Poprzednie częściSmak zemsty - prolog

Smak zemsty - rozdział 26

Promienie słonecznego światła przedostawały się między roletami w oknie, gdy do biura wszedł Patrick. Od razu skierował się w stronę biurka i usiadł na fotelu włączając laptopa. Czekając, aż komputer się uruchomi postanowił sprawdzić pocztę leżącą na biurku. Sięgając po nią, zauważył małą, prostokątną paczkę. W jednej chwili odłożył listy na dawne miejsce i wziął pakunek do ręki. Z zainteresowaniem oglądał go ze wszystkich stron. Na wierzchu była przyklejona karteczka z jego nazwiskiem, tym fałszywym nazwiskiem, i nic poza tym, nie licząc małej rozmazanej pieczątki. Nie mógł odczytać skąd nadano paczkę. Nie wiedział także od kogo jest, nie było nadawcy. Po chwili namysłu zaczął ją rozpakowywać. W trakcie tej czynności czuł jakiś dziwny zapach niewiadomego pochodzenia. Gdy rozpakował paczkę ów zapach nasilał się i drażnił jego nozdrza.

Co to za aromat, myślał cały czas. Wyjął z otwartej paczki jakąś rzecz owiniętą w szary papier. Szybko go rozwinął i w tej chwili do jego nosa dotarł jeszcze bardziej obrzydliwy zapach niż wcześniej. Już teraz wiedział skąd się wydobywał. To przez ten prezent, który któś mu przysłał. Na rozpakowanym papierze leżała nieświeża ryba, spozierająca na niego swoimi ślepiami. Patrick momentalnie wstał zatykając przy tym nos. Podszedł do okna i otworzył je szeroko.

− Fuj − rzekł sam do siebie patrząc na rybę pokrytą oślizłymi łuskami.

W tym momencie do gabinetu weszła Miriam trzymając w rękach jakieś papierzyska. Zatrzymała się w progu.

− Co tu tak dziwnie pachnie? − zapytała.

− Pachnie? Delikatnie to ujęłaś, nie ma co. Tu śmierdzi. − Wskazał na rybę leżącą na biurku. − Ktoś zrobił mi głupi żart. Była w paczce. − Przecisnął się obok niej i wyszedł na korytarz.

− Dokąd pa… to znaczy dokąd idziesz? − Poprawiła się przypominając sobie, że przeszli na ty.

− Przewietrzyć się. Przyślij kogoś, żeby to posprzątał. Tutaj nie da się pracować. Wyjdę na zewnątrz i przy okazji podpytam portiera. Może będzie coś wiedział.

Gdy zniknął w drzwiach windy, dziewczyna zamknęła drzwi jego gabinetu, żeby ten fetor nie roznosił się dalej, po czym usiadła przy swoim biurku.

Jeden zero dla mnie, Patrick, pomyślała z lekkim uśmiechem, podnosząc słuchawkę od telefonu.

 

 

Nastała noc. Na niebie wisiał cienki sierp księżyca, rozświetlając swoim blaskiem prawie puste ulice Los Angeles, po których kroczyli przechodnie wracający do swoich domów i mieszkań. W tak późny wieczór nie było już widać żadnych samochodów, poza jednym. Czarne audi stało zaparkowane przy chodniku. Zza uchylonych okien wydobywały się chmury siwego dymu. Młody, około dwudziestopięcioletni mężczyzna minął auto i poszedł dalej w swoją drogę. Nie zauważył, że ze środka wylazło dwóch osiłków w ciemnych garniturach. Poszli za nim. Rozejrzeli się, czy nikogo nie ma w pobliżu, a gdy nabrali pewności, że nie ma żywego ducha, przyspieszyli kroku doganiając mężczyznę.

− Juan Luna?

Mężczyzna powoli się odwrócił. Widząc dwóch olbrzymów rzucił się do ucieczki. Nie ubiegł nawet pięciu kroków, gdy jeden z nich zastąpił mu drogę, a drugi został z tyłu, blokując drogę ucieczki. Gdy obok nich zatrzymał się czarny samochód, goryle wepchnęli młodego mężczyznę do środka. Kiedy sami wskoczyli, auto z piskiem opon ruszyło przed siebie. Juan spojrzał na mężczyznę o długich włosach, siedzącego naprzeciw niego. Nie znał go.

− Kim jesteście? Czego chcecie? − spytał przestraszony.

− Spokojnie, nie wszystko od razu − odparł długowłosy. − Udamy się na przejażdżkę.

− Dokąd mnie zabieracie?

− Pewna osoba na pewno ucieszy się z twojej wizyty.

Uśmiechnął się i skinął głową na jednego ze swoich goryli. W tej chwili Juan poczuł ostry przenikliwy ból w karku. Pociemniało mu o oczach, a potem stracił przytomność.

 

 

Florencia weszła do mieszkania i rzuciła torbę w przedpokoju, po czym zamknęła drzwi. Skierowała się do sypialni i walnęła się jak długa na łóżku. Była potwornie zmęczona. Przez parę dni żyła w ciągłym stresie. Musiała się pilnować, aby nie zdradzić się, że ten pogrzeb to jedna wielka farsa. Przecież Jasmine żyła. Najbardziej czuła wyrzuty sumienia z powodu rodziców. Okłamała ich, co nigdy jej się nie zdarzało. Ale nie mogła inaczej postąpić.

Zwlokła się z łóżka i weszła do kuchni. Postanowiła napić się aromatycznej kawy. Już miała nastawić ekspres, gdy przypomniała sobie, że musi najpierw sprawdzić pocztę. Wróciła do sypialni, wyjęła z torby laptopa i włączyła go. Poczekała chwilę, aż system się włączy, po czym zalogowała się. Na kolorowym pulpicie powoli zaczęły pojawiać się ikonki, a w jego centrum migał komunikat „ Masz nową wiadomość”. Szybko otworzyła pocztę i odczytała:

” Kiedy przyjedziesz, skontaktuj się ze mną. Musimy się spotkać. M. V. „

To była wiadomość od Jas, podpisana inicjałami nowego imienia i nazwiska: Miriam Valando. Flor wyjęła z kieszeni telefon komórkowy i wystukała dziewięciocyfrowy numer . Nie zapisała go w telefonie, tylko zapamiętała. Ze względów ostrożności.

− Cześć Flor − odezwał się kobiecy głos po drugiej stronie. − Cieszę się, że już jesteś.

− Ja też − odparła Florencia.

− Posłuchaj! Wyjdź z mieszkania i wejdź na trzecie piętro, ale nie mów swojemu chłopakowi.

− George'a nie ma.

− Tym lepiej. Zadzwoń do drzwi z numerem 50.

− Po co?

− Przekonasz się.

Nastała cisza. Rozmówczyni rozłączyła się. Flor wyszła z mieszkania, zamknęła je. Po kilku minutach była na miejscu. Nie zdążyła jeszcze zadzwonić, kiedy drzwi się uchyliły i w szparze ujrzała…

− To ty?

− Tak. − Uśmiechnęła się Jasmine i otworzyła szerzej drzwi wpuszczając przyjaciółkę do środka. − Witam w moich skromnych progach.

− Mieszkasz tu?

− Tak. Będziemy blisko siebie, cieszysz się?

− Pewnie.

Przyjaciółki mocno się przytuliły, a potem udały się do salonu i usiadły na kanapie. Jas spojrzała na przyjaciółkę.

− Wytrzymałaś to wszystko? − zapytała. − Musiało ci być ciężko.

− Tak. Najgorzej było ukrywać prawdę przed moimi rodzicami. Dlatego tak szybko wróciłam. Bałam się, że nie dam rady i mogę im powiedzieć…

Jas położyła jej rękę na ramieniu.

− Mam wyrzuty, że cię w to wszystko wpakowałam…

− Niepotrzebnie − odparła pospiesznie Flor. − Rozumiem, że musiałaś to zrobić, aby dopaść tego drania.

− Już niedługo… Jestem już tak blisko, a on nawet tego nie wie.

− Wpadłaś na jego trop?

− Owszem − potwierdziła. − Jestem sekretarką Edwarda Montiello vel Patricka Ferelly.

Florencia otworzyła szeroko oczy.

− Znalazłaś go?

− Tak, pracuje w jednej z największych firm odzieżowych jako dyrektor finansowy.

− Pchasz się w paszczę lwa. A jeśli on cię pozna. To jest niebezpieczne!

− Jeżeli do tej pory mnie nie rozpoznał, to i nie rozpozna. Nawet ty miałaś z tym problem, pamiętasz?

Florencia przytaknęła.

− Wiesz, że Ulisses nie żyje? − nagle spytała Flor przerywając krótką chwilę milczenia, jaka zapanowała między nimi. − Został zamordowany, strzał prosto w głowę.

Jasmine nie wydawała się być zaskoczona tą wiadomością.

− Można się było tego spodziewać − rzekła. − Nie był im już potrzebny, więc go wyeliminowali. Należało mu się, temu zdrajcy.

− Co ty mówisz? − zapytała Florencia ze zdziwieniem, bacznie przyglądając się przyjaciółce.

− Prawdę. Ulisses to zdrajca!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • KarolaKorman 20.07.2015
    ,,słuchawkę od telefonu'' - słuchawkę telefonu
    Po woli zaczyna się coś wyjaśniać, coś malutkie, ale jednak :) 5 :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania