Opowiadania z Wieloświata: Matka Zieleń cz. 5 - zakończenie.
Korytarz w jaskini był wąski, a podłoże ohydnie grząskie, jednak widok ścian porośniętych fluoroscencyjnym mchem, pozwalał zapomnieć o tym, co pod nogami. Przy każdym dotyku skały rozbłyskiwały pasami turkusowych szmermeli, zupełnie jakby porosty przekazywały sygnały o czyjejś obecności.
Im głębiej do wnętrza groty wchodziły, tym Malit odzyskiwała więcej siły i w pewnym momencie Areteme nie musiała prowadzić dziewczynki za rękę: szła żwawo, a jej policzki przybrały zdrowy, rumiany kolor. Czarownica stanęła naprzeciw wejścia do komory, przesłoniętego kotarą ze zwisających porostów.
– Jesteśmy – oznajmiła stanowczym tonem. Jej oczy opalizowały żywą zielenią. Malit trochę się bała: babcia często opowiadała jej o demonach czyhających w dzikich ostępach bezbożnej ziemi. Jednak fakt, że fizycznie poczuła się lepiej, sprawił, iż zyskała więcej pewności siebie i nieco zaufania wobec dziwnej znajomej brata.
Czarownica rozchyliła pnącza. Pieczara, którą skrywały, była ogromna – ale nie to stanowiło jej najwspanialszy element: pośrodku, otoczone karmazynową sadzawką, rosło drzewo. Nawet z daleka wydawało się bardzo wysokie i grube na kilka metrów. Jego obecność w tak ciemnym miejscu przeczyła logice: światło wpadało tu jedynie bardzo wąskimi strużkami, a wokół nie rosło nic prócz jaskiniowych grzybów i karłowatych plech wodnych roślin. Mimo tak znikomej ilości dziennego blasku grotę wypełniała dziwna poświata, coś jakby mgła z rozproszonego światła o czerwonawej barwie.
Areteme ruszyła w stronę olbrzyma, którego górne konary podpierały sklepienie, wyściełając je ornamentem ze szkarłatnych liści. Malit podążyła za nią i weszły na wąską groblę, wiodącą wprost do ogromnego drzewa. Dziewczynka dostrzegła niewysoką, staruszkę podpierającą plecy o poprzecinany głębokimi bruzdami pień.
Uczucie wilgoci w trzewiku wywołało u Malit potrzebę spojrzenia pod nogi.
– Aaaa! – krzyknęła i wyrwała nogę z czerwonego, gęstego bajora. – Cz-cz-czy to krew!? – wyjąkała. Areteme zaśmiała się kobieco.
– Nie dziecko, to glony: tak dla lepszego efektu wobec pielgrzymów. Chodź, Wanga odprawi rytuał oczyszczenia od środka, a my musimy zrobić naszą część – oznajmiła czarownica i wyciągnęła z mankietu, niewielki kord z drewnianą klingą.
Malit wzdrygnęła i zrobiła krok w tył.
– No tak… należą ci się wyjaśnienia – orzekła Areteme i spoczęła na grubym, wykręconym korzeniu, wystającym z czarnej gleby. – Wszystko działo się już tak dawno temu… Uciekałyśmy razem z orszakiem Bachusa. Uciekałyśmy przed gniewem, przed rozpaczą, które zrodziły nienawiść. Była nas garstka: on i jego oddane Menady. Wszystkie wygnane, wszystkie przeklęte przez uosobienie Wiedzy, ukochaną córkę Pioruna.
Dopadła nasz orszak daleko na północ od pierwotnego morza. Bachus poległ przebity włócznią Sprawiedliwej Wojny. Jego krew zbryzgała dwie z nas, które walczyły do końca. – Areteme spojrzała na Wangę. – Reszta posoki spadła krwistym deszczem, wysycając ziemię boską mocą. Ale Liber nie zginął – a przynajmniej nie całkiem.
Szkarłatne strumienie spłynęły potokami, gromadząc jego esencję właśnie tu… W tej grocie. Niebawem spomiędzy skał wykwitło życie; kiełek krwawego Buku – czarownica pogłaskała omszałą korę. – Boski zalążek Bachusa. – Zeskoczyła z korzenia i podeszła do dziewczynki. – Żeby mógł cię oczyścić, musisz się na niego otworzyć – wyszeptała, głaszcząc jej policzek. Malit nawet nie zauważyła, jak chwyta jej dłoń aż do momentu, gdy poczuła ostry ból.
– Ałła! – Germanka cofnęła rękę.
– I po krzyku – oświadczyła oschle Areteme, – Wanguan! Możesz zaczynać!
Starowina obróciła się do Buku i wyszeptała inkantację. Łyko zafalowało, jakby drzewo coś przełykało; dwa wiekowe płaty kory rozstąpiły się, tworząc przejście do wnętrza pnia. Baba Wanga weszła do środka, a amarantowy floem zasklepił szczelinę, niczym zamykające się wargi ogromnej ryby.
– Chodźmy! – Areteme wyciągnęła rękę do Malit, która tylko rzuciła w nią podejrzliwym spojrzeniem.
– No już… gdybym chciała ci zrobić krzywdę, nie zadałabym sobie tyle trudu, żeby cię tu sprowadzić. – Nie był to zbyt pokrzepiający argument, ale zadziałał. Dziewczynka, za wskazaniem czarownicy, podeszła do pnia i przycisnęła krwawiącą dłoń do kory. Drzewo było zaskakująco ciepłe. Malit wyczuła przyjemny zapach bzu i świeżo ściętej trawy. Zamknęła oczy. Jej dłoń oplotły nitkowate pędy. Czyjaś świadomość, otoczyła ją bezpiecznym kokonem.
Nagle zapach się zmienił, a ciepło odeszło. Teraz pachniało wilgocią i grzybem. Potworny ból przeszył jej kości, a wnętrze ust zapiekło dotkliwie.
Otworzyła oczy.
Wszędzie panował półmrok. Oderwała rękę od zimnej, oślizgłej ściany. Chciała gwałtownie odskoczyć, ale nogi odmówiły posłuszeństwa, a kolana zagruchotały niczym pękające gałęzie. Przewróciła się, uderzając plecami o przeciwległą ścianę. Fluorescencyjny mech zareagował, wypełniając pomieszczenie feerią niebieskich świateł.
Malit spojrzała na ręce. Były stare i pomarszczone, a jedną z nich pokrywała świeża krew. Chciała krzyknąć, ale nie mogła. Zdała sobie sprawę, skąd ta krew, gdy spojrzała na ziemię; obok jej kolan leżał sztylet i… Język; jej odcięty język.
Panika zaczęła odbierać jej kontrolę nad ciałem. Uderzyła pięścią w drewnianą zaporę. Mech rozświetlił kolejną połać ściany wraz ze sklepieniem. Ludzkie szkielety oplecione przez pędy i wygięte w makabrycznych pozach – zwisły wtopione w ociekające śluzem drewno.
Kolejny wybuch bólu i ucisk w klatce piersiowej rzucił Malit na ziemię. Upadając, wydała z siebie jękliwy świst.
Świadomość zgasła w ostatnich szumach skręcających się konarów, które pełzły w stronę ciepłego jeszcze ciała.
***********************************************
– Braciszku… – wyszeptała dziewczynka, klepiąc Berga po policzku. – Wstawaj, musimy wracać. Rycerz leniwie otworzył oczy, ale gdy tylko odzyskał cząstkę przytomności, z werwą dopadł do siostry, omiatając ją wzrokiem.
– Jak się czujesz?
– Bardzo dobrze – uśmiechnęła się wdzięcznie.
– Jest zdrowa – oświadczyła Areteme, która stała tuż za jego plecami. – Łaska Bachusa płynie w jej ciele.
– Czy…? – zaczął Germanin.
– Przyprowadź wszystkich chorych do mnie – przerwała mu czarownica. – Pomożemy tym, którym zdołamy… Niezależnie od wyznania – dopowiedziała.
– Pani, dziękuję ci po stokroć! – wykrzyczał Berg ogarnięty silnymi emocjami. – Jak możemy się odwdzięczyć? – Areteme fukneła i wykrzywiła usta w złowieszczy uśmiech.
– Bądź dobrym królem – oznajmiła enigmatycznie.
– Królem? – zapytał. Oczy menady zapłonęły szmaragdem, a ciało rozmyło w przestrzeni, przyjmując eteryczną postać. Lewitowała tuż przy Bergu. Zamarł sparaliżowany jej mocą.
– Kochasz mnie prawda? – wyszeptała uwodzicielsko i ułożyła dłoń na jego piersi. Pod skórą w miejscu, gdzie niegdyś utkwiła strzała, pulsowało zielone światło. Oczy Berga przeszył zielony błysk.
– Powiedz to… – Zbliżyła wargi do jego ust, jedynie muskając nimi skórę.
– Tak – potwierdził, wodząc za jej wargami, gdy je odsunęła. Areteme złapała go za ręce.
– W takim razie zrobisz wszystko, żeby mnie obronić i zadowolić, prawda? – spytała, zawieszając mu ramiona na karku. Przytaknął. – Idźcie i przyprowadźcie mi wiernych – nakazała. Germanin pochwycił dłoń siostrzyczki i chwilę później zniknęli na ścieżce.
– I z tej bitwy wyszłyśmy zwycięsko, siostro – wyszeptała czarownica, rozpływając się we mgle.
*********************************************
Berg i Malit stali wewnątrz kaplicy Nowej Wiary. Przed nimi, otoczone gromnicami, leżały dwa ciała: postawny i ubrany galowo mężczyzna, a obok niego kobieta, skryta od stóp do głów pod lnianym całunem. Obje przyobleczeni w wianki z białych kwiatów.
– Bardzo mi przykro Panie, Panienko – oświadczył kapłan stojący w cieniu ambony. – W przypadku waszych rodziców, choroba przebiegła nadzwyczaj gwałtownie: medyk nie mógł nic zrobić. – Rodzeństwo milczało. Kapłan uznał ich zachowanie za oznakę rozpaczy.
Drewniane drzwi zaskrzypiały, otwarte mocnym pchnięciem zwalistej dłoni. Próg katedry przekroczył sędzia sprowadzony ze stolicy. Opasły urzędnik podszedł do ołtarza, sapiąc i dysząc przy tym niemiłosiernie.
– Bergu Angerenie drugi… – rozpoczął, po czym chrząknął, wyciągnął pokaźny list i kontynuował:
– Na mocy prawa dziedziczenia zostałeś ogłoszony rządcą tego Grodu, należącego do królestwa Germanii… Ekhem… W myśl tradycji pytam: jaki jest twój pierwszy dekret, składany nad grobem przodk…
– Zmienimy nazwę – oznajmił Berg, przerywając odczyt otyłego urzędnika.
– Że co proszę? – spytał sędzia z wyczuwalną konsternacją.
– Zmienimy nazwę osady: ta obecna nie oddaje jej… duszy. –Rodzeństwo obróciło się niemal równocześnie jak upiorne lalki.
– Grunberg – oświadczył z uśmiechem Berg – Trochę nowego i trochę starego. Malit przytuliła się do jego nogi. Jej oczy przez chwilę rozświetlił błysk czerwieni.
****************************************************
Areteme stanęła przed monstrualnym pniem krwawego Buka i spojrzała w skrzącą się od magii koronę, usianą zalążkami owoców.
Zrzuciła suknię. Jej skóra poznaczona sinymi plamami, nosiła znamiona upływającego czasu. Uniosła ramiona. Jej twarz ozdobił uśmiech, a po policzkach spłynęły łzy radości.
– Chairetiste me, kyrie mou – kilka szeptów wzniosło się w górę. Jeden z owoców dojrzał, napęczniał i opuścił w dół na długiej lianie. – Se efecharisato gia chari sou, Bacha – podziękowała i przyjęła dar. Wystarczył kęs, żeby ogarnęła ją ekstaza; szare pasma włosów odzyskały barwę kasztanów, a wszystkie starcze bruzdy i plamy zniknęły, pozostawiając po sobie wzór kobiecej doskonałości. Areteme tryskała esencją życia i skondensowaną magią. Przytuliła się czule do miękkiej kory wiekowego pnia.
– Nigdy już nie będziemy głodni – wyszeptała oplatana przez setki cienkich wici.
Komentarze (8)
Pozdrawiam
Uzdrawianie w twoim wydaniu, było jedną, wielką męczarnią, ale tak się zastanawiam, czy naprawdę, czy tylko w podświadomości tej dziewczynki? Dobre zakończenie. :)
Dziękuję i cieszę się, że się podobało 😉
Słowiański mistyczny klimat to jest to co puńki lubią najbardziej
Siostra Czerwień ma fabule osadzona przed wydarzeniami z matki zieleni - zapraszam
Będzie jeszcze trzecie opko dla zamknięcia serii😉
Zbędnę się oczywiście zutylizuję😘
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania