Opowiadania z Wieloświata: Nakładka na życie cz.8 THE FIN
Moja świadomość opuściła ciało i poszybowała po nieskończonej plątaninie kwantowych węzłów aż do miejsca, gdzie META-DEC zakodowało program „Przejście”.
Przyjemne ciepło pogłaskało mi skórę niczym czuły dotyk stęsknionej kochanki. Jak ja dawno nie byłem z kobietą…
Otworzyłem oczy.
Obraz był tak wyraźny, że niemal nierealny. Wszystko niewiarygodnie ostre, nieprzygaszone przez ciągłe potoki myślowe.
Kurwa!
Nie mieszaj mi w głowie, pasożycie! Zakląłem w myślach. Przypominałem sobie, że to właśnie z tą ułudą – piękną, ale nadal ułudą – chcę walczyć. To nie iluzja powinna urzekać wspaniałością… Nie powinniśmy kreować sztucznego świata, tylko naprawić ten, który sami rozjebaliśmy!
Rozejrzałem się po okolicy.
Powitał mnie widok sielskich przedmieść rodem z minionego stulecia: rzędy identycznych domków rozłożonych symetrycznie po obu stronach ulic rozchodzących się promieniście od szerokiego ronda, równo przykoszone trawniki, stare samochody zaparkowane byle jak na podjazdach, a wszystko zalewane ciepłem wiosennego poranka. Wśród nielicznych większych budynków najbardziej wyróżniał się jeden: bardziej kolorowy, z wysoką przybudówką, ulokowany za niedużym zielonym skwerem.
Szkoła! Olśniło mnie. Taka, do której się faktycznie chodzi.
Teraz już wszystko odbywa się wirtualnie. Każdy metr kwadratowy przestrzeni na powierzchni planety jest na wagę złota. Jeśli coś można było zrobić w wirtualu, to tak się to robiło.
Niedługo to się nawet wysrać nie będzie można naprawdę!! Człowiek już zaczyna się zastanawiać, czy się załatwił, czy Onja nałożył nakładkę, a gówno zebrał i przerobił na obiad – zero strat: dewiza systemu.
Aż się wzdrygnąłem.
– Onja, gdzie ja jestem?
– Odmowa dostępu do danych projektu.
– Użyj klucza kreatora do obejścia.
– Dostęp udzielony; witam doktorux Rigge.
– Wszystkie prośby do METY pochodzące z wewnątrz symulacji muszą być zatwierdzone przez Klucz. Wyjścia i wejścia: zablokować.
– Przyjełox nowe procedury. Status aktywny.
I po pokazaniu amebie, kto tu rządzi, mogłem powtórzyć nurtujące mnie pytanie.
– Co to za miejsce?
– Symulacja środowiskowa do projektu „Przejście”.
– Czym jest projekt „Przejście”?
– Zamkniętą symulacją środowiskową ułatwiającą adaptację obiektów odseparowanych.
Gdybym nie wiedział, że to coś jest bezmózgim zlepem drgających kryształów, to przysiągłbym, że w zmyślny sposób ukrywa przede mną informacje.
– No dobra, widzę, że się dłużej pobawimy – westchnąłem i poszukałem wzrokiem jakiegoś miejsca do siedzenia.
W parku naprzeciwko szkoły stało kilka ławek rozstawionych wokół pustego placu zabaw. Ogólnie okolica była całkiem martwa. Symulacja wyglądała na nieużywaną, jakby czekała przyszykowana na przyjęcie wirtualnych wczasowiczów chcących wypocząć w stylu retro.
Usiadłem na twardych dechach. Bardzo realistyczne warunki…
– Onja, wyświetl dane od projektu Przejście.
– Marox, czy dane przefiltrować i posortować?
– Tak, i daj mi założenia tego przedsięwzięcia: budżet, listę sponsorów, cele programowe; tak na wszelki wypadek. A! Jeszcze ustaw stosunek czasu jeden do… – pocmokałem chwilę – jeden do czterech.
Poczułem jakby delikatne szarpnięcie podczas przyśpieszania pojazdu. Uczucie po chwili minęło; większy współczynnik czasowy dawał mi jakieś czterdzieści, czterdzieści pięć minut nim klucz Riggego zostanie zdegradowany. Z czterokrotnie większą ilością informacji mój prawdziwy mózg da sobie radę – przez jakiś czas.
System wyświetlił wywołane dane – cholernie dużo danych. Wypełniały cały zakres widzenia, a przecież były zagregowane w pakiety.
„Budżet projektu – nieograniczony”, przeczytałem w myślach.
Że co, kurwa!?
Im więcej przyswajałem z podanych informacji, tym większy gniew odczuwałem. Podświadomie już przeczuwałem, co się tu dzieje, ale jakaś część mnie wolała myśleć, że to tylko wyobraźnia, że wirtual źle kopiuje rzeczywiste myśli i potęguję moje lęki. Że oni nie posunęliby się aż tak daleko.
– Onja… – zrobiłem krótką pauzę.
Dlaczego ja się tak boję zadać to pytanie?
– Czym jest data opisana jako „pełne przejście”? – spytałem o etykietę, która widniała przy każdym pakiecie danych.
– Data zgonu cielesnej formy Obiektu, Marox.
– Ja pierdolę, oni tu sobie wirtualne zombie zoo zrobili! Przecież tak nie można! – Walnąłem z całej siły w ławkę, aż pękła jedna z desek.
Spojrzałem na rękę. Lekko krwawiła od wbitej drzazgi. W żadnej symulacji środowiskowej nie było mowy o fizycznych obrażeniach wirtualnych turystów. Oni tu, kurwa, naprawdę podrabiają życie! Wyciągnąłem drewniany odprysk i nakazałem Onia wygenerować opatrunek.
– Onja, ile obiektów jest w programie?
– Czterysta dwadzieścia jeden tysięcy sześćset pięć.
Rozejrzałem się wokoło. Jak na taką liczbę uwięzionych świadomości okolica była bardzo pusta. Miasteczko wyglądało jak wymarłe.
– Onja, gdzie obecnie znajdują się Obiekty?
– META-DEC wdrożył procedurę awaryjną: Obiekty pozostają w stazie systemowej.
Czyli wiedzą już o mojej wizycie.
– Onja, wykasuj wszystkie obiekty z symulacji! – Ciekawe czy się uda?
Cisza
– Onja?
– Procedura w toku.
Klucz kreatora miał niezwykłą moc. Każda komenda mogła być obalona tylko przez inne Klucze, a i to wymagało jednogłośności. Taka potęga… Mogłem kreować światy, kilkoma słowami rozproszyć całą iluzję. Byłem niczym Bó… Skup się, Marek! Woda sodowa uderzyła ci do głowy! Klucze też mają ograniczenia, jak choćby limity ilości użycia, potem musi nastąpić zatwierdzenie przez większość, przypominałem sobie instrukcje Darka. Marek, nie możesz zmarnować okazji!
Po zasłużonym samoobsobaczeniu wstałem z ławki, wziąłem kilka sztucznych oddechów i, z nieco trzeźwiejszym umysłem, spojrzałam na zmieniający się hologram z danymi. Wszystkie pakiety opisujące te gwałty na istnieniu wygasały jeden po drugim, rząd po rzędzie, aż pozostała tylko garstka.
Spoczywajcie w pokoju; wasze dusze są wolne, pomyślałem poetycko. Ta epicka chwila wyzwoliła we mnie radość, której od dawna już nie czułem. Spełnienie. Tak, to właśnie to.
– Procedura usunięcia Obiektów z symulacji zakończona, Marox.
Spojrzałem na pozostałe dane, które najwyraźniej zostały pominięte przy wykasowywaniu i nadal miały się dobrze.
Dwa wyglądały jak ja: zlepki biodanych, posada, wykształcenie, forma nakładki oraz informacja o zablokowanym dostępie do reala wraz z licznikiem czasu spędzonym w wirtualu. Ale to nie one były ciekawe: zwykli pracownicy. Skupiłem uwagę na kilkunastu tworach systemowych, które wyglądały jak… czarne dziury? Tak, to idealne określenie na te luki w programie otoczone świetlistym wianuszkiem danych. Nie wiem, dlaczego akurat te kosmiczne obiekty przyszły mi do głowy. No tak; ostatnio obejrzałem kilka astronomicznych programów edukacyjnych.
Kazałem Onja skupić holopulpit na jednym z tych dziwnych tworów; czarnej plamie otoczonej neonami informacji: wiek, wygląd, upodobania, charakter… Wszystko opisowe i żadnego kodu determinującego te cechy, żadnych algorytmów sterujących. Zupełnie jakby system obserwował własne podprogramy bez ingerencji. Nie było też daty pełnego przejścia, a jedynie jakaś data przyklejona do tego izolowanego odciętego, klastra programu.
– Onja, czym są te pakiety danych?
– Autonomiczne Partycje Samoświadomości: APS.
– Wykasuj je tak, jak Obiekty – oświadczyłem bez większego zastanowienia, machnąwszy lekceważąco ręką.
– Operacja niemożliwa. Obiekty APS są odcięte od systemu: nie posiadają złączy wejścia-wyjścia, nie podlegają jurysdykcji Kluczy.
– Co ty pierdolisz, pasożycie? Czym są te gównotwory serwera?
– Czwarta generacja APS; znikome przebłyski niemożliwej wiedzy, brak zarejestrowanych zmatowień. Najlepsza generacja jak dotąd.
Nie miałem pojęcia, o czym pieprzy ta ameba, ale musiałem się dowiedzieć, co tak naprawdę się tu dzieje, co Kreatorzy wespół z kolektywem AI gotują dla ludzkości.
Zrobiło mi się gorąco. Poluźniłem kołnierzyk od koszulki.
– Gdzie teraz znajdują się APS-y czwartej generacji?
– W szkole, mają zajęcia z przyrody.
– Wygeneruj mi broń i prowadź.
***
Budynek z szerokim wejściem od podwórka przypominał schludny, zadbany i ozdobiony malunkami prostokąt z niewielkimi oknami ułożonymi w rzędach na trzech kondygnacjach. Pamiętałem coś takiego z wirtualnych wakacji historycznych; motyw z przełomu tysiącleci, mała placówka, gdzie werbalnie przekazywano wiedzę młodszym pokoleniom. Czasami lubiłem marzyć o świecie bez wirtualnych śmieci zawalających rzeczywistość. W przeszłości często podróżowałem w te rejony historii, w których ludzie musieli walczyć o wymarzony świat – prawdziwy świat, bo innego nie mieli.
Wszedłem do przepastnej sali z rozstawionymi trybunami. Mijałem podobną przestrzeń – tylko większą i otwartą – idąc w kierunku szkoły. Tutaj ćwiczono ciała metodą tradycyjną, a nie stymulacją w komorach ruchowych albo miej efektywną terapią mikroporażeń.
Boże, dokąd to wszystko prowadzi…? Zapytałem bytu, w którego wiarę brutalnie mi wydarto; wyciśnięto z serca i duszy, zastępując sztuczną racjonalnością, zaszczepionymi myślami, których nie sposób się pozbyć.
Pokiwałem głową i przetarłem oczy. Współczynnik czasowy poniżej jedynki zaczynał męczyć mój organizm pozostawiony w gabinecie Kreatora. Przeciążony umysł płatał figle, błądząc gdzieś w przeszłości. Nic dziwnego: przyszłości już dla mnie nie było.
Zacisnąłem dłoń na rękojeści pistoletu i wyszedłem na długi korytarz z rzędami drzwi ciągnącymi się po obu jego stronach. Zadbane jarzeniówki… Skąd ja znam te słowa? No tak, Onja… Podsuwa definicje. Dobra, to akurat może mi się przydać.
Rozmyty pogłos wydarł mnie z głębi cyfrowych myśli; dochodził zza zakrętu, gdzie hol skręcał w prawo.
Po drodze nie spotkałem żadnego z obiektów APS, ale w miarę zbliżania się do zakrętu, zlany szum przeradzał się w piski, a potem rozpadał na poszczególne głosy – dziecięce głosy.
Skręciłem w prawo; kolejny krótszy hol zakończony tylko jednymi drzwiami. Ktoś delikatnie szarpał za klamkę, próbując wyjść, ale zamek wydawał się zamknięty.
Podszedłem bliżej.
Neonowy holokomunikat obwieścił: „Kwarantanna”.
– Onja, obejść zabezpieczanie – rozkazałem systemowi. Komunikat zmienił się na zielony napis: „Otwarte”. Skrzydło rozsunęło się delikatnie. Usłyszałem kroki po drugiej stronie, jakbym spłoszył ciekawskiego podsłuchiwacza.
Pistoletem poszerzyłem światło wejścia i ostrożnie wkroczyłem do środka. Sam nie wiem, po co ta ostrożność. Chyba jakiś odruch obronny człowieka, na którego życie czyha większość pozornie cywilizowanego świata.
Szerokie okna wpuszczały sporo słońca. Ściany ozdabiały dziecięce kanciaste gryzmoły – niektóre z dodatkiem makaronu i pokracznych ludzików z plasteliny.
Spojrzałem w głąb wypełnionej ławeczkami sali – spojrzałem i nie dowierzałem.
Dzieci.
Stadko podrostków i dziewczynek patrzące na mnie zza szkolnych ławek i druga mniejsza grupka kłębiąca się przy skulonej w ocienionym kącie kobiecie. Dziewczyna ubrana w pastelowy żakiet i spódnicę od kompletu kurczowo zasłaniała oczy i mamrotała coś pod nosem.
Mały chłopczyk o czarnym kolorze skóry podszedł do mnie nieśmiało.
– Czy pan przyszedł pomóc pani Hal? – spytał słodkim głosem.
Nie wiedziałem, co się dzieje.
– Pani nauczycielka nie czuje się zbyt dobrze – dodał, spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem i wskazał na kobietę, która bujała się jak zaburzona psychicznie.
– Co tu się odpierd… – ugryzłem się w język. Dzieci; nie można ich uczyć takiego słownictwa.
Schowałem broń i podszedłem do dziewczyny, którą chłopiec nazwał nauczycielką. Cała klasa obserwowała mnie zalękniona. Ponad tuzin oczu zeszklonych zaczątkami łez śledziło każdy mój ruch.
– Czy pani mnie słyszy? – zapytałem i złapałem kobietę za bark, ale ta jak oszalały zwierz zaczęła uderzać pięściami na ślepo.
– Nie! Nie będę tego czytać! Nie będziecie mieszać mi w głowie – krzyczała agresywnie.
Wtedy do mnie dotarło. Nasz mały pokaz trwał w najlepsze.
– Onja, wyłącz ją z nakładki „Prawda was wyzwoli”.
– Wykonane. Zalecam również natychmiastowe zrównanie strumieni czasowych.
– Dobra, przymknij się. Napisy już zniknęły, możesz otworzyć oczy. – Szturchnąłem kobietę.
***
Siedzieliśmy w ciszy po przeciwnych stronach nauczycielskiego biurka. Bawiłem się bronią na jej oczach, żeby zmiękczyć ten butny charakterek. Wiedziała, że jej nie zabiję, ale nagłe wybudzenie z symulacji groziło katatonią lub krótkotrwałą śpiączką – a to też nic przyjemnego.
– Czyli rozumiem, że nie powiesz mi, skąd macie te dzieci i czemu program widzi je jak czarne plamy. I nie chodzi mi o kilku murzynków w grupie – zażartowałem niesmacznie, za co skarciłem się w myślach.
Milczała.
Strzeliłem w sufit. Skuliła się spastycznie i zakryła głowę. Kilka pisków za moimi plecami wybuchło nagle, ale zniknęło w ciszy, kiedy się odwróciłem, omiatając dzieciaki groźnym spojrzeniem.
– Możesz ze mną zrobić, co chcesz, terrorysto, ale dzieci zostaw w spokoju!
– Terrorysto, ha! – parsknąłem. – Terroryści mordują ludzi w imię jakiejś chorej idei, a ja… Ja tylko kasuje niepotrzebne pliki z kosza. Przecież to nawet nie są ludzie. – Wskazałem na dwie dziewczynki z zaplecionymi warkoczykami. Siedziały na podłodze zakleszczone w desperackim, obronnym uścisku.
– A ty jesteś człowiekiem?! To, że masz ciało, nie znaczy… – Ugryzła się w język, ale już potwierdziła moje domysły. Te dzieci to symulacje, choć upiornie realistyczne.
Uśmiechnąłem się złowieszczo.
– Ty, mały blondas, podejdź no tu!
– Nie, Adrian! – wrzasnęła kobieta.
Wystrzeliłem w sufit.
– To był ostrzegawczy. Następny wyląduję w którejś z tych małych, sztucznych czaszek. Jeśli dobrze pamiętam, to protokoły realizmu tego waszego projektu są bezwzględne. Symulacja zostanie wykasowana.
– Potwór! One będą musiały patrzeć, jak zabijasz dziecko i zostanie to z nimi na zawsze. One są odcięte, w pełni niezależne! Tu nie ma mowy kasowaniu: META-DEC nie ma dostępu do kodu żadnego z dzieci.
Walnąłem magazynkiem o biurko.
– Chuj, a nie dzieci! Gadaj, co to za mutanty, albo rozpierdolę jednego po drugim! – Grałem bardziej agresywnego, niż byłem w rzeczywistości. Chciałem od niej wydusić informacje; takie, które wstrząsną światem.
Zamilkła i tylko nerwowo przygryzała wargi.
Odwróciłem się w stronę gromady cyfrowych potworków.
– Adrian! Mówiłem, podejdź, dzieciaku!
– Powiem ci, tylko daj im spokój.
– Grzeczna dziewczyna z ciebie, Hal. Zamieniam się w słuch. – Rozsiadłem się na krześle i dałem sygnał chłopcu, żeby został na swoim miejscu.
– Nie tu, one nie mogą tego usłyszeć.
– Nie pierdol, bo zaczynasz mnie irytować!
Kilka płaczliwych pociągnięć nosem rozeszło się po sali. Aż serce zakłuło mnie w piersi. Nie, nie mogę ulec ułudzie; to tylko programy.
– To czwarta generacja APS – wyszeptała kobieta. – Nie można im nic wymazać, nie można nic wprowadzić systemowo.
– Niech ci będzie. Onja otwórz spersonalizowany kanał dwustronny.
– Ustanowione – wybrzmiał implant. Ona też to usłyszała.
– Gadaj przez amebę.
– Każde z tych dzieci wyrosło z kopii głównego łańcucha danych, którego jedynym narzuconym ograniczeniem jest własny kod źródłowy. Oni posiadają tylko pierwotne protokoły, podstawowe procedury: żyj, dziel się, ucz się, wyglądaj jak człowiek. Dalej kod jest kształtowany przez samomodyfikacje – bez ingerencji METY.
– A po ludzku? – powiedziałem na głos.
Kiedy człowiek przestaje gadać z pasożytem w głowie, to się odzwyczaja.
– META-DEC opracował cyfrowy odpowiednik ludzkiego DNA – tyle wiem. System zapoczątkowuje sekwencje podziału i nie ingeruje w rozwój enomu. Każdy element, każda komórka, każdy peptyd, jest cyfrową symulacją organicznego odpowiednika. Wgrana jest tylko ścieżka ewolucyjna.
Nie docierało do mnie, co ona gada – nie dlatego, że nie rozumiałem: po prostu mnie zatkało.
– Chcesz powiedzieć, że ci fanatycy od Kluczy próbują zastąpić ludzi sztucznymi cudakami?
– Nie, chcą pokonać śmierć. Świadomość jest nieśmiertelna, a ciało jest niedoskonałe. Potrzebujemy trwalszych nośników. Dlaczego wy tego nie rozumiecie? – Łzy spłynęły jej po policzkach.
Chciałem to skończyć natychmiast. Wszystko, co tu się wyprawia, to jakaś paranoja. Potworna gra z naturą! Gwałt na istocie człowieczeństwa!! Mój mózg tego nie ogarniał… Jak oni mogą coś takiego robić!?
Skup się, Marek! Skarciłem się w myślach.
Potrzebowałem jeszcze jednej informacji i będę mógł to zakończyć – a przynajmniej spowolnić. Brakuje jeszcze ostatniego klocka w tej chorej układance.
– Jeśli one, te… Cosie, już istnieją i mają się dobrze, to po co wam program Przejście i ta cała parodia z espicjum? Po co więzicie prawdziwych ludzi, do kurwy nędzy!?
– Zbieranie wiedzy musi odbywać się w naturalnym tempie. Nie możemy wygenerować doświadczonych opiekunów, nie możemy zasymulować świadomości w dowolnym etapie rozwoju: trzeba ją stworzyć od podstaw, albo pozyskać. Dzieci… one potrzebują rodziców.
– I rozumiem, że każdy zdesperowany i przestraszony nadchodzącym końcem człowiek, który do was przyszedł, szukając otuchy… – Wściekłość we mnie wrzała, gniew bulgotał, zaciskał krtań. Przełknąłem ślinę. – Oczywiście… Nawet nie muszę pytać. Oni nie wiedzieli, prawda? Nie wiedzieli, że zamkniecie ich w klatce z iluzji, chuj go wie, na jak długo!!
– Potrzebujemy doświadczonych kodów, żeby doskonalić enom. Oni poniekąd są rodzicami tych dzieci – odpowiedziała, ale z mniejszą pewnością w głosie.
– Dość! – Walnąłem pięścią o blat. – Nie będę tego słuchał! Jesteście pierdolnięci! Onja, Klucz kreatora wyraża zgodę na opuszczenie symulacji przez Hal Bertener.
– Nie! – Poderwała się z siedziska, ale nagle zastygła z lekko uniesioną ręką, po czym wróciła do spokojnej pozy i poprawiła żakiet. Na jej twarzy zagościł uśmiech. – Na dziś już koniec, dzieci – oświadczyła spokojnym głosem i, jak gdyby nigdy nic, zebrała materiały z biurka i wyszła z sali, zostawiając mnie z tymi pokrakami. Przyglądałem się temu przedstawieniu z konsternacją. Wolałem chwilowo skupić myśli na czymś innym niż stadko potworów za moimi plecami.
Olśniło mnie.
Przecież ludzie nagle nie znikają… META-DEC ją wylogowało, ale nie mogła rozpłynąć się w powietrzu na oczach dzi… symulacji, więc program zaimprowizował wyjście.
Obróciłem się w stronę dzieci… Kurwa, jakich dzieci! Skarciłem się w myślach. To jebane programy! Które niestety teraz patrzyły na mnie jak na ojca z pasem w ręku. Niektóre zasmarkane i przerażone, inne łkające, ale wszystkie ściśnięte w grupę jak stado sardeli. Stanąłem przed jednym tym czymś najbliżej mnie. Płakał, kwilił rozpaczliwie jak prawdziwe dziecko. Uniosłem broń i wycelowałem. Sala wybuchła panicznym krzykiem i piskiem.
– Klucz kreatora został pozbawiony części uprawnień. Marox, zostaniesz wylogowany za trzy sekundy… – Onja obwieścił koniec akcji. Obeszli mój Klucz.
Celowałem dalej. Ręka mi drżała.
– Dwie…
Naparłem opuszkiem na spust.
– Wylogowanie w toku…
Nie mogę, nie zabiję… dziecka.
Obudziłem się roztrzęsiony w gabinecie jednego z tych popaprańców, kreatorów METY. Rigge odzyskał władzę nad ciałem i poderwał się z fotela. Widział wściekłość w moich oczach. Wyzierała jak głodne zemsty monstrum rodzące się z otchłani.
– Daj mi wytłumaczyć!
Nie czekałem. Dwie kule prosto w łeb. Bez wahania… Nie mogłem zabić programu, ale jego zastrzeliłem bez mrugnięcia okiem.
– Marek, co tam się dzieje? – Usłyszałem z mikrofonu wetkniętego do ucha.
– Czy macie całe nagranie z mojego pobytu w wirtualu?
– Tak, skompresowane, ale możliwe to rekonstrukcji.
– Dobrze. – Uśmiechnąłem się subtelnie, usiadłem spokojnie naprzeciwko jeszcze ciepłych zwłok, wsadziłem lufę głęboko do ust i pociągnąłem za spust.
Onja, jeszcze chwilę walczył.
– Rana krytyczna; czy chcesz wykonać kopię zapasową do programu Przejście?
– Taaak…
Komentarze (13)
Dzięki, przeczytałem z przyjemnością :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania