? Bierzesz to dziecko, mówisz, że jego matka nie żyje, ale jeszcze niczego nie załatwiłeś, prawda? A jeśli on ma rodzinę, która go właśnie szuka? Zastanawiałeś się w ogóle czy to na pewno twój syn?
Urwała i patrzyła mu w oczy, wyczekując na odpowiedź.
- Pamiętam jego matkę. Daty też się zgadzają - powiedział cicho. - Alice, zrozum, dowiedziałem się o tym naprawdę niedawno. Diego opowiadał mi, co działo się w jego domu… Jakim domu, mieszkali w przyczepie. - Uśmiechnął się smutno i wyprostował plecy, by górować nad siostrą, która też była całkiem słusznego wzrostu. - Myślisz, że jakbym wiedział, to bym się nim nie interesował? Nie odwiedzał go, nie wysyłał pieniędzy? Że pozwoliłbym, żeby traktowała go jak śmiecia, a jej kolejni partnerzy się na nim wyżywali?
Stopniowo podnosił głos i obserwował, jak na jej twarzy maluje się szok i niedowierzanie.
- Tak naprawdę to dobrze, że Ramona umarła - zakończył ponuro. - Dzięki temu chłopak będzie mieć lepsze życie, co zamierzam mu zapewnić. A ty mi w tym pomożesz?
- Oczywiście, Alex… - Złagodniała. - I przepraszam, nie powinnam na ciebie krzyczeć.
- W porządku, przecież nie wiedziałaś. Widzisz, myślałem o opiekunce, ale z rodziną będzie mu lepiej. No i po co płacić obcym, wolę te same pieniądze dać tobie.
Oburzyła się na sugestię zapłaty, ale Ethan wcisnął jej zwitek banknotów. Było tego coś koło siedmiu tysięcy dolarów.
- Nie wiem, na ile to wystarczy, ale jak ci będzie brakować, to od razu dzwoń, przywiozę więcej - powiedział zgodnie z prawdą.
Usłyszeli głosy, oboje spojrzeli w stronę drzwi. Timothy rozmawiał z Diegiem. Dali im chwilę na wzajemne zapoznanie, po czym do nich dołączyli. Ethan zauważył, że walizka chłopca była nietknięta, jakby nie był do końca pewien, czy tu zostanie. Później pomagali przy lunchu. W domu Alice panowała teraz miła, rodzinna atmosfera i Hill przez chwilę żałował, że nie może zostać na dłużej. Pocieszył się myślą, że teraz będzie tu częstym gościem.
Alice i Timothy zainteresowali się jego pracą. Opowiedział trochę, oczywiście cały czas twierdząc, że jest tylko konsultantem i zajmuje się jedynie organizacją spotkań Akuryjek z prezydentem.
- Chciałbym, żebyśmy kiedyś mogli przemieszczać się swobodnie między światami, ich planeta wydaje się być ciekawym miejscem i chętnie bym tam pojechał - zakończył.
- A co z dzieckiem? Znając ciebie to znikniesz tam na lata. - Siostrze wrócił już zgryźliwy humor.
- Może będę mógł wziąć go ze sobą. - Diego uśmiechnął się, słysząc te słowa. - A jak ty nie będziesz chciała się nim zająć, to jest taka jedna dziewczyna… - Nie wiedzieć czemu pomyślał o Nikce.
- Tak? Możesz ją kiedyś przywieźć na obiad, przedstawić rodzinie - od razu zasugerowała Alice.
- Nie o to chodzi, ona mnie nienawidzi - sprostował szybko. - Ale myślę, że gdybym poprosił, to by się nim zaopiekowała. Teraz ma na głowie więcej pracy niż ja, więc nawet nie zaczynałem, ale w razie czego… - Czemu w ogóle się tłumaczył?
- Ty to potrafisz sobie ułożyć relacje z kobietą - podsumowała siostra. Uśmiechnął się do niej, miała całkowitą rację.
Spojrzał na zegarek; nadchodził czas, by zbierać się do wyjazdu. I tak dziwne było, że nikt jeszcze nie dzwonił i nie kazał mu natychmiast wracać, by zażegnać jakiś kryzys. Widocznie Nikka miała dziś dobry dzień.
- Dziękujemy za lunch, moja droga. Ja niestety muszę jechać - powiedział, wstając od stołu.
Zabrał Diega na górę, by pomóc mu wreszcie wypakować walizkę, no i by się pożegnać.
- Wiem, że wolałbyś być ze mną, ale tu też będzie ci dobrze - zaczął rozmowę. Dzieciak tylko na niego popatrzył. W dużych brązowych oczach z łatwością wyczytał, że rzeczywiście chciałby z nim zostać, ale mu ufa i wierzy, że chce dla niego jak najlepiej. - Nie wiem, kiedy przyjadę, ale zadzwonię, jak tylko uda mi się coś ustalić - obiecał.
Wyjął portfel i dał młodemu większość pieniędzy, które jeszcze mu tam zostały. Kilkadziesiąt dolarów na pewno wystarczy na tydzień lub dwa, miał zamiar wrócić tu jak najszybciej.
- Nie mam pojęcia, ile kieszonkowego daje się dzieciom - zażartował.
- Ja też nie, nigdy żadnego nie dostawałem…
Diego powiedział to śmiertelnie poważnie. Hill pomyślał, że młody potrzebuje przytulenia. Nie, inaczej, to on sam chciał go przytulić. Znów poczuł ciepło, a oczy zaczęły szczypać. Czyżby na starość zrobił się sentymentalny?
Pochylił się i otoczył Diega ramieniem. Przyciągnął go do siebie, szepcząc kolejne słowa pocieszenia. Dzieciak nie opierał się, przeciwnie, przylgnął do niego i spróbował objąć w pasie.
- Na początku będzie ciężko, nowe miejsce, nowi ludzie, ale dasz radę. Jesteś twardy… - Żadne dziecko nie powinno przeżywać tego, co Diego. Hill poczuł gniew na myśl o tym, co młody opowiedział mu wczoraj wieczorem. - I pan Reed nad tobą czuwa, więc… - urwał, niepewny, co to właściwie oznacza. Przypuszczał jednak, że bóg nie będzie chciał krzywdy osoby, którą dopiero co uratował przed nieciekawym losem.
Młody tylko kiwał głową, nie powiedział nic. Ethan wyprostował się w końcu i oznajmił, że zadzwoni wieczorem jeśli tylko znajdzie chwilę.
- No to będę jechać. Odprowadzisz mnie do samochodu? - Ku jego zaskoczeniu chłopak odmówił. Chyba nie chciał się żegnać drugi raz pod czujnym spojrzeniem Alice. - No to do zobaczenia, Diego, widzimy się za kilka dni.
- Do zobaczenia, Alex.
Był już na korytarzu i prawie zamknął za sobą drzwi, ale zdążył jeszcze usłyszeć, jak Diego mówi cicho, jakby na próbę, jakby tylko chciał sprawdzić, jak te słowa ułożą mu się na języku:
- Do zobaczenia tato…
Na dole pożegnał się też z siostrą, która oczywiście próbowała go przekonać, żeby został dłużej. To było niemożliwe, powiedział Helenie, że będzie najpóźniej o piątej, i miał zamiar dotrzymać słowa. Właśnie dochodziła druga, co oznaczało, że i tak może nie zdążyć, jeśli zatrzymają go korki. Odmówił uprzejmie i chyba ze trzy razy musiał obiecać, że na pewno zjawi się w ciągu tygodnia. Dopiero po tym Alice dała za wygraną i wyszła z nim na ganek.
- Jeszcze raz dziękuję, ratujesz mi życie.
- Och, nie ma sprawy, w końcu jesteśmy rodziną - odrzekła. - Zresztą widzę, jak Diego na ciebie patrzy, skoczyłby w ogień, gdybyś mu kazał. Dużo czasu razem spędziliście?
- Siedem lat za mało - odpowiedział wymijająco. Chciał już pójść do samochodu, ale coś mu się przypomniało, coś ważnego. - Alice, musisz mi obiecać jedno. - Zmienił ton na bardziej stanowczy.
- Tak?
- Chodzicie do kościoła, prawda?
- Może nie co niedzielę, ale tak, staramy się - odpowiedziała. Po jej minie widział, że nie ma pojęcia, dlaczego nagle wyskoczył z takim tematem.
- Jeśli nie będzie chciał iść z wami, to proszę, nie każ mu tego robić. A jeśli pójdzie, ale nagle będzie chciał wyjść, to mu pozwól. I nie pytaj jeśli nie będzie chciał mówić, dobrze? To naprawdę ważne.
Nie wyglądała na przekonaną.
- Przecież nic mu się nie stanie, jeśli pójdzie z nami wszystkimi pośpiewać psalmy i posłuchać kazania…
- Alice, nie - przerwał. - Będzie mieszkał u ciebie i rozumiem, że to twój dom, twoje zasady, ma cię słuchać. Ale nie w tej sprawie. Jestem jego ojcem i mówię ci, że jeśli nie będzie chciał iść do kościoła, to nie pójdzie.
Wrócił myślą do momentu, w którym próbował modlić się na pogrzebie. Amarscy bogowie nie przepadali za konkurencją. Nie sądził, że skrzywdzą dziecko, ale nie miał zamiaru ryzykować.
- Dobrze, jak sobie chcesz - stwierdziła w końcu.
- Dziękuję. Jesteś kochana.
Przytulił ją na pożegnanie, po czym wyruszył w drogę powrotną do Waszyngtonu, zastanawiając się, w jaki sposób poprosić Nikkę o szczerą rozmowę, by nie wywołać u niej kolejnego ataku paniki.
Komentarze (7)
" Musimy wstąpić do sklepu, kupić ci jakieś rzeczy (+.) - to nie pomogło. Jak, do cholery, go pocieszyć?" - i "to" z wielkiej ;)
"A moja siostra cię nie zje, ona krzyczy tylko na mnie - uśmiechnął się." - jak wyżej
"Hill dorzucił do tego bieliznę i lekką kurtkę, lato latem, ale kurtka zawsze się przyda." - trochę dziwne to zdanie. Może by rozdzielić je kropką?
"mówił bardziej do siebie niż do młodego (+,) pchając wózek przez sklep."
"usłyszał nagle niepewne pytanie. Zatrzymał się nagle" - sporo tego nagle
"Chłopak przytaknął (+,) wyjmując z siatkowego kosza piłkę do nogi."
"- Wow, nauczysz mnie strzelać? - to zainteresowało Diega." - "to" z wielkiej
"- Pewnie, tylko najpierw musisz trochę urosnąć i nabrać siły, żebyś mógł utrzymać pistolet (+.)"
"Dzwoń do mnie za każdym razem (+,) jak będziesz czegoś potrzebować, albo tak po prostu pogadać." - przed "albo" raczej przecinek zbędny
"- Dzięki (+,) Alex!"
"Ale oddzwonię (+,) jak tylko będę mógł."
"Diego cierpliwie znosił podróż, trochę bawił się radiem (+,) przeskakując ze stacji na stację..."
"Po wyjechaniu z miejskich korków (+,) na miejsce zajechali w nieco ponad dwie godziny, głównie dlatego, że Hill nagminnie przekraczał dozwoloną prędkość."
"- Dobrze wyglądasz (+,) Alex, ćwiczysz? - spytała po wymianie uprzejmości (+,) patrząc na jego odsłonięte ramiona."
"Posłusznie poszedł za nimi po schodach (+,) stwierdzając, że w ten sposób siostra maskowała swoją niepewność."
" Diego, zostań tu (+,) proszę (+,) na chwilę, rozgość się, ja muszę poważnie porozmawiać z twoim ojcem."
" ...urwała i patrzyła mu w oczy (+,) wyczekując na odpowiedź."
"- Nie wiem (+,) na ile to wystarczy"
"...nie kazał mu natychmiast wracać (+,) by zażegnać jakiś kryzys."
" Ja (+,) niestety (+,) muszę jechać - powiedział (+,) wstając od stołu."
"- Nie mam pojęcia (+,) ile kieszonkowego daje się dzieciom - zażartował."
"Przyciągnął go do siebie (+,) szepcząc kolejne słowa pocieszenia."
"...ale zdążył jeszcze usłyszeć (+,) jak Diego mówi cicho..."
"I nie pytaj (+,) jeśli nie będzie chciał mówić, dobrze?"
"Nie wyglądała na przekonaną (+.)"
"- Przecież nic mu się nie stanie (+,) jeśli pójdzie z nami wszystkimi pośpiewać psalmy i posłuchać kazania…"
"- Dziękuję. Jesteś kochana (+.) - przytulił ją na pożegnanie, po czym wyruszył w drogę powrotną do Waszyngtonu (+,) zastanawiając się w jaki sposób poprosić Nikkę o szczerą rozmowę by nie wywołać u niej kolejnego ataku paniki." - no i "przytulił" z wielkiej
szybko poszło. Teraz Hill wróci do pracy, ale pewnie sobie nie odpocznie po tych wszystkich wrażeniach.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania