Poprzednie częściSmak zemsty - prolog

Smak zemsty - rozdział 21

Florencia zaraz po przyjeździe do San Diego udała się wpierw do swoich rodziców, którzy niezmiernie ucieszyli się z jej odwiedzin. Jednocześnie współczuli jej z powodu straty najbliższej przyjaciółki, jaką niewątpliwie była dla niej Jasmine. Flor czuła okropne wyrzuty sumienia udając przed nimi rozpacz i smutek, ale czy miała inne wyjście? Mogliby podejrzewać, że córka coś przed nimi ukrywa, że ich okłamuje. A wtedy na pewno by się złamała i powiedziałaby prawdę o śmierci Jas; o tym, że żyje. Nie mogła na to pozwolić, nie mogła jej zawieść ! Wypiła filiżankę mocnej herbaty jaką zaparzyła jej matka, zjadła ciastka a następnie zaczęła zbierać się do wyjścia.

– Dokąd idziesz? – spytała matka cały czas krzątająca się po kuchni.

– Do rodziców Jas. Na pewno są w fatalnym stanie psychicznym, pomogę im przy pogrzebie, przy różnych formalnościach. Oni na pewno nie mają do tego głowy.

– To prawda. Na pewno strasznie cierpią. Pozdrów ich ode mnie i ojca oraz złóż kondolencje.

– Na pewno tak zrobię.

Wyszła. Na korytarzu zatrzymała się, oparła się o ścianę, a następnie mocno odetchnęła. Wybaczcie mi, pomyślała i ruszyła w kierunku schodów.

Opuściła budynek i udała się w stronę ulicy gdzie mieszkali rodzice Jaz. Właśnie miała wchodzić do budynku, gdy w drzwiach spotkała się z Hermanem i Rose. Matka Jasmine na widok Florencii wybuchnęła płaczem i rzuciła się w jej ramiona.

– Flor, już jej nie ma. Moja jedyna córka nie żyje – rozpaczała przytulając się do Florenci i roniąc łzy.

– Jak miło, że przyjechałaś – powiedział Herman

Florencia lekko się uśmiechnęła.

– Przecież obiecałam. Ja nigdy nie łamię danego słowa, państwo mnie znają.

– Oczywiście – zgodziła się Rose odrywając się od niej i obcierając mokrą od płaczu twarz. – Przepraszam, że tak się rozkleiłam.

– Nie szkodzi – odparła Flor.

Nastała chwila ciszy, którą przerwała Florencia.

– A może wybierzemy się na spacer? To dobrze nam zrobi.

– Dobry pomysł. – Herman ochoczo przystał na jej propozycję. Wziął żonę pod ramię i wszyscy razem podążyli w kierunku zielonego parku widocznego z oddali.

Przeszli przez żelazną bramę i skierowali się w stronę głównej alei, przy której rosły smukłe akacje rzucając cienie na miękką trawę. Nagle Flor skręciła w boczną alejkę. Małżeństwo podążyło za nią. W końcu dziewczyna zatrzymała się przed ogromnym kasztanowcem. Bacznie się rozejrzała. Nie chciała mieć żadnych niepożądanych świadków przy rozmowie jaką miała niedługo przeprowadzić. Nikt nie mógł usłyszeć ani słowa.

– Czekasz na kogoś? – spytała Rose przypatrując się Florencii wciąż niespokojnie rozglądającej się po okolicy.

– Chcę mieć pewność, że nikogo oprócz nas tu nie ma – odparła.

Gdy nabrała pewności, że są tu sami dotknęła ręką swojej małej czarnej torebki wiszącej na ramieniu wciąż pamiętając co spoczywa na jej dnie. List.

– Na pewno cierpisz po śmierci Jas, tylko tego nie okazujesz. Zawsze byłaś silna – nagle stwierdziła Rose powracając do bolesnego dla wszystkich tematu.

– Nie można rozpaczać po kimś, kto żyje – odparła Florencia.

Rose wybałuszyła oczy, nie mogła uwierzyć w to co przed chwilą padło z ust dziewczyny.

– Flor, na Boga, ty też!! – wykrzyknęła oburzona. – Czy wy wszyscy się zmówiliście??

Spojrzała na męża patrzącego na Florencję z lekkim uśmiechem na ustach. Cieszył się, że nie tylko on nie wierzy w śmierć Jas.

Florencia wyjęła z torebki białą zaklejoną kopertę i podała kobiecie. – Ten list wszystko wyjaśnia. Mówię prawdę: Jas żyje. Ten list jest od niej – odparła patrząc na rodziców najbliższej przyjaciółki.

 

 

W tym samym czasie Fred Rizon udał się do Sergia Ramosa, młodego chłopaka pracującego w kostnicy, aby zobaczyć ciało Ulissesa. Mężczyźni od razu udali się do pomieszczenia, gdzie leżało ciało zamordowanego. Pokój był jasny, oświetlony jaskrawymi świetlówkami wiszącymi u sufitu. Białe jak kreda ściany sprawiały, że pomieszczenie było jeszcze bardziej przytłaczające i okropne niż było w rzeczywistości. Na wózkach pod białymi prześcieradłami leżały ciała denatów. Fred podszedł do jednego z nich oznaczonego numerem 2304. Powoli uniósł płótno do góry odsłaniając zastygłą i bladą twarz nieboszczyka. Jego szeroko otwarte oczy patrzyły gdzieś w bok, na czole widniała czarna dziura z której wyjęto kulę, usta były lekko otwarte, gdyż nie można ich było całkowicie zamknąć. Zasłonił z powrotem twarz i spojrzał na towarzyszącego mu Sergia.

– Co się udało ustalić? – spytał.

– Niewiele – odparł mężczyzna patrząc na Freda. – Strzał w głowę był bezpośrednią przyczyną zgonu. To robota zawodowca. Wiedział gdzie strzelić. Kula pochodzi z niezarejestrowanej broni, więc nie możemy sprawdzić kto mógł być potencjalnym zabójcą.

– Kto go znalazł?

– Jakaś para nastolatków. Zabawiali się wtedy w parku, gdy natknęli się na jego ciało. Był już martwy od paru godzin.

– Świadkowie?

– Niestety żadnych – odrzekł zasmucony Sergio. – Będziemy czekać, może ktoś coś widział i zgłosi się. – Umilkł na chwilę. – Postanowiłem ciebie zawiadomić, bo wiem, że byliście dobrymi kolegami. Jeżeli wiesz kto mógł go zabić…Może miał jakiś wrogów? Może coś wiesz, co mogłoby naprowadzić na jakiś ślad…

– Niestety, przykro mi… – przerwał mu Rizon patrząc smutnym wzrokiem. – Ulisses był lubiany, sam wiesz. Znałeś go. Nie ma pojęcia, kto to zrobił.

– Rozumiem. Mimo wszystko, dziękuję, że się fatygowałeś.

Mężczyźni skierowali się do wyjścia. Fred jeszcze raz spojrzał na wózek z ciałem Ulissesa.

Komu się naraziłeś?, pomyślał. Mam nadzieje, że kiedyś się dowiem.

 

 

Caroline ogarnęła wszystko na swoim biurku, zgasiła lampkę i już miała wychodzić gdy dostrzegła palące się światło w drugim końcu korytarza. Był to gabinet Patricka. Myślała, że została sama, ale widocznie się pomyliła. Uśmiechnęła się lekko do siebie. Szybko poszła do łazienki. Stanęła przed lustrem i zaczęła poprawiać swój wygląd. Włosy, które do tej pory były starannie upięte w ciasny i elegancki koczek rozpuściła; jasne sprężynki kaskadą spłynęły na jej ramiona i wokół twarzy. Usta pociągnęła czerwoną szminką, a rzęsy podkreśliła czarną jak smoła maskarą. Na koniec spryskała się swoimi ulubionymi perfumami, które zawsze nosiła przy sobie w torebce. W powietrzu dało się wyczuć słodki aromat owoców cytrusowych. Caroline uwielbiała takie zapachy, czuła się wtedy pewna siebie, zmysłowa i seksowna. Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze a potem zgasiła światło i wyszła na korytarz. Zbliżając się do drzwi gabinetu Patricka rozpięła jeszcze jeden guziczek swojej jedwabnej różowej bluzki, odsłaniając kuszący kształt swoich piersi. Cicho weszła do środka zamykając za sobą drzwi, a potem opierając się o nie. Patrick podniósł wzrok zza klawiatury notebooka i spojrzał na nieoczekiwanego gościa. Carol już dawno zauważyła, jak go tylko ujrzała, że jest on bardzo przystojnym mężczyzną podobającym się kobietom. Miał w sobie to „coś”. Ale ona widziała coś jeszcze: tajemnicę, niebezpieczeństwo, zagadkę. Te przymioty wyczytała w jego oczach. Uwielbiła takich mężczyzn, a on na pewno taki był. Czuła to. Podeszła do jego biurka uśmiechając się zalotnie.

– Widzę, że jesteś takim samym pracoholikiem jak ja – rzekła.

– Być może – odparł – ale chyba nie przyszłaś tu po to aby rozmawiać o pracy? – Wstał.

– Nie. Wiesz, zastanawia mnie jedna rzecz. Co widzisz w takiej skromnej, nudnej, słodkiej jak cukiereczek Claudii??

– Kocham ją.

Caroline wybuchnęła śmiechem.

– Takie bajki możesz opowiadać jej, a nie mi. Przejrzałam cię. Co, tak nagle zapałałeś miłością do niej? Nie wierzę. To podejrzane. Chodzi ci o kasę, nieprawdaż? – Gdy Patrick nic nie odpowiedział podeszła bliżej do niego. Zaczęła bawić się jego krawatem. – Jesteśmy tacy sami. Ja także lubię forsę. Myślisz, że dlaczego uganiam się za tym kretynem Davidem?

– Chcesz się wkręcić do rodziny?

– Bingo! Jesteś inteligentny. – Pogładziła go po policzku. – Razem możemy zdziałać wiele. Ja dam ci to czego ona nie może ci dać, założę się że nudzisz się z nią w łóżku, jeżeli w ogóle sypiacie razem. Ona zawsze była taka święta. A ty pomożesz mi odciągnąć Davida od tej kretynki Miriam, czy jak jej tam. Widziałam, że wpadła ci w oko. Nawet nie próbuj zaprzeczać. Więc jaka jest twoja odpowiedź?

Patrick przez chwilę milczał. Musiał przyznać, że propozycja Caroline była niezwykle kusząca. Gdy tak zastanawiał się nad odpowiedzią poczuł na swoich pośladkach ręce blondynki, a na ustach jej miękkie i namiętne wargi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania