Pokaż listęUkryj listę

Opowiadania z Wieloświata: Siostra Czerwień cz.4

Bogi i ich sługi wszelakie

 

– Czekaj, Rasław, żebym ja cię dobrze zrozumiał. – Wołchw polał czwórniaka do kubków: sobie więcej, Pomianowi mniej, gardło zwilżył i spojrzał na chłopa Suli z umysłem nieco bardziej... oświeconym. – Ty przychodzisz do mnie, bo Sulichna za często chce i się o nią martwisz, że opętana czy chora jaka, tak?

Pomian pokraśniał, bo stary pustelnik, co to jeszcze starszym bogom służył, podsumował problem celnie i tak, że dylemat Raska nawet jemu wydał się mocno głupawy.

– No… tak. – Podrapał się po ogorzałym czole. – Ale ona nigdy za bardzo chętna nie była, a teraz to jakby w nią czart jaki wstąpił! Rzuca się, krzyczy, śmieje się, drapie nawet; zobacz, Drogo! – Koszulę rozchylił i kilka długich i płytkich rys na torsie pokazał. – To ze wczoraj!

Drogomił pocmokał, miodem gardło podlał i znowu na Pomiana spojrzał. Aury żadnej złowrogiej nad nim nie widział, zresztą do chałupy amuletami obłożonej nikt by nie wszedł, gdyby go jakie licho podłe prowadziło.

– A Suli, prócz chuci ponadzwyczajowej, to inne rzeczy dziwne robi?

Rasław opadł na zydel i swój kubeczek osuszył. Miód niby czwórniak, ale jakimiś ziołami podbity, bo po gardle spływał powoli i palił jak półtorak.

– Jakie inne?

– No, syczy, warczy!?… Może po ścianach i suficie biega, albo kurom łby ukręca, czy krew twoją upija jak w euforii jesteśta?

Rasław aż pobladł ze strachu i oczy wybałuszył.

– No… Nie. Normalnie chodzi, może jakaś szczęśliwa bardziej, podśpiewuje często i chichocze, nie wiadomo z czego i do czego.

– A jak śpiewa, to po ludzku czy językiem dziwnym?

– Chłopskie melodie nuci, niektóre z czasów mojej babki, kiedy jeszcze władna na ciele i umyśle była.

Wołchw mruknął coś pod garbatym czerwonym nochalem, z gąsiorka polał z jeszcze większą na swoją korzyść różnicą i dumać zaczął. Dumał, co by jeszcze się z Sulichną mogło dziać. Niby Pomian jakby zwykle przewrażliwiony, ale swoją kobitę znał najlepiej, a czarty czasami to sprytniejsze są od rozumu ludzkiego, ale nie od serca.

– A do zwierząt podchodzi? – spytał i zmierzył Raska wąskim ślepkami przekrwionymi.

– Tak, rano kwokom dała i krowę wydoiła.

– Mleko normalne czy różowawe.

– Normalne, a czemuż to miałoby być róż…?

– Krew: diaboły i licha dotykiem krzywdzą i wymiona by poraniły.

– Na Bachusa, nie. Mućka normalna: muczy, żre, sra… Jak to mućka: niechora całkowicie.

– To, Rasek, powiem ci, że Sulichna też baba normalna jest, tylko chętna ponad miarę, jak rusałka po zimie wybudzona, he – parsknął prześmiewczo, bo miód szałwią i pokrzywą zaprawiony, a one razem z alkoholem wybełtane humor poprawiały.

– Ty się śmiej, ile chcesz! Może i ja wariat, nie wiem już sam, ale obiecaj, Drogo. – W pierś pięścią się uderzył. – Obiecaj, że ty ją obejrzysz, obiecaj na przodki nasze i znajomość długoletnią, że chociaż na nią spojrzysz i uroków poszukasz! – Pomian prawie błagał.

Czyli on prawdziwie przerażony, pomyślał Drogomił, potem gardło zwilżył i spojrzał na Rasława badawczym wzrokiem.

– A gdzie ona tera?

– Do lasu poszła, jagód do ciasta nazbierać.

Wołchw wstał, podszedł do obrośniętej pajęczyną półki i małego drewnianego idola z kurzu odmuchał.

– Weź i pod łóżko połóż. Następnym razem jak cię kobita zaatakuje – ledwie śmiech zdusił – będę patrzał.

– Jak to: patrzał!? – Rasław poczerwieniał jeszcze bardziej, bo szmer miodowy już w głowę mu uderzył i krew w ciele rozrzedził.

– Głupiś ty, Rasek! Myślisz, że ja, stary grzyb, będę wasze figle podglądał! Duchem będę patrzał – wyrzucił z emfazą Drogo – aurę zbadam, czy się bies razem z chucią aby tylko nie ujawnia!

– Dzięki ci, Drogo. – Pomian powstał, idola z twarzami czterema do kieszeni schował i pokłonił się nisko.

– Idź już, a ja jeszcze spróbuję Sulichnę w lesie podpatrzyć.

– Ale nie mów jej, że ja z tobą żem gadał…

– Głupi nie jestem, inne oczy za nią poślę. Idź już, bo mi nerwy szargasz. A! Rasek, staremu powiedź, żeby przylazł do mnie w kości pograć i o czasach dawnych powspominać.

– Pomnę mu.

Rasław pokłonił się raz jeszcze i wyszedł z chaty pustelniczej, która to dla tradycji obskurną być musiała.

Drogo czwórnik dopił, gnaty rozprostował, do spiżarki łeb wsadził, po zakamarkach ręką poszperał i małe zawiniątko wygrzebał. Potem rozsiadł się na trójnogu i materiał na stole rozłożył. W środku pakuneczku jajo leżało od kurzego nieco mniejsze, za to czarne jak węgiel najczystszy. Wołchw skorupkę natłukł, jajo wlał do kubeczka i miodem zalał: dla smaku, bo śmierdziało żółtko potwornie. Potem trochę jakiego zielska suszonego na wierzch pokruszył, paluchem wybełtał i jednym haustem wypił. Wykrzywił się strasznie, jakby świeżo rwany szczaw przeżuwał, i powieki zacisnął.

– Szlag by to, paskudztwo! – przeklął i oczy otworzył. Gałki jego taką samą czernią spłynęły, co skorupki na materiale odstawione.

***

Gaj niedaleko wsi Chojniki pachniał już młodym latem, gdyż spragniona, zziębnięta ziemia od wiosny ciepło łapczywie chłonęła, a w zamian żyzną glebą kwiecie wszelakie karmiła. Pomiędzy drzewami obrzuconymi dojrzałym listowiem rozchodziły się radosne krzyki poprzetykane chichotem i piskiem dziewczęcym. Las niósł te dźwięki, ale one, jakoby magią zniekształcone, płynnie w trel ptasi i buczenie bagienne przechodziły, przez to i uwagi niczyjej nie ściągały.

– Przestań! Zimna jeszcze!

– Ale ja gorąca. – Wan uderzyła w taflę i wyrwała z powierzchni tyle wody, co jakiś sum wiekowy, który rzucił się za kaczką.

Na Suli nawet skrawek suchy się nie ostał: całą ją wiedźma zalała i nie było co z koszuliny ratować.

– Nie chciała panna nura dać, to woda przyszła do panny! – zażartowała Wanguan i zanurkowała po sam nos.

– Tobie to zawsze ciepło, bo ci się włosy kopcą! – odpysknęła Suli, pokazała język i wyszła na brzeg.

Wcześniej namówić się dała, żeby chociaż stopy w oczku pomoczyć, ale wiedźma inny plan od początku miała i tylko wabiła Pomianową do sadzawki, żeby wodą po nos zalać.

Suli – w trochę udawanym gniewie – na łąkę wyszła, rozejrzała się dokoła i koszulę zmokłą zdjęła, żeby ją na witkach wierzbowych rozwiesić. Dwa chude ramionka objęły ją w pasie. Suli obróciła się gwałtownie i ustami na rubinowe wargi trafiła. Przylgnęła do nich, a potem Wiedźmę uśmiechem uraczyła, ale Wanguan dostrzegła, że Suli zarośla ukradkiem oczami czesze, podglądaczy upatruje.

– Mówiłam ci przecież… – Wiedźma włosy mokre z czoła Pomianowej czule odgarnęła i ciepłem magicznym nagie ciało osuszyła. – Nikt tu nie przyjdzie i przeszkadzać nam nie będzie.

– A skąd tyś taka pewna?

– Bo wiedźma jestem, to wiem przecież – oświadczyła Wan trochę żartobliwie i piersi Suli pogładziła.

Miły to był dotyk, bo Wiedźma piękna i delikatna była i to piękno delikatne w ruchy przelewała tak, że każde muśnięcie burzę zmysłów u Suli rozpętać potrafiło. Nie to, co Rasek: on brał, posiadał i odstawiał, jak skończył, a wiedźma… Ona dotykiem prosiła, nęciła zalotnie.

Popatrzyły po sobie i przylgnęły ciałem do ciała, jak pijawki gotowe wyssać się nawzajem. Dwie fale włosów przepięknych po gruncie się rozlały – wpierw słomiane, a potem ogniste – gdy, dłońmi splecione, obie kochanice na trawę zieloną upadły i tak przetoczyły się razy kilka, śmiejąc się wniebogłosy.

Krzaki zaszeleściły poruszone przez jakiegoś czmychającego zwierza, a Suli, jak ta wodnica płochliwa, natychmiast głowę z gleby poderwała i wzrokiem nerwowym między paprociami podglądacza szukać zaczęła.

– Mówiłam ci przecież: nikt nas tu nie znajdzie! – syknęła Wan i poirytowana już trochę zachowaniem Suli, za podbródek ją złapała, niby agresywnie, ale jednak miękko, i wzrok od krzaków odciągnęła.

– Ty możesz tak mówić… – oświadczyła Pomianowa smutno. – Tak ze spokojem w głosie, bo nie ty na boku baraszkujesz jak jakaś gamratka, co to wszystkich chłopów we wsi oblatuje, a potem chodzi okrakiem.

Suli, wysunęła się spod wiedźmich wdzięków, przysiadła pod drzewkiem i nogi pod brodę podkuliła, lękowi dając wyraz.

Wanguan westchnęła ciężko. Zachodziła w głowę, jak można własnej klatki się tak wiernie trzymać nawet wtedy, kiedy wierzeje stoją otworem. Z drugiej jednak strony, to serce czyste i dusza wdzięczna strasznie ją do Sulichny ciągnęły, fascynowały, furię w żyłach łagodziły.

Przysiadła obok i do ucha poczęła Pomianowej szeptać:

– A pamiętasz, żeby ci kiedyś we wsi o tym stawie kto mówił? – Suli pokręciła głową przecząco. – To dlatego, że to miejsce zaklęte jest, a oczom śmiertelnych nie jest dane cudów za życia dostrzec. – Wanguan zaczęła gładzić Pomianową po nodze, ciepłem i zapachem oplatać. – Chyba że ktoś im rąbka tajemnicy uchyli – dodała.

Suli spojrzała na nią z lekkim uśmiechem, jakby nadzieja drobna, ale uparta, z trudem wargi skamieniałe uniosła.

– Czy myślisz, że my kiedyś byśmy mogły tak… razem? W jednej chałupie?

– Co w jednej chałupie? Mieszkać?... Może… – Wan wzruszyła ramionami. – Ale mi do chałup się pchać nie śpieszno. No, chyba że do izby, pod bety – dodała i włosy rubinowe na kolanach Suli ułożyła.

Pomianowa na wiedźmę łypnęła, a Wan uśmiechnęła się: po części uroczo, po części drapieżnie.

– Ta! Między mnie, a chłopem moim się wciśnij, jak żmij rudawy – przedrzeźniała Suli.

– Obu wam w figlach podołam, a ten twój chłop to niebrzydki jest, możemy sobie barłóg w alkierzyku urządzić.

– Przestań! – Zaczerwieniła się Suli i w nos wiedźmę pstryknęła. – Ty to faktycznie przez czarty opętana! – Odwróciła się z twarzą czerwoną jak mak kwitnący. Na myśl o trojgu ich razem z Raskiem w pościeli skotłowanych ciepło się Sulichnie zrobiło, bo wizja ta wcale a wcale odrażającą nie była.

– Ja przez czarty opętana… Ha! – zarechotała Wiedźma i rozchyliła Pomianowej uda tak, żeby mogła między nogi ciało swe kruche wsunąć i piersi kształtne ucałować. – Ja to sama jak ten czart jestem, albo i gorsza. – Wyszczerzyła się. – Spytaj tego Raska twojego, a nuż się zgodzi.

– Ha! – teraz Suli parsknęła, aż się ptactwo z drzew pobliskich poderwało. – Mój Rasek? Zapomnij.

– To ja mu magią pomogę, śmiałości dodam – oświadczyła Wan i ustami po brzuchu bardzo kształtnym jak na taki, który trzy córki donosił, wargami w dół sunęła.

Dobrze się Pomianowej zrobiło: lekko i ciepło w środku. Miała protestować, ale całe życie się z duszą kłóciła i już dłużej nie chciała. Złapała raptownie za policzki rumiane, usta wiedźmowe spod pępka wyciągnęła i wyżej podciągnęła, żeby w oczy rubinowe spojrzeć.

– Ale krzywda się Raskowi żadna nie stanie?

– Wlos z glowy mu nie spadnie – wysepleniła Wan przez ściśnięte usta.

– To co mam czynić?

– Kłaków mi jego garść przynieś i palca z prawej dłoni uciętego. – Suli oczy wytrzeszczyła i biała się zrobiła jak ulepek z mąki, co to mu dziecko włosów nawtykało dla zabawy. – Żartuję! – Wiedźma milczenie przerwała. – Ty to jesteś…

Pomianowa czoło zmarszczyła, kolana zabrała i na znak protestu na boku się położyła, kuląc się tak, żeby dostępu do wdzięków wiedźmie odmówić.

– Idź sobie… – fuknęła do ściółki.

Wiedźma położyła się obok i po plechach Pomianową zaczęła cmokać przepraszająco.

– Koszulę mi jego tylko przynieś; nie nową, ale i taką, którą nosi. I nie dąsaj się już – poprosiła i noskiem piegowatym po łopatkach czochrać zaczęła.

Pomianowa bardzo zagniewaną być chciała, ale od dławionego chichotu aż cała podrygiwała.

Wanguan nagle przestała.

Zaniepokojona Suli obróciła się do wiedźmy. Wan na drzewa patrzyła, wysoko pomiędzy korony. Tam ptaszysko czarne jak noc bezgwiezdna siedziało i ślepia w nie obie wlepiało, łbem kręciło i pokrakiwało skrzekliwie.

– Pójdziesz stąd! – Kruka wiedźma postraszyła.

Ptaszysko kraknęło donośnie i z gaju odleciało.

– Mi się strachać nie każesz, a sama jakiego gawrona opasłego gonisz. Były jaki twój w ptaka zauroczony? – zaśmiała się Pomianowa.

Wan wpierw nic nie powiedziała, tylko patrzyła w miejsce, gdzie ptak na gałęzi siedział. Patrzyła i oczami, i duszą, a jej dusza przez bogów namaszczona dwie inne aury tam widziała, splecione ciasno, bo ciało małe obrały, ale jednak dwie.

– Wan?

Wiedźma odwróciła się i uśmiech udała.

– Przynieś mi koszulę i tego samego wieczora Raska swojego do pościeli zawołaj.

***

Drogomił stąpał ostrożnie wzdłuż szlaku przez wiedźmy wyznaczonego, bo choć okoliczne lasy znał, to połać tę Bachus i jego wiedźmy wzięły we władanie. Dziwna obca magia czaiła się w zaroślach, łypała na pustelnika i zęby szczerzyła. Ale Drogo nie bał się olimpiańskich guseł, bo one tu tylko w gościach były, a gościa przegonić zawsze można – a przynajmniej tak lubił o tym myśleć.

Szeroka szczerba w skarpie wyzierała istnieniem boga niby już tutejszego, bo buk Welesowy rannego Bachusa wchłonął, ale jednak nadal dziwnie obcego.

Drogo próg rozpadliny przekroczył i do groty drzewa szlakiem z mchu świecącego szedł nieśpiesznie; podziwiał cały trud, który wiedźmy włożyły w piękno i mistyczną aurę tego miejsca. Rzadko z przywileju dostępu do drzewa korzystał, a przywilej to był nie lada, bo z mężczyzn do Bachusa tylko kapłani bóstw miejscowych mieli dostęp. Szedł więc Drogomił bez strachu, bez skrępowania i z miną skwaszoną dla niego zwyczajną. Na końcu tunelu lagą grubą bluszcz krwisty odgarnął i do przepastnej kawerny wpierw czerep wsadził.

Drzewo większe było, niż zapamiętał, a i bab na konarach wyrosłych o wiele liczniej wisiało. Pod pniem, do którego ścieżka usypana w krwistej sadzawce prowadziła, stała postać w sukni zielonej i o włosach czarnych niczym krucze pióra.

Drogo rozejrzał się po ścianach pnączami obrosłych, sprawdził, czy Furia gdzie się nie czai, i z uśmiechem do Matki Zielonej ruszył, bo do Areteme miał interes i wolał na osobności gadać. Wszyscy pustelnicy jakoś Matkę Zieloną lepiej znosili: ona przez Łowczynię błogosławiona, bliższa wołchwom i ich bogom była.

Pustelnik tuż przed stopniami kamiennymi stanął i już usta otwierał, żeby zagabnąć do skupionej wiedźmy, ale ona go uprzedziła i ze słów pierwszeństwa okradła.

– Cóż cię sprowadza w nasze skromne obejście, Drogomile, wołchwu Welesa? – Odwróciła się do może jeszcze nie starca suchawego, ale już przejrzałego chłopa.

Mężczyzna zbystrzał umysł i gębę zasępił, bo wiedźma w ramionach kruka ogromnego trzymała i po piórach z nocy utkanych lekko zwierzę gładziła. Speszył się, ale rezon zachował i strachu w umysł nie wpuścił.

– Ja w Pomianach sprawie. – Chrząknął mokro, bo flegma go przydusiła.

Wiedźma uśmiechnęła się brzydko i po stopniach zeszła. Cały czas ptaka głaskała, a ten jak pod jakimś urokiem tulił się do niej niczym dzieciątko pierzaste.

– I tylko po to nasze skromne progi nawiedzasz?

Wołchw po raz wtóry rozejrzał się po grocie tak darami obwieszonej, że nawet rozrzutny Ojciec Jezusowy, co to przepych świątynny lubił, nie pogardziłby w niej zamieszkać.

– Doprawdy skromna ona… Jak królowa, na jakim germańskim dworze. Nie dziwota, że was własne ludy z południa pogoniły…

– Gadaj, co z Pomianami, bo na modlitwę muszę! – warknęła, a wszystkie babki na konarach zdrewniałe usta w gniewie wykrzywiły.

– Furia w życiu ich miesza, Sulichną się bawi, czarty jej w głowie karmi, do dziwnych harcy nakłania – strzelał jak z procy.

– A tobie, co do niej i jej harcy?! Oko na nią masz czy jak?

– Sroko! – Uderzył lagą w ziemię, w której moc się rozeszła, bo ziemia ta co prawda oddana, ale bogiem jego nadal przesycona. – Stary jestem: igraszki mi nie w głowie! – warknął i splunął; za siebie, kulturalne.

– To czego się martwisz? Czyżby Pomianowa na siostrę moją kwękała? – W głosie wiedźmy wybrzmiało zaciekawienie.

– Chłop się Sulichny skarży, że ona jakaś opętana, że w posłaniu bies w nią wchodzi i szaleje. – Wiedźma parsknęła, a potem w śmiech wpadła, jakby sama była opętana. – Szacunku trochę!! – Znów uderzył kosturem, a gleba i skały zatrzęsły się od magii pierwotnej. Korzenie buku z wiecznego snu się ruszyły i wiercić niespokojnie zaczęły. – Ja Pomianów od pokoleń znam, a oni już dziesiątki moich gąb przez wieki widzieli. Niech się Furia z dala od tej rodziny trzyma, bo…

– Bo co?! – Wiedźma spoważniała i spojrzeniem morderczym wołchwa obrzuciła.

Drogo wybałuszył oczy i splunął do sadzawki krwistej. Flegma skwierczeć zaczęła jakby na rozgrzany tłuszcz rzucona.

– Bo wy tu goście jesteście, a goście pokorę mieć muszą, inaczej się ich na kijach przepędza.

Grota zadrżała, ale to nie Weles tym razem muskuły prężył. Ogień chtoniczny przez skały się sączył, gniew wodę gotował. Drogo ręce na ladze zacisnął, gotów biesy słowiańskie ze smyczy spuścić i Olimpian poszczuć.

– My już nie goście, starcze, my… – Oczy wiedźmy czerwienią się rozogniły jak dusze w rubinach, niczym gały w czaszce jakiego idola osadzone.

Drogo krok do tyłu zrobił i rękę po talizmany w kieszeń wsadził.

– Wan!! – Krzyk znajomy spod wejścia do kawerny dobiegł. – Przestań natychmiast!

Wołchw głowę obrócił. Tam Areteme z koszykiem pełnym betków stała, oczy zielenią jarzyła.

– Co tu, do kurwy biesa… – Wrócił spojrzeniem na pierwszą z wiedźm zielonych. Teraz w czerwieni i szkarłacie się jawiła i uśmiechem złowieszczym spod włosów krwistych świeciła. – Dosyć tych figli czarcich! – Drogo kosturem w ziemię trzasnął, aż się ze sklepienia posypało i w gniewie do wyjścia zawrócił. Te wiedźmie gusła już dość mu w głowie namieszały, za stary był na zabawy z olimpiańską bachorzycą. Minąwszy Areteme, tylko wywarczał jakieś pretensje i, nie czekając na odpowiedź, poszedł dalej.

– Czekaj! – zawołała Furia. – Drogomił japę w uśmiech satysfakcji wykrzywił; myślał, że wiedźma po rozum do głowy poszła, i spojrzał w jej stronę gotów przeprosiny przyjąć. – Kumpla zapominałeś!

Wan rzuciła mu czarnego ptaka, a wołchw złapał go ruchem poza wolą sterowanym. Kruk zimny był i martwy, bo łeb miał dawno skręcony. Drogo odrzucił truchło z odrazą i złorzecząc, wyszedł złością napędzany. Po drodze kilka amuletów i zaklęć rozrzucił, żeby wiedźmy podrażnić, koszmarów i uwiądów pomniejszych zesłać.

Areteme westchnęła ciężko, podeszła do siostry Bachusowej i karcące spojrzenie pomiędzy czerwone pukle wymierzyła.

– Ciebie to na chwilę nie można zostawić, bo rozsądek spod czupryny w mgnieniu oka paruje!

– Należało mu się, bo nochal kostropaty w nie swoje sprawy wtyka! – wrzasnęła Wan i łzy jej się w oczach zakręciły.

Areteme wiedziała, że to udawane krople są, ale i tych zdzierżyć nie mogła, bo słabość do młodszej siostry miała – zwłaszcza kiedy najstarsza obie porzuciła i w świat uciekła.

– Się już nie nerw; opowiesz, co się stało, a ja pójdę z ludzkimi muchomorami porozmawiać. Grzyby wołchwowe kobit się boją jak ognia, to na wszystko przystaną, bylebym już z jednej czy drugiej lepianki wyszła.

– Nie teraz; teraz ja cię o inną przysługę muszę prosić. – Wanguan uśmiechnęła się niebezpiecznie i koszulę lnianą znikąd wyciągnęła. – Pomocy potrzebuję, bo ty lepsza w tych urokach jesteś.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (29)

  • Vespera rok temu
    Toż to się magiczna drama robi i telenowela :D Fajnie, fajnie.
  • MKP rok temu
    Mówiłem kiedyś, że se romans trzasnę:)
  • Vespera rok temu
    MKP A to tu jest miłość? Bo ja widzę tylko podkręcane czarami pożądanie.
  • MKP rok temu
    Vespera Może miłość, a może tylko pożądanie... Kto to wie, kto to wie...
  • Vespera rok temu
    MKP Autor, tylko nie powie, każe czekać
  • MKP rok temu
    Vespera Bo to ałtur zły i podły chochoł jest:) Mleko kwasi i oddech w nocy zabiera.
  • Vespera rok temu
    MKP Włosy mi plączesz, zmoro przebrzydła, i się rano doczesać nie mogę.
  • MKP rok temu
    Vespera Szczęście zatem, że tataraku nie plącze
  • Vespera rok temu
    MKP Bo u mnie jest ściernisko, żaden tatarak.
  • MKP rok temu
    Vespera A jak się starło😈😈
  • Vespera rok temu
    MKP Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz.
  • MKP rok temu
    Vespera Miał, to fakt😽
  • Joan Tiger rok temu
    Początek mnie rozbawił, zabawnie napisany. Tęż sobie chłopy temat obrali do dyskusji. Ciemnogród, że głowa mała. Nic dziwnego, że na stosie za byle gówno palili. Zamiast się cieszyć, że żona mu dogadza, ten o egzorcyzmy prosi. Zdurniał, czy co?
    MKP, jeszcze trochę, a erotyki zaczniesz pisać, bo tu widzę zanosi się na trójkąt.😊Ma chłop przesrane. Już narzeka, a co jeszcze przed nim.
  • MKP rok temu
    365 dni pod bukiem. W rolach głównych Massimosław:)
    Martwi się Rasek, bo ona tak zwykle to niezbyt chętna, a tu nagle skacze na nim jak wściekła ha ha ha
  • Joan Tiger rok temu
    20 lat później... nadal to samo, bo czarownice żyją i magia wciąż działa. :))
  • Vespera rok temu
    Joan Tiger Były 120 dni Sodomy, teraz będzie 20 lat wiedźmiego seksu...
  • Joan Tiger rok temu
    Vespera, zrobią nowe podręczniki i dodadzą to wydarzenie na karty historii.
  • Vespera rok temu
    Joan Tiger A twórczość Puńka będzie obowiązkowa na maturze, dziecki będą te kolorowe siostry wkuwać, liczyć Domeny i nerwowo czytać notatki z wszystkich punktów widzenia z "Nakładki na życie" :D
  • Joan Tiger rok temu
    Vespera, pomyśl, jaki by był sławny, gdyby tyle osób w ciągu roku sięgało po jego twórczość, aby się do tego egzaminu przygotować. Słownik nieodzowny, bo fakt jest taki, że lektura do łatwych nie należy.
  • Vespera rok temu
    Joan Tiger Przynajmniej by się czegoś dzieciaki nauczyły przy okazji.
  • MKP rok temu
    Vespera Piękna wizję mi tu panie rysujecie😌😌
    A prawda jest taka, że gdyby mi ktoś w szkole za lekturę dał taka Nakładkę, czy Wiedźmowe romanse, to może bym czytanie wcześniej polubił🤔🤔🤔

    Moim zdaniem Wiedźmin powinien już być dawno do obowiązkowych lektor wciągnięty.
  • Vespera rok temu
    MKP U mnie w gimnazjum był w podręczniku kawałek opowiadania ze złotym smokiem.
  • MKP rok temu
    Vespera włożony jako zakładka 🤣
  • Joan Tiger rok temu
    MKP, Tolkien już jest, to może niedługo Sapkowski dołączy.
  • Joan Tiger rok temu
    Vespera , nic dodać, nic ująć. Trafna uwaga.
  • Vespera rok temu
    MKP Panie, mnie się udało namówić nauczycielkę od polskiego na wyjście do kina na film Wiedźmin, bo wtedy był w kinach :D
  • MKP rok temu
    Vespera Teraz ogląda serial w domu i se myśli: "Dobrze, że tego nie ma w lekturach"...
  • Rubinowy rok temu
    Dzikie rządze efektem opętania? To i współcześnie by się zdarzyła na bank :D
    W ciekawą to stronę wszystko idzie, aż się nie spodziewałem. Dobrze, że nie muszę na kolejne części czekać :)
  • MKP rok temu
    Dzięki😉

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania