Poprzednie częściSmak zemsty - prolog

Smak zemsty - rozdział 24

W wypełnionej po brzegi sali restauracji „Violetta” przy jednym ze stolików, blisko okna, siedzieli Patrick Ferrella i jego sekretarka Miriam Valando. Lokal był bardzo przyjemny i swoim wyglądem oraz wystrojem zachęcał gości, aby właśnie tutaj przyszli coś przekąsić. Na każdym ze stolików, przykrytym śnieżnobiałym obrusem, stały małe bukieciki fiołków, których aromat unosił się w powietrzu. W tle można było usłyszeć delikatne i ciche dźwięki flamenco i bolero. Nic dziwnego, że restauracja cieszyła się tak ogromnym powodzeniem.

Jasmine wzięła do jedzenia tylko niskokaloryczną sałatkę i szklankę wody, wymawiając się tym, że jest na diecie, co nie było prawdą, bowiem nigdy specjalnie nie musiała dbać o linię, mimo iż jadła zawsze to na co miała ochotę. Od zawsze miała idealną figurę. Nie wzięłaby do ust nic innego. I tak wystarczającą męką było dla niej towarzystwo tego człowieka. Gdyby kiedyś ktoś jej powiedział, że będzie siedziała przy jednym stole ze swoim gwałcicielem i mordercą jej narzeczonego oraz nienarodzonego dziecka, wyśmiałaby go i kazała iść się leczyć. Ale cóż! Życie różnie się układa. Teraz musiała odgrywać swoją rolę i być miła dla niego. Wolno przeżuwając kolejne kęsy sałatki, kątem oka zauważyła jak on na nią patrzył. Dosłownie rozbierał ją wzrokiem. Co pewien czas wtrącał jakieś inteligentne i żartobliwe zdania, na co ona odpowiadała miłym tonem głosu, chociaż przychodziło jej to z wielkim trudem. Wolałaby raczej zwymiotować. Przez cały czas próbował ją podrywać prawiąc komplementy, ale ona puszczała je mimo uszu, jakby nie były kierowane w jej stronę. Udawała nieśmiałą i niedostępną. Widziała zazdrosne spojrzenia innych kobiet, zerkających w kierunku ich stolika. Patrick im się podobał. Jas nie podzielała ich uczuć i fascynacji. Wręcz przeciwnie. Ona nie widziała w nim przystojnego mężczyzny, tylko wstrętnego, obślizgłego gada, którego powinno się tępić wszelkimi sposobami.

– Może wina? – nagle zaproponował Patrick.

– Raczej nie – odmówiła. – Nie dzisiaj.

Jeszcze tego by brakowało, żebym piła z tobą wino, ty gadzie przebrzydły, dodała w myślach. Co sobie myślisz, że uwiedziesz mnie tymi swoimi tanimi słówkami. Wino, kiedyś kolacyjka, a potem bara bara? Co to, to nie? Już ja dam ci takie bara bara, że popamiętasz. Wiem, co ci chodzi po głowie.

– Podobno skończyłaś Harvard – rzekł, a gdy ona skinęła jednym ruchem głowy ciągnął dalej – i to z wyróżnieniem. Więc co cię sprowadza do Los Angeles? W Bostonie zrobiłabyś oszałamiającą karierę.

– Tu są moje korzenie – odparła krótko. – A pan, czemu tam nie został?

– Ja? – zapytał zdziwiony.

– Tak. Przecież pan, o ile się nie mylę też skończył prawo, i to też na Harvardzie. Pan Stephen mi mówił. Chociaż przyznam, nie słyszałam nigdy pana nazwiska. Czyżby pan tam nie studiował?

– Ależ skąd – gwałtownie zaprzeczył Patrick. – Studiowałem, tylko moje nazwisko nie zapadło ci w pamięć. Źle się tak czułem i dlatego przyjechałem tutaj. Nie lubiłem tego ciągłego pośpiechu za pieniędzmi. Tam się liczy tylko kasa i kasa, a przecież w życiu jest dużo ważniejszych rzeczy. Tutaj jest dużo spokojniej – rzekł wychylając do końca swoją szklankę z wodą.

Jasmine uśmiechnęła się w duchu.

Akurat. Jakbym nie wiedziała, co dla ciebie jest najważniejsze, bydlaku.

Patrick spojrzał na Jas.

– A może przeszlibyśmy na ty? Swobodniej będzie się nam pracowało. Wiem, że to kobieta powinna pierwsza to proponować, ale mi wybaczysz ten nietakt. – Uśmiechnął się odsłaniając śnieżnobiałe zęby.

I czego szczerzysz kły?, pomyślała.

– Więc jak?

– Sama nie wiem…

– Nie daj się dłużej prosić. – Wyciągnął dłoń. – Edward.

Jasmine z lekkim wahaniem podała swoją rękę.

– Miriam.

Patrick chciał dłużej zatrzymać jej dłoń, aby ją ucałować, ale Jas odgadła jego intencje i wyrwała ją, a następnie schowała pod stolikiem.

Jest nieśmiała, ale już niedługo będzie moja, pomyślał.

Nie widział jak dziewczyna dyskretnie pod stołem wytarła swoją dłoń w chusteczkę.

Mieli kończyć jedzenie, gdy nagle usłyszeli głos:

– Dobrze się bawicie?

 

 

George miał właśnie otwierać swój samochód, gdy nagle usłyszał jakieś kroki za plecami. Chciał się odwrócić, ale nie zdążył, bowiem poczuł coś twardego na swoich plecach.

– George Madison? – zapytał gruby głos, niewątpliwie należący do mężczyzny.

– Tak, a co chodzi?

– Pójdziesz z nami.

Powoli i ostrożnie się odwrócił. Ujrzał dwóch wysokich, mocno zbudowanych mężczyzn. Na nosie mieli ciemne, przeciwsłoneczne okulary. Ich ogolone głowy lekko lśniły w blasku promieni słonecznych. Obaj byli ubrani w ciemne garnitury w podobnym fasonie. Jeden z nich miał na policzku bliznę, która dodawała jego twarzy wrażenie surowej i bezwzględnej.

– Nie znam was – rzekł – więc dlaczego mam gdzieś tam nie wiadomo po co iść. Nie ma mowy!

Mężczyzna z blizną lekko się uśmiechnął, a następnie podniósł płaszcz wiszący na jego ręce. W dłoni trzymał pistolet wymierzony w George'a.

– Pójdziesz dobrowolnie czy mamy ci pomóc?

Nie widząc innego wyjścia udał się wraz z mężczyznami w stronę niedaleko zaparkowanego czarnego audi z przyciemnianymi szybami. Jeden z osiłków otworzył drzwi i wepchnął go do środka. Popędził George'a, aby ten usiadł, a potem zajął miejsce obok niego. Drugi z nich przeszedł na drugą stronę i także wszedł do środka pojazdu zamykając za sobą drzwi. Naprzeciw siedział jeszcze jeden mężczyzna. Miał długie, kręcone włosy okalające jego twarz. Lekki zarost na brodzie dodawał mu uroku. W zębach trzymał papierosa, którego chwilę później wyrzucił przez uchylone okno. Rzekł do kierowcy:

– Jedź! – Gdy samochód z piskiem opon ruszył ulicami miasta, zdjął okulary, popatrzył na swojego gościa i powiedział: – Udamy się na przejażdżkę, George.

– Kim jesteś do cholery?! I skąd wiesz, jak się nazywam?

Poczuł na twarzy coś twardego. To jeden z mężczyzn przystawił mu broń do czoła.

– Zwracaj się z szacunkiem!

– Manuel, odłóż to – powiedział stanowczo długowłosy. Uśmiechnął się lekko: – Wybacz. Chłopcy są troszkę… nieokrzesani. Brak im manier i ogłady. Ale dość tych pierdoł. Pytałeś kim jesteśmy i czego chcemy, czy tak? Jestem człowiekiem wychowanym i z chęcią odpowiem na twoje pytanie: mam na imię Simon, to powinno ci wystarczyć, jesteśmy od Patricka, twojego dobrego znajomego z dawnych lat. Przejdźmy do sedna sprawy. Masz coś mu do przekazania?

– Niby co? – odburknął George.

Manuel, mężczyzna z blizną, znowu przyłożył mu zimną broń do skroni.

– Chcesz zarobić kulkę w łeb?! – krzyknął

Długowłosy odchrząknął, więc schował broń do kabury przypiętej do paska spodni.

– Widzisz co ja z nimi mam?! Ciągle trzeba ich uspokajać. Tacy narwani i nerwowi, łatwo ich zdenerwować. – Przerwał na chwilę i odwrócił się w stronę kierowcy: – Skręć tutaj i zatrzymaj się.

George poczuł jak auto zwalnia i skręca w jakąś uliczkę. Silnik zgasł.

Simon odgarnął swoje bujne włosy do tyłu, a następnie popatrzył na bruneta.

– Pytam ponownie: masz coś dla Patricka?

– Nie wiem o czym mówisz.

Długowłosy spojrzał na osiłków:

– Przeszukajcie go!

Mężczyźni bez wahania zaczęli przetrząsać kieszenie policjanta. Po chwili wyjęli z nich portfel, telefon komórkowy i scyzoryk, a potem oddali te rzeczy Simonowi. Ten od razu otworzył portfel. Przez parę minut w nim grzebał, aż znalazł mała białą karteczkę wielkości wizytówki.

– Juan Luna – przeczytał na głos. – Kto to? – spytał wbijając wzrok w George'a. Nie było odpowiedzi.

Simon schował kartonik do kieszeni. Wyjął z leżącej obok torby notebooka i włączył go. Przez chwilę patrzył w jego ekran błądząc palcami po klawiaturze. W końcu uśmiechnął się lekko, podał komputer Manuelowi i rzekł:

– Może dzięki temu odzyskasz mowę.

George spojrzał w monitor i zamarł. Zobaczył Flor pochylającą się nad trumną. Z uwagą słuchała słów księdza odprawiającego mszę pogrzebową.

– Boże – jęknął.

Już wiedział, że mają go w garści. Obserwują Florencję i w każdej chwili mogą ją skrzywdzić, jeżeli nie będzie z nimi współpracował. Zakrył twarz rękoma i schylił głowę.

– Jeszcze raz zapytam, kim jest ten Juan Luna?

Policjant przełknął ślinę i spojrzał na długowłosego. Jaki ja byłem głupi, że nie wyrzuciłem od razu tej kartki, pomyślał. Ale skąd mogłem wiedzieć, że ludzie tego skurwiela Patricka mają na mnie oko. Nie miał wyjścia, musiał wszystko powiedzieć.

– To nasz nowy informator. Podobno ma jakieś ważne dowody dotyczące Patricka. Miałem się z nim spotkać.

Simon uśmiechnął się.

– Widzisz, jednak coś wiesz. I po co się tak wypierałeś?! Nie można było tak od razu? – Kazał kierowcy zawrócić. Odwieźli Georg e'a do miejsca, skąd go zabrali. – Miło było, ale musimy się pożegnać. Wyłaź!

Szybko wyszedł z samochodu. Chwilę jeszcze stał na chodniku.

– Do rychłego zobaczenia – rzucił jeszcze Simon przez uchyloną szybę.

Po chwili auto zniknęło z jego pola widzenia. George westchnął cicho i powlókł się w stronę parkingu, gdzie zaparkował swój samochód.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • NataliaO 22.06.2015
    Za oba rozdziały 5 :)
    Wiesz, że jest wciągająco i bardzo dobrze :) Pozdrawiam
  • KarolaKorman 22.06.2015
    Kolejna świetna część 5 :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania