Poprzednie częściSmak zemsty - prolog

Smak zemsty - rozdział 20

Świtało gdy George powoli zaczął się przebudzać ze snu. Wyciągnął rękę i położył obok siebie na posłaniu. Miejsce było puste, więc otworzył szerzej oczy i zaczął się rozglądać. Przez cienkie zasłony wiszące w oknach wpadało blade światło słoneczne, delikatnie rozświetlając wnętrze sypialni swoją złocistą poświatą. W rogu pokoju gdzie znajdowała się ogromna szafa z rozsuwanymi drzwiami stała piękna kobieta, o długich włosach opadających swobodnie na jej wąskie ramiona. Przy nogach miała torbę podróżną do której pakowała wyjęte wcześniej ubrania i różne drobiazgi. George spojrzał na zegarek. Była szósta rano. Podniósł się odrobinę opierając głowę na swojej lewej ręce. Przypatrywał się kobiecie z uśmiechem na ustach.

– Już się pakujesz? – spytał po chwili.

– Tak – odpowiedziała odwracając się na chwilę i obdarzając mężczyznę smutnym uśmiechem. – Nie patrz tak na mnie. Nie chcę wyjeżdżać, ale niestety muszę – rzekła zamykając szafę, a potem zasuwając torbę. Podeszła do niego i uklęknęła obok łóżka. Dotknęła jego policzka. – Będę za tobą tęsknić. – Chciała go pocałować, gdy nagle on wciągnął ją na łóżko i położył się na niej.

– Co robisz wariacie?

– Chcę się z tobą należycie pożegnać – powiedział całując ją w szyję i rozpinając guziki jej jedwabnej błękitnej bluzki.

– Nie mamy na to czasu. – Odepchnęła go od siebie, poprawiła bluzkę i usiadła obok na łóżku. – Myślisz, że nie chciałabym być teraz z tobą zamiast… Muszę jechać, pomóc przy pogrzebie.

George przytulił ją do swojej nagiej piersi.

– Na pewno musi ci być ciężko. Straciłaś najbliższą przyjaciółkę. Żałuję, że jej nie poznałem.

– Ja też – skłamała Flor. Czuła się okropnie oszukując ukochanego mężczyznę, ale obiecała Jas, że nikomu nie powie. Nawet swojemu chłopakowi. Dobrze, że nie widział jej twarzy. Mógł się domyślić, że ona nie mówi mu całej prawdy. Wyswobodziła się z jego ramion i rzekła: – Muszę już jechać.

George przyciągnął ją do siebie i złożył na jej ustach namiętny pocałunek.

– Jedź ostrożnie i wracaj do mnie szybko. Już za tobą tęsknię.

– Ja za tobą też.

Florencia wstała i wzięła torbę a następnie skierowała się w kierunku drzwi. Już kładła rękę na klamce, gdy zatrzymał ją jeszcze głos ukochanego.

– Flor!

– Tak?! – Odwróciła się jeszcze na chwilę.

– Kocham cię!

Uśmiechnęła się promiennie.

– Ja ciebie też! – powiedziała czułym głosem po czym wyszła.

 

 

Florencia przed wyjazdem do San Diego postanowiła jeszcze na chwilę zajrzeć do pracy. Już miała wychodzić z biura, gdy w drzwiach natknęła się na Freda. Był on jak zwykle nienagannie ubrany, ale jego mina nie zwiastowała niczego dobrego.

– Dobrze, że jeszcze cię spotkałem – powiedział krótko.

– A o co chodzi? Bo niedługo muszę wyjechać – rzekła patrząc na niego.

Fred odchrząknął.

– Dostałem dziś telefon z San Diego od znajomego policjanta. Pewnie go znasz, to Sergio Ramos.

– Tak. Pracuje w kostnicy.

– Wczoraj wieczorem w jednym z parków często zwanym Sowim Laskiem znaleziono Ulissesa.

– O Boże! – powiedziała Flor zasłaniając usta dłonią. – Kto mógł to zrobić i dlaczego?

– Nie mam pojęcia. Dlatego właśnie tam jadę aby czegoś więcej się dowiedzieć.

Flor przez chwilę stała w milczeniu. Nie mogła pojąć jak w takim spokojnym miasteczku jak San Diego, jej rodzinnym mieście, mogło w tak krótkim czasie dochodzić do tylu zbrodni. Najpierw niejaki Joseph Fernande – informator policji, potem Lucas a na końcu Ulisses. Kto odpowiada za morderstwo Josepha i Ulissesa? Co do Lucasa to doskonale wiedziała kto to zrobił. Nie wiedziała tylko jednego, że te wszystkie zbrodnie są ze sobą powiązane: za wszystkie odpowiada Patrick Ferella. Czując na ramieniu dłoń Freda spojrzała na niego załzawionymi oczami.

– Współczuję ci – rzekł. – Na pewno ceniłaś Ulissesa jako szefa i człowieka.

– Tak – odparła ocierając łzy. – To był wspaniały, uczciwy i dobry człowiek. – Złapała za klamkę. – Jeżeli chcemy szybko dojechać to powinniśmy już wyruszyć – stwierdziła.

– Masz rację – potwierdził i wyszedł za nią na ulicę. – Jedź pierwsza – powiedział odprowadzając ją do samochodu – a ja pojadę za tobą.

 

 

George miał już wychodzić z mieszkania kiedy przypomniał sobie, że zostawił swój telefon komórkowy na stoliku nocnym obok łóżka. Wszedł do sypialni i już brał telefon do ręki, gdy nagle odezwał się głośny dźwięk jego komórki. Spojrzał na wyświetlacz. „Numer zastrzeżony” – przeczytał. Kto to może być, pomyślał i odebrał.

– Witaj – odezwał się głos w telefonie.

Mężczyzna zbladł jak kreda, bowiem doskonale wiedział kto dzwoni, aż nadto znał ten głos. Usiadł na łóżku prześcielonym jedwabną narzutą.

– Czego chcesz? – spytał po chwili.

– A cóż to? Nie mamy humoru? – Roześmiał się mężczyzna.

– Nie twój zasrany interes – krzyknął George. – Mów, z czym dzwonisz?

– Oj nieładnie. Czemu na mnie krzyczysz? Wstałeś lewą nogą czy co? – Gdy policjant nie odpowiedział zapytał: – I jak tam sprawy stoją? Mam nadzieję, że nic jeszcze na mnie nie macie?

– Myślisz, że ci powiem?

– Powiesz, powiesz. Trzeba tylko zastosować trochę ostrzejszą perswazję. A jak tam się mam twoja dziewczyna? Na pewno jest niezła w łóżku? Chętnie bym to sprawdził.

George zrobił się cały czerwony na twarzy.

– Dotknij ją tylko swoimi brudnymi łapskami, a pożałujesz.

– Nie rzucaj gróźb, których nie możesz spełnić – powiedział mężczyzna po drugiej stronie. – Jeżeli nie będziesz współpracował to twoja laska mogłaby się dowiedzieć paru rzeczy o tobie albo mogłoby ją coś spotkać. Wiesz, tyle teraz wypadków. Hamulce mogłyby zawieść. – Roześmiał się złowieszczo.

– Nie, proszę. Nie rób jej krzywdy!

– Skamlesz jak pies. Spełnię twoją prośbę, jeżeli zrobisz o co cię proszę. Więc jak?

– Dobrze – zgodził się George nie mając innego wyjścia. Nie mógł narażać Flor. Wiedział, że jego rozmówca jest zdolny aby spełnić swoje groźby. – Co chcesz wiedzieć?

– Wszystko! Niedługo się z tobą spotkam. Zadzwonię jeszcze.

George chwilę jeszcze siedział w milczeniu. Głowę miał spuszczoną, a wzrok wpatrzony w podłogę.

– Flor, wybacz mi! Muszę cię chronić – mówił sam do siebie. – Mam nadzieje, że kiedyś mi wybaczysz, że jestem kablem.

 

 

Patrick rozłączył się i włożył telefon do górnej szuflady z lewej strony starego dębowego biurka, a wyjął drugi w srebrnej oprawie i wsunął do kieszeni spodni. Naprzeciw niego siedział Simon bawiąc się złotą zapalniczką. Mężczyźni znajdowali się w pomieszczeniu bez okien, na ścianach zalęgł się grzyb a w kątach pająki wiły swoje delikatne sieci. Jedynym światłem była pojedyncza żarówka zawieszona u sufitu. Nagle ktoś zapukał i do środka wszedł wysoki, mocno zbudowany mężczyzna ogolony na łyso.

– Szefie – powiedział – mamy go.

– Wprowadzić! – odparł krótko Patrick.

Mężczyzna wyszedł, a po chwili wrócił ze swoim kolegą, również ogolonym na łysą pałę. Ciągnęli siłą jakiegoś młodego około dwudziestoletniego chłopaka.

– Puśćcie go – rzekł Patrick.

Mężczyźni uczynili to o co szef ich prosił. Chłopak upadł na podłogę, twarzą do ziemi. Ferella wstał z krzesła, wcześniej jednak zaopatrzył się w pistolet, który schował do wewnętrznej kieszeni tweedowej marynarki, jaką miał na sobie, a następnie podszedł bliżej. Skinął ręką na Simona, aby go podniósł.

– Wreszcie zaszczyciłeś nas swoją obecnością – powiedział do poturbowanego i poobijanego blondyna o krótkich włosach. Z ust i nosa osobnika płynęły strugi krwi. – Patrz na mnie gdy do ciebie mówię! – Chłopak spojrzał jednym okiem, gdyż drugie miał podbite i widział przez nie jak przez gęstą mgłę. – Gdzie kasa?

Otworzył on usta i zaczął wydawać z siebie słabe dźwięki.

– Patr…

Nie skończył, bowiem Simon uderzył go w twarz tak mocno, że zatoczył się i upadł pod samą ścianą. Siadł i oparł się o mur.

– Zwracaj się z szacunkiem! To nie jest dla ciebie żaden Patrick, śmieciu! – krzyknął Simon pochylając się nad nim.

– To było niepotrzebne Simon. Sam sobie poradzę. – Patrick odprawił go jednym ruchem ręki. Zwrócił się do chłopaka: – No więc? Gdzie forsa za prochy, które miałeś sprzedać?

– Musiałem…

– Nie interesuje mnie co musiałeś. Ja chcę kasy, termin minął w zeszłym tygodniu.

– Przysięgam, że ci wszystko zwrócę, co do grosza – odparł chłopak wycierając zakrwawione usta. Kiedy Patrik wyciągnął broń i wymierzył w niego, krzyknął: – Nie, błagam! Wszystko oddam. Daj mi tylko trochę czasu.

– Twój czas już dawno się skończył – odrzekł Ferella, po czym oddał dwa celne strzały w klatkę piersiową, z której buchnęła gęsta krew.

Chłopak złapał się za serce. Przez krótką chwilę trwającą sekundę albo dwie, żył jeszcze cały czas trzymając rękę na krwawiącej ranie. Po tym czasie ręka swobodnie osunęła się i spoczęła wokół ciała, a głowa zwisła do dołu. Skonał. Patrick spojrzał na swoich dwóch ludzi stojących przy drzwiach. Rzekł do nich wskazując na nieboszczyka:

– Zabierzcie to ścierwo, niech nie cuchnie mi tutaj.

Mężczyźni szybko wykonali polecenie i znikli za drzwiami. Ferella usiadł z powrotem na swoim miejscu zapalając papierosa zapalniczką, którą wcześniej bawił się Simon. Zaciągnął się. Kiedy długowłosy usiadł naprzeciw niego rzekł:

– Mam dla ciebie zadanie.

– Tak, słucham – odparł Simon lekko się uśmiechając.

– Otworzysz kilka kont każdy na inne nazwisko na Kajmanach.

– Czyli zaczynamy realizować nasz plan?

– Oczywiście. – Patrick wypuścił kłąb dymu. – Stephen nawet się nie spostrzeże, kiedy jego pieniądze po prostu wyparują. – Roześmiał się. – Ufa mi bezgranicznie i nie będzie niczego podejrzewał. A kiedy jakimś cudem odkryję prawdę, mnie już dawno tutaj nie będzie. Jego forsy także!!!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania